Fire in the Silence

By PraySatan

88.9K 3.3K 7.6K

~Czasami miłość to za mało, więc patrz jak moje serce płonie, a umysł błaga o okrycie się szronem.~ Druga czę... More

Prolog
1.Te wszystkie dni.
2.Upadki, wosk i iluzje.
3.Ludzie i inne paskudztwa.
4.Diabeł mi nie straszny.
5.Minęły jebane dwa lata.
6.Nasze sekrety.
7. Chłód bólu.
8. Druga strona róży.
9.Jeden wieczór z kiedyś.
10.Bez uczuć
11.Słońce i księżyc.
12. Tylko ona.
13. Tylko on.
14. Pierwsze spotkanie.
16.Dystans.
17.Postaraj się zrozumieć.
18.Topielec.
19. TEMPLUM AURORAE

15.Najgorsze potwory.

4.2K 174 80
By PraySatan

Aurora's POV:

Pamiętacie jak kiedyś zmagaliście się z prawdziwym strachem? Niektórzy wciąż z jakimś walczą, ale nie chodzi tu o globalne ocieplenie, kredyty na które nas nie stać, złe oceny czy zdrowie swoje lub bliskich. Chodzi o ten jeden, specyficzny rodzaj grozy. Ten mniej istotny, a jednak tak samo przerażający. Ja doskonale pamiętam własny. Zamknijcie oczy i dokładnie się zastanówcie. Przypomnijcie to sobie.

Wszystko działo się, kiedy miałam osiem lat. Od zawsze widziałam różnice dzielące mnie od rówieśników. Zawsze odstawałam od reszty, a moje problemy wydawały się nie być problemami, a drobnostkami. Cała historia zaczęła się od pewnego poranka, kiedy to Diana przyszła do szkoły bardzo potargana i blada, a jako że uchodziła wówczas za najpiękniejszą dziewczynę w klasie, każdy zdołał zauważyć, że jej piękno nie połyskiwało tak idealnie jak miało to w swoim codziennym zwyczaju. Przecież już od przedszkola stała na samym przodzie na wszystkich zdjęciach klasowych! Wszystkie oczy i tego dnia były skupione na niej, gdy spóźniła się na pierwszą lekcje. W tym i moje. Nikt nie słuchał nauczycielki, czy nie bawił się zabawkami ukrytymi gdzieś w kieszeniach, czy piórnikach. Wszyscy od razu wyczuli, że wydarzyło się coś potwornego. Powód tego całego zamieszania, wyjaśnił się już na pierwszej przerwie. Diana była w niebezpieczeństwie.

Słyszano plotki o złym duchu, potem o demonie... Pojawiło się nawet słowo o wampirze! Byliśmy dziećmi i nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak nierealnie to brzmiało... Z biegiem czasu, gdy rodzice dzieci zaczęli pojawiać się ze zmartwioną miną w gabinecie dyrektora, okazało się, że owym demonem był ojczym dziewczynki, który wykorzystywał okazję, gdy matka Diany upijała się tak mocno, że nie słyszała jego jęków i krzyków dziewczynki. Prawda wyszła na jaw po paru tygodniach, lecz do tej pory, Diana musiała robić to, co muszą robić piękni ludzie z pozornie pięknym życiem. Musiała kłamać.

Wystarczyły mi jedynie trzy dni słuchania o potworze, czającym się pod jej łóżkiem, aby koszmary i zły sen, dopadły i mnie. Przypominało to epidemię. Już po tygodniu, każdy zwierzał się i szeptał najbardziej zaufanym kolegą o ostrych zębach, ślepiach jak dwa rozżarzone węgielki, pazurach drapieżnika i odrzucającym zapachu zgnilizny. Niektórzy twierdzili nawet, że potwór powarkiwał, a czasem nawet wychodził ze swojej kryjówki, aby dokładniej przyjrzeć się swoim ofiarom zza drzwi szafy.

Ja nie widziałam własnego ani razu, aczkolwiek zawsze go czułam. Jak skrywa się przed światem i czeka na mrok, aby wyjść na zewnątrz, nie będąc ocenianym. Nie bałam się go, a właściwie czułam się z nim raźniej. Często opowiadałam mu o tym jak minął mi dzień i pytałam, czy nie chciałby opowiedzieć mi o swoim. Uważałam, że pożeranie dzieci i chodzenie na herbatkę do diabła, było szalenie interesującym spędzaniem czasu. Czułam się z nim powiązana, lecz wtedy nie potrafiłam zrozumieć, że oboje byliśmy podobnie samotni, nieszczęśliwi i ludzie za nami nie przepadali. Przyjaźniłam się z moim potworem do czasu pierwszego koszmaru. To tata mnie znalazł zapłakaną pod kołdrą. I nie ważne jak wiele lat minie, jak wiele rzeczy się wydarzy... Nigdy nie zapomnę jak mężczyzna położył pod moim łóżkiem lusterko i kazał mi zajrzeć pod mebel, mówiąc, że tak naprawdę to nie potworów powinniśmy się bać.

A samych siebie i tego, co na siebie sprowadzamy. Bo wszystko jest jedynie tymczasowe. Tak samo jak moja wiara w potwory.

***

Dokładnie obserwowałam przez szybę samochodową budynek ukryty za peleryną mocnego deszczu. Wydawał się być inny w swojej identyczności niż ostatnio. Blade światło bijące z okien oświetlało nieśmiało dziurawy asfalt rozlany przed szpitalem.

— Jesteś pewna? Mogę w każdej chwili... Poza tym to złe, wiesz? Robisz mu teraz to samo, co on zrobił dwa lata temu tobie.

— Wtedy nie było to złe?— spytałam, zerkając na bruneta z cieniem złości. Odwróciłam się do niego plecami, wychodząc na deszcz i podchodząc do bagażnika.

— Było. Ale wtedy jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.— powiedział Will, otwierając mi bagażnik i nie chętnie podając mi torby.— Aurora, błagam cię, nie wracaj tam znowu...

Spojrzałam w brązowe tęczówki Williama, tak naprawdę nie wiedząc gdzie zaczynało się, a kończyło jego błagalne spojrzenie. Zacisnęłam szczękę, starając się być silną. Pozostawało mi teraz jedynie to. Deszcz moczył mnie i jego, a hałas jaki tworzyły krople wody uderzające o asfalt, przenosił drgania na moje serce. Uniosłam brodę, uważnie patrząc w jego twarz, gdy Carew podszedł do mnie bliżej i położył dłonie na moich ramionach.

— Jeśli jesteś w stanie zrobić to sobie, to pomyśl o nim... Na pewno się już obudził. Zaraz będzie dzwonił.

— Dobrze. Więc zaraz się dowie. Jak tylko podpiszę papiery.— pomrugałam kilka razy, starając się zdusić w sobie wszelkie emocje.

— Aurora, proszę... Nie rozumiem tego. Tak długo błagałaś o wolność, a teraz sama tam wracasz... Błagałaś o niego, a teraz go zostawiasz...

— Nie proszę cię o zrozumienie, William. A jedynie o podwózkę i podpisanie cholernych papierów.— powiedziałam chłodno, czując jak kropla chłodnego deszczu spada z czubka mojego nosa.

Miałam wrażenie, że jego oczy jeszcze nigdy tak nie błyszczały, ale mogłam się mylić. William mnie unikał od bardzo długiego czasu. Od momentu naszego spotkania w ogrodzie, kiedy oboje marzyliśmy o kimś innym. River wiedział o naszym pocałunku. Sprawa była zamknięta, ale im Carew bardziej się ode mnie oddalał, tym bardziej nie mogłam o tym zapomnieć.

— Dlaczego zerwałeś z Cliffton?— spytałam nagle, na co jego spojrzenie w panice oderwało się od moich ust.

Brunet pociągnął nosem, po czym przeczesał włosy, wbijając wzrok w mokry asfalt. Jego ramiona zrobiły się szersze od czasu trzeciego roku college'u, brunet zaczął dużo ćwiczyć. Urósł także kilka centymetrów w górę, jego rysy twarzy zrobiły się ostrzejsze, a zarost był bardziej widoczny. Jego głos był cichy i ochrypły, ale mimo to wyraźny jak nigdy wcześniej.

— Zerwałem z nią, bo wcisnęła Ci kit o jego śmierci. I ściągnęła na nas wszystkich to całe gówno.

Zmarszczyłam brwi, gdy mój wzrok delikatnie się zaszklił, lecz szybko postanowiłam zrzucić winę na deszcz. Zawsze to robiłam. Wolałam udawać, że to on zawinił, nie my. Ciarki przeszły po moich łopatkach, gdy usłyszałam straszliwie głośny trzask, a następnie dostrzegłam błysk na niebie.

— To nie tylko ona je na nas sprowadziła. Myślę, że wszyscy mieli w tym swój udział. Ja i River głównie...

— Nie przeżyje, jeśli znowu cię straci.— musiał być taki uparty. Musiał stać za nim murem, nawet po tym wszystkim co zrobił...

— Nigdy mnie nie odzyskał z powrotem. Nie tą wersję.

Powiedziałabym, że wbijaliśmy w siebie spojrzenia w ciszy, ale nie byłoby to prawdą. Wokół nas panował istny chaos. I była to zdecydowanie lepsza wersja, niż szeptanie o pomoc.

***

— Aurora Kenvetch, pokój 244.

Śledziłam wzrokiem starszego, zgarbionego mężczyznę odstawiającego plastikowy kubeczek na blat i ustępującego mi miejsca w kolejce. Szeptał coś przed siebie, wyginając wątłe, blade palce, jakby rzucał jakieś magiczne zaklęcie.

— Dwadzieścia dwa, deszcz, siedem. Siedem. Możesz to wyłączyć, Veronico? Deszcz.

— Pokój dwieście czterdzieści cztery!— odwróciłam spojrzenie od mężczyzny, szybko podchodząc do przodu, aby sięgnąć po własny kubeczek z kolorowymi lekami.

— Przepraszam...— mruknęłam cicho, gdy zirytowane spojrzenie pielęgniarki wbijało się w moje oczy niczym rozgrzane do czerwoności igły.

Wyszłam z kolejki, kierując się wzdłuż korytarza i starając się zignorować hałas. Z każdej strony otaczały mnie krzyki, płacz i śmiech. Sama nie wiedziałam już jak mam się zachowywać. Miałam ochotę robić to wszystko naraz. Westchnęłam ciężko, zatrzymując się przed właściwymi drzwiami, a następnie złapałam za chłodną klamkę białych drzwi.

— Alice, jak dobrze, że jesteś! Oni znowu mnie rozcinają! Wezwij lekarzy!

