Rybki z Ferajny • JJ Maybank...

De afflation

5.5K 441 472

To dokładnie jak w tej bajce. Też za posiadanie marzeń zostaliśmy wyrolowani w bambuko, wrobieni za niewinnoś... Mais

CAST
TWITTER
01 | Nigdy więcej zioła
02 | Huragan Agatha
03 | Pokój z numerem 29
04 | Czerwone Maserati
05 | Impreza na plaży
07 | Pożegnanie z Daisy

06 | Plan JJ'a

424 38 32
De afflation

Oh, było mi tak przyjemnie. Zewsząd otulało mnie przyjemne ciepełko, a posłanie było tak mięciutkie, że czułam się jak na chmurce. Wreszcie ktoś był na tyle mądry, aby zasłonić żaluzje i przeszkodzić złośliwemu słońcu świecić mi po ryju, nim zdążyłabym otworzyć oczy. Mogłam więc spać i spać, długo spać, kochałam spać, spaaaać...

Aż nagle ktoś zaczął mi psikać czymś mokrym prosto w twarz.

W sekundę poderwałam się do siadu, a że byłam zaplątana w kołdrę niczym ryba w siatkę, po kolejnej sekundzie wylądowałam na podłodze. Już drugi raz w tym tygodniu! Moje kolano zapłakało znajomym bólem, który raptem przypomniał mi wszystkie wywrotki na rowerze za dzieciaka. Przeklęłam, będąc otulona w różową kołdrę w kucyki. Kurwiący naleśnik!

Burcząc, spojrzałam z dołu na uśmiechniętą Kiarę. Dalej celowała we mnie z plastikowego pistoletu na wodę, ostrzegając, że wciąż byłam pod ostrzałem.

— Wsadził ci kiedyś tą pukawkę w dupę? — fuknęłam i dałam jej do zrozumienia, że mogłam być pierwsza. — Jak kliknę, to ci woda z glutami nosem poleci.

Kiara jedynie przewróciła oczami. Opuściła spluwę i rzuciła ją na łóżko, na co odetchnęłam z ulgą, po czym ominęła moje zaplątane w kołdrę nogi i podeszła do toaletki. Kiedy ona zakładała swoje bransoletki oraz rzemyki, ja wymacałam telefon na szafce nocnej. Epicka jasność ekranu od razu zaatakowała moje oczy. Lub była to ta nieludzka godzina. Bądź co bądź, oślepiło mnie.

— Stara, wiesz która jest godzina? — jęknęłam, wdrapawszy się na łóżko.

— Ubieraj się — zarządziła mądralińska, zamiast mi kulturalnie odpowiedzieć. — Chłopcy na nas już czekają. Musimy pogadać.

Wtem ślina zaschła mi w ustach. Choć po trybie śpiocha nie zostało we mnie nic, ja nie pragnęłam niczego innego, jak zakopać się w tym łóżku i nie musieć nikogo oglądać. A szczególnie ich. Paczki wścibskich dzieciaków, którzy wkraczali na niebezpieczne wody mojej duszy. Tam, gdzie na dnie skrywałam najmroczniejsze tajemnice.

Na myśl o Scooterze, jego zimnym trupie oraz zatoniętej Daisy oblała mnie fala niechcianych wspomnień oraz chłodny dreszcz.

Czas wyjaśnić, co ty masz z tym wszystkim wspólnego.

Byłam gotowa spłukać łeb i wszystkie myśli w kiblu, aby więcej nie słyszeć tego poważnego głosu JJ nawet tam, gdzie go nie było.

Przerażała mnie wizja ich spotkania, która wisiała nade mną jak kowadło na żyłce od wędki. Stres ciumkał mój żołądek w zębach jak landrynkę. A pomimo tego zwlekłam się z łóżka i zamknęłam w kibelku, bo wiedziałam, że nie miałam najmniejszych szans z Kiarą Carrerą. Ona była rekinem tygrysim, a ja błazenkiem trzęsi-dupą.

