Rybki z Ferajny • JJ Maybank...

By afflation

5.5K 441 472

To dokładnie jak w tej bajce. Też za posiadanie marzeń zostaliśmy wyrolowani w bambuko, wrobieni za niewinnoś... More

CAST
TWITTER
01 | Nigdy więcej zioła
02 | Huragan Agatha
03 | Pokój z numerem 29
04 | Czerwone Maserati
05 | Impreza na plaży
06 | Plan JJ'a

07 | Pożegnanie z Daisy

340 33 8
By afflation

a/n: cześć! chyba się mnie nie spodziewaliście, co? jak tam u was? 

●●●

— Jakim idiotą trzeba być, żeby ukraść puste butle?

— Wystarczy być Johnem B.

Za to błyskotliwe podsumowanie oberwało mi się jakże pochmurnym jak na Outer Banks spojrzeniem Johna B. Z drugiej strony rozśmieszyłam JJ'a oraz Pope'a, którzy chórem parsknęli, więc ostatecznie czułam się zwycięzcą.

Hurra, brawo Sydney! Gdzie moje oklaski?

Właściwie to odkąd John B odebrał mnie i JJ'a z mola, nie odzywałam się za dużo. Siedziałam na zadku Płotki i zajmowałam malutko miejsca, przyciskając kolana do piersi i wpatrując się w zachodzące leniwie słońce. Woda pięknie mieniła się pomarańczowym i złotym kolorem. Wyglądała tak niewinnie. Aż mnie poczucie winy gryzło, że ledwie godzinę wcześniej uciekałam przed nią w ramiona JJ'a.

Natomiast na tą myśl wstyd napływał mi do policzków najszybszym nurtem, przez co wyglądałam jak przyjarany na grillu rak. Wtedy jeszcze bardziej chowałam się pod pachą.

— Ta jest w jednej czwartej pełna — westchnęła Kia, patrząc na manometr jednej z butli. Postukała palcem w jej sąsiadkę. — W tej jest niewiele więcej. Wystarczy dla dwóch osób.

— Idzie jak po maśle — skomentował JJ.

— Kto umie nurkować?

Przyglądałam się im wszystkim z wyczekiwaniem i z rosnącym coraz bardziej rozbawieniem. Zmówili się na zbiorowe milczenie: John B bawił się swoim paluchem u nogi, JJ rozmawiał z chmurą, a Pope obracał kierownicą, jak jakiś rajdowiec, który pierwszy raz wsiadł za kółko, a kazali mu pokazać swoje umiejętności. Cała trójka miała miny jak ten jeden uczniak, który całą noc pykał w gierki, przez co gówno umiał na odpytywanie pod tablicą. A gdy Kia uniosła brew, cała trójka się pod tą tablicą posrała.

— Żaden? Na serio? — brunetka była równie załamana co ja rozbawiona. — I wy śmiecie się nazywać surferami, tępaki?

— To sport Grubych Ryb — obronił siebie i kolegów Pope. — Czytałem o tym — napomknął jeszcze. Dłużej już nie wytrzymałam i zdrowo się zaśmiałam.

— Ale z was totalne leszcze — oświadczyłam. Wreszcie po kilkudziesięciu minutach wstałam i wyprostowałam nogi, przez co kilka kości zaklekotało mi jak łamiące się ości ryby. Oparłam dłonie o biodra. — Co w tym trudnego? Smrody na plaży z rękawkami w dinusie potrafią nurkować.

— Bo dzięki tym dinusiom nie idą na dno.

— Pakujesz ten dynks do ust i oddychasz — wykalkulował JJ. — Łatwizna.

Uniosłam z niedowierzeniem brew. Matka to go musiała wyprać w pralce zamiast kapci.

— Jeśli za szybko wypłyniesz, dostajesz choroby dekompresyjnej — obudził go Pope.

— To coś jakby... — blondyn zaczął się wypinać i tulić policzek do rury, jednocześnie posyłając mi równoznaczne spojrzenie. Bez ani jednej emocji na twarzy pokazałam mu faka.

— Możesz umrzeć.

Nagle rozbawienie na twarzy JJ'a prysło. Niezgrabnie się wyprostował, mamrocząc cichą zgodę. On przygasł, a ja dziwnie ożyłam na duchu, bo ktoś utarł mu nosa.

— Ja zanurkuję — zgłosił się John B.

Jak na dźwięk klaksonu cała załoga odżyła.

— Nie ma sprawy, nie będę ci tego zabierał.

— Od kiedy potrafisz?

— Poradzę sobie.

— Kiara, nie podcinaj mu skrzydeł.

— Stul pysk, śliski tchórzu.

— Pozwól, że coś wyliczę.

Przysłuchiwałam się temu i przyglądałam obojętnie, choć w moim wnętrzu szalał sztorm. Ociągając się, zerknęłam na słoneczną wodę, pod którą głęboko, kilka metrów w dół leżała zatopiona Daisy. Łódź Scootera, który wciąż się nie odnalazł. Wiedziałam, że gdybym nawet nie chciała nałowić tacie kilku ryb, on i tak wypłynął by w morze, ale może wtedy nie obierałby takiej trasy i...

