Fire in the Silence

By PraySatan

94.2K 3.3K 7.7K

~Czasami miłość to za mało, więc patrz jak moje serce płonie, a umysł błaga o okrycie się szronem.~ Druga czę... More

Prolog
1.Te wszystkie dni.
2.Upadki, wosk i iluzje.
3.Ludzie i inne paskudztwa.
4.Diabeł mi nie straszny.
5.Minęły jebane dwa lata.
7. Chłód bólu.
8. Druga strona róży.
9.Jeden wieczór z kiedyś.
10.Bez uczuć
11.Słońce i księżyc.
12. Tylko ona.
13. Tylko on.
14. Pierwsze spotkanie.
15.Najgorsze potwory.
16.Dystans.
17.Postaraj się zrozumieć.
18.Topielec.
19. TEMPLUM AURORAE

6.Nasze sekrety.

5.7K 202 707
By PraySatan

Większość historii miłosnych zaczyna się podobnie. Niewinna, młoda dziewczyna pada ofiarą groźnego i niegrzecznego chłopca, który przy niej wcale nie jest taki jakim widzą go inni. Chłopak zaczyna się przed nią otwierać, coraz bardziej odsłaniając swój blask tlący się w sercu. Zbliżają się do siebie. Przywiązują. Ich umysły splatają się ze sobą trwale, jak korzenie dwóch silnych drzew. I zwykle, gdy myślimy, że nic nie jest w stanie ich poróżnić, zdarza się coś, co całkowicie wyniszcza ich relację. Ale tylko na pewien czas. Bo miłość przecież zawsze wszystko wybacza, prawda? Szczere, niemalże magiczne i przereklamowane uczucie... Całość opowieści pary kończy się ich ślubem, szczęśliwym życiem z czwórką dzieci i psem w ogromnym, pięknym domu z ogródkiem. I czasami, ale tylko czasami było mi przykro...

Bo ta nasza nigdy nie była jedną z tych historii.

***

Mocno zacisnęłam szczękę, słysząc kroki na korytarzu, które zbliżały się do drzwi mojego pokoju. Uporczywie wypalałam wzrokiem żarzące się dziury w płycie drewna i rozgrzewałam do czerwoności metal klamki. Cały pokój wokół mnie płonął. Wszystko płonęło, jakby chciało mnie pocieszyć, że nie tylko ja musiałam cierpieć. Czułam płomienie muskające moje ciało, ale mimo to nie czułam bólu. Czułam wściekłość. Tak potężną, że byłam w stanie zniszczyć cały stan, jedynie pojedynczym mrugnięciem.

Mocno wbiłam paznokcie w skórę swoich ud, siedząc ze skrzyżowanymi nogami na swoim łóżku. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że poczułam ulgę, gdy maleńka strużka krwi spływająca leniwie po mojej skórze, przyniosła mi jakieś ukojenie. Bo nie przyniosła i chyba nic nie byłoby w stanie tego obecnie zrobić.

Był ktoś, kto by mógł. Ale; cóż za nowość... Nie było go obok i tym razem.

Klamka drzwi opadła w dół, a ściszone, zdenerwowane głosy szeptały coś między sobą, spiskując jak to już miały w swoim fałszywym, piekielnym zwyczaju. Zęby dolnej szczęki, starły się i pokruszyły o te górne, sprawiając mi dyskomfort, ale mimo to nawet nie mrugnęłam. Byłam pewna, że nawet gdyby ktoś mi je spiłował pilnikiem do metali, nie skrzywiłabym się choćby razu. Paznokcie szarpały brutalnie moją skórę, rozdrapując ją i próbując odnaleźć kość udową, aby poobrywać ją z nerwów i mięśni. Ból mnie tylko nakręcał. Był jak paliwo rakietowe dla mojej wciąż rosnącej furii.

— Będzie dobrze, nie martw się...— usłyszałam szept, który należał do blondynki.

To zabawne jak bardzo musiała być głupia, aby wierzyć, że cokolwiek "będzie dobrze". Bo nic nigdy nie było, nie jest i do cholery takie nie będzie. Obserwowałam uważnie dwie postacie wchodzące do pomieszczenia, a gdy ich zielone i niebieskie tęczówki tylko mnie dostrzegły, ich płuca przestały pracować. Nie wiem ile czasu wbijały we mnie wystraszone i załzawione spojrzenie. Nie wiem, bo patrzyłam tylko na to jak zieleń gryzie się z brązem, coraz bardziej pokrywając warstwą wilgoci. I wtedy nagle spłonęłam, a języki ognia zaczęły przyzywać moje ciało, gdy usta rudowłosej się rozchyliły, a spomiędzy nich drżąco wypłynęło moje imię.

— Aurora...

Bez zastanowienia postawiłam obie nagie stopy na chłodnych panelach, chociaż według mnie, właśnie mogłam stąpać po rozżarzonym do czerwoności węglu. Znalazłam się w kilku krokach naprzeciwko dziewczyny, nie odwracając od niej spojrzenia na choćby sekundę. Stałam z nią twarzą w twarz. W końcu; po takim czasie nie jako ktoś słabszy, czy równy. Bo byłam teraz o wiele potężniejsza.

Bez zastanowienia szeroko otworzyłam dłoń i gwałtownie się zamachnęłam, uderzając dziewczynę z impetem w policzek. Madison intensywnie wciągnęła powietrze, a jej głowa odleciała w bok, zakrywając twarz potarganymi włosami.

Głęboko oddychałam przez nos, wbijając w jej skuloną postać lodowate i obojętne spojrzenie. Czekałam aż na mnie spojrzy. Chciałam, aby widziała nienawiść i obrzydzenie tańczące w moich oczach specjalnie dla niej. I w końcu się doczekałam. Dziewczyna podniosła na mnie zszokowany i załzawiony wzrok, szeroko otwierając usta i przyciskając dłoń do napuchniętego, czerwonego policzka. Patrzyłam jak jej biała cera robi się coraz bardziej szkarłatna i marzyłam na jawie o tym, aby zobaczyć krew. Rozdrapać jej twarz, wydłubać oczy i wyciąć język. Pochyliłam się w jej stronę, aby dokładniej widzieć jej żałosną twarz i małą, diamentową łzę przetaczającą się powoli po jej policzku.

— Jesteś kurwą, Madison.— szepnęłam, gdy pełen obłędu i szaleństwa uśmiech wstąpił mi na twarz. Parsknęłam cichym śmiechem, nie potrafiąc zdjąć z niej spojrzenia.— Jesteś żałosną, małą kurwą, która zabiła własną matkę i aby czuć się mniej zniszczona, niszczy innych...

— Aurora!— pisnęła zachrypnięta Laura, patrząc na mnie z szokowaniem i przestrachem. Mimo to nie potrafiłam odwrócić spojrzenia od Cliffton.

— Nie dziwię się, że twoja matka zachorowała na depresję poporodową. Nie dziwię się, że się powiesiła.— kontynuowałam, oczarowana sposobem w jaki się czułam i bólem w zielonych tęczówkach.— Myślę, że już wtedy wiedziała. W końcu jeśli matka to suka, to szczenię...

— Aurora, do cholery!— krzyknęła blondynka, wchodząc pomiędzy nas i delikatnie popychając mnie do tyłu.— Nie poznaję cię!

— Może dlatego, że tak naprawdę żadna z was nie zna prawdziwej mnie.— zauważyłam zimno, nie zamierzając w jakikolwiek sposób się nad nimi litować. Oni nie ofiarowały łaski mnie. Więc dlaczego ja miała robić to dla nich? Zaśmiałam się niesamowicie rozbawiona własnymi słowami.— A ty, Laura? Jakie to uczucie być jej dziwką? Robisz i zgadzasz się na wszystko co ci każe...

— Usiądź i nas posłuchaj. Uratowałyśmy ci życie, a ty mimo to...

— Uratowałyście mi życie?— powtórzyłam, mocno się krzywiąc i przekręcając głowę w bok, to co mówiły było po prostu absurdalne.— Osobiście włożyłyście mnie do grobu i pochowałyście. Wpierdoliłyście się w moje życie i mi je całkowicie zjebałyście. Moje życie, zdrowie. Wszystko co miałam. Wszystko zniszczyłyście... Po co? Dla zabawy? Zajęcia? Zemsty?

— Madison musiała wtedy skłamać, rozumiesz?!— zapytała wściekła Laura, mocno gestykulując i cała się wręcz trzęsąc z emocji.— O mało co wtedy przez niego się nie zabiłaś! Musiał dla ciebie przestać istnieć, rozumiesz mnie, do cholery?! Musiał zniknąć, żebyś się ogarnęła i na nowo zaczęła żyć! Naprawdę nie dostrzegasz tego co ci zrobił? Byłaś kompletnie inną osobą na samym początku, a teraz spójrz na siebie! Jesteś pierdolonym wrakiem samej siebie i krzywdzisz osoby, którym na tobie zależy!

Patrzyłam chwilę w niebieskie, rozbiegane tęczówki jakbym się upewniała, czy Woodcave mówi teraz poważnie. Poczułam jak moje kąciki ust unoszą się wysoko do góry wraz z brwiami, a z mojego gardła wydostaje się niesamowicie i przeraźliwie samotny, rozgoryczony śmiech.

— Jestem wrakiem, bo mnie okłamałyście mnie w tak potworny sposób...— powiedziałam cicho, wciąż się uśmiechając jak szaleniec, którym byłam i skacząc spojrzeniem po każdym calu jej twarzy.— Myślałam, że jedyna osoba dzięki, której moje życie miało sens umarła z mojej winy, Laura... Nie byłaś nigdy naprawdę zakochana. Obie nie byłyście, bo inaczej zrozumiałybyście co mi zrobiłyście tamtym pierdolonym zdaniem... Tymi dwoma jebanymi latami, wmawiania mi, że nie żyje. Pielęgnowałyście potwora, którego same stworzyłyście.

Mocno przełknęłam ślinę, prostując się i mocno krzywiąc, bo poczułam pierwsze uderzenie. Woodcave, przycisnęła dłonie do oczu, głośno wdychając powietrze do płuc. Drugie uderzenie. Pomrugałam parę razy, przenosząc wzrok za ramię blondynki i widząc zapłakaną rudowłosą, posyłającą mi pełne błagania spojrzenie. Trzecie uderzenie.

— Idźcie do diabła...— wysyczałam słowo po słowie, mocno przepychając się obok nich i nie szczędząc sobie na sile, gdy nasze ramiona się zderzyły.

Wyszłam na korytarz, kierując szybko kroki w nieznaną mi stronę. Wszystko płonęło. Obracało się powoli w popiół, ale mimo to nie zapowiadało się na to, że wróci do stanu poprzedniego. Wszystko paliłam.  Gdzie bym się nie pojawiła, zawsze wszystko było pożerane przez mój piekielny ogień. Ludzie, przedmioty, uczucia, relacje.

Czwarte uderzenie. Najmocniejsze i śmiertelne.

Wszystkich spalałam na popiół. A River miał się kiedyś o tym najbardziej przekonać.

***

— Mogę cię o coś spytać?

Oderwałam otępiałe spojrzenie z pożółkłej trawy i uniosłam je na bruneta siedzącego obok mnie na jednej z ukrytych w ogrodzie botanicznym ławek. Chłopak mocno się pochylał, opierając łokcie o swoje kolach. Spojrzenie brązowych tęczówek wbijał w papierosa, którego filtr miętolił pomiędzy palcami.

— Już to zrobiłeś...— zauważyłam cicho, unosząc dłoń z używką do ust i mocno się nią zaciągając.

— River mi mówił, że tylko jeden raz widział u ciebie tik nerwowy... Ten wiesz... Z ustami.— przełknęłam nerwowo ślinę, po czym pomrugałam parę razy, zerkając w gwieździste niebo.

— O wszystkim tak sobie gadacie, Will?— spytałam, starając się jakoś opanować kolejny przypływ złości i drżący głos.

Po kłótni z dziewczynami zadzwoniłam do Carewa. Nie mieszkał już w internacie, a gdzieś w jakimś mieszkaniu w Salem. Miał dobrą pracę jako mechanik samochodowy i wydawał się wieźć dość stabilne życie. Nie miałam okazji go jeszcze odwiedzić w ciągu tego roku. Nie miałam chyba do tego głowy...

— Mówił, że pokrzyczeliście na siebie trochę, a potem nie chciałaś z nim rozmawiać...— kontynuował, zapewne zbyt smutny, aby zauważyć moją irytacje. Carew mocno się zmienił przez ten czas. Był bardzo zdołowany i zmęczony.— Ale mimo to, tylko jeden raz...

— Do czego zmierzasz?— przerwałam mu, a mój głos nie zabrzmiał zbyt uprzejmie, czy grzecznie.

— Czułaś się wtedy lepiej?— spytał, w końcu podnosząc na mnie spojrzenie.— Nie brałaś wtedy leków... Nie słyszałaś krzyków, nie widziałaś niczego?

Lekko rozchyliłam usta, dopiero teraz uświadamiając sobie ten fakt. Podczas tej całej, głupiej wycieczki nie miałam ani jednego epizodu halucynacji... Właściwie mój mózg był wtedy chyba zbyt zajęty, aby je wytworzyć. Skupiał się tylko na nim i na fakcie, że żył...

— Jeśli rozmawiamy szczerze...— zaczęłam cicho, chociaż wiedziałam, że tak. Will był cholernie dobrym przyjacielem. I tak, brał częściowy udział w całym tym cholernym teatrzyku, ale jako jedyny faktycznie dbał o moje samopoczucie z czystości serca. Bo był po prostu dobrą osobą.— Przez cały ten czas... W ciągu dwóch lat, ani razu nie czułam się szczęśliwsza niż wtedy... To znaczy, bolało. Potwornie mnie bolało patrzenie na niego, a co dopiero słuchanie jakichkolwiek słów, które wypowiada, ale było coś jeszcze... Chyba po prostu za nim strasznie mocno tęskniłam. Dalej tęsknię...