Starałam się nie ociągać, ale jednocześnie pastę do zębów odkręcałam dwa razy dłużej. Kręciłam w złą stronę. Ale to dlatego, że byłam kłębkiem nerwów! Nie byłam głupia. Byłam obsrana.

Gdy wyszłam z łazienki, Kiara w pełni gotowa przeglądała telefon na łóżku. Słysząc skrzyp drzwi, skoczyła na nogi jak na sprężynki i podeszła do drzwi. Zdążyła jedynie złapać klamkę obklejoną małymi muszelkami, kiedy spojrzała na mnie z poważną miną.

— Nie mów moim rodzicom, że widzimy się z chłopakami — poprosiła ze smutnym błyskiem w oku. — Jeśli będą pytać, powiedz, że idziemy na plażę. Poopalać się czy ratować meduzy, cokolwiek.

W tamtej chwili nabrałam wielkiej ochoty, aby ją przytulić. Tak samo mocno, jak ona zrobiła to ze mną po spotkaniu z moją matką. Bo rodzice Kiary myśleli tak samo płytko. Nie chcieli, aby ich córka kręciła się w okolicy Nory oraz jej mieszkańców, którzy nie byli na jej poziomie. A szczególnie od pewnego tria gagatków, bo jeden był czarny, drugi miał wariata za ojca, a trzeci kręcił bączki na motorze, ale pewnie dość często je też puszczał z pośladów. I choć jej ojciec sam był kiedyś Płotką, wpływ Ósemki zrobiło mu pomyje z mózgu. Tłumaczył, że chciał zapewnić córce lepsze życie. Uchronić od mułu, w którym on się wychował.

I nie widział, że tym samym odcinał córkę od ludzi, którzy najlepiej potrafili ją zrozumieć.

Kiara była uparta i nie zamierzała porzucić Johna B, JJ'a ani Pope'a. Ale czasem była zwyczajnie zmęczona kłótniami, więc sięgała po kłamstwo. I rozumiałam ją. Czasem tak bywało łatwiej.

Zamiast ją jednak przytulić, ograniczyłam się do uśmiechu. Może małego, ale jakże potrzebnego. Mówiącego, że zawsze mogła na mnie liczyć.

Kiara uśmiechnęła się potem do mnie. A uśmiech przyjaciółki dla przyjaciółki jest najpiękniejszy na świecie. Nawet o tak parszywej godzinie.

Drepcząc po schodach i potem korytarzem, nieco się rozejrzałam. Dom rodziny Carrara może nie był cuchnącą szmalem willą, ale glonami ani ikrą też nie pachniał. Stał gdzieś pomiędzy. Był przytulny, w większości drewniany i akcentowały go marynarskie dodatki, takie jak ster statku robiący za blat stolika czy, uwaga bo to koks totalny – mosiężne rybie głowy zamiast klamki do drzwi kibelka. Z drugiej jednak strony widziałam też ducha Ósemki. Giga duży telewizor, bardziej płaski od dupy Pope'a, lustra w pozłacanych ramach oraz fikuśnie powykrzywiany wieszak na kurtki, dzieło sztuki nowoczesnej. W Norze taki sam można było stworzyć po pierdolnięciu kogoś prostą pałą. A ile frajdy przy tym było! Polecajka od Sydney.

Chyba nam się śpieszyło, bo Kiara od razu podeszła do drzwi i zaczęła zakładać obszyte naszywkami trampki. Zaczęłam robić to samo. Aby tam dotrzeć, musieliśmy wcześniej minąć kuchnie, gdzie krzątali się rodzice dziewczyny. To właśnie stamtąd wyszła do nas pani Carrera. Oparłszy się biodrem o framugę w coolerski sposób, zaczęła nam się przyglądać.

— Gdzie idziecie? Zaraz będzie śniadanie.