...być może dalej byłby wśród żywych.

Zębami dziurawiłam sobie wargę, podczas gdy moje serce rozdzierano na dwie połowy. Z jednej strony ciągnęło je poczucie obowiązku – byłam winna Scooterowi tyle, aby przynajmniej zabrać jego rzeczy osobiste i oddać je jego żonie. Tak wypadało. Jednocześnie rozdzierał mnie lęk przed tym, że mogłabym skończyć tak samo jak on.

Nigdy nie wypłynąć i zostać tam na zawsze, zakopana w morskim mule.

— Ja zanurkuję.

Pope natychmiast urwał w pół słowa, przerywając swój mądry monolog. Spojrzenie całej czwórki wylądowało na mnie, na tyle gorące, że poczułam się jak na solarium. Nie złamałam się pod tym naporem, bo nie byłam żadną cienką trzciną.

— Potrafię nurkować — ciągnęłam, bo im gęby dalej się nie otwierały. — Jak sam powiedziałeś, to sport dla Grubych Ryb. Brat mnie kiedyś nauczył podczas jednego z tych cudownych weekendów, które spędzałam w Ósemce.

— Ty masz brata?

— No. Może nie z tej samej dziury, ale lepsze to niż nic.

Luca Martinez był nieodrodnym synem pana Martineza i pasierbem mojej matki oraz chyba jedynym człowiekiem z tym nazwiskiem, który miał wszystkie najważniejsze klepki w głowie na miejscu. Miał dopiero trzynaście lat, a już potrafił więcej niż ja powinnam potrafić w okolicach trzydziestki. Nasze początki nie były łatwe, szczególnie gdy zajebał mi wiadrem w łeb, ale gdy zrozumieliśmy, że oboje mamy pochrzanionych starych i tego nie zmienimy, zaczęliśmy grać w jednej drużynie. I o dziwo całkiem dobrze nam szło. Ja byłam typem od bitki, a on był ten mądry. Dopełnialiśmy się.

Zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę butli z tlenem.

I prawie upadłam do tyłu na tyłek, gdy niespodziewanie zderzyłam się z ciepłą kupą mięsa. Szkoda tylko że mój nos tak zabawnie nie pipnął jak u klauna.

Ze sapnięciem odsunęłam się od pachnącego morzem JJ'a, który ośmielił się stanąć mi na drodze. Minę miał zaciętą, ramiona skrzyżowane przy torsie, a czapeczkę zadartą. Zirytowana zmrużyłam na niego oczy.

— Suń dupę.

— O ile ty posadzisz swoją na pokładzie. Nie będziesz nurkować.

Z niedowierzenia aż się zaśmiałam, jednak on nie zmienił swojej miny. To były jakieś jaja!

— Bo co? — rzuciłam bojowo.

— Jeszcze pytasz? Jakieś dwie godziny temu prawie utopiłaś się przy molo, na głupiej mieliźnie, a teraz chcesz płynąć dziewięć metrów w dół? Poważnie? — prychnął z kpiną. Miałam ochotę mu wcisnąć moją pięść między oczy. — Sory, ale nie będę znów po ciebie płynął jak osobista kotwica.

Miałam ochotę wyrwać mu jęzor, byleby więcej nie mielił nim nie pytany. Nikt nie musiał wiedzieć o moim ataku paniki na molu. Nikt nie powinien wiedzieć. Tymczasem wokół nas było pełno ludzi, mianowicie trzech, w dodatku naszych przyjaciół, którzy patrzyli na nas ślepiami tak wielkimi, jakby oglądali ryby tańczące hula.

— Nikt ci nie każe. A jeśli jeszcze raz spróbujesz mi rozkazywać, wsadzę ci żywą rybę do gaci i poczekam, aż weźmie twojego tyci fiutka za glizdę i cię dziabnie.

JJ uśmiechnął się cynicznie. Uh, jak on mnie wkurzał!

— Nie nazywałbym czegoś małym, czym prawie się udławiłem.

Wpierw rozszerzyłam na maksa oczy, a potem śmiercionośnie je zmrużyłam. Właśnie kastrowałam go wzrokiem. A przynajmniej to sobie wyobrażałam, gapiąc się w te jego głupie patrzałki, które były tak przejrzysto błękitne, że aż wkurzył mnie jeszcze bardziej. W tym samym czasie wewnętrznie krzyczałam na swoje policzki, aby nie spaliły raka.

Pope obok chrząknął niezręcznie.

— Za każdym razem czuję się dziwnie, kiedy pomyślę że wy... no... kopulowaliście...

— Pope, co ty pierdolisz. Bzyknęli się, ot co.

— A mnie to zawsze ciekawi — stwierdziła Kiara. — Wiecie, dom Johna B nie podskakiwałby tak jak na trampolinie nawet po trzykrotnej działce zioła.

— Prawie złamali mi łóżko.