Na krótki moment zapadła między nami cisza. Nie taka miła, czy spokojna. Była pełna napięcia i oczekiwania. To był ten moment, w którym człowiek chce dodać do swojej wypowiedzi cokolwiek, byle tylko nie wyjść na idiotę i nie poczuć się jeszcze mniej komfortowo.

Bo wszystko było lepsze niż ten cholerny ogień podczas ciszy.

— Czy ty...— byłam wdzięczna Williamowi, za przerwanie tej udręki. Tej mniejszej, na którą ktoś miał jakiś wpływ.— Wciąż go kochasz?

— Nienawidzę go.— szepnęłam, przenosząc na bruneta zmęczone i pełne wyczerpania psychicznego spojrzenie.— Nienawidzę za to, że nie umiem przestać go kochać... Nie ważne jak bardzo starałam się przestać.

Od miłości do nienawiści dzieliła bardzo krótka droga. Wiedział to każdy, kogo to uczucie kiedykolwiek odwiedziło. Nie ważne, czy była to miłość odwzajemniona, czy nie. Czy do realnej osoby, czy też do tej nigdy nie istniejącej. Miłość zawsze była niebezpieczna i jakże zdradliwa...

Ale ze mną było inaczej. Bo potrafiłam kogoś wielbić i potępiać w tym samej sekundzie. I te dwa, mogłoby się wydawać całkowite różne uczucia były ze sobą powiązane.

Bo miłość niszczy tak samo jak nienawiść. A ja błagałam o to, aby moje serce w końcu przestało płonąć, a umysł okrył się szronem.

— Zmierzasz mu przebaczyć?

Przebaczenie... Takie proste słowo, a tak niesamowicie trudna czynność. W zależności od popełnionych win, jego możliwość wykonania pozostaje zmienna. Możemy komuś wybaczyć, gdy zapomniał podlać naszych kwiatków. Gdy przypadkowo nadepnął nam na stopę. Gdy nie odebrał połączenia. Ale nigdy, gdy ktoś wykorzystał nas w tak paskudny sposób. Gdy skopał i podważył nasze człowieczeństwo i poprowadził nas jak po sznurku ku upadkowi. Tego co zrobił River nie da się wybaczyć.

A jednak uczyniłam to, gdy tylko spojrzałam w te jego czarne oczy. I wiedziałam to głęboko, głęboko w środku, nie ważne jak jednocześnie mocno się przed tym broniłam. Bo zawsze mu wybaczałam każdy koszmar jaki na mnie sprowadził.

Ale ludzie często nie wiedzieli o jednym. Mylili przebaczenie z zapomnieniem, tak samo jak ja myliłam wyznawanie mu miłości i nienawiści. I to nigdy nie było tym samym.

— Aurora...— jego głos przywrócił mnie do teraźniejszości, na co mocno pomrugałam, zaciskając szczękę. Spojrzałam na chłopaka, który patrzył na mnie z powagą.— Dlaczego akurat nie gniewasz się na mnie? To ja mu zdradziłem jak się nazywasz i czyją córką jesteś... Wiedziałem o jego planie od początku, a mimo to nic ci nie powiedziałem. Ukrywałem to przed tobą razem z nim...

Uniosłam prawy kącik ust w górę, po czym przysunęłam się do Carewa i oparłam sobie skroń o jego obojczyk, wtulając czoło w jego ciepłą szyję. Pociągnęłam cicho nosem, nie mogąc wyrzucić z pamięci tych wszystkich naszych słów, łez, uśmiechów i zapachu limonek krążącego mi bez przerwy w umyśle. I pomimo tego, że byłam tu z Willem w swojej głowie tańczyłam właśnie z Riverem na pomoście jego jeziora, gdy czerwone słońce ogrzewało nasze twarze promieniami.

— Boję się zostać sama...— szepnęłam, gdy po moim policzku pociekła diamentowa łza.— Mam wrażenie, że wszyscy udają, że mnie lubią, a tak naprawdę zależy im na czymś innym... A z tobą mogę czuć się samotna wspólnie. Bo ty też chyba taki jesteś...

Słyszałam jak oddycha, a parę chwil później poczułam na swojej szczęce jego dwa palce, które ostrożnie dźwignęły mi głowę do góry. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja podziwiałam jego smutne, brązowo- miodowe oczy, roztrzepane włosy zakryte częściowo kapturem i prosty nos.

— Dlaczego tak myślisz?

Lekko rozchyliłam usta, gdy jego głos w delikatnej nutce przypomniał mi głos kogoś innego. Mocno przełknęłam ślinę, podnosząc się lekko i skupiając spojrzenie na prawie malinowych wargach Williama.

— Bo chyba oboje za sobą tęskniliśmy...— wyszeptałam, będąc hipnotyzowana sposobem w jaki wydycha powietrze. Półmrok sprawił, że jego kości policzkowe i szczęka się wyostrzyły, a oczy zrobiły ciemniejsze.

Przybliżyłam się pewnie do bruneta, przymykając powieki i przyciskając do jego warg swoje usta. Nie smakowały miętą, ani nie były zbyt ciepłe i miękkie... Mocno go pocałowałam, biorąc jego dolną wargę pomiędzy własne i zassałam ją, wbijając palce w jego gęste, brązowe włosy jednocześnie przeczesując ich kosmyki najdokładniej jak tylko...

— Aurora...— wybełkotał cicho zachrypnięty, gwałtownie się ode mnie odsuwając. Otworzyłam oczy, parę razy mrugając i starając się zrozumieć co się właśnie stało. Jego głos był cichy, jakby bał się, że ktoś go usłyszy, a jego oddech szybko filtrował płuca.— Co ty wyprawiasz?! Jestem jego cholernym...

Brunet urwał, próbując złapać powietrze i skacząc rozbieganym spojrzeniem po każdym calu mojej twarzy. Szerzej otworzyłam oczy, gdy cała sytuacja zaczęła do mnie docierać, a wtedy William Carew spojrzał na moje usta, natychmiastowo przestając oddychać.

Skupiłam wzrok na gwieździstym niebie, opadając plecami na siedzisko ławki i szerzej otworzyłam usta, czując ciepłe wargi na swojej szyi i szczęce. Mocno zacisnęłam powieki, starając się skupić i wyobrazić sobie, że są chłodne i czułe. Takie jak zawsze. Takich jakich potrzebowałam. Tych jedynych. Miał większe dłonie. Te były za małe i za mocno ściskały moją lewą pierś. Mocno ściągnęłam brwi, bo nie pachniał limonkami, tylko wanilią. Nienawidziłam jej.

— Will...— wymamrotałam, mocno się krzywiąc i próbując jakoś delikatnie uciec przed jego ustami atakującymi moje.— William...

— Aurora...— wymruczał moje imię, nie rozumiejąc. Nie rozumiał, po prostu nie rozumiał. Zapomniał, chociaż dopiero co mu powiedziałam...

— Przestań...— wydyszałam ledwo słysząc samą siebie i zaczynając coraz szybciej oddychać.— Musimy przestać, River...

Pomrugałam parę razy, wciąż leżąc na plecach na zimnym drewnie. Mój plus szalał pod skórą, ale nie było to upajające, ani relaksujące. Było pełne strachu, zdezorientowania, szoku i wstydu. Brunet podniósł się do pionu, gdy ja wciąż szybko oddychałam, patrząc w błyszczące gwiazdy i nie potrafiąc się w żaden sposób ruszyć. Czułam na swojej twarzy spojrzenie przerażonych i równie zagubionych, brązowych tęczówek ale nie umiałam nic z tym zrobić.

— Jedź już...— szepnęłam, gdy chłód drewna zaczął wbijać się w moje plecy niczym igiełki.— Natychmiast musisz stąd jechać...

— Kurwa mać, przepraszam! Kurwa! Ja pierdole, Aurora... Nie mam pojęcia co mi odjebało!— zaczął krzyczeć, gdy przemknęłam powieki, a moim policzku przetoczyła się ciepła łza.— Przepraszam cię tak strasznie! Boże... Co w ogóle... Kurwa!

— Jedź już, William...— powtórzyłam bezbarwnie, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od granatowych obłoków obsypanych srebrnym brokatem.— Jedź.

I nie wiem ile szybkich oddechów, ani przeczesań włosów później usłyszałam jego przerażone kroki oddalające się ode mnie.

Wiedziałam za to, że gwiazdy nigdy nie świeciły tak jasno, tworząc jego wizerunek. I obie wersje, były tak samo piękne, dalekie i rozkochujące w sobie zniszczone, biedne dusze. Ta gwieździsta i prawdziwa.

A jutro rano znikną. Dokładnie tak samo jak on. A ja będę ponownie po cichu czekać. Dokładnie tak samo jak robię to cały czas.

***

Rozchyliłam spierzchnięte usta, łapiąc kolejny drżący oddech i mocno się kuląc. Chłodne, drewniane panele mroziły moją rozgrzaną i mokrą od łez twarz. Pomrugałam leniwie, zachłystując się powietrzem.

— Zostaw grata, odbierz furę...— wyszeptałam ledwo słyszalnie, a mój język mocno się plątał ze słowami.— Zostaw... Zostaw grata.

 Wiesz, że wszyscy cię nienawidzą? Psujesz im życie. Niszczysz wszystkich.

 Niszczysz wszystko, czego tylko dotkniesz...

 Nie dziwię się, że nikt cię nie chciał.

Przez moje ciało przeszły mocne dreszcze, na co objęłam się ramionami i mocno podkuliłam kolana.

 Obiecaj mi, że będę jedyny.

Złamałam obietnicę. Najważniejszą jaką kiedykolwiek złożyłam. I to dwa razy. Zasługiwałam na to wszystko, co mi się przytrafiło. Zasługiwałam na absolutnie każdą rzecz, bo złych ludzi także spotykają potworne rzeczy.

— Skup aut u Mike'a Faltona...

 Nigdy mnie nie zostawiaj, Ari...

Z moich ust wydostało się głośne i kaleczące moje gardło parsknięcie płaczem. Zacisnęłam powieki, czując jak moje ciało mocniej się zgina i zaczyna drżeć.

Minęły dwa tygodnie od czasu powrotu z wyjazdu nad zatokę. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Dziewczyny mi wytłumaczyły, że wszystkie kłamstwa i sekrety powstały dla mojego zdrowia. Przeprosiłam Olivie, za to że ją popchnęłam i uciekłam. Wybaczyła mi i zapewniała, że nie byłam sobą. Nie chodziłam na zajęcia. Zaziębiłam się od biegania w nocy po lesie, ale było coś jeszcze. Sytuacja, która zdarzyła się pomiędzy mną, a Williamem.

I wszystko nagle z tak potwornego cierpienia i utraty go stało się blade. I nie istotne. Bo teraz zamiast rozpaczać nad tym, że zostałam tak potwornie zdradzona przez przyjaciół, umierałam, bo jestem złą osobą.

Bo pocałowałam chłopca, marząc o tym, że robię to z innym. Z tym, któremu obiecałam wierność. Żeby udowodnić sobie, że każdy może go zastąpić. Bo w końcu on zastąpił mnie, prawda?

Zamilkłam natychmiastowo i wstrzymałam oddech, słysząc pukanie do drzwi. Mocniej objęłam się ramionami, wbijając puste spojrzenie w przestrzeń i postanawiając przeczekać to najście. Chciałam umierać sama. Bo na to zasługiwałam.

Ale ktoś miał chyba inne plany. Drzwi z ciemnego, grubego drewna się otworzyły, a ja dostrzegłam tylko czyjeś stopy odziane w czarne lakierki i nogawki czarnych, eleganckich jeansów. Leżąc skulona pod swoim łóżkiem nie byłam w stanie zobaczyć więcej, dlatego tylko zamilkałam, próbując przestać płakać.

— Ar... Cholera jasna...— wychrypiał cicho, jakby sam chciał się za coś zbesztać.— Aurora?

Mocno zacisnęłam wargi, widząc długie nogi podchodzące nieśmiało do mojego łóżka. Chłopak położył coś szeleszczącego na materacu, a potem nerwowo pokierował się do łazienki, mocno pukając w jej drzwi. Zrobił to bardziej niechlujnie niż wcześniej.

— Aurora?!— spytał pewnie, mocniej uderzając w płytę drewna.— Kurwa mać...

Widziałam jak drzwi się otwierają, a para nóg nerwowo wchodzi do pomieszczenia. Na moment zatrzymała się na samym środku pomieszczenia, a potem ruszyła żwawo w kierunku szafy. Usłyszałam jak ją otwiera, a potem niezbyt delikatnie zamyka. To samo zrobił z garderobami dziewczyn. Mocno pomrugałam, widząc w końcu więcej, gdy brunet kucnął przy łóżku Laury, zaczynając czegoś szukać rozbieganym spojrzeniem.

Jego włosy były mniej roztrzepane niż zwykle, a twarz świeżo ogolona, przez co mała blizna na szczęce ślicznie się błyszczała jaśniejszym kolorem. Jego szerokie ramiona i mocno rozbudowane mięśnie pleców okrywała śnieżno-biała koszula, włożona w czarne, eleganckie jeansy. Całość była zabezpieczona czarnym, skórzanym paskiem ze srebrną klamrą.

Patrzyłam na jego skrzywioną wyrazem zmartwienia twarz, widząc delikatne rumieńce na policzkach i nosie. Mój oddech delikatnie się uspokoił, a ciało rozluźniło. Lubiłam na niego patrzeć. Kiedyś wmawiałam sobie, że nie muszę być idealna. Bo on był taki za nas dwoje.

Pociągnęłam cicho nosem, gdy szybkie, coraz bardziej zestresowane kroki podeszły w moją stronę, a moje usta mimowolnie się rozchyliły, gdy zobaczyłam jego bladą twarz, oraz rozbiegane czarne tęczówki. Spotkaliśmy się spojrzeniem, na co brunet wstrzymał oddech, a potem podniósł się na ogromnej dłoni do góry i ciężko westchnął.