Szlag. Liczyłam, że skończy się na przyglądaniu.

Choć śniadanie bym zjadła.

— Na plażę — odparła wymijająco Kiara.

— Po co? — dopytywała.

— Opalać się.

— Ratować meduzy.

Serce mi mocniej zabimbało. Wymieniłyśmy się z Kią lamusiarskimi spojrzeniami po tym, jak odezwałyśmy się w tym samym momencie. Niepotrzebny synchron. Czułam na twarzy paląc wzrok pani Carrera, która chyba zaczynała coś podejrzewać. Cóż, byłaby głupia, gdyby to olała. A z nas były agentki jak z jabłka gruszka.

Miałam totalną pustkę w bani, mój mózg wystawił nawet białą flagę i skitrał się w kącie, a niżej w piersi miałam tylko ciągłe poczucie winy z powodu Scootera, co ciągnęło moje serce w dół niczym kotwica. Nie nadawałam się wtedy do akcji spontanicznych. To dlatego Kiara musiała wypiąć odważnie cyce i stawić czoło swojej matce. Brunetka wzruszyła obojętnie ramionami, ściągając z połamanego wieszaka lnianą torbę z własnoręcznie wyszytym hasłem „Szanuj matkę naturę, jak swoją małą rurę".

— Jak widzisz, mamy co robić — uśmiechnęła się na siłę.

Jak u każdej matki, uśmiech jej dziecka rozwiewał wszelkie chmury zapowiadające sztorm. Tak samo było z panią Carrerą, która rozluźniła minę na widok uśmiechu swojej córki. Potem przeniosła pogodny wzrok na mnie, choć ja już się tak pięknie nie uśmiechałam.

— Dziękuję za gościnę — powiedziałam. Uznałam, że tak wypada.

— Nie ma za co, wpadaj częściej — odparła i machnęła dłonią. Nagle o czymś sobie przypomniała, bo pstryknęła palcami i dodała: — Wiesz, widziałam się ostatnio z twoją mamą.

Na wspomnienie mojej matki coś we mnie zawrzało. Zacisnęłam za plecami dłonie w pięści, starając się nie zrobić tego samego z zębami. Kobieta nie musiała wiedzieć, że łódź moja oraz ta mamy zdecydowanie nie pływały na spokojnych wodach. Mimo, że wszyscy o tym wiedzieli.

— Oh, doprawdy? — pomrugałam sztucznie. — Ja niestety też. Współczuje.

No cóż, jeśli nadarzała się okazja na zgnojenie matki, ja zawsze ją wykorzystywałam.

Mama Kiary zmarszczyła z niezadowoleniem nos, ale nic nie powiedziała. Zapewne powinnam była wtedy się wytłumaczyć, przeprosić czy inne gówno, gdybym tylko swoich słów żałowała. Płynęły prosto z serducha, a gdy się je uciszało, robiło się nadpobudliwe i nieznośne.

— To my już pójdziemy. Chodź, Syd — stwierdziła Kia i pociągnęła mnie za ramię przez otwarte drzwi frontowe, rzuciwszy jeszcze do mamy przed zamknięciem drzwi: — Widzimy się w knajpie, nie czekajcie z obiadem. Paaa! — trzask. Dopiero wtedy mogłam ze spokojem wypuścić oddech.

Kia zamiast mnie opieprzyć, zwyczajnie otrzepała o siebie ręce, jakby najgorsza część jej misji została wykonana. Ja nie mogłam tego samego powiedzieć o sobie, życiowej fujarze bez ambicji oraz psa, którego bardzo chciała mieć, ale nie mogła, bo była fujarą i zgubiłaby go we własnym trójkącie bermudzkim, który miała w pokoju. O nie, na mnie właśnie sunęła najwyższa fala tego dnia. Powinnam była przed nią pryskać, dopóki pięty nie zaczęłyby mi się fajczyć, ale czułam się, jakbym wpadła w solidne bagno. Tak gęste i głębokie, że nie mogłam się ruszyć. Już nie było dla mnie ratunku. Potwierdziła to sama Kiara swoimi słowami:

— Chodźmy. Młotki na pewno już dupy swędzą od zniecierpliwienia.