— Jeszcze słowo, a pierdolnę cię tą butlą — zagroziłam Johnowi B. Widok szczerzącej się w samozadowoleniu mordy JJ'a sprawił, że powieka mi zadrgała. Syknęłam więc: — Ciebie też. Was wszystkich. A teraz dajcie mi ten cholerny sprzęt! Zanim owinę mu rurkę od tlenu wokół gardła — wskazałam na blondasa.

— Zaczekaj! — Pope pomachał rękami jak ten ćwok, który machał lizakami przed startem samolotu, a potem spierdalał z krzykiem zanim go rozjedzie. Chaotycznie przedstawił mi swoje bazgroły na kartce. — Łódź jest dziewięć metrów pod wodą. Zajmie wam to jakieś dwadzieścia pięć minut. Najważniejsze, że musicie się zatrzymać na wysokości trzech metrów na dwie minuty.

— Żeby nie wykitować. Czaję — kiwnęłam głową.

W tym samym momencie usłyszałam plusk. Ze zmarszczonymi brwiami rozejrzałam się wokół, ale nie zauważyłam niczego dziwnego. Oprócz tego, że Kiara wzięła i zniknęła.

Pomrugałam oczami i dla pewności policzyłam wszystkich w głowie. Jeden, dwa, trzy, cztery... mogłam się założyć o stówę, że było nas pięciu.

— A ona co robi? — spytał John b równie zaskoczony, patrząc w miejsce, gdzie pod wodą zniknęła dziewczyna.

— Nie wiem. Ale podobało mi się — walnął JJ z głupim uśmiechem, po czym zerknął na mnie. Zaczęłam przygotowywać się psychicznie. — Ty też się rozbierzesz?

— Ty masz chyba kaszankę zamiast mózgu — fuknęłam i chwyciłam za szelki. — Bardziej się przydasz, kiedy pomożesz mi się ubrać.

JJ nie wyglądał na takiego, jakby się do tego garnął i w ogóle tego chciał. Jego mina bardziej przypominała minę frajera, który najadł się ości i teraz czeka go bolesna wizyta w kibelku. Mimo tego podszedł do mnie i zaczął mi pomagać z założeniem sprzętu.

— Nie wygodniej by ci było, gdybyś zdjęła koszulkę?

— Wolę nie. Jeszcze mi się muszelki przykleją i co wtedy.

— Wtedy pomogę ci je odkleić.

— Aleś ty szlachetny.

— Jeśli chcecie się bzykać, to mówicie od razu, a zgłoszę się do nurkowania.

Równocześnie spojrzeliśmy na Pope'a, który patrzył na nas z palącymi się policzkami. Jak z procy strzeliłam mu głupiutki uśmieszek, a JJ posłał mu buziaka. Tuż obok John B zlewał nas i udawał, że nas nie ma, kończąc się stroić.

W tym samym momencie z wody wynurzyła się Kiara, która takim pozerskim ruchem zaczesała mokre włosy do tyłu. Zazdrośnie musiałam przyznać, że w takim wydaniu każda okładka magazynu biłaby się o jej zdjęcie. Gdy tak na nią patrzyłam, JJ zapiął mi klamerkę tak nieudolnie, że przytrzasnął mi skórę na brzuchu. Syknęłam i trzepnęłam go za to w łapę. On posłał mi tylko niewinny uśmieszek.

— Zawiązałam koszulkę na trzech metrach. Tam musicie odczekać.

— Dzięki mamo — odpowiedzieliśmy z Johnem B w tym samym momencie. Raptownie na siebie spojrzeliśmy.

Kojarzył ktoś takiego mema ze Spider-Manami? Byliśmy Spider-Manami.

— Na dole szukajcie ładowni. Wkładasz, przekręcasz, ciągniesz. Kapujecie? — JJ zademonstrował nam cały proces jak ułomnym dzieciom. Czyli Johnowi B to się na pewno przydało. — Mój stary kiedyś przemycał — dopowiedział.

Luke Maybank. Brzydziłam się, że mój mózg w ogóle pamiętał jego imię i nazwisko. Dałabym wiele, aby wymazać go ze swojej pamięci. Ten typ był największym skurwielem, jakiego ta wyspa miała nieszczęście gościć i nie zamierzałam o nim więcej myśleć, póki to nie było konieczne.

Podeszłam ociężale do krawędzi łajby i pomachałam palcami u stóp nad falującą wodą. Oddech mi się nieco spłycił, ale uparcie trwałam przy swojej decyzji. Musiałam wyzbyć się tej niechęci do wody, której nabyłam tego dnia, gdy prawie mnie zabiła. Właściwie to był bardzo dobry powód, ażeby się jej bać. Tylko że ja nie chciałam bać się niczego.

Byłam w końcu Sydney Jones.

Kątem oka dostrzegłam, że JJ zbliżył się do przyjaciela i niezbyt taktownie spojrzał w moją stronę.

— Pilnuj jej — cicho też nie potrafił być.

— Nie jestem dzieckiem — burknęłam.

Dam radę. Dam radę. Dam radę.

Wzięłam głęboki wdech. Przez najbliższe minuty miałam polegać na niepewnym sprzęcie i zamierzałam cieszyć się miłym uczuciem świeżego powietrza w płucach, póki mogłam. Przez ten czas Kiara zdążyła wgramolić się z powrotem na pokład.