Mocniej się skuliłam i przełknęłam nerwowo ślinę, widząc jak River kładzie się powoli na chłodnej podłodze i opiera o nią skroń, nawiązując ze mną kontakt wzrokowy.

— Zostaw grata, odbierz furę.— wychrypiał, mocno przełykając ślinę i z niepewnością kładąc pomiędzy nami dłoń wnętrzem do góry, w razie gdybym chciała go dotknąć.— Skup aut u Mike'a Faltona.

— Wiem...— wymamrotałam zachrypnięta. Zawsze bym go rozpoznała i nigdy w świecie nie zapomniała. Czasami tylko nie wiedziałam, czy był prawdziwy.

— Co się stało?— spytał, a jego dłoń delikatnie drgnęła, na co skupiłam na niej spojrzenie opuchniętych oczu.— Czego się wystraszyłaś?

— Mocno wiało...— szepnęłam, patrząc jak jego usta ładnie i spokojnie się poruszają, mrucząc idealne słowa. Jego głos się zmienił. Był bardziej dojrzalszy i niższy.— Wiatr krzyczał za głośno i zaczęło padać.

— Madison nie sprawdziła co u ciebie?— spytał przejęty, na co pociągnęłam nosem i pokręciłam głową.— Nie wie, że się boisz takich rzeczy, tak?

Mocno przełknęłam ślinę i wystawiłam skostniałą dłoń w stronę jego własnej. Ostrożnie musnęłam jej wnętrze opuszkiem palca wskazującego, czując szorstką, ale mięciutką powierzchnię. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym powoli zabrałam swoją dłoń i przycisnęłam ją do klatki piersiowej, zerkając na swojego towarzysza. Mój humor bardzo się poprawił, a maleńki, radosny uśmiech nie chciał mi zejść z twarzy.

Bo River naprawdę tutaj był, a nie jak to w moim zwyczaju tylko na niby.

— Wyjdziemy stąd?— spytał spokojnie, chociaż wydawał się smutny.

Rozejrzałam się ostrożnie po otaczającym mnie półmroku, mocno przełykając ślinę.

— To zły pomysł...— powiedziałam, a mój głos mocno zadrżał. Na zewnątrz było za dużo przestrzeni jak na taką ciszę przerywaną wiatrem uderzającym w okna.

— Możemy tu zostać, ale kupiłem ci coś...— zwierzył mi się, a przez jego twarz przebrnął wyraz obawy i skrępowania.— Nie jesteś ciekawa?

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad tą opcją. Był to miły gest, ale cały czas wydawał na mnie pieniądze... Byłam ciężarem? Nawet dla chłopaka, którego nie widziałam taki czas? Ile jestem mu wina? Kilka tysięcy? Kilkanaście? Nie mogę wziąć pieniędzy od Caroline, bo będzie się czegoś domyślać i zadawać smutne pytania... Podniosłam spojrzenie na niemalże czarne tęczówki, czując jak serce podchodzi mi do gardła.

— Nie mogę oddać pieniędzy, bo...— wybełkotałam zdławionym głosem, gdy w mojej głowie zaczęła szaleć burza. Mocno ściszyłam głos, nie chcąc, aby wiatr zaniósł gdzieś moje słowa.— Nie mogę się z tobą kochać, bo... To... Wymyślę coś, ale... Nie każ mi...

Twarz bruneta mocno stężała, a jego cera przybrała kolor kości słoniowej. Jego klatka piersiowa przestała się poruszać, a przyjemny, chłodny oddech pachnący słodką miętą, pomieszany z wodą kolońską przestał owiewać moje usta. Mocno je zacisnęłam, podobnie jak dłonie, które zaczęły się mocno trząść. Nie wiele to dało, bo gdy on dalej nic nie mówił, ani nie robił, moje nogi, ramiona i tułów również zaczęły się trząść z niepokoju i przejęcia. W jego oczach widziałam jedynie ostatnie mury, odgradzające mnie od paniki, wściekłości i przerażenia.

I w pewnym momencie naprawdę się przestraszyłam, myśląc, że powiedziałam za dużo. Że River mógł się domyślić, że jestem dziwką. Ale on nigdy nie mógł się dowiedzieć, że złamałam naszą obietnicę. Bo wiem, że wtedy całkowicie by mnie znienawidził i zniknął tym razem na prawdę. Na zawsze.

— Dlaczego...— szybko odchrząknął, mocno mrugając i biorąc głęboki oddech jakby chciał się uspokoić.— Nie będę uprawiać z tobą seksu, Aurora. A tym bardziej nie będę cię do tego zmuszał...

Pomiędzy nami nastała cisza. Głucha, ale nie krępująca, czy niezręczna. Bardziej pełna napięcia i jego niepokoju, który promieniował i wbijał się drastycznie w moje ciało. Bo gdy River czuł się dobrze, ja też się tak czułam. I mogłam oszukiwać samą siebie, ale on nawet po takim czasie był dla mnie ogromnym wsparciem. I wiedziałam, że mam prawdziwy powód do paniki, kiedy i on zaczyna się bać.

Bo miałam wrażenie, że jeszcze nikt nigdy nie bał się o drugą osobę tak szczerze i oddanie jak on bał się o mnie w tej sekundzie.

I było naprawdę pięknym, smutnym uczuciem.

— Czy ktoś...— brunet głośno westchnął, na moment odwracając ode mnie spojrzenie. Wyglądał jakby walczył z odruchem wymiotnym. Bo pewnie sama myśl o czymś takim, sprawiła, że brzydził się mnie tak bardzo, że chciało mu się wymiotować. Bo byłam obrzydliwa. Skażona.—... ktoś zrobił ci coś złego, Ar... Aurora?

Mocno zacisnęłam szczękę, a moje serce zaczęło uderzać o płuca tak mocno, że obraz lekko mi się rozmył. Słyszałam pulsującą krew w swojej głowie i mocno przycisnęłam dłonie do klatki piersiowej, pociągając nosem.

— Nie...— przyrzekłam, mocno mrugając, gdy brunet wciąż na mnie nie patrzył, a jedynie szybko oddychał przez nos, leżąc na podłodze obok mnie. Jego prawie czarne oczy mocno błyszczały wilgocią, bo tak bardzo go brzydziłam. Rozchyliłam wargi, próbując jakoś dotlenić swój mózg i nerwowo złapałam chłopaka za nadgarstek jego dłoni, leżącej pomiędzy nami.— Oczywiście, że nie...

Stałam się najgorszą wersją samej siebie.

— To skąd...— wychrypiał cichutko, a jego głos mocno się załamał. River przymknął powieki i mocno pokręcił głową, przełykając ślinę.— Dobrze. Dobrze...

Patrzyłam na niego, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. Brunet chyba starał się uspokoić i wrócić do siebie. Spojrzałam na moją dłoń, ledwo co oplatającą jego szeroki, kościsty nadgarstek, który kończył się dużą i pomimo szorstkiej skóry, zadbaną dłonią. Na jej grzbiecie pojawiły się wystające żyły i dobrze widoczne ścięgna, gdy ostrożnie i delikatnie przyłożył długie palce do mojej skóry, jednocześnie nieśmiało mnie po mniej głaszcząc. Szybko cofnęłam swoją dłoń, mocno przełykając ślinę, chociaż tak naprawdę nie wiedziałam dlaczego to zrobiłam. Chyba nie zasługiwałam.

— To jak?— spytał po chwili, nie wydając się zdziwiony, czy urażony.— Wyjdziemy stąd? Może obejrzymy jakiś film? Jeden z twoich ulubionych, co?

— Nie wiem...— szepnęłam, zastanawiając się, czy to w porządku, chociaż wiedziałam, że nie. Po tym co zrobiłam dwa tygodnie temu, zasługiwałam na cierpienie, ból i samotność.

— Chodź.— zachęcił delikatnie, posyłając mi mały, blady uśmiech.— Nie możesz tak tu siedzieć cały czas, prawda? Jesteś strasznie mądrą dziewczynką... Na pewno wiesz takie rzeczy.

Westchnęłam cicho i otarłam policzki z lepkich łez, pociągając nosem. Patrzyłam na jego twarz, po czym ostrożnie wyciągnęłam dłonie w jego stronę. Nie dałabym rady sama. W takich momentach nie potrafiłam się ruszać. Kiedyś potrafiłam tygodniami leżeć w bezruchu w łóżku, jedynie płacząc i wgapiając się w sufit. Może robiłam postępy? W końcu nie dość, że mogłam poruszać palcami to jeszcze całą dłonią... To był naprawdę ogromny progres.

— Jestem z ciebie bardzo dumny.— pochwalił mnie, ostrożnie łapiąc moje nadgarstki, a ja niechlujnie skoncentrowałam spojrzenie na jego lewej dłoni, gdy poczułam na niej chłód. Nie dostrzegłam czym niska temperatura była spowodowana, bo się rozproszyłam jego dotykiem.— Wiedziałem, że dasz radę. Jesteś bardzo dzielna.

Wypuściłam z płuc drżące powietrze, gdy brunet ostrożnie przyciągnął mnie w swoją stronę. Podniósł się do pionu, klęcząc na kolanach, gdy ja resztkami sił wyczołgiwałam się spód łóżka. Ciężko westchnęłam, niesamowicie się męcząc. Często tak miałam. Najpierw mogłam przebiec dwanaście maratonów, pobijając rekord trasy, a zaraz potem nie byłam w stanie podnieść się z łóżka bez zadyszki.

River położył moje dłonie na miękkim materiale brązowej satyny mojej pościeli, a potem pomógł mi na niej usiąść. Starałam się jakoś trzymać tułów w pionie, ale było to zbyt męczące, więc opadłam na plecy, nie przejmując się, że moja biała koszulka podwinęła się do góry, pokazując kremową skórę i czarną bieliznę.

Wbiłam zmęczone i puste spojrzenie opuchniętych tęczówek w biały sufit, gdy po moim ciele przeszły mocne ciarki z zimna. Kątem oka widziałam jak brunet wzdycha i zaczyna gdzieś kierować swoje kroki, na co moje ciało gwałtownie wystrzeliło w górę, śledząc go wzrokiem. Nie miałam nad tym nawet kontroli. To było jak odruch bezwarunkowy.

— Chcę tylko je zamknąć...— wytłumaczył, zatrzymując się w połowie drogi i kiwając głową na trzy możliwie najbardziej otwarte okna.— Nigdzie nie idę... Jestem tu z tobą cały czas.

Mocno przełknęłam ślinę, gdy zimny wiatr rozwiał moje splątane, gęste włosy, które przez wilgotność i zaniedbanie delikatnie się poskręcały. Cicho westchnęłam, nic nie odpowiadając i patrząc jak chłopak zamyka okna, przez co w pokoju zrobiło się ciszej i spokojnej. Nie pamiętam nawet kiedy je otwierałam...

— Skąd wiedziałeś, gdzie jestem?— szepnęłam zachrypnięta, patrząc jak mięśnie jego pleców pięknie się zarysowują pod materiałem cienkiej, białej koszuli.

— Lubisz się chować, gdy źle się czujesz...— odpowiedział, wciąż stojąc do mnie tyłem i zamykając ostatnie okno.— Pielęgniarka mi opowiadała, że miały z tobą niemały problem. Zwykle biegałaś po całym obiekcie, wchodziłaś na dachy, chowałaś się w każdym możliwym miejscu, a gdy któraś z nich cię znalazła, to zaczynałaś się cieszyć. Zawsze byłaś urocza. Tylko przykro mi, że w takich warunkach i okolicznościach.

Zagryzłam wewnętrzną stronę policzka i ściągnęłam brwi, widząc jak River staje w nogach mojego łóżka i sięga swoimi dłońmi do szyi, aby pozbyć się czarnego krawatu. Kiedyś ich nienawidził, a ja musiałam go przekonywać do ich założenia różnymi propozycjami.

— Czemu jesteś tak ubrany?— spytałam, patrząc jak wzdycha i odrzuca kawałek tkaniny na materac, a następnie zabiera się na mankiety i podwija rękawy, prawdopodobnie nieświadomie eksponując swoje dobrze widoczne żyły i ścięgna.

— Miałem... Byłem na rozmowie. To nic ważnego.— zbył mnie, ostrożnie podchodząc w moją stronę i siadając obok mnie.

— Wow...— szepnęłam sama do siebie, sarkastycznie się uśmiechając.— Dobrze wiedzieć, że ta z twoich wielu osobowości ani trochę się nie zmieniła...

Nie musiał mi mówić. Mógł po prostu oznajmić, że nie chce o tym rozmawiać. Nie musiał być niegrzeczny.

— Miałem spotkanie dotyczące problematyki związanej z niepożądanym postępowaniem niektórych pracowników, jak i ich niektórymi zachowaniami.— powiedział, na co podniosłam na niego spojrzenie.— Powiedziałem tak, bo uznałem, że nie będzie cię to interesować.

Wzruszyłam nerwowo ramionami i wypuściłam powietrze przez nos, czując się trochę spięta. Wbiłam spojrzenie przed siebie, nie wiedząc co powiedzieć, ani o co go spytać.

— Byłem w aptece i po drodze widziałem kwiaciarnie, więc...— spojrzałam na niego leniwie, dostrzegając jak jego tułów się wyciąga, a twarde mięśnie brzucha przebłyskują przez biały, elegancki materiał. Chłopak wrócił do pionu, gdy dostrzegłam w jego dłoni bukiet ślicznych słoneczników ozdobnych, otoczonych różowym papierem.— Nie wiem... Zobaczyłem je i pomyślałem, że mógłby poprawić ci humor...

Zerknęłam na dość skrępowane i niby to obojętne tęczówki, które wbijały jakże obojętne spojrzenie w przestań. Jego ostra szczęka mocno się zaciskała, a ramiona delikatnie spięły.