Rozmowy miały dotyczyć dnia huraganu. Chcieli o tym ze mną rozmawiać. O Scooterze, jego zimnym trupie oraz zatopionej Daisy. O wszystkim, co wiedziałam. Czego nie chciałam pamiętać. Co wciąż przeżywałam w snach.

I tak samo jak co noc we śnie, poczułam się, jakbym znów tonęła.

●●●

Idąc do chatki Johna B, szłam jak na ścięcie. Z każdym krokiem nerwy połykały mnie coraz bardziej. To dlatego dość często wiązałam sznurówkę, aby odwlec nieuniknione w czasie. W końcu jednak Kiara się wkurzyła i znalazła kija, którym dźgała mnie w plecy, gdy się zatrzymywałam.

Kolorowa Twinkie opalająca się w słońcu przyniosła mi na myśl głupią facjatę Rafe'a Camerona, gdy odjechałam nią z ekipą spod jego nosa, by wąchał jej spalinowe pierdy. Przyciasna, acz milusińska i przytulna chatka Johna B przypomniała mi o chwilach, które na serio miło w niej spędziłam. Były też uchylone drzwi sypialni oraz rozbabrane łóżko. I cholera, musiałam przyznać przed samą sobą, że tamtejsza noc nie była wcale taka najgorsza. Przywoływała dziwne ciepło w dole mojego brzucha. Ale nigdy nie powiedziałabym tego na głos.

Jednak kpiarski uśmieszek na buziulce JJ'a Maybanka, którym mnie przywitał od razu po wejściu na ganek od dupy strony domu Routledge'a, podpowiedział mi, że jebaniec znał moje myśli. Coś zalśniło w jego błękitnych oczach. Niczym nieodkryty skarb na dnie oceanu.

Wytknęłam mu jęzor i usiadłam na kanapie. Naprzeciwko Pope siedział na krześle i czytał książkę, co za nerd. Kia za to usiadła obok mnie, wyciągnęła ze swojej torby bębenki i zaczęła bębnić.

Rozejrzałam się dookoła.

— Gdzie ten czwarty? — spytałam, nie dostrzegając nigdzie Johna B.

— Sra — odparł beztrosko JJ, stanąwszy przede mną. Ręce z rzemykami na nadgarstkach trzymał splecione za plecami, przez co ich nie widziałam. Skrzyżowałam butnie ręce przy piersi i uniosłam wyzywająco brew. — Ale pies z nim, o wiele bardziej wolę skupić się na tobie...

Już miałam solidną ciętą ripostę na końcu języka, totalną bombę, gdy niespodziewanie żarliwe światło zaatakowało moje oczy. Wtem wszystkie słowa oraz myśli spłonęły w porażającej bieli. Choć oczy błagały mnie, abym dała im spokój, zmusiłam powieki do małej szparki między nimi...

A gdy zrozumiałam, że to blondas pochyla się nade mną i nawala latarką w oczy, zapragnęłam pobawić się w kangura boksera.

— Skąd znasz Scootera Grubbsa? Wiedziałaś, że w pokoju trzyma gnata? O czym pomyślałaś, gdy pierwszy raz mnie...

Poczułam, jak moje policzki spalają buraka zanim jeszcze skończył pytanie.

— Przestań mi świecić po oczach, deklu.

JJ pstryknął latarką i wyprostował się z oburzoną miną.

— Sama jesteś deklu.

— To kto kogo zaciągnął do łóżka? — wtrąciła Kiara z boku.