— Nikogo tu nie ma poza nami, Joyce.— powiedziałam zmęczona, siadając na łóżko z wyjątkowo sztywnym materacem śmierdzącym śmiercią poprzednich dziesięciu właścicieli. Tylko tak kończyli tutaj ludzie.

— Amando, błagam! Tyle tu krwi!— nie wiedziałam, którą książkę wybrać. Było ich tak wiele i każda z nich była tak żałośnie nie tą właściwą.— Addison!

Westchnęłam, w końcu decydując się spojrzeć na Joyce, a gdy tylko to zrobiłam, moje płuca wypełniły się chłodnym powietrzem panującym w nie za dużym pokoju.

— Oni znowu mnie skrzywdzili!

Zamknęłam usta, szybko łapiąc za materiał swojego prześcieradła i zaczynając go rozrywać. Podeszłam prędko do kobiety, kucając przy jej łóżku.

— Mówiłam! Mówiłam im tyle razy! Oni nigdy nie odpuszczają!

— Joyce, już spokojnie, nie krzycz!— szepnęłam nerwowo, przykładając materiał do jej rozciętego nadgarstka i starając się z całej siły go zacisnąć wokół jej ręki.— Już cicho, słyszysz? Nic ci już nie zrobią!

— Oni nigdy nie odpuszczają!— powtórzyła ciszej, zanosząc się płaczem.— Legują w tych ścianach i nas obserwują... Cały czas to robią, nikt mi nigdy nie wierzy....

— Ja ci wierzę, przyrzekam! Proszę, nie ruszaj się... Jeśli pielęgniarki się o tym dowiedzą...

— Oni cały czas patrzą...— zapłakała, gdy zacisnęłam bandaż na supeł i odgarnęłam jej czarne, kręcone włosy ze spoconej twarzy.

— Joyce, czemu ci to zrobili?— spytałam, trzymając ją za dłoń i głaszcząc po głowie.

— Bo kazałam im odejść... Nigdy nie każ innym od siebie odchodzić...

Westchnęłam ciężko, po czym oparłam czoło o białą pościel, mocno zaciskając powieki.

— Nigdy nie pozwalaj im odchodzić...

***

— Aurora Kenvetch, pokój 244.— podeszłam pewnie do okienka, sięgając po plastikowy kubeczek. Mocno zmarszczyłam brwi, widząc coś innego, niż zwykłam widzieć przez ostatni miesiąc.— Wieczorna porcja.

— Chyba pomylono leki...— powiedziałam, gdy pielęgniarka wywołała następną osobę.

— Zwiększyli ci dawkę. Jeffrey Rodriguez, pokój...

— Kto dokładnie mi ją zwiększył? Podobno mój lekarz wyjechał na konferencję?— zapytałam, zostając mocno szturchnięta przez jakiegoś chłopaka. Obejrzałam się na niego, posyłając ostrzegające spojrzenie, a następnie zasłoniłam pielęgniarce widok na kolejkę, niemalże wciskając się w okienko.

— Weź swoje leki, chyba że mam Ci je siłą wcisnąć do gardła...

Uniosłam wysoko brwi, słysząc ochrypnięty, niemiły głos starszej kobiety z obrzydliwą brodawką na połowie brody. Zacisnęłam szczękę mierząc się z nią spojrzeniem, po czym sięgnęłam po kubeczek z tabletkami i uniosłam go w górę, a następnie przechyliłam go tak, aby cała jego zawartość znalazła się na podłodze.

— Jeffrey Rodriguez, pokój 462.

Skrzywiłam się, posyłając jej wściekłe spojrzenie, po czym ruszyłam wzdłuż korytarza, oglądając się na pielęgniarza, zbierającego moje tabletki z podłogi. Wiedziałam, że czekała mnie walka przy wieczornym obchodzie, ale nie zamierzałam jej przegrać. Nie wiedziałam tylko jeszcze jak zamierzam to zrobić. Podeszłam wściekła do skrzydła z widokiem na ogród i wbiłam palce we włosy, przechadzając się wściekle po korytarzu. Klinika w Lynnfield różniła się od tej, w której zamknął mnie River. Były w niej lepsze warunki, wraz personelem... Chyba. Miętowe ściany wirowały wokół mnie, gdy przechadzałam się po chłodnej posadzce, przechodząc załamanie nerwowe.

— Przepraszam, wszystko w porządku? Mam kogoś zawołać?

To tak właśnie poznałam Billy'ego Marllowa. Dziewiętnastolatka z Harvardu. Był wysokim jak na swój wiek, zielonookim, blondynem z ładnie zbudowaną sylwetką. Wyglądał niczym typowy futbolista z liceum. Od dziecka spędzał noce i dnie na nauce, ciężko pracując, aby w końcu spełnić marzenie nie swoje, a jego rodziców. Jego własnym był zakup foodtracka i podróżowanie od stanu do stanu ze swoimi burgerami. Bill śmiał się, że choruje na najgorsze ścierwo. Na życie. Tak to nazywał. Ja się z nim nie zgadzałam, uważałam, że nigdy go tak naprawdę nie doświadczył. Był go pozbawiony przez rodziców i siłą zmuszany do nauki. Nie jestem pewna czy to przez to zachorował na depresję, ale według mnie miało to jakiś związek. Często zamykaliśmy się razem w toalecie i paliliśmy papierosy, gawędząc o życiu i o tym jak mniej samotni jesteśmy, mając siebie. Billy był moją bratnią duszą. Jej zagubionym kawałkiem.

— Pamiętam jak mając dwanaście lat, zapytałem mojej mamy, jak długo jeszcze będę żył... Zacząłem płakać, gdy zapewniła mnie, że dożyję setki, tak jak dziadek.— często to opowiadał, niemalże tak, jakby nie mógł zachować tego w sobie. Jakby chciał to wyrzucić niczym truciznę, lub głośno zabłagać o pomoc. To właśnie jego matka stworzyła mu największe traumy.

— Masz kogoś? Dziewczynę, chłopka? Przyjaciół?— spytałam, opierając się plecami o chłodną ścianę i wypuszczając dym z płuc.— Ktokolwiek na ciebie czeka?

— Odszedłem z Harvardu... Moi rodzice zamknęli mnie tutaj, a rodzinie i sąsiadom powiedzieli, że zmarłem. Wykupili mi nawet nekrolog w gazecie. Mam tu dożywocie, Aurora. Nikt na mnie nie czeka.

Oboje posiadaliśmy rodziny. Ale oni nie potrafili posiadać nas. A mimo to, to i tak my byliśmy według nich potworami.

Przymknęłam powieki, opierając tył głowy o chłodną ścianę. Czy na mnie też nikt nie czekał? Caroline nawet nie miała pojęcia, że miałam jakiś problem... Nie miała pojęcia w jakim miejscu się znajduje. Czy moi przyjaciele na mnie czekali? A może żyli swoim życiem, w ogóle o mnie nie wspominając? Byłam tylko przelotnym ułamkiem ich życia... A River? Och, River... Czy tak samo jak ja wyobrażał sobie każdej nocy jak zasypiam w jego ciepłych ramionach?

— Tęsknię za nimi. Za moimi bliskimi...— szepnęłam płaczliwie, wciąż nie otwierając oczu. Nie chciałam tego robić, wiedząc, że nie zobaczę ich obok siebie.— I za tym kim byliśmy dwa lata temu...

— Myślisz, że się o ciebie martwią? Odwiedzają cię?— spytał Billy, kładąc mi pocieszając dłoń na kolanie, na co smutno się uśmiechnęłam, kręcąc delikatnie głową.

— Czasami wydaje nam się, że jesteśmy wyjątkowi... Ale nie jestem aż tak głupia, aby wierzyć, że mnie nie zastąpili. Bo zrobili to już jakiś czas temu.— to Aurelia teraz zajęła moje miejsce. I czasami nienawidziłam jej trochę mniej, myśląc o tym, że być może daje im więcej, niż ja byłabym kiedykolwiek w stanie.

— Jak długo tu już jesteś?— spytał Marllow, unosząc papierosa do ust.

— To nie ma znaczenia. I tak zawsze będzie niewystarczająco.

***

William siedząc naprzeciwko mnie, wydawał mi się inny niż zazwyczaj. Jego oczy były podkrążone, włosy poczochrane, a cera szara. Miałam wrażenie, że miał na sobie tą samą koszulkę już trzeci tydzień z rzędu. Była mocno pognieciona i przesiąknięta zapachem nieświeżości. Wyglądał strasznie dziwnie w czarnym, skórzanym fotelu. Zbyt poważnie, zbyt dorośle. Zbyt dołująco i poddanie. Pamiętałam go inaczej. Jeszcze z czasów, gdy chodził ze mną do college'u. Gdy cwaniakował, żartował i psocił się wszystkim na każdym kroku. Tracił pieniądze na durnych zakładach o nic nie znaczące rzeczy i opowiadał wszystkim swoje wyjątkowo obleśne i nieśmieszne żarty, których nikt nigdy nie rozumiał i nie potrafił znaleźć ich sensu. Tęskniłam za tym Williamem Carewem. I zdarzało mi się często zapominać o tym, że tego Willa już z nami nie ma.

— Co u niego?— nie miałam kontroli nad tym jak to zdanie szybko wydostało się z moich ust. William nie zdążył się nawet ze mną przywitać. Ja nie zdążyłam nawet usiąść na fotelu naprzeciwko niego.

— Ciebie też dobrze widzieć.— powiedział kwaśno, przyglądając mi się uważnie.— Wyglądasz okropnie, Aurora...

Wzięłam dolną wargę pomiędzy zęby, patrząc na bruneta błagalnym spojrzeniem pełnym niepokoju. Szybko opuściłam dłonie, które nerwowo skubały skórki paznokci i starałam się przestać panicznie rozglądać, mając nadzieję, że William nie przyszedł tu sam... Skupiłam na moment zmartwione spojrzenie na Carewie, który mocno przełknął ślinę, zerknął w dół i przeczesał nerwowo włosy.

— On... W zasadzie... Jest okej. Stara się.

Jest okej? Stara się? Zmarszczyłam brwi w irytacji i cholernie wielkim zmartwieniu, słysząc tą odpowiedź. Co to w ogóle miało oznaczać?

— Stara się?— spytałam z gulą w gardle, patrząc jak William pochyla się nad własnymi kolanami, chowając twarz w dłoniach.

— Stara się jakoś żyć. Funkcjonować. Dla niego twój wyjazd tutaj w tajemnicy był jednoznaczny...

— Jednoznaczny?— spytałam, mając wrażenie, że moja płuca urosły tak bardzo, że zblokowały mi krtań.