I nie wiem dlaczego ale na moje usta wpłynął delikatny, blady uśmiech, który tak naprawdę w moim środku przypominał tęczę, jednorożce i watę cukrową. Bo tak się właśnie czułam patrząc na bukiecik składający się z żółtych kwiatów i maleńkich liści zielonych, drobnych paprotek, owiniętych pudrowo-różowym papierem. Wzięłam ostrożnie swój prezent od Rivera, w między czasie zerkając uśmiechnięta w jego czarne oczy i przystawiłam kwiatki do nosa, mocno go marszcząc, gdy te mnie w niego delikatnie załaskotały. Cicho zachichotałam krótko, odsuwając od siebie bukiet i dotykając żółtych płatków opuszkiem palca. Spojrzałam na twarz Rivera, który uważnie mi się przyglądał, a na jego ustach wykwitł jeszcze większy uśmiech, niż na tych moich. Moich serce zapłonęło, gdy dostrzegłam swoje ukochane dołeczki w policzkach, oraz dawny rozżarzony popiół iskierek w jego tęczówkach.

— Mam jeszcze...— powiedział szybko, potrząsając głową i sięgając po trzy, papierowe torby leżące na rogu łóżka po drugiej stronie. Nawet ich nie zauważyłam... River wziął w dłonie pierwszą z toreb i nerwowo zaczął w niej grzebać. Widziałam jak jego dłonie się trzęsą, a usta rozchylają, gdy skupieniu zaglądał do środka.— Jest tak... Kupiłem ci coś przeciwgorączkowego, na katar, na kaszel, leki przeciwbólowe, witaminy w kształcie dinozaurów, bo szmata która mnie obsługiwała nie miała tych z kucykami, witaminy w kształcie kucyków z innej apteki... O, znowu przeciwgorączkowe... przeciwbólowe... O to jest na alergie... Jest jeszcze sok z lipy na odporność, plastry, syrop na kaszel, syrop na gorączkę... Maść na ospę wietrzną, ale...— nasze spojrzenie się spotkało, a chłopak uważnie prześledził moją twarz i ciało zagrzebane w białych kartonikach z tabletkami, syropami i butelkami z syropem.— Chyba nie będzie potrzebna... Jest jeszcze sok z żurawiny, tran z... Z czego, kurwa? Z ryby? Dobra... Tego może lepiej nie pij, bo pochorujesz się jeszcze bardziej, ale za to mam jeszcze termometr, bandaże, wodę utlenioną, długopis i lizaki na odporność, o smaku wiśniowym. Twoim ulubionym, prawda? Chwila... Długopis?

Mocno pomrugałam, siedząc zakopana w różnych specyfikach i patrząc jak brunet mocno marszczy brwi, patrząc na przyrząd do pisania, który musiał przypadkowo zgarnąć z lady. Wraz z kabelkiem zabezpieczającym przed kradzieżą... Zagryzłam dolną wargę i cicho westchnęłam, patrząc na te wszystkie rzeczy i ostrożnie odłożyłam bukiet z kwiatkami, aby zgarnąć z pościeli pudełko z witaminami w kucyki. Jako dziecko brałam je codziennie. Myślę, że były to zwykłe żelki, ale i tak czułam się po nich lepiej psychicznie,  wierząc że mi pomagają.

— Te z dinozaurami od zawsze były mniej skuteczne...— powiedziałam, oglądając z uśmiechem plastikową, dużą buteleczkę z każdej strony.

— Pamiętam...— głos Rivera mocno się załamał, przez co brunet odchrząknął i spróbował jeszcze raz. Tym razem ciszej i mniej pewnie.— Pamiętam jak zawsze rano je brałaś... Stałaś sobie w kuchni, piłaś kawę i czytałaś ich skład. Z niewidomego powodu robiłaś to codziennie...

Moje kąciki ust uniosły się delikatnie do góry,  a ja wiedziałam że jego słowa sprawią, że będę bliska utraty zmysłów. Ale nie teraz. Bo teraz był tu ze mną, a moja głowa pulsowała od ekscytacji i chyba... szczęścia. O ile z niczym innym go nie pomyliłam. Wiem jak to brzmiało, ale czułam nie jeden raz. że w ciągu tych dwóch lat zdążyłam zapomnieć jakie to cudowne uczucie być szczęśliwym.

— Bo mają różne składniki...— zachrypiałam cicho, obracając witaminy w wątłych, skostniałych dłoniach i patrząc na ich skład.— Śmiesznie brzmią.

— Pewnie tak...— zgodził się, gwałtownie wydychając powietrze, co brzmiało jakby parsknął zrelaksowanym, pełnym radości śmiechem.— Po kwiaciarni, a potem aptece podjechałem też do 7Witches, bo stwierdziłem, że możesz być głodna, albo coś...— powiedział, sięgając po kolejną torbę z zawiniątkami otulonymi brązowym papierem oraz zielono- czarnym logiem z wiedźmą i siódemką.— Kupiłem ci jakieś frytki, burgera i dwa shake'i. Oczywiście truskawkowe, bo wiem, że innych nie lubisz.

— Ostatnio zasmakowały mi te waniliowe...— skłamałam, z delikatnym cieniem wrednego uśmieszka, na co brunet uniósł w górę jedną brew.

— Nie wierzę. Przecież ty nienawidzisz wanilii.

Mocno ściągnęłam brwi, bo nie pachniał limonkami, tylko wanilią. Nienawidziłam jej.

Wzięłam głęboki oddech, gdy wspomnienia uderzyły mocno w mój umysł, jakby chciały mnie ogłuszyć. Przełknęłam mocno ślinę, kręcąc głową na boki, jakbym chciała obudzić się z jakiegoś koszmaru. Nie teraz. Błagam... Przyrzekam, że będę cierpieć jak on już będzie musiał iść, ale błagam, tylko nie teraz... Proszę, pozwól mi jeszcze chwilę udawać...

— Tak, masz rację...— wychrypiałam, unosząc prawy kącik ust do góry, na co uśmiech bruneta mocno przygasł.

— To... Okej, to może...— plątał się, po czym sięgnął po kolejną, ostatnią z trzech toreb i zajrzał do niej, ciężko wzdychając i posyłając mi mały, skrępowany i pocieszający uśmiech.— Wpadłem jeszcze po drodze do sklepu i kupiłem colę, bo zawszę cię po niej nosi, jakieś żelki, czekolady, popcorn i... Uwaga...

Na moje usta wpłynął uśmiech, bo po samym wyrazie jego twarzy już wiedziałam. Brunet mocno zacisnął usta, widząc moją reakcję, walcząc z ich kącikami, wyciągniętymi w górę.

— Lody miętowe...— powiedzieliśmy w tym samym czasie, bo było to oczywiste.

Moje policzki mocno zabolały przez uśmiechnie się, gdy chłopak wyciągnął z torby sporych rozmiarów pudełko, wraz z paczką plastikowych łyżeczek. Chętnie je od niego wzięłam, kładąc je sobie na kolanach i patrząc na zachęcający obrazek z listkiem mięty i pokruszoną czekoladą. Podniosłam wzrok na jego twarz, zastanawiając się jak mu podziękować. Z jakiegoś powodu było to bardzo krępujące. Miałam powiedzieć mu jedno, głupie słowo, które nie zwróci mu poświęconego czasu na bieganie po sklepach, wydanych pieniędzy i zszarganych nerwów. River zawsze nienawidził zakupów. Otworzyłam usta, w końcu zbierając się na odwagę, aby mu podziękować, gdy brunet od razu mi przerwał jakby wiedział co chcę powiedzieć.

— Pomyślałem, że możemy obejrzeć jakiś film, czy coś...— mruknął szybko, przez co ledwo go zrozumiałam.— Albo po prostu porozmawiać... Albo porobić coś na co masz ochotę... Ale mogę sobie iść, żebyś odpoczęła, albo nie chciała na mnie patrzeć bo wiem, że... To znaczy rozumiem i się nie dziwię, bo ja sam siebie za to nienawidzę i chyba nigdy cię nawet nie przeprosiłem, a powinienem ale z drugiej strony nie można po prostu przeprosić, bo to niczego nie naprawi i... A to wszystko nie ma związku i możesz mnie nimi zacząć rzucać i krzyczeć, nie będę zły, bo nie chcę... Kurwa... Nie próbuję cię nimi przekupić, ani nic tylko... Pomyślałem, że poprawię ci humor...

Zamknęłam usta, gdy tylko zdałam sobie sprawę, że gapię się na niego jak idiotka i próbuję jakoś przyswoić do siebie sens i słowa jakie do mnie wypowiedział z szybkością karabinu.

— Może obejrzymy Shreka?— zapytałam powoli, gapiąc się na niego jakby był kosmitą, który chyba miał trudności z oddychaniem ziemskim powietrzem, bo jego spięte ramiona szybko się unosiły.

Brunet westchnął, przykładając dłoń do twarzy i mocno ją potarł z jakiegoś powodu się krzywiąc z zażenowania. Nie lubił tej bajki?

— To najlepsza bajka jaką w życiu oglądałem.— wyznał, uśmiechając się z niezrozumiałą wdzięcznością w moją stronę.

Uśmiechnęłam się delikatnie, spuszczając głowę i mocno zaciskając dłonie na chłodnym plastiku pudełka z lodami. Wzięłam dyskretny, głęboki oddech starając się nie wybuchnąć płaczem, a ni nie zacząć krzyczeć jak ostatnio, gdy tylko pomyślałam o pytaniu, które chciałam mu zadać. Wtedy nawet nie wiedziałam, że River jeszcze żyje. Byłam pewna, że zostałam na świecie bez niego... 

Bo Madison i Will tak mi powiedzieli...

— Czy wtedy...— szybko odchrząknęłam, bo mój głos się załamał i zabrzmiał wyjątkowo płaczliwie. Żałośnie.— To było prawdziwe? Chociaż trochę?

Nie wiem ile razy, zastanawiałam się dlaczego nie można mnie pokochać. Co jest ze mną nie tak i dlaczego wszyscy mnie zostawiają, albo wykorzystują. Na przykład jak mój tata, który sprzedał mnie Christianowi Rochesterowi. Jak River, który mnie okłamywał byle tylko dostać się do mojego domu, aby wykraść z niego potrzebne mu dokumenty. Jak Madison, która okłamywała mnie o śmierci mojego życia, żeby mogła pouczyć się psychologii na żywym obiekcie i pobawić w Boga.

Wzdrygnęłam się, przymykając powieki, gdy poczułam na opuchniętych policzkach duże, szorstkie dłonie, a po moim kręgosłupie przeszedł prawdziwy, fioletowy piorun, zostawiając za sobą czerwony pobłysk. Otworzyłam ostrożnie oczy, spotykając się z czarnymi tęczówkami. Westchnęłam cicho, gdy brunet ostrożnie i powoli przysunął się do mnie, jednocześnie głaszcząc mnie czule po policzkach i zaczesując kosmyki dzikich włosów, aby zobaczyć całą moją twarz.

— Od początku coś mnie do ciebie ciągnęło, Aurora. Wystarczyło, że na ciebie spojrzałem... Wtedy, po raz pierwszy. Jeszcze nigdy nie widziałem u kogoś tak pięknego, delikatnego i niewinnego spojrzenia...— wychrypiał, gdy mocno zacisnęłam powieki, czując pod nimi łzy. Bo mogłam się przed tym bronić, ale prawda była taka, że oddałabym wszystko byle tylko wrócić do tamtego momentu.— Zapytałem wtedy Carewa, czy cię zna... I na nasze nieszczęście powiedział mi, że odprowadzał cię do pokoju. Że wie jak się nazywasz, że wie gdzie mieszkasz i jaką firmę miałaś przejąć...

Pokręciłam głową, nie chcąc już tego słuchać. Chciałam prostej odpowiedzi, do której wspomnienia będę mogła potem płakać i krzyczeć. Nie chciałam czuć tej rozrywającej serce tęsknoty, do czegoś co już się zakończyło i nigdy więcej nie powróci.

— I zależało mi na czasie. Manipulowałem tobą jak tylko się dało, jednocześnie czując się jak ostatni chuj. I wiem jak to brzmi, i że mi pewnie w to nie uwierzysz, ale kurwa mać, Aurora... Nikt nigdy nie przepadł dla kogoś tak bardzo jak ja dla ciebie...— złapałam go mocno za nadgarstki, pociągając nosem i czując łzy wpływające mi na policzki. Ostatnio płakanie stało się dla mnie głównym i najczęstszym punktem dnia.— I wiesz co? Dostałem wszystko czego potrzebowałem, gdy tylko wyjechaliśmy pierwszy raz z Bostonu. I kurwa już wtedy wiedziałem, że nie obchodzi mnie zemsta. Że jest coś ważniejszego od niej, a mimo kurwa to i tak się uparłem, bo jestem popierdolony..

— River...— mruknęłam, kręcąc głową. Bo nie wiedziałam, czy mogłam w to wszystko wierzyć.

— Zjebałem, Aurora... Kurwa, tak bardzo wszystko spierdoliłem...

Cicho załkałam, gdy jego dłonie ścierały moje łzy, a płaczliwy i rozdzierający się ton szarpał moim sercem na każdą możliwą stronę. Brunet pociągnął nosem, po czym oparł delikatnie swoje czoło o moje.

— Każde zapewnienie o moich uczuciach do ciebie było prawdziwe, Aurora...— zachrypiał cienko, gdy jego głos drżał na każdą, możliwą stronę.— Nie jesteś głupia. Nie pomyliłaś się. Nie mogłaś tego przewidzieć. Bo to wszystko było prawdziwe, rozumiesz?

Pokiwałam głową, mocno zaciskając usta w wąską kreskę i oplatając swoje palce wokół jego nadgarstków. I nie wiem dlaczego, ale rozchyliłam usta, wdychając intensywny i świeży zapach jego wody kolońskiej, papierosów i limonek, a potem zbliżyłam usta w stronę jego własnych.

Moje wargi musnęły jego policzek, a ja nie czując jego ust pod własnymi, otworzyłam oczy i cofnęłam się, szybko oddychając. Rozbieganym i zamazanym przez łzy spojrzeniem, patrzyłam na chłopaka, który obrócił swoją głowę w lewo i z zaciśniętą szczęką wpatrywał się w podłogę. Na jego policzku pobłysł mały, wilgotny szlaczek, który od razu szybko starł, zabierając tym samym dłonie od mojej twarzy.