Widziałam, jak chłopak już otwierał japę, więc w porę kopnęłam go w kolano. Zawył, po czym zaczął skakać na jednej nodze, drugą z bolącym kolanem podciągając do torsu. Zabawny widok. Szturchnął mnie swoim wrogim spojrzeniem, na co wysłałam mu fałszywego buziaczka. Czapeczkowiec nie podszedł już bliżej mnie, tylko zszedł z ganku i nafochany usiadł dupskiem na stoliku.

To nie do opisania, jak nieziemsko smakowała rozdymająca mnie satysfakcja. Jak rybka spod szpachelki mojego tatka! Ale, fiu-fiu, cuchnęła jak bebechy wieloryba! Skrzywiłam się. Akurat w tym czasie wrócił John B, potwierdzając, że faktycznie wrócił z wychodka. Wiadomo skąd zapach.

Gały mi wyszły na wierzch na widok wielkiego siniora, jaki okalał oko chłopaka. Skóra w większości była fioletowa, gdzieniegdzie podchodziła nawet pod czerń. Automatycznie zabolało też mnie. Domyślałam się, że Topper nie miał tak lichej rąsi na jaką wyglądała, ale że aż tak...

Nawet mnie nie zauważył, gdy zaczął mówić:

— Akcja odwołana — oświadczył ni z gruchy ni z pietruchy. — Wiecie, co powiedziała mi Peterkin? Że pomoże mi z opieką społeczną. Muszę tylko przestać chodzić na bagna.

Mroczne obrazy bagien podczas huraganu w tej samej chwili zaczęły wypływać jak ścieki z mojej pamięci, topiąc moje myśli oraz mózg. Tak samo jak ocean tamtej nocy utopił niewinnego człowieka. Pomrugałam szybko oczami, by się ich pozbyć. Ale chłód w kościach pozostał.

JJ prychnął i rzucił kamieniem w stronę oceanu. Plum. Jebany trafił.

— Uwierzyłeś jej? — pokręcił głową, gdy John B potwierdził. — Przecież to glina! Wierzysz im?

— Pomoże mi, jeśli przez jakiś czas będę się trzymał z dala od bagien! A ty musiałeś wszystko spartaczyć, odpalając gnata!

— No tak, następnym razem pozwolę Topperowi cię utopić.

— Myślisz, że dałby radę? — żachnął się John B.

Zmierzyłam kolesia wzrokiem od stóp po głowę i z powrotem, układając kafelki w głowie, wyłapując jego krzywą postawę... tak, Topper górą.

— Na to się zanosiło — JJ odczytał moje myśli. — Patrzyłeś ostatnio w lustro?

— Bardzo śmieszne.

— Zawsze wygrywają — chłopak w czapeczce oparł ręce o dwie belki, schodząc głosem na poważne tony. — Cholerne, Grube Ryby — wycedził z obrzydzeniem.

Wtem poczułam dziwne uczucie. Jakby jedna część mnie schowała się ze wstydu i upokorzenia. Ta, którą miałam po matce. Ta, której bardzo chciałam się wyprzeć.

— Oni nie chcą, byśmy chodzili na bagna! — pierw walnął w zawieszony na poziomej belce lampion, a potem wycelował palcem w przyjaciela. — Tam coś jest. Coś cennego. Wszyscy to wiecie.

Chciałabym wiedzieć tylko tyle, co oni.

— Czaje, dlaczego nie chcecie iść... — JJ wskazał na milczącego Pope'a. — ...ty masz za wiele do stracenia, ty... — zmiana kursu na Kię. — ...ty i tak masz tyle forsy, że mogłabyś się nią podcierać. Za to ty... — wreszcie spojrzenie na mnie. — ...ty zwyczajnie tchórzysz.

Miał rację. Drżałam na samą myśl o powrocie na bagna. Bałam się kary za to, że przeżyłam i odeszłam, gdy ktoś inny tam został. Na szczęście znaleziono Scootera, zanim doszczętnie rozerwały go kraby oraz rozdziobały mewy. Jednak ocean mógł mieć mi za złe, że ja uniknęłam jego gniewu. Nie zamierzałam go wystawiać na próbę.