— Stracił cię już tyle razy, Aurora... Wiesz jaki jest.— w jego głosie rozwinęły się nuty złości. Mówił z mocną, zaciskając dłonie na kosmykach swoich włosów coraz bardziej.— A ty za każdym razem robisz mu dokładnie to samo. I nie chodzi o to, że postanowiłaś wrócić na leczenie zamknięte. A o każdy nieodebrany od niego telefon, nie przeczytane listy i brak wpisania jego jebanego nazwiska na widzenie. Nie widział cię, nie słyszał i nie czuł cię obok przez cały miesiąc. I nie rozumiem tego, bo jeśli twierdzisz, że naprawdę go kochasz, to dlaczego robisz mu to wszystko? Nam? Ten cały szajs... Nie powinno cię tu być, Aurora. Kurwa, to nie jest miejsce dla ciebie...

Zacisnęłam usta, czując jak moje oczy się załzawiają przez stres. Spuściłam spojrzenie na swoje kolana, nie potrafiąc utkwić go w żadnym innym punkcie.

— Muszę tu jeszcze zostać.— szepnęłam jedynie, starając się zachować spokój, chociaż wszystko we mnie wirowało.— Możesz mi powiedzieć co u niego słychać?

Chciałam o nim porozmawiać. River czasami mi przypominał Lucyfera. Oboje byli tragicznie piękni, nie wiadomo czy byli prawdziwi i sprowadzali na człowieka zło. Różniło ich od siebie jedynie to, że jeden panował w podziemiach, a drugi bezgranicznie zakorzenił się w mojej duszy.

— Dużo pracuje... Trzyma się nieźle.— powiedział, przyglądając się ścianie i delikatnie przełykając ślinę.

Uniosłam delikatnie kąciki ust w górę, wyobrażając go sobie. Jak siedzi nad tym swoim biurkiem, pochylony nad stertą papierów i piórem wiecznym w wielkiej dłoni. Zapewne mając na sobie swoje ulubione szare dresy i będąc całkowicie rozczochrany i zarumieniony przez alkohol. Lubiłam się z niego śmiać. Wypełniał ważne dokumenty, zarabiając ogromne sumy pieniędzy, które będąc szczerą czasem mnie przerażały i jednocześnie wyglądając jak mały chłopiec. Zawsze wyglądał zabawnie ale i niesamowicie pięknie, gdy się na czymś skupiał. Może w trakcie miesiąca mojej nieobecności, poczuł się lepiej? Zauważałam to jak bardzo go niszczyłam. Jaki robił się wyblakły i wyczerpany próbami zadbania o mnie... Nigdy nie chciałam być dla kogoś problemem, ale nie wychodziło mi to w przypadku Rivera. Wiele rzeczy nam nie wychodziło, jeśli chodziło o próby złapania marnego poczucia szczęścia...

— Will, nie mów mu, że mnie odwiedziłeś.

River zasługiwał na odpoczynek ode mnie i moich problemów. Wszyscy na to zasługiwaliśmy. Ale on w szczególności.

***

Otworzyłam zaspane oczy, słysząc czyjś szept. Cichy, radosny, ale i nerwowy. Mój wzrok długo przyzwyczajał się do mroku panującego w pomieszczeniu, a gdy tylko to zrobił, dostrzegłam nad sobą uśmiechniętą, bystro obserwującą mnie, czarnoskórą kobietę.

— Joyce?— spytałam na wdechu, będąc tak zaskoczoną, że ledwo mogłam się jakkolwiek poruszać.

— Mówiłam im, że się mylą, ale mieli rację... To ty go skrzywdziłaś, prawda? Ty mu to zrobiłaś.

— Co?— wychrypiałam, czując jak moje serce podchodzi mi do gardła, a jej chłodny oddech owiewał mi twarz. Ze stanu zaspania, mój organizm od razu przeskoczył do stanu paniki.

— To ty zabiłaś mojego syna... — szeroko otworzyłam oczy i usta, gdy chude, długie palce kobiety zacisnęły się na mojej szyi.— Tak powiedziała ta pielęgniarka. Obiecała, że Tommy do mnie wróci, rozumiesz? Muszę tylko to zrobić... Ona mi obiecała.

Zaczęłam mocno wierzgać nogami, wbijając paznokcie w jej skórę, gdy moje oczy zaszły łzami. Patrzyłam jej prosto w oczy, widząc czyste szaleństwo i rozpacz. Wyciągnęłam dłonie przed siebie, starając się podrapać jej twarz, ale nie przynosiło to żadnych efektów. Moje płuca się kurczyły i paliły ogniem, jakbym połknęła całe pudełko odpalonych zapałek. Mocno zacisnęłam powieki, starając się zacząć krzyczeć, lecz z mojego gardła uleciały jedynie stęknięcia i nieporadne próby złapania oddechu. Walczyłam. Nie rozumiałam czemu, ale starałam się wyswobodzić.

— Tommy na to nie zasłużył... Dlaczego mi go odebrałaś?

Przestałam się szarpać, opuszczając dłonie na materac i skupiając załzawione spojrzenie na twarzy Joyce. Tak naprawdę w tym momencie, mając świadomość, że kobieta mnie dusiła, chciałam myśleć tylko o jednej osobie. Nie o sobie, nie o niej, a o Riverze. Zawsze to przecież robiłam. Czułam jak obraz zaczyna mi się rozmazywać, a płuca puchnąć i piec od braku tlenu. Tego chciałam, prawda? Tak długo o to prosiłam... Ale dlaczego nie jest tak, jak to sobie wyobrażałam? Chciałam znowu zobaczyć wszystko. Każdy nasz moment. I nie dlatego, że umierałam. To nie było kompletnie to. Przy umieraniu nasze całe życie nie przelatuje nam przed oczami. Czy przypadkiem śmierć miała być przyjemna, a nie dodatkowo przypominać nam o tym całym bólu jaki doświadczyliśmy za życia? Szukałam bruneta i naszych chwil w swojej głowie, bo chciałam... Chciałam poczuć... Zmarszczyłam brwi, zaciskając powieki. Dlaczego nie potrafię ich sobie dobrze przypomnieć? Dlaczego nie mogę dobrze sobie przypomnieć jego?

Mocno się spięłam, podciągając kolano w górę i z całej siły uderzyłam kobietę siedzącą na mnie w brzuch, na co jej chwyt się poluzował. Zepchnęłam ją z siebie, przez co jej ciało opadło z hukiem na podłogę, a ja w tym czasie dostrzegłam okazję na ucieczkę.

— Pomocy!— krzyknęłam, otwierając drzwi i słysząc za sobą stęknięcia wraz z szybkimi krokami kobiety.

Obejrzałam się za siebie, widząc jak Joyce wstaje z podłogi, a następnie boso zerwałam się do biegu. Moja koszula nocna falowała podobnie jak włosy, policzki raziły mnie ciepłem, tak jak łzy spływające z mojej twarzy. Mocno odkaszlnęłam, wyciągając nogi przed siebie tak daleko i szybko, jak tylko byłam w stanie.

— Pomocy!— krzyknęłam ponownie, krztusząc się łzami i słysząc za sobą wściekłe nawoływania Joyce.— Pomocy!

Jeszcze bardziej przyśpieszyłam, widząc na końcu miętowego korytarza poświatę małej lampki, znajdującej się w dyżurce. Rzuciłam się na dużą szybę, asekurując twarz dłońmi i widząc za nią pielęgniarkę, która co dzień rano zadawała mi leki. Siedziała na swoim obrotowym krześle, czytając jakieś czasopismo.

— Halo!— krzyknęłam, uderzając pięścią w szybę, na co para tęczówek wbiła się w moją postać.— Proszę, Pomocy! Joyce odbiło i teraz próbuje... Ona próbuje...

Przerwałam, widząc jak kobieta za szybą unosi kubek z kawą do ust, cały czas na mnie patrząc. Pomrugała kilka razy, po czym odstawiła napój na blat biurka, rozlewając kilka kropel.

— Proszę, nie...— pisnęłam, patrząc na nią w szoku i powoli rozumiejąc co zaraz nastąpi.

Ruszyłam biegiem w stronę dużych, przeszklonych drzwi, zaczynając zdzierać gardło, jak i pięści do krwi, nawalając w powierzchnię. Mocno złapałam się klamki, czując ponownie te same dłonie, wbijające się w moje włosy i zasłaniające mi usta. Zacisnęłam powieki, próbując się im jakoś wyrwać, gdy nagle napastniczka mnie wywróciła. Zostałam przyciśnięta do zimnej posadzki, a moim oczom ukazały się miętowe klapki i ta sama pielęgniarka, stojąca nad nami i popijająca swoją czarną kawę.

— Teraz nie jesteś już taka waleczna? Szkoda...

Głośno zapłakałam, czując jak paznokcie Joyce wbijają mi się w gardło, próbując je rozszarpać.

— Takie wizyty są zwykle zakazane, ale jeśli postanowił Pan wesprzeć nasz ośrodek tak hojną kwotą, chętnie nagnę dla Pana...

Dźwięk elektronicznego zamka do drzwi rozbrzmiał na całym korytarzu, podobnie jak czyjeś kroki i głos kobiety. Jedyne co pamiętałam z tej nocy, to powoli znikające dłonie Joyce i krzyki wymieszane z zapachem drogiej wody kolońskiej. Nigdy nie przypomniałam sobie ponownie w całości tego zajścia.

***

— Czy wy sobie kurwa... Pan słyszy co powiedziałem?! Została zaatakowana! A personel na to patrzył!

Od rana chodził i krzyczał. Chłopak wyglądał wiele razy na złego, ale dziś pierwszy raz widziałam go w takiej furii. Rozejrzałam się po mieszaniu Charliego, delikatnie się krzywiąc na widok podobnego koloru ścian jakie mieliśmy z Riverem w tym naszym. Nie wiem co się z nim stało, ale podejrzewałam, że River je sprzedał. Tęskniłam za nim i za tym jak się tam czułam. Jego obecny dom, w którym pomieszkiwałam był... inny. Nie czułam się w nim dobrze. Właściwie nie miałam chyba nawet okazji się w nim na dłużej zaaklimatyzować. Już dawno pogodziłam się z myślą, że ludzie bezdomni to nie tylko ci, których czasem spotykamy na ulicach. To ludzie pozbawieni swojego schronu. Wystawieni na deszcz problemów i nie posiadający nigdzie żadnej kryjówki w której mogliby się przed nimi schować.

Patrzyłam jak Charlie przeszedł do pokoju obok i zamknął drzwi. Powiedziałam mu, aby odpuścił. To znaczy nie powiedziałam, ale chciałam to zrobić. Nie odezwałam się dziś do niego choćby jednym słowem. Skupiłam się na grającym w salonie telewizorze, zaciskając w dłoniach kubek z ciepłą herbatą.