— Nie chciałam...— zaczęłam, gdy moje serce było właśnie wyrzynane z krwi do sucha. Mój oddech mocniej przyśpieszył, a dolna warga rozchylonych ze zdziwienia i zagubienia ust,  zaczęła drgać.— Przepraszam, po prostu... Pogubiłam się, bo myślałam...

— Nie szkodzi.— przerwał mi moją żałosną plątaninę, po czym zerknął w górę, mocno mrugając, a następnie skupił spojrzenie na mojej twarzy i uśmiechnął się delikatnie.— To jak? Którą część chcesz oglądać?

Słucham? Właśnie chciałam... Chyba właśnie o mało co go nie pocałowałam, a ten zamiast tak jak zawsze się pochylić i chętnie przyjąć pieszczotę, po prostu odwrócił ode mnie głowę! Wzięłam głęboki oddech i starałam nerwowo łzy z policzków, nie mając pojęcia jak zareagować, ani jak to przyjąć. I mogłam go o to zapytać. Poprosić o wyjaśnienie, które był mi do cholery winny, przy okazji pozostałych trzystu tysięcy. Ale byłam tchórzem.

— Madison i Laura wrócą za trzy godziny z zajęć...— spróbowałam go zimno wyprosić, ale gdy tylko wypowiedziałam te słowa, zaczęłam ich potwornie żałować. Bo chciałam żeby został. Przytulił mnie, powiedział, że mnie kocha, pocałował w czoło i zapewnił, że mogę go również przytulić, a on mnie nie odepchnie.

— Poprosiłem je, aby znalazły sobie inne zajęcia po szkole. Mamy czas do dziewiątej.— powiedział, uśmiechając się delikatnie i wyciągając ze swojej kieszeni telefon, który ukrywał za udem i zerkał na niego, coś klikając. Po chwili jednak podniósł na mnie poważne spojrzenie, jakby coś sobie uświadomił.— Chyba, że mam im powiedzieć, żeby nigdzie nie jechały? To tylko jedna wiadomość i już mnie tu nie ma, a ty masz spokój. Mam ją uprzedzić?

— Nie!— krzyknęłam, szeroko otwierając oczy i wyciągając rękę w stronę jego własnej, w której trzymał urządzenie, ale mimo to go nie dotknęłam. Już wcześniej pokazał mi, że najwyraźniej nie chciał, abym to robiła.— To znaczy... Jesteśmy pokłócone, a ja nie chcę jej oglądać. Właściwie zastanawiałam się nawet nad zmianą pokoju... I college'u...

— Na jaki? W Salem przecież nie ma ich zbyt wielu... Przynajmniej takich przyzwoitych.

Podniosłam spojrzenie na ciemne, skupione na mojej twarzy tęczówki. Badały każdy jej cal, co jakiś czas zjeżdżając chyba nieświadomie na moje usta.

— Myślałam o takim jednym....— wymamrotałam cicho, mocno zagryzając wewnętrzną stronę policzka.— W Kalifornii.

Na moje słowa źrenice Rivera gwałtownie się zmniejszyły do rozmiarów główki od szpilki, jego twarz całkowicie zbladła, a ramiona się spięły, przestając unosić w geście oddychania. To była dobra opcja. Musiałam się odciąć od tego przeklętego miasta, na które najprawdopodobniej rzucono klątwę. Chciałam zacząć od nowa. Gdzieś daleko. W świeżym miejscu, gdzie nic nie będzie mi przypominać o tym, co wydarzyło się w tym cholernym mieście. Z transu wybudził mnie dopiero głęboki, sztuczny i całkowicie przerażony śmiech bruneta.

— Do Kalifornii?— spytał, wciąż się śmiejąc, chociaż jego oczy mocno się załzawiły, a bicie serca i szum krwi byłam w stanie usłyszeć nawet ja.— Ale... A Carol? Zostawisz ją tu samą?

Mocno zacisnęłam szczękę i odwróciłam od niego spojrzenie.

— Znowu to robisz...— wytknęłam mu, czując przypływ złości, rozczarowania i żalu. Nie powinnam była mu mówić. Nie mam pojęcia co mi przyszło do głowy.— Znowu chcesz mną manipulować i wzbudzasz poczucie winy...

— Co? Czy ty w ogóle masz kurwa pojęcie...— wziął głęboki oddech, wypluwając ze złością słowa i przycisnął sobie dłoń do kości nosowej. Jego głos zrobił się trochę bardziej opanowany i spokojniejszy.— Nie o to mi chodziło. Pytam z racji kwestii logistycznych, a nie po to, żeby sprawić ci przykrość, Aurora. Przepraszam, jeśli źle się poczułaś...

— Cały czas czuję się źle...— pisnęłam, gdy złość rozpaliła mi żyły. Zacisnęłam powieki, starając się nie krzyczeć, bo wtedy wpadnę w spiralę, z której muszą wyprowadzać mnie pielęgniarki z różnymi zastrzykami uspakajającymi.— Naprawdę nie rozumiesz? To ty sprawiasz, że czuję się źle...

Nie prawda. Sama sobie to robisz. Każda decyzja jaką podejmujesz, każde słowo i czyn. Niszczysz samą siebie i kopiesz sobie coraz głębszy dół, z którego w końcu nie będziesz stanie wyjść. I nawet on, wspomnienia o nim, czy jego słowa ci nie pomogą zbudować drabiny z tego pierdolonego dołka rozpaczy i zatracenia człowieczeństwa.

— Wiem, kurwa, ale staram się zmienić!— krzyknął, rozkładając dłonie i wbijając w moją twarz swoje rozpaczliwie zbolałe spojrzenie.— Staram się dla ciebie zmienić jak tylko mogę...

Wbijałam w bruneta swoje spojrzenie, postanawiając się w końcu poddać. To chyba nie była nawet moja decyzja. Mój mózg wysłał komunikat do ciała, że wie co trzeba uczynić. Dlatego też pełna udawanej obojętności wstałam na równe nogi i spojrzałam na twarz chłopaka, wiedząc co muszę zrobić.

— Idę się umyć.— oznajmiłam, na co w jego tęczówkach zatańczyły iskierki zdezorientowania i początków szaleństwa.

— Teraz?— nie było to zbyt inteligentne pytanie, więc zignorowałam je, kierując się w stronę drzwi na drugim końcu pokoju, gdzie moje śliczne tabletki mnie przezywały. Musiałam się ogarnąć i wyglądać mniej żałośnie. Chciałam żeby River zapamiętał prawdziwą mnie. A nie tą chowającą się pod łóżkiem i cały czas płaczącą.— Ar... Aurora, nie zamykaj się, jasne?

W odpowiedzi ściągnęłam z siebie bluzkę, pozostając jedynie w samych czarnych, koronkowych majtkach z wysokim stanem i dość skąpą, tylną zabudową. Lubiłam je. Były wygodne, ładne i mocno odsłaniały moje kości miednicy. Odwróciłam się w stronę bruneta, przyciskając dłonie do klatki piersiowej, a na moje usta wpłynął niby to wredny, sztuczny uśmiech.

— Tym razem nie zaczniesz na mnie krzyczeć i wyzywać, jeśli cię nie wpuszczę?— spytałam trochę zbyt wymuszenie, patrząc na jego rozchylone usta, szybszy oddech i szeroko otwarte oczy, które za wszelką cenę starały się skupić na mojej twarzy. Oblizałam dolną wargę i uchyliłam powieki, starając się być wulgarna.— A może mnie rozbierzesz, gdy nie będę tego świadoma? Może znowu będziesz kazać mi klękać pod prysznicem?

— Nigdy przecież...— wychrypiał słabo, na co mój uśmiech gwałtownie zszedł z ust, zostawiając za sobą tą obojętność, której udawanie przychodziło mi potwornie łatwo.— Nigdy nie zmuszałem cię do takich rzeczy....

— Tak?— spytałam doskonale pamiętając jak ściągnął mi stanik po naszym pierwszym razie, bo chciał sobie popatrzeć. Pamiętałam jak zawierał ze mną umowę w Bostonie. Mogliśmy pojechać do galerii z Anastazją, o ile zrobię mu dobrze ustami. I kurwa, nie chciałam tego, ale... To bolało. Cholernie mocno, bo byłam wtedy zbyt zaślepiona, aby dostrzec te ostrzegawcze sygnały, ale i tak oddałabym wszystko za powrót do tamtych czasów.— Cóż... Najwidoczniej oszukujesz nie tylko mnie.

Weszłam do pomieszczenia, mocno trzaskając drzwiami i oparłam się plecami o ich chłodną powierzchnię, nasłuchując kroków.

Ale towarzyszyła mi tylko cisza.

Pędem rzuciłam się w stronę prysznica, odkręcając na maksa wodę, a potem podeszłam do umywalki, klękając pod nią i wbijając cienkie paznokcie pomiędzy uszkodzoną fugę, a pudrowo-różowy kafelek ceramiczny.

— Dalej, dalej, dalej...— szeptałam do siebie po cichu, ostrożnie odkładając płytkę na podłogę tak, aby nie wytworzyła żadnego dźwięku.

Zgrabnie wyjęła dużą torebkę strunową, szukając w niej odpowiedniej rzeczy, co było dość trudne, biorąc pod uwagę przez jaką ilość kolorowych tabletek musiałam się przekopać.

Byłam zła. Wiedziałam to i zdawałam sobie z tego sprawę, wierząc, że przeinaczy to delikatnie prawdę i postawi mnie w nie co jaśniejszym świetle. Z Madison i Laurą też się rzekomo kłóciłam, abym mogła w spokoju zażyć coś, co pozwoli mi wyłączyć się na chwilkę z rzeczywistości. Lubiłam narkotyki. Nie były aż tak złe, jak ludzie mówili. Na pewno były bardziej przydatne.

Miałam jeszcze szansę. Mogłam pogodzić się z Riverem i udowodnić mu, że potrafię być normalna. Potrzebowałam tylko wspomagacza psychicznego. Takiego, który doda mi pewności siebie, lekko zakrzywi rzeczywistość i sprawi, że dawna Aurora będzie miała szansę na chwilę powrócić. Ale nie mogłam przesadzić. River nie mógł się dowiedzieć, bo inaczej by się zdenerwował. Kevin nie lubił, gdy go okłamywałam. Na przykład przy pytaniu o pogodę.

— Nie uważasz, że dziś jest wyjątkowo paskudnie?

— No nie wiem... Ja tam lubię, gdy pada delikatny deszczyk. To takie miłe, gdy osiada ci na skórze i czyści umysł...

Zawsze mnie wtedy bił. Nie mogłam się z nim nie zgadzać, kłamać, czy mówić za długich i zbyt zamyślonych zdań, chociaż czasami robiłam to celowo. Chciałam po prostu spróbować coś poczuć, ale teraz było inaczej.

— Tak!— pisnęłam cicho, znajdując małą foliówkę z białym proszkiem.— Tak, tak, tak!

Idealnie! Wystrzeliłam na równe nogi, ostrożnie rozmasowując palcami zawartość torebeczki, aby rozdrobnić proszek, a następnie wysypałam go sobie niezbyt dokładnie na dłoń, starając się utworzyć coś na kształt linii prostej. Schyliłam się i wszystko wciągnęłam, mocno się krzywiąc i zaciskając powieki. Pomrugałam parę razy, pociągając nosem i starając się pozbyć wilgoci z oczu. Zaraz po czuję się lepiej. Uśmiechnęłam się do swojego odbicia, starając się udawać, że nie zbiera mi się na wymioty. Byłam obrzydliwie brzydka, ale to nie szkodzi. Zaraz wszystko naprawię.

Powiem Riverowi, że tamten pocałunek z Carewem nic nie znaczył. Albo go okłamię, że nigdy nie całowałam nikogo innego poza nim. To mu się spodoba. Zawsze zamiast relacji z drugą osobą, wolał posiadać osoby, które przynależały do niego.

— Okej, Aurora wraca...— szepnęłam, patrząc na odbicie potarganych włosów i opuchniętych ust.— Teraz. Teraz. Wraca... teraz.

Szybko oddychałam, gapiąc się w lustro i czekając. Zaraz będę gotowa.

Minuta.

Dwie.

Wypuściłam drżąco powietrze z płuc i ponownie otworzyłam torebkę, wysypując sobie jej zawartość na trzęsącą się dłoń. Wszystko mocno wciągnęłam, przyciskając dłoń do nosa i czując jak proszek zaczyna tańczyć piekielnego walca w moim mózgu.

— Jeszcze raz...— powtórzyłam szybko, czując jak jestem coraz bliższa płaczu. Chciałam być taka jak kiedyś. Chciałam, aby mnie... Nie wiem, chciałam z nim już zostać i poczuć się... Mocno pomrugałam, a mój ton zrobił się bardzo płaczliwy.— Wraca... Aurora wraca... Teraz...

— Wszystko w porządku?

Gwałtownie się obróciłam w stronę drzwi, słysząc jego głos. Oparłam się dłońmi o umywalkę, a moja klatka piersiowa szybko się unosiła i opadała.

— Tak, nie wchodź!— odkrzyknęłam, zaciskając dłonie na chłodnej porcelanie.

Nie powinien teraz ze mną rozmawiać. Mój efekt zaskoczenia tym razem nie zadziałał. Z czasem nauczyłam się, że jeśli przed zniknięciem w łazience zrobię coś dziwnego i krępującego, druga osoba nie będzie mnie nachodzić. Czyżby Rivera nie odrzuciło zdjęcie swojej bluzki? Na Madison działało zrzucenie po drodze książek z komody. Na Laurę wylanie szklanki wody na swoje łóżko, lub wazonu z kwiatami. Dlaczego River mimo to...

— Mam nadzieję, że tym razem nie planujesz spalić biblii...