— Przede wszystkim pilnujcie tego — Pope ścisnął w pięści manometr Johna B, który wskazywał ilość powietrza w jego butli. Instynktownie spojrzałam na swój. JJ wybrał mi tą butlę, w której powietrza było niewiele więcej. — Do dekompresji musi wam wystarczyć.

— Ile potrzebujemy?

Mina Pope nie zapowiadała wesołych nowin.

— Nie wiem. Ale oddychajcie jak najmniej.

Poczułam się pocieszona oraz zmotywowana że hej.

— Bądź jak mnich zen! A ty bądź jak syrenka Arielka.

Przewróciłam oczami, oglądając to, jak JJ sugestywnie podciągnął swoje cyce do góry. Nie mogłam jednak powstrzymać minimalnego, maciupeńkiego, takiego tyci-tyci uśmiechu.

— Jeśli złapią nas na bagnach, mamy przesrane, więc spróbujcie to zrobić szybko — przypomniał Pope.

— Ajaj, kapitanie! — zasalutowałam.

Bądź twarda, bądź twarda, bądź twarda.

Ponownie wróciłam wzrokiem do wody. Bagna miały to do siebie, że przez wszechobecny muł woda była mętna oraz mało przejrzysta. Z pewnością gdybym wsadziła rękę do łokcia, mogłabym mieć problem z rozpoznaniem własnej dłoni.

Odniosłam nieprzyjemne uczucie na skórze. Takie, jakbym już znalazła się w wodzie, choć dalej znajdowałam się na powierzchni. Nagle zaczęły mi się przypominać obrazy z tamtego cholernego dnia. Gdy ocean był rozwścieczony jak nigdy. Gdy nie mogłam oddychać. Gdy jedyne, co miałam przed oczami, to tylko woda, woda i woda. Woda zalewająca mnie od środka. Woda bawiąca się mną jak lalką. Woda będąca wszystkim.

Mój mózg bawił się w rybaka, który z morza mojej pamięci wyławiał wspomnienia, będące zębatymi rekinami.

Zdenerwowana zagryzłam wargę, wciąż patrząc oceanowi w oczy.

Odwróciłam się akurat w chwili, w której Kiara cmoknęła Johna B w policzek. Zaintrygowana uniosłam nieco brwi. Być może John B tak często wypominał mi noc z JJ'em, bo był zły, że zajęliśmy mu miejsce na zabawy z Kiarą? Zaśmiałam się sama z siebie. Nieeee. Kiara nie mogła być tak głupia.

Ehem. Tak głupia jak ja.

— No to nura.

— Dawaj.

Wyczuwając moje spojrzenie, Kia zerknęła na mnie. Posłała mi psotny uśmieszek.

— Też chcesz?

— Obejdzie się, dzięki. Jeszcze John B mnie udusi pod wodą.

Cała Płotka oraz Płotki na niej zanieśli się śmiechem. Tylko mięsisty blondas patrzył na mnie spod byka, jakbym wcale nie była zabawna. Ale przecież byłam. Nie rozumiałam, o co mu chodziło.

Zgrabnie założyłam maskę tlenową na twarz. Następnie chłopak ustawił się na krawędzi obok mnie, gotowy do skoku. Ja również byłam. Choć najpierw musiałam pięć razy wbić sobie do głowy, że woda tego dnia była potulna jak owca, lubiła mnie i akurat dziś nie miała zamiaru mnie zabić.

— Ej, Sydney. Żartowałem.

Zaskoczona i zaciekawiona jednocześnie, zerknęłam przez ramię na JJ'a. Stał wyprostowany, ramiona mając skrzyżowane przy torsie. Te jasne kędziorki, które wystawały zza czapeczki, bawiły się z wiatrem. A on patrzył tylko na mnie.

JJ chrząknął.

— Z tym, że cię nie wyłowię. Zrobię to. Ale wierzę, że nie będę musiał tego robić, bo sobie poradzisz.

Jego słowa zaskoczyły mnie jeszcze bardziej. Rozchyliłam nieco wargi, chcąc coś powiedzieć, ale żadne słowo z nich nie wypłynęło. Dlatego odpuściłam sobie słowa i po prostu delikatnie się uśmiechnęłam. W podzięce, bo dzięki niemu naprawdę trochę się rozluźniłam. Moje serce tak nie tłukło i oddychało mi się znacznie lżej.

Nie czekając dużej, aż się rozmyślę, wskoczyłam jako pierwsza do wody.

Woda. Na górze i na dole, z prawej oraz z lewej. Wszędzie tylko woda.

Poradzisz sobie.

●●●

Podczas gdy John B myszkował po kieszeniach zatopionej Daisy, ja trzymałam się jej kadłuba. Woda falowała moimi palcami, którymi gładziłam oskubane oraz krzywe imię łodzi, oddając jej jaki taki hołd. Tamtego dnia dzielnie walczyła, ażeby utrzymać nas na powierzchni.

Scooter nie żyje — napisałam palcem. Uznałam, że powinna wiedzieć.