— Wiadomości poranne, witamy. Mamy dziś siedemnasty lutego, dwa tysiące dwudziestego czwartego roku. Temperatura powietrza wynosi dziś minus dwa stopnie, a w następnych dniach ma się jeszcze bardziej oziębić. Słońce całkowicie schowa się za chmurami, tak jakby nigdy miałoby już nie zaświecić.

Zmieniłam kanał, chcąc znaleźć coś ciekawego do oglądania. Dawno nie oglądałam telewizji. W szpitalu były to zazwyczaj programy kulinarne, które nie były takie okropne ale zwykle dominowały tam stacje promujące różne przedmioty na sprzedaż. Nie wiem czemu, ale pacjenci kliniki mieli na ich punkcie istną obsesję.

Wyjrzałam za okno, dostrzegając średnio zagęszczoną ulicę. Jakieś auta przejeżdżały co jakiś czas, a ludzie spacerowali sobie zajęci swoimi sprawami. Widziałam panią z psem na spacerze, grupkę chłopców ściągających się na swoich rowerach oraz staruszkę opierającą swoją głowę na ramieniu starszego mężczyzny, czytającego jej jakąś książkę. Uśmiechnęłam się delikatnie, czując nowy, dziwny powiew świeżości, chociaż nie miałam do tego prawa. Moim włosom wypadał już termin mycia, a niektóre ich kosmyki były posklejane ze sobą krwią, która zdobiła wraz z zadrapaniami moją szyję i dekolt. Byłam brudna i marzyłam o prysznicu. Skąd się więc brało to poczucie odprężenia i łagodności? Jakby nagle cały ten chaos i brutalność, zamieniły się w ciszę i prostotę? Wróciłam do przeszukiwania kanałów, natrafiając w końcu na Kardashianów. Odłożyłam pilota na bok, pijąc herbatę i oglądając telewizję. W spokoju i harmonii. Nareszcie nie w biegu i przymusie.

Po około godzinie, z sypialni wyszedł Charlie. Jego cera wydawała mi się wyjątkowo szara, a bordowe cienie pod jego oczami, na które nie nałożył korektora i potargane włosy nie pasowały mi do jego osobowości. Charlie zawsze wyglądał perfekcyjnie doskonale. Powtarzał, że inaczej nie da się pokłócić z przyjaciółmi tak, aby błagali o wybaczenie i uwieść wrogów tak, aby oddali ci wszystko co mają. Nie do końca go wtedy rozumiałam, ale lubiłam mu przytakiwać. Zawsze wtedy wydawał się być zadowolony i bardzo usatysfakcjonowany.

— Aurora...— powiedział zachrypnięty, podchodząc do kanapy, na której siedziałam. Spojrzałam jak chłopak przede mną kuca, ostrożnie kładąc mi dłoń na kolanie okrytym puchatym kocykiem.— Dobrze się czujesz? Boli cię coś?

Zmarszczyłam brwi i ściszyłam telewizję, widząc jego zmartwione spojrzenie. Nie przypominał mi mojego Charliego. Mój Charleston po tym wszystkim co się wydarzyło, zacząłby dodatkowo namawiać mnie na rewanż, a potem spuściłby mi niezły łomot, za to że nie wygrałam walki, wyzywając przy tym pół populacji od ździr.

Pokiwałam szatynowi głową, nie wiedząc dlaczego nie mogłam się odezwać. Moja głowa była dziś bardzo otwarta, a świat wydawał się być bardziej dostrzegalny. Wolałam po prostu być dziś ciszej. Całkowicie cicho... W razie, aby mój cudowny spokój nigdzie się nie rozwiał. Uśmiechnęłam się delikatnie do chłopaka, chcąc go zapewnić, że wszystko w porządku, na co ten uniósł w górę jedną ze swoich niewyskubanych brwi. Charlie dbał o nie, jak i zresztą o moje z ogromną dokładnością. Trochę mnie to zmartwiło.

— A ty?— spytałam go cicho, uważnie mu się przyglądając.

— Nie zbyt...— powiedział, cały ten czas dziwnie mi się przyglądając.

— Pooglądasz ze mną Kardashianów?— poprosiłam, na co Wellbur wstał niepewnie i usiadł na kanapie, zachowując pewien dystans między nami.

Przysunęłam się bliżej, po czym oparłam na jego ramieniu swoją głowę. Charlie mocno się spiął, odsuwając ode mnie i od razu posyłając mi spojrzenie pełne podejrzliwości.

— Dobra, kurwa... Mów w tej chwili co się dzieje. Brałaś coś? Powiedz mi prawdę, Aurora.— powiedział, mocno się spinając i grożąc mi palcem.

— Nic się nie dzieje. Nie biorę już od miesiąca, przeszłam detoks i nie zamierzam do tego wracać... Czemu jesteś taki dziwny?— może zrobiłam coś złego i teraz o tym nie pamiętałam? Ostatnimi czasami często zdarzały mi się takie sytuacje...

— Od ponad dwóch lat... Uśmiechasz się prawie tak samo jak kiedyś, a teraz nie rzucasz się jak pojebana, gdy ktoś cię dotyka! Nawet sama się przytulasz! Mów co ci za leki władowali, bo będziesz mieć powtórkę z wczoraj!— szatyn zerwał się z kanapy, zaczynając chodzić nerwowo po pokoju.— Och, muszę coś zrobić... Co ja mam im teraz powiedzieć?! I co mam zrobić z tobą?! Nikt nie wie, że nie jesteś już zamknięta, a wszyscy są bardzo źli, bo odpierdoliłaś mnóstwo szajsu jadąc tam z własnej woli i teraz jeszcze ta popierdolona ździra, która bawiła się w Dahmera cię poskładała jak...

— Charlie...— przerwałam mu, na co chłopak się zatrzymał, łapczywie oddychając.— Czuję się dziś naprawdę dobrze. Usiądź, nie myśl o tym wszystkim i pooglądaj ze mną Kardashianów. Proszę...

Szatyn stał tak chwilę, wstrzymując oddech i patrząc na mnie z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie, po czym poklepałam siedzenie kanapy, zapraszając go do siebie. I gdy już miałam nadzieję, że chłopaka odpuści, ten wybuchł.

— Mów w tej chwili co brałaś, pierdolony uzależnieniowcu!

— Charlie!— zaśmiałam się z chłopaka, gdy ten rzucił się w moją stronę, łapiąc za poduszkę i zaczął mnie nią okładać. Zawsze robił to tak nieporadnie, jakby miał jeszcze mniej siły niż ja, niesamowicie wszystko wyolbrzymiając i dramatyzując.— Przestań, świrze!

— Gadaj czym cię nafaszerowali! Zrobię skurwysynom rundę drugą! Zobaczysz, pozwę tych śmieci!

— Charlie, dzięki Bogu, że nie byłoby cię na to stać...— westchnęłam, w końcu wyrywając mu z rąk tą cholerną poduszkę i rzucając nią w drugi koniec pokoju.

Zdyszany chłopak siedział obrażony, dokładnie mi się przyglądając. I widziałam po nim, że tak naprawdę był zdezorientowany i zmartwiony. Jak też trochę taka byłam. Ale nie potrafiłam wyrazić, jak bardzo brakowało mi tych jego dramatów i wygłupów. Powrotu do normalności. Był to inny poziom tęsknoty. Nie ten jaki czujemy, czekając na wakacje, czy weekend. Byłam niesamowicie spragniona. A teraz się znowu nawadniałam i robiłam to na zapas, bojąc się, że zaraz znowu zostanę bez dostępu do wody.

— Nie wiem dlaczego, Charlie ale czuję się dziś naprawdę dobrze. Pomimo tego, że jestem trochę obolała, czuję się wręcz cudownie. Jak kiedyś...— powiedziałam poważnie, wyginając palce u dłoni w geście skrępowania. Uśmiechnęłam się delikatnie, zastanawiając od kiedy nie bolały mnie przy tym policzki.— Nie wiem ile to będzie trwało, ale chcę się tym nacieszyć. Nawet jeśli potrwa to pięć minut...

— Dobrze, ale...— ja też tego nie rozumiałam. Podobnie jak Charlie starający się jakoś odnaleźć w tej sytuacji i próbujący odpuścić. Szatyn usiadł na kanapie obok mnie, wciąż obserwując mnie co jakiś czas kątem oka.

— Pojedziemy do 7Witches? Mam ochotę na shake'a...— zapytałam nagle, zastanawiając się kiedy ostatni raz go piłam.

Ale z 7Witches nie wyszło. Charlie mówił, że mają teraz podobno w nim jakiś remont. Zamiast tego chłopak użyczył mi swojego prysznica i ubrań. Nie pamiętałam kiedy ostatnio tak dobrze się czułam, gdy ciepła woda faktycznie jakoś rozluźniła moje mięśnie. Około ósmej postanowiliśmy zawieść mnie do szkoły. Do Madison i Laury. Charlie opowiedział mi po drodze o tym, że zapłacił klinice łapówkę, aby się ze mną spotkać. Nie wpisałam go na listę gości, przez co nie miał ze mną żadnego kontaktu, co bardzo go zmartwiło. Wspominał też coś o tym, że nasza paczka przechodzi teraz trudne chwile, ale nie chciał mi powiedzieć na ten temat nic więcej. Uznałam więc, że zapytam o to Laurę. Droga do internatu minęła nam szybko. Charlie obiecał także podjechać na dniach do kliniki po moje ubrania i rzeczy. Byłam mu za to wdzięczna.

Pożegnałam się z Charliem i wysiadłam z auta, kierując się do środka budynku. Szatyn wspominał, że Cliffton i Woodcave wybierały się dziś do klubu. Liczyłam na to, że się z nimi minę lub dziewczyny jakimś cudem zrezygnują ze swoich planów i zostaną dziś ze mną.

Otworzyłam powoli drzwi naszego pokoju i po cichu je zamknęłam, wchodząc do środka. Przywitała mnie cisza i było to dość dziwne uczucie. Rozejrzałam się po pustym pokoju, po czym westchnęłam i podeszłam do swojej szafy, aby zmienić ubrania Charliego na własne. Założyłam na siebie czarną bluzę z jakimś białym napisem oraz czarne jeansy. Podeszłam do swojego łóżka, a następnie opadłam na nie plecami, wgapiając się w sufit.

— Przecież chcesz to zrobić...— mruknęłam sama do siebie, mocno zaciskając powieki.

Wplątałam dłonie w rozsypane na pościeli włosy, a następnie mocno się za nie pociągnęłam, wstając gwałtownie po telefon.