— Nie wiem nawet, o co ci biega — odpowiedziałam zamiast tego.

Na moje słowa JJ zacisnął wargi. Nie komentując, spojrzał z powrotem na Johna B.

— My dwaj nie mamy nic do stracenia — brnął w to dalej. — Stary, posłuchaj...

— Nie chcę o tym gadać.

Uważnie śledziłam, jak John B przeciska się koło JJ'a i zeskakuje z ganka, po drodze trącając go ramieniem. Barczysty blondyn wplątał palce we włosy i mocno za nie pociągnął. Potem chwycił najbliższy kamień, by rzucić nim z całej siły w kierunku wody. JJ musiał wpłynąć na drażliwe wody Johna B. Każde jakieś swoje miał.

JJ był jednak cholernym wrzodem na tyłku. Mówiłam z autopsji.

— John B! Ja mam plan.

Przewróciłam oczami. No ludzie, szanujmy się, to nie mogło skończyć się dobrze.

JJ wolnym krokiem podszedł to przyjaciela, otaczając ramię wokół jego szyi.

— Nadal masz klucz do łodzi Camerona, no nie?

— Daj spokój. To głupi pomysł.

Nawet on to wiedział!

— Jest tam sprzęt do nurkowania. Nie obrazi się, gdy wypożyczymy go na jedno popołudnie i zbadamy nim wrak. To nas ocali. To ocali ciebie — JJ dźgnął palcem pierś łamiącego się Johna B. Błękitne oczy chłopaka świeciły jak nigdy wcześniej. — Bogate dzieciaki nie trafiają do rodzin zastępczych.

Zdumiona wstrzymałam oddech. Słyszałam o tym, że John B nie miał lekko w życiu odkąd zaginał jego ojciec. Tylko nieliczni wiedzieli, że chłopak tak naprawdę mieszkał sam, choć miał zaledwie szesnaście lat, bo jego prawny opiekun zajmował się handlem w innym mieście. Nie pomyślałabym jednak, że było aż tak źle. W tamtym momencie obudziło się we mnie współczucie do tego chłopaka, który choć niczym sobie nie zasłużył, zawsze zbierał najgorsze pomyje.

Po kilku sekundach zadumy, w której każdy patrzył w inny punkt, dwaj blondyni odwrócili się w naszą stronę. Poczułam spięcie i to nie tylko pośladków, a całego ciała, gdy ich wzrok padł bezpośrednio na mnie.

— A ty nam w tym pomożesz — stwierdził JJ. Podkreślam, nie spytał. — Jesteś to winna Scooterowi.

Coś boleśnie wbiło się w moje serce i szarpnęło, rozrywając je na części. Niczym haczyk polik ryby. Zmrużyłam wrogo oczy, zacisnąwszy palce na brzegach kanapy.

— JJ! — oburzyła się Kia.

— To nie była moja wina — syknęłam. Mimo, że sama wciąż w to nie uwierzyłam.

Podobno kłamstwo wypowiedziane tysiąc razy w końcu stawało się prawdą. Mogłam mówić choćby i milion! Jeśli to by oznaczało koniec z poczuciem winy, które co wieczór pchało mnie do płakania w poduszkę oraz tym wewnętrznym lękiem, który pojawiał się, gdy odważyłam się zerknąć na ocean. Ocean, który porywał życie.

— Powiedz to Scooterowi, który wtedy z tobą popłynął. A teraz ty nie chcesz popłynąć tam dla niego.

Łzy zapiekły mnie pod powiekami. Poczułam ciepłą dłoń na kolanie, najpewniej należącą do Kiary, jednak ja nie zamierzałam odwrócić wzrok od tych błękitnych głębin. Z każdą sekundą tonęłam w nich coraz bardziej, a kończył mi się tlen. JJ nie miał zamiaru odpuścić. Wtedy był tym śmiercionośnym oceanem, z którym już raz przegrałam. Tym razem nie chciałam się poddać, ale...