— To był wypadek!— krzyknęłam, wciąż chowając torebeczkę z amfetaminą za plecami.

W szpitalu psychiatrycznym ponownie zaczęłam dużo palić. W nocy chowałam pod umywalką papierosy i paliłam, wydmuchując dym do wywietrznika. Pewnego razu przez przypadek trochę żarzącego się tytoniu upadło na biblię Sally, która często ją czytała w różnych, dziwnych miejscach. Przez następny miesiąc byłam brana za opętaną wariatkę, a gdy wyszłam z izolatki ludzie się mnie bali. Nawet Denis, który co noc uciekał ze swojego skrzydła i masturbował się nad moim łóżkiem, przestał w końcu przychodzić. Pamiętam pierwszą noc, kiedy to obudziłam się w środku nocy. Dostrzegłam wtedy nad sobą naprawdę sporych rozmiarów postać grubego chłopaka, który szybko poruszał dwoma palcami wzdłuż swojego przyrodzenia. Bardzo się wtedy wystraszyłam i zaczęłam płakać, a on widząc tylko, że otworzyłam oczy, zaczął głośno krzyczeć i biegać po moim pokoju w połowie nagi. Potem stanął nade mną i zaczął mi się wydzierać do ucha. Wyniosło go dopiero trzech mężczyzn, a on przez cały ten czas się dotykał.

Pomrugałam parę razy, gdy po moim policzku przetoczyła się łza. Wiele razy zastanawiałam się, czy River by na to pozwolił... Myślałam czasami, że mógłby się do mnie wkradać i przytulać. Nocami było tam strasznie. Wszędzie panował chłód, a cienka kołdra nie była w stanie mnie ogrzać. Krzyki i płacz niosły się korytarzami aż do mojego pokoju, a czasem ktoś uciekał i robił innym nie miłe rzeczy. Tak jak Denis. Bałam się tam sypiać. Podczas mojego pobytu tam, nie jeden raz zdarzyło się, że ktoś kogoś zabił we śnie, bo według tej osoby był to diabeł, albo Hitler.

Mocno przełknęłam ślinę i podniosłam spojrzenie na drzwi łazienki, gdy zrobiło mi się duszno. Ostrożnie przestałam opierać się o umywalkę i zerknęłam na torebeczkę z białym proszkiem, trzymaną przez blade, trzęsące się palce.

— Aurora, posłuchaj, nie chciałem się kłócić... Po prostu nie wiedziałem. I bałem się, bo nie chcę... Kurwa... Nie chcę, żebyś opuszczała m... Salem. To daleko. I jeśli jest coś takiego co mogę zrobić... Albo chcesz mi powiedzieć... Nie wiem... Ale na pewno zrobię wszystko, żeby ci jakoś pomóc... Zawsze, obiecuję, słyszysz?

Mocno zacisnęłam powieki, układając usta w wyrazie skrzywienia, gdy po moich policzkach pociekły łzy. Nie chcę tam wracać... Nie chcę tam już nigdy wracać...

Pociągnęłam nosem, krztusząc się powietrzem i ponownie zaczynając płakać. Podeszłam do prysznica i wyłączyłam go, a następnie owinęłam się ręcznikiem, stając przed drzwiami. Położyłam drżącą dłoń na chłodnej klamce, walcząc z samą sobą. Nie będę mogła już tego cofnąć, czy naprawić...

— Wiem, że to głupie i nie chcę cię zdenerwować, ale tym razem nic już nie ukrywam... Naprawdę możesz mi zaufać, Ar... Aurora...

Mocno zacisnęłam szczękę, ciągnąć klamkę w dół i otwierając drzwi łazienki. Zrobiłam parę kroków ciężko oddychając i rozglądając się po pustym pokoju. Moja dolna warga mocno zadrżała, a usta się rozchyliły.

— Jestem.

Spojrzałam w swoje lewo, widząc bruneta opierającego się o ścianę z przygnębioną ale w pewien sposób wyciszoną miną. Jego ciemne oczy były otulone mocnymi sińcami, a jedna z dłoni przeczesywała gęste, czekoladowe... Moje serce jak i oddech całkowicie się zatrzymały,  gdy dostrzegłam sygnet na jego prawej dłoni. Dokładnie ten sam z naszymi imionami, który mu podarowałam dwa lata temu. Na święta.

On dalej go miał. Przez cały ten czas...

— Zrobiłam coś złego...— szepnęłam, a po moim policzku pociekły kolejne łzy, na co chłopak odbił się od ściany, a jego spojrzenie stało się bystre.— Proszę, nie bądź na mnie zły...

Widziałam jak jego spojrzenie od razu skierowało się na moje nadgarstki, gardło, usta, uda i na dosłownie każdy obszar, którego uszkodzenie mogło skończyć się śmiercią. Zagryzłam dolną wargę, zaciskając mocno dłonie na białym materiale puszystego ręcznika i głośno załkałam, odsuwając się i wpuszczając go do łazienki. Jeszcze nigdy nie czułam takiego wstydu, upokorzenia i odrazy.

Patrzyłam rozmazanym przez łzy spojrzeniem jak brunet podchodzi ze skupioną miną do progu pomieszczenia, a następnie otwiera usta i przeczesuje gęste włosy, patrząc na dużą torebkę z różnymi narkotykami, wyrwaną ze ściany płytkę oraz maleńką foliówkę i rozsypany na podłodze wokół niej proszek.

River przeniósł na mnie swoje zszokowane spojrzenie, a następnie zamknął drzwi łazienki i podszedł do mnie szybki krokiem, na co moje serce mocno poskoczyło, a spojrzenie zaczęło błagać o to, żeby nie zrobił mi krzywdy. Pokręciłam głową, mocno się dusząc i chcąc zacząć go błagać o to, aby mnie nie bił, ale nie mogłam dobyć się własnego głosu. Po prostu stałam tam, trzęsąc się, dusząc i go bezgłośnie błagając.

I nie wiem jak poczułam się z tym, że River zamiast mnie uderzyć, skopać, albo rzucić o ścianę, przycisnął sobie moją mokrą od łez twarz do klatki piersiowej i zaczął ostrożnie mnie głaskać po nagich łopatkach i otulonych rzecznikiem plecach.

— Kurwa, Aurora...— wychrypiał, a ja w jego głosie nie doszukałam się chociażby nutki nienawiści. Zapłakałam, gdy jego mocny zapach wdarł mi się w umysł, a bliskość jego ciała zaczęła mnie uspokajać.— Jesteś tak niesamowicie mądra... Bardzo się cieszę, że mi pokazałaś. Rozumiesz? Nie jestem zły. Nie mógłbym być o to zły. Aurora?

— Tak...— wybełkotałam w jego ciało, nie mogąc przestać płakać i się dusić. Mocno wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową, tracąc kolejne łzy.

— Powiedz mi czy coś wzięłaś.— rozkazał, odsuwając od siebie moją twarz, aby ją widzieć. Starł kciukami wilgoć z moich policzków i mocno się pochylił. Wyglądał na spokojnego, ale znałam go na tyle, aby widzieć jak jego dłonie się trzęsą, nie ma kontroli nad oddechem i co chwilę mocno mruga.— Musimy wiedzieć, czy trzeba jechać do szpitala, więc powiedz mi prawdę.

— Trzy... Tylko trzy, przyrzekam— wychrypiałam, szybko wydychając powietrze i natychmiast wciągając nową dawkę. Spojrzałam kątem oka na torebkę i biały proszek rozsypany na podłodze.— Nie już... Mam ich dość...

— Pewnie, że tak...— westchnął, zerkając w sufit i ciężko wzdychając. Przymknął powieki i ponownie mnie do siebie mocno przytulił, głaszcząc po ramionach i plecach. W jego głosie pojawiły się nutki radości i dumy, tym samym mocno mnie zaskakując.— Jestem z ciebie tak cholernie dumny, że mi powiedziałaś... Bardzo dobrze zrobiłaś. Moja mądra, dzielna dziewczynka...

Przymknęłam powieki, pociągając nosem i wtulając w jego ciało swój policzek. Całe moje ciało się zrelaksowało, gdy przeczesywał moje włosy i od czasu do czasu chyba nieświadomie całował w czubek głowy.

I mogłam się oszukiwać, ale żaden narkotyk nie był w stanie dorównać uczuciu, które czułam, gdy mnie mnie przytulał i chwalił. Mówił, że jest ze mnie dumny, zapewniał że się mnie nie brzydzi, ani nie czuje nienawiści.

— Powiesz mi skąd je masz?

Kevin nazywa to dołem, lub zjazdem. Zawsze pojawiał się po euforii i słodkim szaleństwie. Był czymś w rodzaju kaca.

— Nie.

Zauważyłam, że narkotyki mają wiele wspólnego z sposobem jaki odbierałam świat. Kiedyś moje i życie Rivera posiadało prosty schemat, jak przy zażyciu. Była euforia, radość, kompletne upojenie. Potem nagle uderzał właśnie tak zwany zjazd. I wiedziałeś, że mogłeś wziąć kolejną dawkę i znowu poczuć się dobrze. Ale wtedy przy kolejnym dole zaboli o wiele mocniej. I już nie przetrwasz.

— Ubierzesz się teraz.— powiedział spokojnie, po czym pociągnął nosem i ostrożnie odsunął się ode mnie, odgarniając drżącą dłonią kosmyki moich włosów. Po moim ciele przeszły mocne dreszcze, gdy mnie dotykał.— Ja zajmę się... tymi rzeczami, a potem coś zjesz, napijesz się dużo wody. Obejrzymy cokolwiek tylko wybierzesz, a ja cię popilnuję, aż ten szajs przestanie działać, dobrze?

Spojrzałam niepewnie w stronę drzwi od łazienki i mocno przełknęłam ślinę. "Zajmie się"? Jak to się zajmie? Co zamierza zrobić?

— Będę...— zachrypiałam, zerkając niepewnie to na niego, to na drzwi.— Będę ich potrzebować...

— Nie prawda.— powiedział spokojnie, nie zdejmując spojrzenia z mojej twarzy na choćby sekundę.— Sama mówiłaś, że masz ich dość, pamiętasz?

— Tak, ale potem...— to wszystko wydawało się takie łatwe tylko w tym momencie.

To kolejny przykład i dowód na to, że narkomania rządzi się prawami ludzkiego istnienia. Nienawidzimy tego co mamy. A gdy już możliwość posiadania czegoś zostanie nam odebrana, uświadamiamy sobie jak bardzo byliśmy od tego zależni. I jak bardzo go... to kochaliśmy.

— Jestem chyba zmęczona...— powiedziałam, prostując się, przykładając dłonie do twarzy i cicho wzdychając.

Jego dłonie osunęły się powoli w dół, podróżując w górę i w dół po moich bokach. Przymknęłam powieki, wciąż chowając przed nim twarz i niesamowicie się relaksując pod jego dotykiem.

— Wiem, że tak.— zapewnił mnie, a jego zachrypnięty głos był niski, sympatyczny i spokojny.— Ale to nic złego. Możesz też iść spać. Popilnuję cię... Tylko napij się dużo wody, żeby pozbyć się z ciała tego ścierwa i się nie odwodnić, tak?

— Naprawdę mnie popilnujesz?— spytałam, bo wizja prawdziwego wyspania się bez koszmarów i budzenia się po raz pierwszy od dwóch lat mocno mnie zaintrygowała.

— Oczywiście, że tak... Obiecuję, Ar... Aurora.

***

Pomrugałam leniwie, naliczając sześćset sześćdziesiąt sześć wzorków na panelach podłogi. Leżałam w sowim łóżku przykryta kołdrą i czasem zerkałam na zatrzymaną w połowie bajkę i chrapiącego bruneta. Nie wiem ile narkotyk schodził z mojego ciała, ale sam stan szczytu nie był intensywny. Kevin mi mówił, że w większości to i tak pokruszony tynk do ścian. Sparks lubi okłamywać klientów.

Zerknęłam po raz dwa tysiące trzysta dziewięćdziesiąty pierwszy raz na bruneta chrapiącego obok mnie. Nie wiedziałam, czy chciał abym na niego patrzyła. Leżał spokojnie ze skrzyżowanymi na piersi dłońmi. Jego klatka piersiowa unosiła się spokojnie i miarowo, a na ustach widniał mały uśmieszek. Wcześniej mnie i Rivera dzielił dystans kilku centymetrów, ale w pewnym momencie brunet przechylił w moją stronę głowę, przez co jego skroń dotykała mojej szyi.

Cały czas walczyłam z samą sobą, aby go nie obudzić, nie zamordować, nie przytulić, czy nie uderzyć. Bo tak naprawdę nie wiem jakie miałam do niego podejście. Do niego, do tego całego finansowania mnie i ponownego wpychania się w moje sprawy.

Westchnęłam cicho i poprawiłam laptopa, który leżał na mojej miednicy. River zasnął w połowie pierwszej części Shreka. Było mi przykro, bo najbardziej lubiłam tą trzecią i czwartą. Były smutne. Tak więc od półtorej godziny czekałam aż się obudzi i dalej będziemy mogli robić nasz maraton. Mieliśmy oglądać go razem, a ja nie chciałam złamać kolejnej obietnicy.

Zamknęłam na urządzenie i postawiłam je na szafce nocnej, delikatnie się od niego odsuwając. Nie wiedziałam, czy po tym wszystkim chciał mnie jeszcze dotykać. Położyłam się na boku i utkwiłam spojrzenie w jego twarzy. Znowu wyglądał młodziej. Jego usta były lekko rozchylone, a powieki ze ślicznymi rzęsami luźno zamknięte. Chciałam go pogłaskać po policzku i dotknąć jego maleńkiej blizny, którą sama niechcący mu kiedyś zrobiłam. Ciekawe czy pamiętał jeszcze naszą rozmowę podczas której się to stało. Mi samej w umysł zapadło każde słowo, czy chociażby oddech.

— Zawsze będę na ciebie czekać, Aurora.