***

— Dziękuję, to tutaj...— powiedziałam, wręczając taksówkarzowi odpowiednią sumę pieniędzy.

Moje stopy odziane w vansy stanęły na mokrym asfalcie, a jedną brew uniosłam się w górę, widząc otwartą bramę prowadzącą do rezydencji LakeValleys. Niepewnie ruszyłam w stronę podjazdu, słysząc okropny hałas muzyki i jakieś krzyki. Na dworze było okropnie zimno, a przez gęstą mgłę przebijały się fioletowo- czerwone światła bijące z każdego okna.

— Co jest do cholery?— zapytałam, widząc grupkę ludzi stojących na balkonie i palących papierosy. Mocno zmarszczyłam brwi i uderzyłam z całej siły pięścią w drzwi trzy razy, dodatkowo dzwoniąc dzwonkiem. Westchnęłam wściekła, gdy drzwi długo się nie otwierały, a gdy już to zrobiły, prędko ruszyłam przed siebie, aby jak najszybciej znaleźć...— Gdzie jest... 

Wstrzymałam oddech, widząc w drzwiach dużo wyższego od siebie bruneta, opierającego się o framugę. Jego klatka piersiowa była naga i oblana potem. Gorzko-czekoladowe, poczochrane włosy, delikatnie wpadały mu na oczy, które z kolei chyba mnie nie rozpoznały. Bo tym razem nie zabłysły tak dobrze znanym mi blaskiem. Brunet miał na sobie siwe dresy i był boso. Wyglądał na strasznie zmęczonego, a w jego oddechu wyczułam wręcz fabrykę produkcyjną whisky. Trzymał w dłoni jedną butelkę bursztynowego alkoholu, a drugą przyciskał do swojego ciała. Obie z nich były nie otwarte, lecz intuicja podpowiadała mi, że za moment to się zmieni. Jego dłonie były mocno poranione, a na jego brwi i dolnej wardze, dostrzegłam powoli gojące się rozcięcia. Spojrzałam za niego, widząc mnóstwo nastolatków i skąpo ubranych dziewczyn tańczących przy głośnej muzyce w jego salonie.

— Co... Co tu... Cześć. Co się... Wszystko dobrze?— zapytałam, nie wiedząc na czym się skupić i mając wrażenie, że wariuję.

Rozchyliłam usta, widząc jak River bez słowa odwraca się do mnie plecami i wchodzi ponownie do środka. Chwila minęła zanim wyszłam z szoku i ruszyłam za nim, trzaskając drzwiami.

– Hej! Stój!— krzyknęłam całkowicie zbita z tropu, przepychając się między ludźmi. Wysoko wyciągnęłam szyję, widząc jak postać bruneta kieruje się na prawo, zmierzając w stronę łazienki.

Zaczęłam przeciskać się miedzy tłumem spoconych nastolatków, odpychając ich od siebie i ślepo goniąc za chłopakiem dosłownie taranującym swoich gości. Podbiegłam do Rivera i zacisnęłam dłoń na nagim przedramieniu. Jego skóra paliła mnie ogniem, chociaż z tego co mi się wydawało, kominek w salonie nie dział. Może River tańczył? I może... Nie robił tego sam?

— Natychmiast się zatrzymaj!— krzyknęłam, mocniej go ciągnąć, gdy ten niczym nie przejęty szedł wciąż przed siebie. Podeszwy moim butów szorowały po panelach, przez co z boku mogło to wyglądać jakby River gdzieś mnie holował. Co w sumie nie było dalekie od prawdy...— River!

Brunet przekroczył próg łazienki, a gdy tylko to zrobił, złapał dużą dłonią za drzwi i trzasnął nimi z ogromną siłą. Szybko wyciągnęłam własną dłoń między framugę, a płytę drewna, aby te się nie zamknęły. Syknęłam z bólu, łapiąc się za dłoń i jednocześnie szybko wchodząc do środka, aby zakluczyć za nami drzwi.

— Ri...— przykucnęłam, zaciskając powieki i cicho sycząc z bólu. Pomachałam dłonią, w którą uderzyły drzwi, a następnie szybko odkręciłam zimną wodę i włożyłam ją pod strumień.— Możesz mi wyjaśnić co tu się do cholery jasnej dzieje?!

Moje spojrzenie zaszło łzami przez ból, ale mimo to spojrzałam w jego kierunku, wciąż chłodząc dłoń pod kranem i widząc jak chłopak siada na rogu wanny, zgrabnie odkręcając butelkę z whisky. Teraz w lepszym świetle lepiej widziałam jego czerwone, nieobecne tęczówki, wyschnięte ślady łez na policzkach i głowę zwieszoną w dół. Skrzywiłam się, widząc na blacie od umywalki trzy puste już butelki. Te wcześniejsze i prawdopodobnie odpowiedzialne za stan w jakim znajdował się chłopak. Zakręciłam kran i delikatnie wytarłam ręcznikiem dłoń, krzywiąc się z bólu. Rzuciłam na nią okiem, widząc jak zaczyna się robić czerwona i opuchnięta. Przeklęłam pod nosem, a potem podeszłam do bruneta, zatrzymując się parę centymetrów przed nim.

— River?— spytałam, kucając przed nim i widząc brązowe tęczówki bite w podłogę.— Hej, Riri... Wszystko w...

— Nie chcę...

Wstrzymałam oddech, słysząc ochrypnięty głosik. Cichutki, drżący i niski. Ostrożnie dotknęłam zdrową dłonią jego nagrzanego policzka i podniosłam jego głowę wyżej, aby dobrze mu się przyjrzeć. Jego oczy były zamknięte, ale widząc jak jego dolna warga wygina się w podkówkę, a szczęka napina, domyślałam się, że stara się uchronić przed łzami.

— Czego nie chcesz, River?— spytałam cicho, starając się zabrać mu ostrożnie butelkę alkoholu z dłoni. Odpuścił.

— Nie chcę tej głupiej imprezy... I Willa... I całej reszty. Nie chcę tutaj nikogo.— wychrypiał, gdy po jego policzkach spłynęły najczystsze kryształki.— Mówiłem im, ale mnie nie słuchali, a ciebie nie było, żebyś mnie obroniła i nikt mnie nie słuchał, chociaż mówiłem...

Ściągnęłam brwi, patrząc na niego przez chwilę i czując ogromne wyrzuty sumienia. Jak mogłam go zostawić? Na ponad miesiąc! I to samego! Westchnęłam nerwowo, po czym wstałam i przytuliłam sobie jego głowę do piersi, przymykając powieki i mocno zaciskając ramiona wokół jego głowy. Jego własne niepewnie i nieśmiało oplotły moją talię.

— Ja już nie chcę... Ja już nie chcę się zakochać... Proszę, nie chcę, nigdy więcej...

Byłam pewna, że moje serce zatrzymało się w tym samym momencie, kiedy jego własne pękło. Otworzyłam oczy, całkowicie nieruchomiejąc, gdy River wybuchł płaczem tak głośnym i rozdzierającym nie tylko serce. To nie było wystarczająco bolesne. Jego płacz mógł rozerwać duszę na kilkaset kawałków. I właśnie robił to z moją. Jego ciało mocno oparło się o moje, jakby stracił nad nim panowanie. Krztusiłam się oddechem, czując jak mój puls wybija się ponad skórę. Gdy wyjeżdżałam był... Jak to już nie... Mocno zacisnęłam szczękę, po czym szybko poprawiłam chłopaka na wannie.

— Zostań tu i nigdzie się nie ruszaj.— syknęłam, szybko się odwracając i zmierzając w stronę drzwi.

— Nie! Nie idź! Nie idź, słysz...

Trzasnęłam drzwiami, a głośna muzyka ryknęła wprost w moje uszy. Złapałam lepszego pierwszego chłopaka jakiego napotkałam za jego jeansową kurtkę i szarpnęłam go, nie zwracając uwagi,  którą dłonią to zrobiłam.

— Gdzie jest Carew?!— zapytałam go, ale nie dostając odpowiedzi, puściłam go i ruszyłam dalej.— Will! William!

Głośno oddychałam, czując się jak w jakieś grze komputerowej. Chciałam krzyczeć, kogoś uderzyć, a najlepiej zamordować. Pokierowałam się w stronę kuchni, a moja intuicja nie zawiodła mnie i tym razem. Od razu ich dostrzegłam. Ich wszystkich. Williama, Cliffton, Laurę, Jack'a i Lily. I kogoś, z kim spędziłam niemalże cały dzień, a mimo to nie wspomniał mi o tej całej imprezie choćby słowem; Charliego, stojącego przy blacie i popijającego drinki z Aurelią. Mocno zacisnęłam pieści, podchodząc wprost do Williama i miażdżąc sobie zęby przez wściekłość jaką czułam. Wiele osób wykrzyknęło z zdezorientowaniu moje imię, ale nie byłam w stanie się na tym skupić, bo wewnątrz mnie szalało zbyt wiele emocji. I przez moment poczułam to. Musiałam, prawda? Moje oczy się lekko zaszkliły. Wiedziałam, że musiałam być silna i wyciągnąć z nich odpowiedzi. Ale jak miałam to zrobić, jeszcze chwilę temu widząc mojego najlepszego przyjaciela, śmiejącego się z nią szczerzej, niż śmiał się ze mną przez cały ten dzień?

— Aurora?! Charlie mówił, że jesteś w internacie?— mocno przełknęłam ślinę, patrząc w brązowe tęczówki Williama i tracąc w to wszystko wiarę. W to, że komukolwiek, kiedykolwiek zależało.

— Który idiota, wpadł na pomysł, żeby zrobić tą pierdoloną imprezę? Macie w ogóle pojęcie... Wiecie, gdzie on jest i co robi?— zapytałam ciszej, bo bałam się, że zaraz rzucę się na chłopaka i wydrapie mu oczy. Im wszystkim.

— O czym ty mówisz? Kończy dziś dwadzieścia cztery lata, mówił o tym jakoś od tygodnia... Nie zaprosił cię?— spojrzałam na Aurelie, która z gracją zeskoczyła z blatu z zainteresowaną miną. Po każdych zakupach z Charliem, myślałam, że nie da się już bardziej kurewsko wyglądać, ale jej lateksowy, czerwony top i obcisłe shorty zamieniły moje zdanie.— I z tego co wiem, szykuje się na kolejną rundę świętowania w łazience. Ej, chcesz do nas dołączyć? Normalnie bym się nie zgodziła, ale jest dziś naprawdę w potrzebie...

Otworzyłam usta, patrząc na dziewczynę i starając się jakoś przetworzyć w głowie te wszystkie informacje. Siedemnasty luty... Dziś są jego pierdolone urodziny! Zapomniałam o jego urodzinach!