Właściwie tylko dlatego zgłosiłam się do nurkowania. Tatko, JJ i zapewne wszyscy z mózgiem by mi za to ostro wygarnęli, ale latali mi koło pióra. To ja wtedy znajdowałam się na Daisy wraz ze Scooterem. I jako jedyna przeżyłam. Nikt nie chciał tego zrozumieć.

Nagle coś rzuciło mi się w oczy. Za falującą ścianą, na samym dziobie Daisy, jak chorągiewka na wietrze tańczyła bransoletka. Choć przepraszam. Każdy facet oburzyłby się, gdyby to usłyszał. Oni nazywali to męskim rzemykiem. Sznurek z koralikami, czasem jakimś większym drobiazgiem, żeby wyglądało bardziej super.

Jak super bransoletka.

Taką samą Scooter nosił na nadgarstku w dniu, gdy go widziałam po raz ostatni.

Bez zawahania podpłynęłam bliżej dzioba, zgarniając ostatnią pamiątkę po nim w palce. Dziwnie mrowiła moją skórę. Wtedy nawet nie musiałam starać się oddychać jak najmniej, bo i tak oddech utknął mi w gardle. A może w rurce?

W tym samym momencie z kabiny wyłonił się John B. W jednej z dłoni trzymał czarną torbę, którą kojarzyłam z tego, że Scooter często zabierał ją ze sobą w zarośla, gdy robiliśmy postoje przed huraganem.

Chłopak wskazał palcem powierzchnię, a ja kiwnęłam głową. Bransoletkę założyłam na własny nadgarstek.

Przez cały nasz pobyt w wodzie nie myślałam o tym, że faktycznie w niej jestem. To prawda, że dotykała każdego skrawka mojego ciała, tylko ją widziałam i w nosie, pomimo maski, czułam typowy zapach szlamu. Ale starałam się nie myśleć o wzbierającej się we mnie panice, która dręczyła mnie od kilku dni. Panice przed wodą i utonięciem.

Im wyżej byliśmy, tym bardziej moje zapory puszczały. Moją głowę niczym złowroga fala zalewały myśli, że dookoła mnie była woda. Że metry dzielą mnie od powierzchni. Że oddychałam powietrzem, którego nie wiadomo ile mi jeszcze zostało. Że mogłabym zostać w oceanie już na zawsze. Nie jako jego zaginiony skarb, tylko przypadkiem wrzucony śmieć.

Mimo trudności z oddychaniem, płynęłam coraz wyżej.

Byłam już na wysokości koszulki, którą Kiara przywiązała do linki od kotwicy, gdy wtem coś mnie złapało za kostkę. Przerażona wizją, że to coś zaraz pociągnie mnie z powrotem na dno, zaczęłam kopać i wierzgać. Dopiero gdy poczułam, że piętą walnęłam w coś ciepłego i mięsistego, skumałam, że właśnie potraktowałam Johna B jak kołdrę codziennie rano.

Posłałam mu niewinne spojrzenie. Blondyn jednak nie opierdolił mnie, tylko ponownie wskazał palcem do góry.

Na powierzchni unosiły się dwie łodzie. Dwie, nie jedna. Jedna była Płotką...

...a druga barwiła wodę na granat oraz czerwień dzięki psiarskiemu kurakowi.

W jednej sekundzie pociemniało mi w oczach. Spojrzałam na chłopaka spanikowanym wzrokiem, którym on sam patrzył na swój manometr od butli. Zbliżał się do minuty.

Wstrzymując oddech, drżącą ręką sięgnęłam po swój. Półtorej minuty.

Półtorej minuty oraz minuta dzieliły nas od tego, aby zabrakło nam tlenu w butlach.

Tlące się płomyki nadziei, że gliny zaraz odpłyną, zostały gwałtownie zgaszone przez falę strachu, która powoli zaczęła zalewać moje płuca. Jeszcze przez kilkadziesiąt sekund miałam czym oddychać, a ja już miałam z tym problem. Maska na twarzy zaczęła mnie gryźć, a woda dookoła robiła się coraz bardziej czarna.

Dostrzegłszy to, John B szarpnął mną jak kukiełką. I w sumie psychicznie niewiele mi do niej brakowało. Chłopak nawet na haju nie był dla mnie taki niewyraźny.

Zwykle na lekcji w klasie bądź w kolejce sklepowej sekundy dłużyły się w nieskończoność.

W tamtej chwili przesypywały mi się przez palce niczym piasek.

Johnowi B zostało piętnaście sekund.

Mnie dwadzieścia siedem.

Dwadzieścia sześć.

Dwadzieścia pięć.

Manometr Johna B zaczął błyszczeć na czerwono.

Dziesięć sekund później to samo stało się z moim.

Sekundy zaczęły lecieć na minusie.

Gdy już myślałam, że płuca nie mogą bardziej palić, a świat sczernieć przed oczami, John B pociągnął mnie za ramię do góry. Kątem ucha wychwyciłam pracę silnika, który cichł z każdą sekundą. Sekunda. Tego było mi trzeba. Oraz powietrza. I waty cukrowej o smaku gumy balonowej.