Zastanawiałam się często nad rzeczami, które wypowiadamy, tak naprawdę nie wiedząc co oznaczają. Byliśmy po prostu dziećmi, które wierzyły, że życie nie jest tylko bólem i nic nie wartym szajsem. A teraz dorośliśmy. I wciąż zbyt mocno krwawimy.

Wstrzymałam oddech, gdy kącik ust River uniósł się drżąco w górę, a jego brwi się zmarszczyły. Byłam pewna, że wraz z całym moim ciałem znieruchomiało także serce. Patrzyłam jak brunet zaczyna coś mruczeć z irytacją pod nosem, a następnie zaczyna przesuwać dłonią po materacu, jakby czegoś szukał. Zatrzymał się i uspokoił dopiero wtedy, gdy natrafił ręką na mój brzuch, który przez jego dotyk mocno się spiął.

Chłopak położył mi dłoń na tali, a potem przybliżył się, wciskając pode mnie jedną z dłoni i zamykając mnie tym samym w uścisku, jakbym była jego przytulanką. Moje usta mimowolnie zamarły w szerokim, pełnych zachwycenia uśmiechu, gdy nagle cały brunet i jego ciało przybliżyło się do mnie mocno, przez co przewróciłam się na plecy. Śpiący River bezczelnie położył sobie głowę na mojej piersi, parę razy trąc policzkiem o cienki materiał mojej bluzki, zapewne szukając wygodnej pozycji. Parsknęłam cicho śmiechem, gdy jego lewa ręka powędrowała na moją prawą pierś i luźno na niej spoczęła. Dobrze wiedzieć, że chociaż jego ulubione pozycje do spania się ani trochę nie zmieniły i pozostały tak mocno w nim wdrukowane, jak mu je zostawiłam...

Na moich ustach pojawił się ogromny uśmiech, gdy z całych sił starałam się radośnie nie roześmiać, a jego ślicznie pachnące włoski łaskotały mnie w szyję i policzek. Mocno zagryzłam dolną wargę, wciąż unosząc kąciki ust do góry niczym ostatnia idiotka i patrząc jak jego oddech staje się jeszcze spokojniejszy i swobodny, a na jego własne usta wstępuje mały, przeszczęśliwy uśmieszek tworzący zarys dołeczków w policzkach.

I chociaż wiem, że nie powinnam tego robić to nie miałam nad tym kontroli. Mimowolnie przeczesałam jego włosy i pochyliłam głowę, zaciągając się ich ślicznym zapachem. Nieśmiało przeniosłam swoją dłoń na jego ramię opięte białą koszulą i przejechałam po nim opuszkami palców, czując twarde mięśnie i potwornie wielkie stado motylków w brzuchu.

— Zostaw Ari... Ona tak nie lubi...— wymruczał ledwo zrozumiale, na co wstrzymałam oddech, aby go tylko lepiej usłyszeć.— Widzisz? Nie lubi rudych...

Cicho zachichotałam pod nosem, a w moich oczach zakręciły się maleńkie łezki szczęścia. Mocno zacisnęłam usta i starałam się przestać podskakiwać ze śmiechu i szczęścia, żeby go nie obudzić i nigdy już tego nie przerywać. River chyba nie chciał już rozmawiać, więc postanowiłam zaryzykować i go sprowokować. Objęłam ostrożnie jego głowę i podrapałam go delikatnie po głowie. Chciałam przytulić go całego, ale było to dość trudne. Lubiłam śnić. Zawsze wtedy mogłam przeżywać piękne momenty. Wracać do ważnych wydarzeń.

Albo po prostu się okłamywać.

— Musimy jutro jechać na zakupy.— szepnęłam, głaszcząc go policzku. Wydawał się teraz cały luźniutki i tak idealnie spokojny...— Zjadłeś wczoraj nasze wszystkie, ostatnie zakupy...

Uśmiechnęłam się, słysząc jego ciche, niezbyt zachwycone mruczenie, które wyobraziłam sobie jako wyjątkowo zirytowane: "Skoro kupiliśmy to, żeby to zjeść to nie wiem o co teraz robisz aferę". Myślę, że mógłby powiedzieć coś podobnego, to było w jego stylu. Denerwowanie się o najmniejszą rzecz, ale i bycie przy tym uroczym i zabawnym. Chyba zawsze wiedziałam, że jego ta niby złość nie była kierowana w moją stronę. Chyba nigdy nie był wtedy tak naprawdę zły, czy poirytowany. Myślę, że starał się jakoś wyładować i pozbyć stresu, jednocześnie nikogo przy tym nie krzywdząc.

— Mogę ci upiec babeczki z jabłkami, pamiętasz je?— spytałam cichutko i wbiłam zamyślone spojrzenie w górujący nad nami biały sufit, nie przerywając przeczesywania jego włosów i głaskania po policzku.— Chyba, że wolałbyś szarlotkę? Dawno niczego nie piekłam... Nie ma tutaj kuchni, a w Bostonie jest zbyt smutno...

— Opierdoliłbym... jabłkowe.— wymruczał, mocno marszcząc brwi i poprawiając się na mojej piersi.— Kurwa...

— Wszyscy za tobą strasznie tęsknią... Pierniczek chyba najbardziej...— kontynuowałam, ściągając w wyrazie zamyślenia brwi.— W tą sobotę znowu spaliśmy pod drzwiami jak idioci i na ciebie czekaliśmy... Caroline chyba zaczyna coś podejrzewać. To ona po mnie przyjechała, żeby zabrać mnie na weekend do Bostonu, gdy pokłóciłam się z Madison... Już nie chcę żeby miała wgląd w moje leczenie. Poradzę sobie sama. Pewnie wyjdę na tym dużo lepiej niż z jej pomocą...

— Jesteś dzielna.— wychrypiał ledwo zrozumiale, przełykając ślinę.

— Nie czuję się taka... Ale jest lepiej... Czuję się lepiej przy tobie. Tylko boję się dołka. Jesteś gorszy niż molly, ale to nie twoja wina. Narkotyki nie są odpowiedzialne za czyjąś śmierć, tylko osoby, które je biorą.— wyznałam mu, wpadając głęboko do swojej głowy. Dawno w niej nie byłam. Miałam wrażenie, że ktoś od dawna nie ściągał tu pajęczyn i kurzy z walizek z wspomnieniami.— Czasami się boję, wiesz? Ale to tylko chwilowa myśl. Przypominam sobie wtedy o tej dziewczynie z klubu, która przedawkowała... Zastanawiałam się jak wygląda taka śmierć. Nie chciałabym takiej. Nie w takim miejscu. Nie w takich okolicznościach. I nie w samotności.

— Wierzysz w niebo?— mocno zmarszczyłam brwi, intensywnie się zastanawiając nad tym pytaniem.

— Nie.— odpowiedziałam po chwili ciszy, okręcając sobie delikatnie kosmyk jego włosów wokół palca, co było dość trudne przez ich długość.— W Boga też nie, przecież ci mówiłam... Wydaje mi się, że po śmierci nic nie ma. Tak samo jak przed przyjściem na świat. Gdy patrzyłam na Sally; wtedy, w łazience... Wyglądała tak samo. I nie wiedziałam, czy była martwa za życia, czy żywa po śmierci. Ale myślę, że być może udajemy się w miejsce, w którym chcielibyśmy spędzić wieczność... Może to tylko wyobrażenia mózgu, albo niematerialny świat? Nie wiem. Ale chciałabym chociaż po śmierci poczuć się żywiej niż teraz...

Westchnęłam głęboko, wgapiając się w sufit i delikatnie głaszcząc chłopaka śpiącego sobie na mojej piersi po policzku i szczęce. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, ponownie wracając myślami do świata, w którym wszystko było na swoim miejscu.

— W co ubierzesz się na bal zimowy? Mamy tydzień, żeby kupić ci garnitur... Ta koszula jest ładna. Może być.— szepnęłam, myśląc o tym jak pięknie będziemy wirować i się śmiać. I ślepo wierzyć, że wszystko będzie dobrze.— A co ja ubiorę? Jak myślisz? Może jakąś błyszczącą sukienkę w kolorze ciemnej zieleni? Albo fiolet? Zobaczymy. Cieszę się, że wybieramy się tam razem. Mam wrażenie jakbyśmy nie widzieli się dwa lata, a przecież wczoraj razem karmiliśmy promyczka i płomyczka...

Oplotłam kudłatą głowę bruneta ramionami i mocno przycisnęłam ją sobie do piersi. Czułam jego cieplutki oddech na dekolcie, dłonie oplecione wokół mojej tali i usta delikatnie opierające się o miejsce pomiędzy moimi piersiami.

— A walentynki? Co będziemy robić w tegoroczne? W ostatnie...— uniosłam prawy kącik ust w górę i cicho pisnęłam z bólu. Bo ból psychiczny, często dźgał mnie w serce. I nie pomogłyby na to żadne z tysięcy leków jakie chłopak mi dziś przywiózł.— Ostatnie były fajne... Znaczy chyba... Moglibyśmy iść na bal walentynkowy... Albo po prostu usiąść w salonie i obejrzeć jakieś horrory, jedząc sushi. Miałabym na sobie jedną z twoich bluzek, a moje włosy układałyby się okropnie; tak jak zawsze... A ty byś założył te swoje siwe dresy. Bardzo je lubiłam... To znaczy lubię. I byłoby miło... Moglibyśmy wyśmiewać inne pary, które wrzucają zdjęcia z romantycznych kolacji na wspólnego instagrama... Ja bym tak nie chciała. Wolę cię kochać przez całe stulecia, niż tylko jeden raz w roku sobie o tym przypominać i sztucznie się tym chwalić...

— Wciąż mnie kochasz?

Szeroko otworzyłam oczy i rozchyliłam usta, a moje serce zaczęło robić fikołek, za fikołkiem, gdy tułów bruneta delikatnie uniósł się w górę, a brązowe tęczówki odnalazły moje. Były zaspane, błyszczące, absolutnie prześliczne.

I przerażone.

Szybko pomrugałam, a gdy tylko odzyskałam kontrolę nad swoim ciałem odplątałam dłonie z jego karku. Jego jedna ręka ostrożnie wyślizgnęła się spod mojego ciała, podpierając jego tułów, a druga ostrożnie i nieśmiało pogładziła moją talię. Mocno się spięłam, szerzej otwierając usta i zaczynając szybciej oddychać. Uważnie patrzyłam jak jego duża dłoń z sygnetem ozdobionym czarnym onyksem masuje moją skórę odzianą w białą, cienką tkaninę.

I nie wiedziałam czy mam uciekać, bronić się, czy go pocałować. Nigdy nie wiedziałam.

— Ile... Jak dużo...— mocno pomrugałam, odwracając rozbiegane spojrzenie od jego twarzy, bo za bardzo się bałam i wstydziłam. Dlaczego jak zwykle nie mogłam pomyśleć? Dlaczego znowu zaczęłam być taka dziwna i nawiedzona?! Mocno wydmuchałam powietrze z płuc, byle tylko wziąć kolejny oddech. Zacisnęłam dłonie na brązowej satynie mojej kołdry, starając się nie wypuścić chociaż jednej łzy spowodowanej stresem i wstydem. Często płakałam, gdy się czegoś bałam, wstydziłam, lub byłam zagubiona.— Nie myślałam co mówiłam... Po prostu...

Zapomnij o tym? Zignoruj to? Postaraj się zrozumieć, że tylko dzięki wymyślaniu jakiś głupich zdarzeń i planów zachowałam jakieś resztki świadomości? Po prostu starałam się udawać, że tak naprawdę od zawsze mnie chciałeś i nic się między nami nie stało?

Zacisnęłam powieki, gdy moje serce zaczęło coraz mocniej rzucać się po klatce piersiowej, a palce zaczęły drżeć przez siłę z jaką zaciskałam je na materiale. Teraz zobaczy, że jestem chora. Że jestem tak niesamowicie chora i popierdolona. Już nigdy nie spojrzy na mnie w taki sam sposób. Nie jakby w ogóle w jakikolwiek na mnie kiedyś patrzył... Byłam tylko narzędziem, którego użył, aby zemścić się na ojcu i przy okazji trochę zabawić. A w tym samym czasie ja oddawałam mu każdą cząstkę siebie, bo potrafiłam go kochać każdą komórką swojego ciała.

— Aurora...— szepnął prosząco, gdy mocno zaciskałam powieki i starałam się jakoś zachować przytomność.— Hej...

Jego dłoń powędrowała na mój nagrzany policzek, na co mocno się skrzywiłam. Nikt od długiego czasu mnie nie dotykał w niego w taki sposób. Zwykle były to szybkie, bolesne i agresywne muśnięcia, a nie ostrożne i delikatne głaskanie.

— Zrobiłaś dziś... bardzo dobry makaron na obiad.

Otworzyłam ostrożnie powieki, widząc nad sobą jego śliczną buzię z ostrą szczęką, małym, zmartwionym aczkolwiek szczerym i rozczulonym uśmieszkiem oraz błyszczące tęczówki. Szybko oddychałam przez nos, mocno zaciskając usta, gdy jego jedna dłoń masowała coraz to mniej spiętą talię, a druga gładziła ostrożnie swoim grzbietem mój policzek.

— Chciałabyś iść ze mną na bal Bożonarodzeniowy?— spytał cicho i ostrożnie. Jego głos przypominał mi poranną rosę, która nieśpiesznie spływała po źdźbłu soczyście zielonej trawy. Był tak samo spokojny.

Pokręciłam zdecydowanie głową, luzując i zaciskając dłonie na materiale satynowej kołdry, na co brunet na moment opuścił zamyślone spojrzenie w dół, tylko po to, aby ponownie wrócić nim do moich oczu.

— A na bal walentynkowy?— spróbował ponownie, mocno przełykając ślinę i skacząc spojrzeniem po całej mojej twarzy.

— Nie.— odpowiedziałam piskliwie, chociaż mój głos wydawał się być jednocześnie zachrypnięty.