— Aurora, chodziło jej o to, że River sam wymyślił sobie tą imprezę. Z resztą nie pierwszy raz. Gdy cię nie było... Zrobił z domu pieprzony klub.— wytłumaczył William, gdy inni wpatrywali się we mnie, dalej próbującą zrozumieć jakim cudem zapomniałam o jego urodzinach.

— Ze striptizem...— dodał Jack, gdy jakaś dziewczyna wbiegła do kuchni w samej bieliźnie i ukradła z blatu butelkę wódki.

Mogłam zapomnieć o własnych. O Carol. Ale jakim cudem mogłam zapomnieć o jego urodzinach? Oparłam się o blat, starając się coś powiedzieć, lub zrobić ale... Nasze pierwsze urodziny Rivera... A ja po prostu od tak o nich zapomniałam, chociaż przez dwa lata, nawet w najgorszych epizodach zawsze składałam mu życzenia i układałam te cholerne wierszyki, tak potwornie żałując, że nigdy już ich nie będę miała okazji mu wyrecytować... To nie było dla nas nic takiego! Nigdy nie byliśmy jak inni i nigdy nie chcieliśmy się tacy stać. Nie mogłam się pocieszyć słowami "cóż, za rok wpiszę to sobie w kalendarz". Czy nie wycierpieliśmy już zbyt wiele? W naszym życiu nie było już tyle szczęścia co kiedyś. A ja przegapiłam okazję, aby o tym choć na moment zapomnieć.

— Aurora...— spojrzałam na Willa, gdy ten do mnie powoli podszedł.— Słuchaj, widziałaś się może... Z Riverem?

Zmarszczyłam brwi, gdy brunet się zawahał. Rozejrzałam się po całym pomieszczeniu, widząc jak wszyscy odwracają spojrzenia, lub wbijają je w podłogę.

— Tak, zamknął się w łazience i chwilę z nim rozmawiałam. Jest strasznie pijany....— powiedziałam, na co Carew mocno przełknął ślinę.— Dlaczego tam w ogóle siedzi? Skoro tak chciał tego... przyjęcia, to dlaczego...

— O rety...— zaśmiała się Aurelia, rozglądając po moich przyjaciołach z zaciekawieniem i rozbawieniem.— Kto jej powie? Mogę ja?!

— Nie.— zabronił od razu Charlie, gdy Madison sięgnęła drżącą ręką po szklankę z alkoholem.— Idź do niego i go ogarnij, a ja i Aurora na spokojnie porozmawiamy...

— Nie ma mowy, chcę widzieć jej minę jak się dwie!— posłałam sobie z Aurelią wrogie spojrzenia, lecz moje nie było przesycone radością i satysfakcją tak jak te jej. Moje tonęło w zwątpieniu i strachu.

— Czego mam się dowiedzieć? A raczej, czego mam nie wiedzieć?

Naprawdę aż tak długo mnie nie było, że wszyscy zdążyli pozmieniać strony? Dlaczego blondynka wiedziała o nas więcej, niż ja?

— O ja pierdole, ktoś rozpierdolił mi plazmę!

Wszyscy spojrzeliśmy na wpółnagiego chłopaka, wtaczającego się do kuchni prawie na czworaka i śmiejącego się z czegoś, w czym tylko on znajdował rozbawienie. River rozlał trochę bursztynowego płynu z butelki na posadzkę, jednocześnie się na nim ślizgając. Patrzyłam na chłopaka w szoku, aż w końcu William nie ruszył w jego kierunku, wyglądając na jeszcze bledszego niż wcześniej.

— River, kochanie, podciągnij spodnie...— powiedziała zmartwiona Lily, podchodząc do chłopaka.

— Lily, nie czepiaj się chłopaka...— powiedział Charlie, opierając się elegancko o blat i lustrując Rivera swoim spojrzeniem.— Jest w końcu u siebie...

Skrzywiłam się, ruszając w stronę bruneta. To mieli być przyjaciele? William pomógł Riverowi podnieść się do pionu, na co pijany chłopak zaczął przeczesywać spojrzeniem pomieszczenie, wyglądając jakby kogoś szukał.

— Auri?— zapytał, na co w jednej sekundzie się zatrzymałam. Stanęłam w miejscu, znajdując się niecały metr od niego.— Will, jest jeszcze Aurelia?

— Jestem, stary moczymordo.— powiedziała radośnie dziewczyna, podchodząc do bruneta, który uśmiechnął się do niej pijacko.

— Chyba już po mnie, koledzy...— powiedział brunet, śmiejącego się sam do siebie.— Albo nie, gdzie moja butelka?

— W prawej ręce!— zawołał dumnie Jack, jakby grał w jakimś teleturnieju.

— Miller!— krzyknęli wszyscy, posyłając blondynowi karcące spojrzenia.

— O kurwa, Houdini!— uśmiechnął się River, wysoko unosząc brwi i przystawiając butelkę do ust. I wtedy, całkowicie przypadkiem, uchylił powieki i spojrzał na mnie.

Nie wiem czemu, ale chyba mimowolnie wstrzymałam oddech. A może po prostu chciałam zostać nie zauważoną? Wszyscy w kuchni zamilkli i po prostu zerkali to na mnie, to na chłopaka. Nie mam pojęcia ile czasu wszyscy tak staliśmy, aż w końcu River się odezwał, przecierając twarz przedramieniem, bo dłoń miał zajętą przez butelkę whisky. Mówił niewyraźnie, jakby sam do siebie.

— Mam najebane w głowie...

— Chodź, położymy cię spać.— powiedział William, ostatni raz na mnie zerkając i zarzucając sobie rękę bruneta na ramię i ciągnąc go w stronę schodów.

Patrzyłam jak River po prostu pozwala Carewowi zabrać się z kuchni. Aurelia ruszyła za nimi, asekurując chłopaka od tyłu, w razie jakby ten się przechylił. Jeszcze tylko tego brakowało, aby się połamał... W kuchni zostałam ja, wraz z Charliem, Lily, Laurą, Millerem i Madison. Czułam ich spojrzenia na sobie, ale nie potrafiłam się ruszyć. Byłam chyba w zbyt wielkim szoku. Nie do końca wiedziałam co się wokół mnie działo, ale jeśli chodziło o Rivera i Aurelię, miałam swoje podejrzenia. Dziewczyna z resztą sama się dziś chwaliła co robili w łazience. I wyjaśniałoby to, czemu brunet był bez koszulki... Ale widząc go w takim stanie, tak naprawdę nie liczyło się dla mnie to co, z kim i ile razy tego wieczora i każdego poprzedniego coś robił. Liczyło się tylko to, że nie był sobą.

— Rori, posłuchaj...— powiedział Charlie, wybudzając mnie z transu, na co spojrzałam na niego załzawionym spojrzeniem.

— Pierdol się.— powiedziałam, gdy moja dolna warga zadrżała.— Po prostu się pierdol, Charlie.

Szybkim krokiem wyszłam z kuchni, wycierając po drodze oczy, aby upewnić się, że nie będzie po mnie widać płaczu. Wbiegłam po schodach na piętro, doganiając Rivera i jego pomocników. Wyminęłam ich, podchodząc do drzwi prowadzących do sypialni, a następnie odwróciłam się w drugą stronę, dostrzegając obraz przedstawiający łąkę w słoneczny dzień. Uniosłam go delikatnie do góry, na co tuż koło moich stóp upadł kluczyk. Szybko go podniosłam i od kluczyłam sypialnie, aby ułatwić im chociaż to. River kiedyś mi wspominał o tej kryjówce. Często zamykał sypialnie, gdyż znajdował się w niej sejf, tuż za ogromną szafa z ubraniami. Sam mi wielokrotnie podawał do niego kod i oferował pomoc w przesunięciu mebla. Nigdy nie skorzystałam z tej propozycji. William i Aurelia wtoczyli ledwo przytomnego bruneta do sypialni, a ja przymknęłam za nimi drzwi. Brunet opadł na łóżko, a Aurelia w porę zabrała jego butelkę i pociągnęła z niej dwa łyki.

— Aurora, chodź na dół.— powiedział William, łapiąc mnie za łokieć i ciągnąc na korytarz.

— Słucham?— zapytałam, patrząc w brązowe tęczówki z kpiną. Nie był poważny. Wskazałam dłonią na Rivera i spojrzałam w jego kierunku.— Trzeba się nim zająć i...

Urwałam w momencie, kiedy kątem oka zobaczyłam jak dłonie Aureli wkradają się za materiał jego dresów. Dziewczyna słysząc ciszę jaka zapanowała w pomieszczeniu, posłała nam pytające spojrzenia.

— Willam, wyjdź.— powiedziałam, uważnie obserwując dziewczynę. Nie mogłam przegapić choćby jednego jej ruchu. Jeśli tylko posunie się do czegoś więcej, przyrzekam, że...

— Aurora...

— Wypierdalaj stąd, nie żartuję...— powiedziałam cicho, nawet na niego nie patrząc. Złapałam w płuca ogrom powietrza, gdy poczułam na ramieniu jego delikatny dotyk, chcący zapewne zabrać mnie na dół.— Wynoś się stąd!

— William, idź...— powiedziała nagle Aurelia, posyłając brunetowi delikatny uśmiech.— Poradzimy sobie same.

Brunet rzucił nam ostatnie spojrzenia, po czym westchnął, nerwowo przeczesując włosy i opuścił sypialnie. Naszą sypialnie. Drzwi się zamknęły, a w pokoju zostałam jedynie ja, Aurelia i niekontaktujący River.

— Zabieraj od niego łapska...— powiedziałam poważnie i w miarę spokojnie, choć wcale taka nie byłam. Byłam wykurwiście mocno wkurwiona.

— O co ci chodzi?— zapytała blondynka, unosząc jedną brew w górę.— Boisz się, że...

Aurelia przerwała, gdy River zaczął coś stękać pod nosem. Brunet podniósł się niezgrabnie do pionu, a jego twarz przybrała kolor szaro-zielony, co zapaliło w mojej głowie czerwoną lampkę. Dziewczyna go przytrzymała, co bardziej wyglądało jakby się na nim wieszała...

— Riri, czy wszystko... O mój Boże!— krzyknęła dziewczyna, gdy chłopak zwymiotował wprost na jej dekolt.

Szybko do niego podbiegłam, gdy ta idiotka odskoczyła od niego, na co jego ciało opadło prosto na materac. Szybko wgramoliłam się na łóżko i pomogłam mu nachylić się nad podłogą tak, aby nie zadławił się własnymi wymiocinami.