Wreszcie wypłynęliśmy na powierzchnię. Praktycznie natychmiast ściągnęłam z twarzy maskę, nabierając do ust tyle powietrza, ile tylko mogłam zmieścić. Pewnie wyglądałam jak wiewiórka wypychająca poliki orzechami. Tuż obok posypały się przekleństwa, które należały do naszych przyjaciół na łódce.

— Kurwa, nie straszcie nas tak! — zapiukał Pope.

— Cholera, Sydney! Nic ci nie jest? — wypalili równocześnie JJ i Kiara, pędząc na złamanie ogona w stronę drabinki pokładowej.

Gdy już opanowałam w miarę oddech, poczułam na plecach dużą dłoń Johna B. Przez ramię spostrzegłam, że miał kwaśno-rozbawioną minę.

— Ukradłaś mi przyjaciół, pluskwo — burknął z uśmieszkiem. — Mnie mają w dupie.

— Czyli znalazłeś się na swoim miejscu — odparłam.

— Oo, humorek już wrócił — uszczypnął mnie, a potem pomógł mi podpłynąć do drabinki, gdzie czekały dwie panikary.

John B był miłym chłopakiem. Gdyby mnie kiedyś o to poprosił, na pewno pomogłabym mu znaleźć jakąś fajną laskę, która zasługiwałaby na takiego cud-miód faceta. Ale tylko gdyby poprosił. Nie chciałam się wpierniczać tam, gdzie piekli nie mój piernik.

Czaicie? Bo wpierniczać kojarzyło się z pierni... a nieważne.

Kiedy znalazłam się dość blisko drabinki, JJ od razu wychylił się przez burtę i wyciągnął w moją stronę dłoń. Przyjęłam jego pomoc, bo w ustach dalej czułam smak szlamu, a płuca dalej mnie szczypały od środka, więc nie zamierzałam jeszcze wypieprzyć się na drabince. Chwilę później już byłam na pokładzie, doglądana przez pielęgniarkę z czapeczką. W tym samym czasie Kiara zajmowała się Johnem B.

— Mówiłem, żebyś nie nurkowała — burknął JJ, pomagając mi ściągnąć sprzęt.

— Brzmisz jak niańka.

— Czuję się jak twoja niańka!

— Już nie musisz. Zwalniam cię.

— Aha, fantastycznie. Tylko nie dzwoń, kiedy będziesz chciała kakao.

Parsknęłam śmiechem, od razu czując się jakoś lżej. Na twarzy chłopaka również pojawił się malutki uśmiech, który nieco ocieplił moje wymarznięte ciało.

— Zabrakło mi powietrza — szepnęłam. — Ale poradziłam sobie.

Uśmiech JJ'a się powiększył.

— No jasne. Przecież mówiłem, że tak będzie.

Podbudowało mnie to nieco.

Gdy chłopak spojrzał na swojego przyjaciela, mokrego jak skarpetki zostawione na deszczu, jego uśmiech stał się trochę bardziej niż zawadiacki.

— A ty żyjesz?

— Dzięki, że się mną zainteresowałeś — John B przyłożył dłoń do serca, mrugając z udawanym wzruszeniem. — Z twoim tempem zapewne dawno bym wykitował, ale to i tak bardzo miłe!

— No już się tak nie mazgaj, tylko mów czy coś znalazłeś.

— Czy znalazłem? — powiedziawszy to, rzucił JJ'owi wyłowioną torbę.

— Zuch chłopak!

— Były tu gliny, ale zająłem się nimi — wtrącił dumnie Pope, czekając na pochwałę.

Przewróciłam oczami i pokręciłam głową. Prędko ściągnęłam z siebie przemoknięty podkoszulek, bo choć słońce grzało i raczej szybko by wysechł, ja nie lubiłam tego uczucia gdy mokry materiał pieścił moją skórę. I prawie natychmiast po ściągnięciu go oberwałam w twarz innym, zdecydowanie suchszym i pachnącym morską solą oraz korą drzewa. Z zaskoczeniem stwierdziłam, że to był podkoszulek JJ'a.

Byłam tego pewna, bo JJ nagle zaczął chodzić z gołą klatą. Popatrzyłam na nią chwilę i porównałam kolor jego skóry do zachodzącego słońca lub karmelowych kulek na patyku.

Nie myśląc o takich bzdetach dłużej, ubrałam męski podkoszulek. Był tak rozciągnięty, że przy niewielkim podskoku cycki by mi chyba wypadły, ale przynajmniej był suchy. No i dobrze, że miałam stanik.

— Uwaga. Wróg na drugiej.

Ostrzeżenie Kiary sprawiło, że wszyscy nagle ucichliśmy. Dzięki temu mogliśmy usłyszeć warkot drugiego silnika, który z każdą sekundą stawał się coraz głośniejszy. Z naprzeciwka płynęła w naszą stronę motorówka. Przeszło mi przez myśl, że gliny wróciły albo to mógł być ktoś z Ósemki, ale tam łódki miały takie kiczowate nazwy jak Żarłacz albo Tryton. Ta łódka nie miała żadnej nazwy. Ani nawet numeru. Ani kogucika.