Opuściłam wzrok.

— Co miałabym zrobić?

Cokolwiek ocean ukradł jeszcze Scooterowi, zamierzałam mu to odebrać. Mimo, że życia nie miało mu to zwrócić. Z tym jednak musiałam nauczyć się żyć dalej.

●●●

Zadzierałam głowę i patrzyłam w górę. Na słońce. Tamtego dnia było samotne, bez ani jednej chmurki, za którą mogłoby się skryć. Prażyło i pluło na ludzi gorącem, smażąc nas jak skwarki na patelni.

Sydney, popierdoliło cię.

Cholera, no wiem.

— Co robisz?

— Rozmawiam ze słońcem.

Siedzący na mostku JJ również zerknął w górę, ale szybko się tym znudził. Wrócił do mącenia kulosami wody, co od kilku minut sprawiało mu niezłą frajdę. Słońce widocznie mu nie odpowiedziało.

We dwójkę staliśmy na mostku niedaleko zacumowanych jachtów Warda Camerona. Znaczy się JJ siedział, wiadomo, to ja tylko stałam, bo gdybym usiadła, to by mnie nerwy chyba rozsadziły. Aby je wyładować, musiałam trochę pokrążyć w tę i z powrotem, co i tak guzik dawało.

Skubiąc zębami skórkę przy kciuku, kolejny raz zerknęłam w stronę tego jednego konkretnego statku. Motorówka Johna B dryfowała na wodze, burta przy burcie, ale samego chłopaka jakby wsiąkło. To sprawiało, że stresowałam się jeszcze bardziej. Moje palce już krwawiły od tego obgryzania.

Wreszcie on i ta jego tandetna koszulina pokazały się na widoku. W dłoniach dźwigał butlę tlenową, a przez plecy miał przewieszoną torbę z resztą sprzętu do nurkowania. Głośno odetchnęłam. Co za ulga! Szybko jednak stres ponownie połknął mój żołądek, gdy na horyzoncie oprócz Johna B dostrzegłam kroczącą za nim Sarah Cameron, księżniczkę Grubasów oraz córkę właściciela statku, który właśnie okradaliśmy. W jedną sekundę wpakowałam prawie wszystkie paluchy do ust.

— Oho, kłopoty — gwizdnął JJ, nawet nie wstając. Gówniarz dalej taplał giry w wodzie. Nawet się nie przejął!

Zirytowałam się i to nie na żarty. Chwilę wypalałam wzrokiem dziurę w jego głowie, czego nie widział, siedząc do mnie tyłem, lub zwyczajnie olewał. To sprawiło, że narodził się w mojej głowie pewien pomysł. Nawet gdybym chciała walczyć, ochota na jego realizację była zbyt wielka. Słowo, że samo słońce z nieba mnie do tego podpuszczało!

Cichaczem więc, na paluszkach, podeszłam do niczego nieświadomego blondasa, pokręciłam biodrami, zbierając w sobie całą siłę, którą ulokowałam w nodze, po czym kopnęłam JJ'a w plecy i zepchnęłam do wody. Chłopak z pluskiem zniknął pod wodą.

No piękne to było! Zanim się wynurzył, przybiłam z samą sobą piątkę.

JJ zaczerpnął głośnego wdechu i przetarł twarz dłonią, odgarniając mokre kosmyki włosów do tyłu. Jego czapeczka surfowała na fali tworzonej przez niego tuż obok. Chłopak zgromił mnie spojrzeniem, co było dla mnie znakiem, że już mogłam zacząć się głośno śmiać.

— Co do chuja?! — parsknął. — Na co to było?!

— W celu odwrócenia uwagi.