— Leć po miskę!— krzyknęłam wystraszona do dziewczyny, stojącej w drugim końcu pokoju i przykładającej przedramię do nosa. Ona również zaczęła robić się blada.

— Ari?— spojrzałam na bruneta, który na moment odzyskał przytomność i uraczył mnie małym uśmiechem.— Ariś... Mówiłem Ci, że ślicznie...

— Jezu!— pisnęła Aurelia, gdy River ponownie wyrzucił z siebie zawartość swojego żołądka.

— Nie wytrzymam...— powiedziałam sama do siebie, ustawiając dłonie bruneta tak, aby podpierały jego kolana.— Przypilnuj go, nie może się położyć. Aurelia, słyszysz?!

Dziewczyna ruszyła się w końcu z miejsca, asekurując chłopaka, na co ja w pędach pognałam w stronę drugich drzwi, za którymi znajdowała się łazienka. Niemalże upadłam na podłogę, otwierając szafkę i wydobywając z niej miskę, w której zazwyczaj prałam ręcznie nasze skarpetki, aby te nie zgubiły się w pralce. Szybko podniosłam się z przedmiotem, kątem oka widząc kilkanaście różnych butelek żeli pod prysznic w znajomych mi zapachach, a jednak różnych. Damskich. Obok nawet leżał paragon. Pokręciłam głową, szybko wchodząc do sypialni i usadawiając się za brunetem na łóżku. Podłożyłam mu miskę pod nos, gdy ten znowu zaczął wymiotować i delikatnie pogłaskałam go po plecach.

— Otwórz okno, niech tu się przewietrzy. Będzie mu lepiej.— powiedziałam do dziewczyny, gdy chyba na moment się uspokoiło.

— Na pewno mi będzie lepiej...— mruknęła pod nosem, krzywiąc się, na co posłałam jej mordercze spojrzenie.

— Szczególnie jak przez nie wypadniesz...— warknęłam sama do siebie, starając się skupić na Riverze, a nie tym jak wielka ochotę miałam wydłubać jej oczy.

Nachyliłam się nad chłopakiem, chcąc zobaczyć jego twarz. Był blady, a jego oczy były przymknięte. Pocałowałam go w ramię, jednocześnie wolna ręką drapiąc po karku i głowie. Wiedziałam jak bardzo to lubił i miałam nadzieję, że poczuje się przez to minimalnie lepiej.

— Zamierzasz tak stać i się gapić?— spytałam, czując na sobie bacznie obserwujące mnie tęczówki.— Możesz poszukać mu czystych ubrań w szafie, lub zacząć sprzątać...

Dziewczyna prychnęła pod nosem, ale ruszyła się z miejsca. Nie zdziwiło mnie to, że podeszła do szafy. Nie wyglądała na taką, co rwie się do tej brudniejszej roboty, ale nie zamierzałam tego w żaden sposób komentować.

— Ta jest moja. Jego jest po lewo.— podpowiedziałam jej, gdy otworzyła nie to skrzydło. Taka była zasada. River zawsze spał po lewej stronie, więc stwierdziłam, że jeśli chodziło o szafę i jej skrzydła, ta zasada również musi obowiązywać.

— Długo będzie jeszcze rzygał?— zapytała blondynka, krzywiąc się, gdy chłopak ponownie pochylił się nad miską.

— Mam nadzieję...— powiedziałam, głaszcząc go po plecach i odwracając od niego twarz. Wzdrygnęłam się lekko, słysząc mało przyjemne odgłosy.

— Fuu, to cię rajcuje?— zapytała, miętosząc w palcach jego białą koszulkę.— Ale odjazd...

— Nie, kretynko.— przewróciłam oczami, bo chyba jeszcze nikt nigdy mnie tak nie irytował.— Im więcej teraz z siebie wyrzuci, tym będzie miał mniejszego kaca rano. Będzie się lepiej czuł. Trochę się martwię... To nigdy dotąd mu się nie zdarzyło...

— Ta... Trochę dziś przegiął...— zgodziła się, opuszczając wzrok na podłogę.— Bardziej niż w ciągu całego tego miesiąca... A też sobie nie szczędził...

Nasze spojrzenia się spotkały i przez pewną chwilę, poczułam, że dziewczyna chciała mi o czymś powiedzieć. Coś więcej niż jakiś głupi przytyk, czy anegdotę. Spojrzałam na chłopaka, który znowu zwymiotował.

— Chyba kończy.— stwierdziłam, widząc jak wracają mu kolory.

— Mam te ubrania...— powiedziała dziewczyna, kładąc je kawałek dalej na materacu. Uśmiechnęłam się delikatnie, doskonale wiedząc, że nic z tych rzeczy mu nie założymy.

— Nie lubi tej bluzki, bo twierdzi, że przynosi mu pecha.— miał ją na sobie, gdy pierwszy raz nocował ze mną w internacie. Rano, gdy już pojechał mieliśmy nieprzyjemną rozmowę przez telefon, podczas której powiedział mi, że "Nie dziwi się, czemu nikt mnie nie chciał". Patrząc na to jaki obecnie mieliśmy bałagan w życiu, teraz wydawało mi się to nawet zabawne.— Nie nosi tych spodni od piżamy. Dostał je na święta od mojej... Nie ważne. I nigdy nie śpi w skarpetkach. Wystarczą same dresy...

Uśmiechnęłam się delikatnie do dziewczyny, na co ta posłusznie schowała niepotrzebne ubrania do szafy. Westchnęłam, wychylając się i sprawdzając twarz Rivera. Wyglądał już całkiem dobrze...

— Myślę, że już skoń...

— Wezmę to.— spojrzałam na dziewczynę, która stanęła przed nami, niepewnie sięgając po miskę. Kiwnęłam jej głową, a następnie odsunęłam się od chłopaka, aby go delikatnie położyć.

River opadł pomału na materac, a ja skrzywiłam się, widząc w jakim był stanie. Przydałby mu się porządny prysznic... Ruszyłam w stronę łazienki i sięgnęłam po pager toaletowy, aby chociaż trochę przetrzeć mu buzię. Usadowiłam się na łóżku tuż przy jego głowie i ostrożnie przetarłam mu usta.

Dokładnie wysprzątałam cała sypialnie i wymieniłam pościel, cały czas sprawdzając co u chłopaka. Naprawdę mnie zmartwił tymi wymiotami, ale starałam się sobie wmówić, że to zwykłe zatrucie alkoholowe, wymieszane z jego za dużą ilością. Aurelia w tym czasie prała w łazience swoją bluzkę i brała prysznic. Rozebrałam w tym czasie Rivera z dresów i przykryłam go czyściutką, ładnie pachnącą kołdrą. Pomieszczenie w tym czasie dobrze się wywietrzyło, a jedyne nuty jakie można było wyczuć to płyn do podłóg i inne środki dezynfekujące.

Uszykowałam sobie także koc i poduszkę, którą rozłożyłam na jednym z dwóch białych  foteli stojących koło okna. Coś mi mówiło, że wiele rzeczy się pozmieniało pod moją nieobecność. Nie chciałabym zostać rano obudzona przez Rivera z pretensjami, dlaczego spał ze swoją byłą dziewczyną w jednym łóżku... To co mi dziś powiedział w łazience i to jak mówił do Aurelii... Przymknęłam powieki, spód których wyleciała jedna łza. Szybko ją wytarłam, pociągając nosem, gdy drzwi łazienki nagle się otworzyły.

— Mogłabym...— dziewczyna urwała swoje pytanie, zatrzymując się progu.— Wszystko w porządku?

— Tak, jasne.— odpowiedziałam od razu. Mocno odchrząknęłam i spojrzałam na nią, odkrywając, że ta stała tam jedynie w skąpych figach, zasłaniając piersi dłońmi.

— Chciałam zapytać, czy miałabyś jakąś koszulkę...— powiedziała niepewnie, na co pokiwałam jej głową i podeszłam w stronę swojej części szafy.

Znalazłam jej czarny, zwykły podkoszulek i wróciłam do niej, podając go jej. Dziewczyna odwróciłam się do mnie tyłem, gdy ja w tym czasie odwróciłam się i ponownie usiadłam w dużym fotelu. Tak, dałam jej swój podkoszulek. Ale mimo wszystko był on mój, a nie Rivera...

— Dzięki.— powiedziała Aurelia, niepewnie podchodząc do mnie i siadając w fotelu obok. Podałam jej bez słowa koc, bo miała nagie nogi, a przy tej temperaturze...

Zatrzymałam się w połowie, dostrzegając na jej udach kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt białych kresek. Wstrzymywałam oddech gapiąc się na jej blizny i...

— Dzięki!— syknęła dziewczyna, wyrywając mi koc z ręki i szybko się nim okrywając.

Odchrząknęłam niepewnie i wbiłam spojrzenie w śpiącego bruneta. Zagryzłam wewnętrzną stronę policzka, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Westchnęłam, podwijając rękawy bluzy i wysunęłam je w stronę dziewczyny, pokazując jej swoje dłonie i nadgarstki.

— Swoje zrobiłam kawałkiem marmuru, który znalazłam przy gruzowisku na spacerze po ogrodzie w klinice psychiatrycznej.— powiedziałam, po czym wskazałam na jedną z największych blizn znajdujących się na nadgarstku.— A tu jest moja druga próba samobójcza. Do tej pory nakładam na nią korektor, bo River dziwnie reaguje, gdy ją widzi.

Dziewczyna przyglądała się chwilę moim dłonią, aż w końcu je zabrałam i ponownie opuściłam rękawy, gdy w żaden sposób tego nie skomentowała. Nie wiem dlaczego jej je pokazałam. Chyba nie chciałam, aby czuła się z tym samotnie... Spojrzałam na dziewczynę, gdy ta przewróciła oczami, a następnie lekko uniosła koszulkę do góry i odciągnęła materiał bielizny, pokazując mi swoją kość biodrową.

— Miałam 12 lat. Kuzyni przyjechali nas odwiedzić w święta. Zostaliśmy sami, gdy nasi rodzice pojechali do znajomych... Wzięłam nożyczki i zrobiłam tu krzyżyki, żeby już nikt mnie tam nie dotykał. Z drugiej strony też je mam.— powiedziała, pokazując mi kolejne blizny. Aurelia niepewnie opuściła materiał koszulki i wbiła spojrzenie w podłogę.

— Czy River... Pytał cię o to, gdy wy... No wiesz...— zapytałam zachrypnięta, starając się być dorosła i odważna. I dzielna. Musiałam taka być.

— My co?— zapytała, nie rozumiejąc, aż nagle w jej głowie moje pytanie się rozjaśniło.— Nie, my nie... Mam dziewczynę. Sarę. Nigdy nie robiliśmy nic z tych rzeczy z Riverem...