— Poznajecie tą łódź? — spytał mnie i Kiarę Pope.

— Nigdy jej nie widziałam — odparłam.

— Skąd oni się tu wzięli? Bagno jest przecież zamknięte.

— Może szukają przygód jak my.

— Lepiej się zwijajmy — zarządził John B. — JJ, idź na dziób.

Im bliżej nas była tajemnicza łódka, tym lepiej widziałam jej marynarzy. I wcale na marynarzy nie wyglądali. Byli to dwaj faceci odziani w czerń, których miny nie przypominały tych przyjaznych rybaków. Bardziej przypominali rekina, który właśnie wypatrzył swoją nową ofiarę.

Pech chciał, że w okolicy byliśmy tylko my.

Coś nieprzyjemnie ścisnęło mnie w żołądku.

— Zaczekamy na nich?

— Nie ma opcji. Wybieraj kotwicę.

— JJ, szybciej!

— Nie czekajcie na mnie — sapnął blondyn, ciągnąc za sznur z kotwicą. — Płyń!

Bez zastanowienia, nakręcana adrenaliną oraz paniką, stanęłam obok Maybanka i zaczęłam ciągnąć razem z nim. Czy cokolwiek to dawało? Prawdopodobnie nie, ale tym sposobem nie skupiałam się na własnych myślach, które zaczęły mnie kąsać od środka jak piranie.

— Mam złe przeczucia — John B powiedział to, co sama myślałam.

— Może też tu łowią?

— Nie wydaje mi się — odparł JJ, gdy wreszcie kotwica wylądowała na pokładzie. Następnie pociągnął mnie za koszulkę na tyły Płotki, a ja posłusznie podreptałam za nim.

— Wiejemy!

— Zachowujcie się naturalnie.

— To może jeszcze głośniej krzyczcie, że wiejemy?

Wszyscy uciszyli mnie wzrokiem. Wzruszyłam tylko ramionami, bo w atakach paniki stawałam się jeszcze bardziej uszczypliwa i nic nie mogłam na to poradzić.

John B nakręcił naszą łajbę i wpłynął w alejkę pomiędzy skupiskiem trzciny. Nie trzeba było się odwracać, ażeby wiedzieć, że dalej płynęli za nami. Włosy na karku stanęły mi dęba.

— Ej ludzie — Kiara zerknęła przez ramię. — Płyną za nami.

Obie wymieniłyśmy się przestraszonymi spojrzeniami. Nagle między nami jak podgrzybek po deszczu wyrósł JJ, który opiekuńczo położył nam dłonie na plecach. Pomrugałam zdumiona, patrząc na jego profil, który był cholernie zacięty. Szczęką mógłby chyba kroić filety.

— Płyń szybciej — krzyknął do przyjaciela.

— Przecież płynę!

Wtem powietrze przeciął huk, a coś z takim impetem uderzyło w metalową rurkę, że aż się wygięła. Najgorsze było w tym to, że moją dłoń od tego miejsca dzielił ledwie cal. Krzyk wydarł mi się z gardła, rękę natychmiast przytuliłam do piersi, a całe ciało instynktownie przysunęłam bliżej chłopaka.

— Kurwa mać! Padnij!

To JJ użył wobec mnie siły i pociągnął mnie w dół, przez co zaryłam kolanami o deski. Mogło się też ku temu przyczynić to, że właściwie ledwo na nich stałam. Wraz z padnięciem pierwszego strzału przestałam czuć kości w ciele. Bólu na kolanach także nie poczułam, gdy w głowie buzowało mi jak w gejzerze. Byłam przerażona. Spodziewałam się, że inni musieli czuć się podobnie, dlatego nawet nie pomyślałam o tym, ażeby winić jakkolwiek JJ'a.

Padł kolejny strzał. Nietrafiony.

— Już po nas! — zawył Pope.

John B znacznie przyśpieszył, ledwo co unikając strzału w głowę. Krople wody pryskały mi na twarz, gdy wraz z Kiarą tuliłyśmy się do boków JJ'a, jakby on sam był zrobiony z kuloodpornego tytanu. Jego oczy jednak również szalały z przerażenia, więc nie było mowy o żadnej ochronie.

Dosyć tego. Wystarczająco mocno bałam się już wody. Nie mogłam dopuścić, abym zaczęła bać się również lądu. Bo gdzie wtedy byłoby moje miejsce?

Zmotywowana do działania, wyszarpałam się spod uścisku chłopaka i stanęłam na giętkich nogach. Płotką miotało na prawo i lewo, gdyż John B dawno już przekroczył zasady BHP, więc mnie jeszcze trudniej było utrzymać pion. Fartem przedostałam się na przód, gdzie pod nogami walał mi się Pope.

— Zjeżdżaj! — krzyknęłam, bo leżał na sieci rybackiej, którą zamierzałam wykorzystać. Gdy za nią pociągnęłam, chłopak się z niej sturlał.

— Syd, padnij! — wrzasnął John B.

Koło ucha świsnęła mi kula. Nigdy wcześniej nie słyszałam bicia swojego serca tak głośno jak w tamtej chwili.