— Dlaczego?— jego palce ostrożnie śledziły kształt mojej szczęki, a brązowe tęczówki patrzyły w skupieniu na to, jak nasza skóra się wzajemnie elektryzuje i wyładowuje swoje atomy.— Proszę...

Pokręciłam ponownie głową i zerknęłam w sufit, czując jak jego opuszek palca zjeżdża na moją szyję, aby pogładzić jej skórę. Założę się, że doskonale czuł moje wyjątkowo szybkie tętno i głębszy oddech. Jego dotyk mnie łaskotał, ale i pocieszał. Nie wiem dlaczego tak było, ale czułam się jakby ta mała pieszczota była dla mnie obca, a jednocześnie tak niesamowicie oczywista.

— Proszę...

Przymknęłam powieki, cicho wzdychając, a jego dłonie dalej mnie błagały. Jedna poruszała się w sympatycznym, wspierającym geście po mojej tali, jednocześnie ją masując, a druga łaskotała mnie delikatnie w szyję.

Byłam tchórzem. Bałam się, bo im więcej czasu z nim teraz spędzałam, to tym większe będzie późniejsze rozczarowanie. I nie wiedziałam dlaczego. Niczego już nie rozumiałam.

— A może pojedziemy wtedy do mnie?— spytał cichutko, nie przerywając swoich słodkich tortur.— Zamówimy tyle sushi ile będziesz chciała, a nawet jeszcze więcej. Obejrzymy każdy horror. A może twoją Sabrinę? Pamiętasz jak bardzo ją kiedyś lubiłaś?

Pociągnęłam nosem, starając się trochę uspokoić. On nie robił tego wszystkiego specjalnie... Po prostu nie wiedział. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo bolało mnie każde jego słowo. Powstrzymywanie się przed przytuleniem go. To doprowadzało mnie do cholernego szału; to, że nie ważne jak bardzo tego pragnęłam, nie mogłam go dotykać tak jak kiedyś. Bez okazji i po prostu dla własnej przyjemności. Gdyby to wszystko inaczej się potoczyło, teraz pewnie River śliniłby mi się na obojczyk, a ja oglądałabym Kardashian'ów lub inny głupawy serial w naszym mieszkaniu.

Westchnęłam ciężko, a moje spojrzenie powróciło na górujący nade mną sufit. Czułam jak tynk opada na moją klatkę piersiową, skutecznie mnie dusząc. Wypuściłam z płuc drżąco powietrze, a moja dolna warga mimowolnie przy tym zadrżała. Czasami podejmujemy ważne decyzje pod wpływem silnych emocji. Strachu, stresu, lub ekscytacji. Ale w tym przypadku była to rozpacz rozdzierająca moje ciało na maleńkie kawałki.

— Idź już.— wychrypiałam cicho, kładąc swoją dłoń na jego, która podróżowała przez cały ten czas po moim boku.— Chcę, żebyś natychmiast stąd poszedł.

Mój umysł zdążył podjąć decyzję o wbiciu paznokci w grzbiet jego dłoni, ale nim ciało zdążyło wykonać to polecenie jego dotyk zniknął. Zarówno z mojej talii, jak i policzka.

— Ar... Aurora...

— Zostaw mnie w końcu w spokoju.— spojrzałam w brązowe tęczówki, wyglądające na zdziwione ale i jednocześnie martwe.— Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj, rozumiesz?

Nawiązaliśmy nieprzyjemny kontakt wzrokowy, ale trudno mi było powiedzieć ile faktycznie trwał. Dwie sekundy? Dwie godziny? A może dwa lata? Ponownie przeniosłam swoje spojrzenie na biały, miejscami popękany tynk, starając się przestać oddychać, płakać i cierpieć. Ostatnio byłam tylko tym.

— Jak sobie kurwa chcesz...

Chwilę się szamotał. Słyszałam ciche pociąganie nosem i szybki oddech. Potem kroki. A na koniec cichy i delikatny dźwięk zamykanych drzwi. Jakby za wszelką cenę, starał się nie popsuć już niczego więcej. Prawdopodobnie nie widział potrzeby.

Bo zniszczył już wszystko co miało dla niego jakiekolwiek znaczenie tamte cholerne dwa lata temu.

***

— Zawsze się zastanawiałem jak to działa...— przymknęłam powieki, starając się skupić na słowach chłopaka i zrozumieć ich znaczenie.— Gdzie to się wsadza? I na jak głęboko? Myślisz, że przebije mi mózg?

Westchnęłam, otwierając leniwie oczy i ze zdegustowaniem odsunęłam sobie od twarzy podłużny kawał silikonu w kolorze jaskrawego różu.

— Myślę, że akurat tobie to nie grozi...— zauważyłam starając się zabrzmieć entuzjastycznie, ale Charlie chyba tego nie docenił. Starałam się żartować. Nie wiem sama dlaczego.

— To było wredne.— zauważył chłopak, wskazując na mnie dziwnie zbyt długim kawałkiem silikonu.— Nawet jak na ciebie. Ostatnio jesteś straszną suką...

— Dziękuję.— odpowiedziałam, siadając ostrożnie na kanapie obitej czerwoną skórą. Spojrzałam ze zdegustowaniem na dziwne łańcuchy i rzemyki przyczepione do mebla. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, więc  Charlie postanowił poszukać jakiegoś prezentu dla swojego chłopaka. I przy okazji dla siebie...

Od kilkunastu... paru... Pokręciłam głową, starając się skupić. Nie potrafiłam już nawet myśleć, chociaż akurat w tym nigdy nie byłam dobra. Tak, czy inaczej od ostatniego czasu wszystko zrobiło się inne. Dni mijały mi tak samo szybko i bezbarwnie, ale nie do końca. Zaczęłam na nowo zdawać sobie sprawę ze swojej egzystencji. Cały świat zaczął wydawać mi się realny i wyrazisty. Zaczęłam ponownie dostrzegać tło. Zwykle gapiłam się w sufit, pustą ścianę, lub podłogę. Ale czułam, że teraz coś się zmieniło. Zaczęłam znowu dostrzegać różne szczegóły w otoczeniu, jak na przykład zarys źdźbeł pożółkłej trawy, czy kamienie na mojej drodze. Jakąś ładną bluzkę w galerii, zmianę pogody, auta przejeżdżające obok mnie, lub to że dzień zmienia się powoli w noc, a noc w dzień.

— Ej, Rori...— podniosłam spojrzenie na szatyna, wysilając się na uśmiech. Radosny Charlie trzymał w jednej dłoni pudełko z sztucznym, czarnym penisem w kształcie jednorożca, a w drugiej jakiś czerwony wibrator podpisany jako "Australian 69000".— Który lepszy?

Uniosłam w górę jedną brew, prześlizgując swoje spojrzenie z jednego przedmiotu na drugi.

— Czemu "Australian 6900"?— spytałam w pewnej chwili, mocno marszcząc brwi.

— Mają dużego. Raz jeden Australijczyk kichnął, gdy robił mi laskę. To było dziwne uczucie...— zamyślał się Charlie, a ja w tym samym czasie postanowiłam nie zadawać mu już żadnych pytań w obawie, że dostanę na nie odpowiedź.

Westchnęłam rozglądając się po nie za dużym pomieszczeniu obładowanym mnóstwem różnych, kolorowych przedmiotów. Wszystko było pogrążone w półmroku, rozświetlanym co jakiś czas przez różne neony. Pachniało tutaj lateksem i gorącą czekoladą. Było tu w pewien sposób miło. Cicho, ciepło i spokojnie. No prawie spokojnie, bo już od godziny Charlie skakał od półki do półki szukając czegoś w sam ram dla niego.

— Wypróbuj go i mi powiedz czy dobry.

— Przestań mnie cały czas prosić o takie rzeczy!— pisnęłam wściekła, bo doskonale kurwa wiedziałam, że poprosi mnie o to po raz kolejny. Czegokolwiek Charlie nie wziąłby dziś do ręki, zawsze towarzyszyła mu przy tym ta prośba.

— Przestań mi cały czas odmawiać!— pisnął załamany, ale znałam go zbyt dobrze aby w to uwierzyć. Zawsze lubił dramatyzować.— To musi być idealne, a ty nie chcesz mi pomóc! Co z ciebie za przyjaciółka?!

Parsknęłam pod nosem cichym śmiechem i wychyliłam się mocno w stronę półki, na której stał jeden z setki gumowych penisów i bezczelnie rzuciłam nim w twarz szatyna, ale ten zdążył zrobić unik.

— Jesteś bezczelna...— powiedział, próbując zachować powagę, ale kąciki jego ust były mocno wygięte ku górze.

Westchnęłam, rozglądając się po całym sklepie i starając się znaleźć coś co Wellbur mógł kupić swojej drugiej połówce na walentynki. Nie miałam jeszcze okazji poznać wybranka jego serca, ale chłopak mówił mi, że jest to wysoki brunet o ślicznych oczach i uroczym uśmiechu. Ale Charlie mówił mi że jeśli miałby wybrać jego najlepszą cechę to byłoby nią zdecydowanie ogromne wybrzuszenie między jego nogami.

— A to?— spytałam, wskazując palcem na jakieś duże narzędzie stojące w rogu pomieszczenia.— Wygląda... egzotycznie.

— To?— zapytał szatyn, posyłając krzywe spojrzenie mi, to rzeczy na którą patrzyłam.

— Chciałeś coś długiego, najlepiej czerwonego i z różnymi zastosowaniami... A to coś wygląda jakby miało ich kilka...— zauważyłam, widząc jedną długą rurkę i parę rozgałęzień.

— Kurwa, Aurora to jebany wieszak na ubrania...— westchnął zirytowany, po czym usiadł na kanapie obok mnie.

— No to...— mruknęłam pod nosem, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. No tak dziwnie wyszło...— Przecież wiem, chodzi mi o to, że moglibyście w trakcie... Wieszać ubrania, albo rzucać kapeluszem albo podkową... Albo nawet robić z nim te wszystkie rzeczy, które robilibyście z Australianem?

— Nigdy nie znajdę idealnego prezentu!— wybuchł załamany, przyciskając sobie do twarzy dłonie.— Co mi odbiło, żeby prosić chorą psychicznie dziewicę o pomoc w wyborze seks-zabawki?!

— Hej, tylko nie dziewicę!— pisnęłam oburzona.

— Nie chodzi mi o taką jak ta szmata z przystanku, która zaczęła krzyczeć na tego biednego faceta, który spytał ją o godzinę, a ta mu powiedziała, że ma chłopaka, Aurora...— Charlie przewrócił oczami i opadł do tyłu, opierając się plecami o oparcie skórzanej kanapy. Patrzyłam jak chłopak wydmuchuje z płuc całe powietrze, wbijając wzrok w sufit.— Chodzi mi o taką mentalną.

— Nie rozumiem...— wyznałam, czując się głupia. Ale to pewnie dlatego, że taka byłam.— Jak można być mentalną dziewicą?

— Chodzi mi o to... Kiedy ostatnio uprawiałaś w ogóle seks? Przed waszym rozstaniem, prawda?— mocno przełknęłam ślinę, widząc ze mój plan się nie udał.

Chciałam uciec od swoich myśli. Byłam cholernym bałaganem. Nikt chyba o tym nie wiedział, ale brzydziłam się jakichkolwiek rzeczy związanych z seksem. Coś się we mnie popsuło tamtej nocy, o której wiedzieliśmy zaledwie Kevin, William i ja. Na samą myśl o takich sprawach czułam obrzydzenie, panikę i smutek. Czasami troszkę złości. Ale było coś gorszego, co mnie męczyło.

Wolałam schować się w obleśnym sexshopie, niż myśleć o tamtym dniu, gdy mnie odwiedził, o jego słowach, zachowaniu i dotyku. Oddechu na mojej skórze i dłoniach zatopionych w moich żebrach. Spojrzeniu pełnym tęsknoty i bólu. Bo dotykał mnie wtedy tak, jakby jako jedyny mnie rozumiał i nie czuł obrzydzenia.

A mimo to wolałam siedzieć teraz w miejscu, które przypomina mi o tym, co zrobił mi Kevin niż zmierzyć się tym, że River Rochester nie odzywał się do mnie już taki czas.

Wzięłam głęboki oddech, mocno zaciskając dłonie na swoich kolanach i nerwowo poruszyłam się na boki. Przełknęłam ślinę, która przypominała mi kłębek drutu kolczastego i spojrzałam w szare, zaintrygowane tęczówki, czując jak moje zielone wypełniają się łzami.

— Złamałam naszą obietnicę, Charlie...— pisnęłam cicho, starając się mimo wszystko uśmiechnąć.— Pozwoliłam mu się zgwałcić... Całowałam się z Carewem... I nie ważne jak bardzo byłam wtedy naćpana, nie mogłam przestać o nim myśleć. Wtedy i przez każdą pierdoloną sekundę w ciągu tych dwóch lat... Nigdy nie przestałam...

Nigdy nie przestałam go kochać. I była to jedyna obietnica jaką uda mi się dotrzymać.

__________________________________

Pierwszy raz mamy dedykację. Dla naszej królowej editów. Kocham i pozdrawiam was słońca☀☀☀

PS. Przepraszam was za to, że długo czekaliście na ten rozdział. Cieszę się, bo powoli ruszamy z akcją. Nie wiem kiedy teraz będzie następny rozdział, tradycyjnie postaram się go stworzyć jak najszybciej :)

Słowa: 13,5k


Continue Reading

You'll Also Like

196K 5.8K 34
18- letnia Layla Davies wyjeżdża do swojego starszego brata na studia, nie wie jednak, że z jej bratem mieszka jego najlepszy przyjaciel - Anton Aris...
30.1K 2.2K 37
„Każdy twój uśmiech jest tym, który leczy moje rany." Maven Namgung nienawidzi poniedziałków. A w szczególności tych poniedziałków, gdy dzieje się co...
489K 21.2K 64
Ariadna Pastorini urodziła się we włoskiej rodzinie mając w domu bezdusznego ojca despotę, który brał czynny udział w zajęciach sycylijskiej mafii. ...