— Och...— mruknęłam, mocno marszcząc brwi. Byłam w stanie jej w to uwierzyć? Zagryzłam dolną wargę, podciągając kolana pod brodę.— Ale w kuchni mówiłaś... Że w łazience...

— Wiem, chciałam, żeby to tak zabrzmiało...— powiedziała to tak cicho, jakby było jej wstyd.— Tak naprawdę po części chciałam po prostu cię do niego zabrać. Nie wiem gdzie byłaś, ale wiem, że niesamowicie za tobą tęsknił. Robił wiele głupstw w tym czasie... Przepraszam. To nie było w porządku.

Spojrzałam na dziewczynę, mając wrażenie, że się przesłyszałam. Nasze spojrzenia się spotkały, a jej zielone tęczówki nie pluły już w moje takim kwasem. Delikatnie się do niej uśmiechnęłam, na co i ona zrobiła to samo. Wyglądała nawet ładnie, nie krzywiąc się bez powodu.

— Masz jeszcze jakieś blizny?— zapytała, wciąż się do mnie sympatycznie uśmiechając, na co pokręciłam głową.

— Tylko takie od oparzeń papierosami. Na dłoniach.— powiedziałam, na co ta uniosłam wyżej brwi i uśmiechnęła się, pokazując zęby.

— No co ty! Pokaż!— uśmiechnęłam się i wychyliłam się w jej stronę, porównując jej dłoń z moją. Aurelia miała ich trochę mniej, ale wygrywała jeśli chodziło o stopień uszkodzenia tkanki. Moje były ledwo widoczne i trzeba było się mocno przyjrzeć, aby je zobaczyć. Dziewczyna nie skomentowała w żaden sposób mojej stłuczonej przez drzwi dłoni. — Ta wygląda jak literka "R", widzisz?

Przełknęłam ślinę i zamknęłam dłoń, mimowolnie zerkając na bruneta. Szybko spojrzał na Aurelię i posłałam jej sztuczny uśmiech. Już mniej mi się podobała ta cała zabawa...

— Wiem, że zrobił ci wiele okropnie pojebanych rzeczy. Ale ty też go krzywdzisz... Przynajmniej według niego.— powiedziała cicho dziewczyna, patrząc jak brunet się ślini, głośno chrapiąc i mrucząc coś przez sen.— Faceci są strasznymi debilami...

— Nie wszyscy, ale on akurat bardzo...— westchnęłam ciężko, na co obie się roześmiałyśmy tak cicho, aby nie obudzić bruneta.

Aurelia sięgnęła po paczkę papierosów i zapalniczkę leżącą na szklanym stoliku między fotelami i wyciągnęła ją w moją stronę. Założyłam, że dziewczyna wcześniej musiała ją tu zostawić, bo ani ja, ani River nie paliliśmy cienkich. Sięgnęłam po jedną fajkę, na co dziewczyna ją odpaliła.

— Więc...— zaczęłam, wypuszczając spomiędzy ust dym.— Powiesz mi to, co tak bardzo chciałaś mi powiedzieć? To o czym nie powinnam wiedzieć?

— Teraz już nie chcę.— odpowiedziała prosto, dmuchając w stronę otwartego okna.

— Dlaczego?— spytałam podejrzliwie, aczkolwiek nie powinno mnie dziwić, że dziewczyna będzie robić mi pod górkę. I parę blizn tego nie zmieni.

— Bo miałam cię za ostatnią dziwkę. Teraz widzę, że nienawidziłam cię jedynie przez to, jak się przez ciebie czuł, gdy cię nie było. Miałam o to żal.

Zagryzłam dolną wargę, kiwając głową i nie zdejmując spojrzenia ze śpiącego Rivera.

— Już go nie masz?— zapytałam cicho, gdy mój głos zawirował w pokoju podobnie jak dym papierosowy.

— Nie.— odpowiedziała krótko, zaciągając się używką.— Bo przez ten miesiąc słyszałam jedną historię, a drugą historię zobaczyłam dziś.

— Zobaczyłaś?— spytałam, marszcząc brwi i mając to za zwykłe przejęzyczenie.

— Nie wiem, czy ktokolwiek zaopiekowałby się nim tak oddanie jak ty. Nawet to jak na niego patrzyłaś, gdy był w takim stanie... Nawet się nie zawahałaś. Nie dostrzegłam u ciebie choćby krzty obrzydzenia. Myślałaś tylko o tym, co zrobić, by poczuł się lepiej...

— Tak, ale...

— A nie chcę Ci teraz o tym mówić, bo nie chcę cię zranić. Wcześniej myślałam, że twoi przyjaciele są po prostu głupi, mając przed tobą sekrety. Ale teraz widzę, jak to działa.— powiedziała poważnie, mrucząc powieki i wypuszczając z ust dym.

— Żadne sekrety nie są dobre. Coś o tym wiem...— szepnęłam. Coś mi mówiło, że doskonale wiedziała co mam na myśli. Bo wiedziała, gdy westchnęła ciężko, przenosząc na mnie spojrzenie.

— W trakcie tego miesiąca, gdy cię nie było, przechodził różne fazy. Nie zostałaś przez nikogo zaproszona, bo nikt nie wiedział jak się zachowa, gdy cię zobaczy. Najpierw płakał, znowu zaczął pić i w sumie było jak wtedy. Cały czas miał te ataki płaczu i epizody wpadania w obłęd. Nic nowego.— mówiła o tych dwóch latach, kiedy myślałam, że River nie żyje. Ubierała to tylko w łagodne słowa.— Ale potem Will znalazł go, jak sprzątał.  Mówił, że zachowywał się spokojnie i opanowanie, co bardzo nas zaniepokoiło... Podobno zaczął od twoich żeli pod prysznic. Wszystkie powyrzucał. Potem zaczął palić jakieś książki. Buszczyńskiego, czy jakoś tak... To też zapaliło nam lampki w głowie. A potem, było tylko gorzej...

— To znaczy?— zachrypiałam, przykładając do ust drżącego papierosa. Starałam się to wszystko przyjąć w sposób... jakoś przyjąć.

— Gdy ktoś o tobie wspomniał, wpadał w furię. Mówił, że szanuje to, że nie chcesz, aby się wtrącał w twoje leczenie, a kilka chwil potem bombardował cię listami i wydzwaniał do ośrodka jak szalony. Potem zazwyczaj płakał, lub wdawał się z kimś w bójkę. Wybierał grupy mężczyzn, robił to nawet przy Carewie. Mówił mi, że zawsze wybierał tak, aby skończyć zakrwawionym na bruku. Nawet się nie bronił... To wyglądało jakby naprawdę chciał zostać pobity. Był w szpitalu pięć razy w ciągu tego miesiąca i tylko dlatego, że był na tyle nie przytomny, by nie protestować. Zapytałam go raz o to, dlaczego to robi. Odpowiedział, że tak bardzo cię nienawidzi, za to że go zostawiłaś, że już nie chce cię kochać, ale gdy tylko o tym pomyśli, czuje, że się winny. Tymi bójkami się za to karze. Potem zaczęło się najdziwniejsze...— powiedziała, mrużąc powieki i patrząc na niego tak, jakby starała się go zrozumieć. Ale mimo to wiedziała, że nie jest w stanie.— Mówił nam o tym, jak bardzo cię nienawidzi. W jednym zdaniu zaczynał twój temat i w tym samym, mówił, że nie chce o tobie rozmawiać. Czasami mieliśmy wrażenie, że gada z samym sobą. Nie na zasadzie obłędu. Na zasadzie jakby naprawdę chciał o tobie porozmawiać, ale jednocześnie wiedział, że nie może. Jakby się po prostu pilnował. Gdy spotykaliśmy się gdzieś w grupie i którejś z nas udało mu się go na chwilę rozśmieszyć, nazywał nas twoim imieniem. Jakby całe szczęście, nie ważne czy ulotne, czy dłuższe kojarzył sobie tylko z tobą... To dlatego woła czasem na mnie Auri. Brzmi podobnie do Ari. Wszyscy słyszą, że się znowu pomylił i myśli o kimś innym. Ale on sam dalej się oszukuje, że nikt nie zauważył...

Pociągnęłam nosem, starając się to wszystko przyjąć do siebie. Ale jak mogłam zaakceptować to, co mu zrobiłam? I co dalej mu robię? On też miał swoje za uszami. Oboje mieliśmy. Ale dlaczego nie potrafiliśmy wyjść z tego schematu i na dobre go porzucić?

— Myślisz, że naprawdę mnie nienawidzi? Zrobiłam mu tyle okropnych rzeczy...— szepnęłam, mocno przełykając ślinę i czując jak moje gardło wypełnia się łzami.

— Oczywiście, że nie.— powiedziała Aurelia, posyłając mi mały uśmiech, a następnie ponownie zerkając na śpiącego Rivera.— Nienawidzi siebie. Za to, że chciałby cię czasem znienawidzić, bo tak byłoby łatwiej przestać cię kochać. A potem zaczyna nienawidzić siebie jeszcze bardziej, że w ogóle śmiał pomyśleć o przestaniu kochania cię wszystkim co mu zostało...

Tę noc spędziłyśmy na rozmowie o ludziach straconych i odtrąconych, jednocześnie same musząc zdecydować, którymi jesteśmy. River przerywał nam od czasu do czasu, wymawianiem mojego imienia. Siedząc tak obok Aurelii i słuchając jej, nauczyłam się nowej rzeczy. Najgorsze potwory miały ze sobą jedną, wspólną cechę i zrozumiałam to, gdy przestałam zasypiać przy zapalonym świetle. Zawsze pod osłoną nocy okazują się inne, niż nam się wydaje. 

___________________________

Brakowało mi tego...

Słowa:10,3k

Continue Reading

You'll Also Like

395K 35.4K 19
Historia Molly McCann i Aresa Hogana - spin-off dwóch dylogii: "Reguł pożądania" i "Związanych układem". Ostrzeżenie: Książka zawiera treści skierowa...
322K 12.3K 8
"Kłamca na zawsze pozostanie kłamcą". Wydawać by się mogło, że historia Vivian i Venoma już dawno dostała swoje zakończenie. Chłopak wyjechał z miast...
346K 23.8K 169
❗️NIE jestem autorem, ja tylko tłumaczę❗️ Alternatywny tytuł: „I Will Politely Decline The Male Lead" AUTOR: Yehwon, 예훤 ARTIST: Harara, 하라라, Salaman ...
376K 1.4K 19
Jest to moja pierwsza opowieść tu więc z góry przepraszam za wszelkie błędy, mam nadzieje że spodoba się wam.