— Co ty robisz, idiotko?! — do darcia mordy dołączył się JJ.

— Ratuje nam dupska!

Gdy jako tako udało mi się rozplątać sieć, na tył Płotki dostałam się w dwóch krokach. Wzięłam rozmach i ze stęknięciem zarzuciłam sieć prosto na drogę naszej ucieczki, a ich pogoni. Jeśli dobrze myślałam, sieć powinna się zaplątać w silnik frajerów za trzy, dwa, jeden...

Łódka dwóch typów nagle zacharczała, po czym gwałtownie zahamowała. Tak, że prawie ich wyrzuciło przez szybę. Spodziewałam się, że tamtym dwóm już zaczynała lecieć piana z pyska, gdy zaczęli krzyczeć za nami oraz wygrażać pięściami. Ten z karabinem wycelował nawet w moją stronę. Nim jednak zdążyłam choćby zrozumieć sytuację, nasza Płotka ostro skręciła w prawo, a JJ znów pociągnął mnie na podłogę. Tym razem wylądowałam między jego nogami, przytulona do rozgrzanego od słońca oraz adrenaliny torsu.

Odczekaliśmy kilkanaście sekund, ale żadna nieznajoma łódka nie wyłoniła się zza trzciny. Udało nam się!

— Udało nam się! — krzyknęła Kiara, jakby czytała mi w myślach.

JJ oraz John B zaczęli wyć jak Indianie. Ten za mną nawet poczochrał mi włosy, tak pokazując swoją wdzięczność. Tylko Pope wyglądał, jakby jeszcze nie skończył srać w gacie ze strachu i potrzebował jeszcze chwili.

Płotki górą!

— PŁOTKI GÓRĄ!

Byłam taka mądra, skoro wszyscy zawsze gadali to, o czym dokładnie przed chwilą pomyślałam.

●●●

Gdy dotarliśmy na pomost przy chałupce Johna B, ja jako pierwsza wyskoczyłam z łodzi. Przebiegłam kilka kroków po niepewnych deskach, po czym oparłam się z westchnięciem o lichą balustradę, zaczerpnąwszy głośnego wdechu. Dopiero wtedy wszystkie emocje ze mnie zeszły. Każdą myśl spuściłam w klozecie, a ja wreszcie mogłam się uspokoić.

Reszta dołączyła do mnie kilka sekund później i od razu zabrali się za przeszukanie znalezionej torby. Ja interesowałam się nią najmniej. Dlatego nawet nie ruszyłam się z miejsca, podczas gdy każdy jeden się nad nią pochylał.

— Jak myślicie, co to jest?

— Pewnie forsa. Oby to była forsa. Albo para tuńczyków warta miliony.

— Otwórzcie wreszcie tą torbę!

Aż brwi mi podskoczyły w rozbawieniu, słysząc ten pełen oczekiwania głos ze strony Pope'a Heywarda. Pozostali także zjechali go roześmianymi spojrzeniami, przez co Pope od razu się spłoszył.

— Wow, stary. Takie emocje z twojej strony?

— Niepewność mnie dobija! Otwórz, do cholery. Mogliśmy umrzeć!

W milczeniu przyglądaliśmy się, jak John B najpierw wyciąga z torby worek, z którego potem wypadł połyskujący srebrem termos. Napięcie rosło z każdym ruchem dłoni chłopaka. Nawet ja nieco się zbliżyłam, opierając łokieć na karku pochylonego JJ'a.

W środki był kompas. Brudny, nagryziony przez ząb czasu kompas.

Chyba nie tego się spodziewaliśmy.

— Wow! Tylko tyle! — parsknął ironicznie Pope. — Dobra robota! Znaleźliśmy kompas. Fantastycznie!

— Stul dziób — syknęłam, widząc nagłe przygnębienie na twarzy JJ'a oraz Kiary.

Moja ręka swobodnie opadła wzdłuż ciała, gdy blondyn w czapeczce wyprostował się i pokonał kilka kroków z zawiedzionym uśmiechem na twarzy.

— Ziom. On jest bezwartościowy — stwierdził.

John B jednak nie wyglądał na takiego, który by żałował tej wyprawy jak wszyscy. Wręcz przeciwnie – patrzył na kompas jak na prawdziwy skarb, a nie jak na coś bezwartościowego. Blondyn wypuścił cicho powietrze spomiędzy warg, które zaczęły formować się w malutki uśmiech.

— Kompas taty. 

KONIEC ODCINKA PIERWSZEGO 

Continue Reading

You'll Also Like

10.6K 605 34
Tony Monet, chłopak pełen życia, przyjaciół i szczęśliwych chwil. Chłopak, który od kilku tygodni zaczyna przygaszać a przy tym całe jego otoczenie...
17.2K 648 47
𝐓𝐡𝐞𝐨𝐝𝐨𝐫𝐚 𝐇𝐚𝐫𝐫𝐢𝐧𝐠𝐭𝐨𝐧 to postać głęboko związana z dzieciństwem Płotek z Outer Banks, która opuściła grono swoich przyjaciół bardzo d...
24.5K 1.6K 40
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...
41.1K 2.5K 42
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.