Na sekundę oderwał ode mnie wzrok i spojrzał w stronę jachtów, skąd John B właśnie odpływał swoją motorówką. JJ wrócił do mnie.

— Nawet się nie spojrzeli!

Wzruszyłam ramionami.

— No cóż. Moją uwagę odwróciłeś na pewno.

Po tym JJ splunął na mnie wodą, która dostała mu się do ust, ale ta nie doleciała nawet w połowie. Znów się zaśmiałam, a po wcześniejszym stresie nie było śladu. Chcąc upewnić się, że misja na bank powiodła się bez przeszkód, zerknęłam w stronę Johna B. Był już kilka ładnych metrów od statku, z którego zniknęła Sarah i nie pojawił się już nikt inny. Pełen sukces.

Ale niepotrzebnie stanęłam przy samej krawędzi mostka i spuściłam z oczu pewną flądrę. Nim dotarło do mnie, że mokra dłoń chwyciła mnie za kostkę i pociągnęła, ja już lądowałam w wodzie.

Od zawsze wokół wody kręcił się świat. Wiązał się z nią handel, rozrywka, życie. Co innego, kiedy to woda była światem. Gdy muskała każdą część twojego ciała, szczypała w oczy, buszowała w uszach oraz wdzierała się do płuc. Gdy stanowiła wszystko. Wtedy myśli odpływały gdzieś daleko. Podwodny świat był piękny. Być może nawet piękniejszy od tego na górze. Melancholijny i spokojny. Ale jedyne, o czym mogłeś tam myśleć, to czy kiedykolwiek zdołasz jeszcze wziąć jeszcze jeden oddech. Choć jeden życiodajny wdech.

W tamtym momencie, kiedy wszystkim była woda, właśnie o tym myślałam. Oraz czy śmierć z rąk oceanu była mi przeznaczona. Bo znów sięgnął po moje życie.

W porę jednak inne ręce chwyciły mnie za ramiona i pociągnęły w górę.

Po wynurzeniu się od razu zaczęłam kaszleć, chcąc wypluć każdą kroplę słonej wody z organizmy. Wypiłam chyba wtedy całą wannę! Serce tłukło mi o żebra, bo nie umiało pływać. Gardło powoli zaczynało mnie rwać. Włosy kleiły się do twarzy.

JJ uśmiechnął się złośliwie. Swoje ręce dalej trzymał na moich ramionach.

— Wspólna kąpiel jest lepsza, co...

Nie dałam mu skończyć. Głos uwiązł mu w gardle, gdy nagle przyległam ciałem do jego ciała, które parzyło moją skórę mimo chłodnej wody wokół. Ciasno otuliłam go nogami w pasie, a ramionami wokół karku, dysząc ciężko w jego szyję. Nie myślałam wtedy logicznie. Po prostu nie chciałam dać się porwać oceanowi.

Na początku tulone przeze mnie twarde ciało się spięło, ale tylko na chwilę. W końcu JJ położył dłonie na moim plecach. Jego kciuki zataczały kręgi na mojej skórze.

— Ej, wyluzuj — szepnął koło mojego ucha. — Przecież nie dałbym ci się utopić.

Burza. Wiadro. Dużo wody. Daisy. Krzyk. Scooter. Fala. Wszędzie woda.

— Po prostu mnie nie puszczaj — szepnęłam.

I nie puścił. Jeszcze przed długi czas.

●●●

a/n: halo, jest tu kto?

Continue lendo

Você também vai gostar

8.8K 224 27
E-Eliza S-santia Bb-boberka G-gracjan M-gawronek(Marcel) Z-zabor B-borys
181K 10.3K 131
CZYTASZ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ (˵ ͡° ͜ʖ ͡°˵) ZASTRZEŻENIA • Proponuje czytać wszystko po kolei aby zrozumieć niektóre wątki, rozdziały tworzą his...
134K 9.9K 57
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
41.1K 2.5K 42
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.