FEDORA | ATEEZ | Seongjoong!au

By Anonimowaok

17K 2.1K 807

Szli już trzeci rok... Trzy lata temu widział dwójkę ludzi- albo rodziców, albo zwierzchników, albo wybryki w... More

Iskra
Ancestor
Przyjaźń
Wieczór
Druga fala
uczucia
nie chciałem
arkadia
czarne płaszcze
układ
Fedora
(nie)Idealnie
Nowa codzienność
Kontrasty
Nowe nawyki
duma i uprzedzenie
parada absurdu
finezja
teatr lalek
kłamstwa
ekspedycja
dwie strony medalu
odpowiedzialność
Nieoczekiwana przystań
ciężar władzy
dominacja
podchody
konsekwencje
Prawdziwy strach
Jaebin
Powrót
Wizyta
Sojusze
Przeciwieństwa
Więzienie
Choi Jongho
Spisek
Szkolenie
Uśmiech
Podchody
Wyższość
Tajemnice
Bezinteresowność
Okrucieństwo
Samotność w bólu
Urodziny
Punkt Planu
Zakłamana Bliskość
Inna strona
Zagadka
Przeszłość
Oczekiwanie
Wioska
Ułamek prawdy
Coś do ukrycia
Spacer
Nowa przystań
Dystopia
Tarapaty
Przyjaźń
Przesłuchanie
Aplikacja
Szantaż
Lęk
Więcej niż ból
List
Pinasa
Ucieczka
Żywioł
Nowy kierunek
Pytania
Miyeon
Karty przeszłości
Kwiaty Pieśni
Uczucie
Prawie u celu
Stara przyjaciółka
Szóstka
Czytelnia Pod Wierzbą
Stary bibliotekarz
Ryzyko
Nocne wyjście
Wyznanie
(prawie) Szczęście
Kontrola
Broń za broń
Park Hyejin, Wielka Premier
Do zobaczenia kiedyś
Być silnym
Sam
Prawdziwy zdrajca
Seongmin
Punkt pierwszy
Punkt drugi
Punkt trzeci
"Seonghwa, Seonghwa, Seonghwa..."
Punkt czwarty
Punkt piąty
100 (KONIEC)
OTAKJA

Furia

121 19 13
By Anonimowaok

Poczuł jak w jednej sekundzie jego głowa wybucha nieznośnym, niewiarygodnie intensywnym bólem, przez który miał ochotę wydrapać sobie oczy. Przewrócił się na drugi bok i dopiero wtedy zorientował się, że leży na jakimś łóżku, chociaż nie powinien. Rozchylił powoli powieki, a zaraz zerwał się do siadu, zrzucając z siebie śnieżnobiałą pościel. 

Nie znajdował się na ulicy przed domem Changa. Niska temperatura nie łaskotała go po policzkach. Naokoło panowała cisza, przeciwna krzykom roznoszącym się po całym mieście, które nawet teraz dudniły mu w głowie, lekko stłumione chwilowym oszołomieniem. Nie miał przy sobie broni, nie płakał, na jego ubraniach nie było, ani śladu krwi... Nie trzymał w ramionach Wooyounga. 

Gdy to wspomnienie uderzyło w niego nagle, ze zwielokrotnioną siłą, zaczął żałować, że wybudził się ze snu. Owinął się rękoma roztrzęsiony, chowając buzię między kolanami i za wszelką cenę starając się wymazać ostatnie słowa Woo, wmawiając sobie, iż nic podobnego nie miało miejsca, a on gdzieś tu jest, razem z Sanem, Mingim, Hwą oraz Jongho. Wszyscy cali oraz zdrowi. Im jednak dłużej powtarzał to sobie w myślach, tym ostrzej nakreślała się w nim scena, w której przytulał do siebie już bezwładne ciało chłopaka. Minuty mijały, a on kulił się w tym nieznanym pokoju, na zwyczajnym łóżku, z łzami niekontrolowanie wypływającymi z kącików oczu i nienawidził się coraz bardziej. Powinien go ochronić. Wziął za nich odpowiedzialność, z której się nie wywiązał. Jak mógł być dla kogokolwiek autorytetem, skoro pozwolił zginąć swojemu przyjacielowi. Wtedy, jak jeszcze nigdy, marzył by zniknąć z tego świata, by dołączyć do Junga, by zobaczyć jego uśmiechnięte oczy. 

Nieoczekiwanie, doszedł go odgłos otwieranego zamka. Dopiero wtedy zmusił się, aby rozejrzeć po pomieszczeniu. Zszokował go ten widok, ponieważ nigdy nie spodziewał się, że tutaj wróci, ani, że tak łatwo przyjdzie mu rozpoznanie tej przestrzeni. Praktycznie nic się nie zmieniło tutaj przez ostatnie trzy lata. Białe, lakierowane biurko wciąż stało przy rozległym oknie, przysłoniętym aktualnie grafitowymi zasłonami.  Na nim leżały rzeczy Hongjoonga z wyprawy, dziennik, jego własne zapiski oraz dwie książki, które miał przy sobie. Obok znajdowało się skórzane obrotowe krzesło, na jasnym miękkim dywanie. Wszędzie było sterylnie czysto, co mogło świadczyć albo o pedantyzmie lokatora, albo fakcie, że nikt tu od dawna nie mieszkał. Komoda z zawieszonym nad nią lustrem była praktycznie nieruszona, z wyjątkiem ułożonego na niej stosiku ubrań, jakie chłopak miał na sobie zeszłej nocy. Wówczas zrozumiał, iż ma na sobie czystą, pachnącą praniem piżamę, która należała do niego szmat czasu temu, jednak wciąż była na niego w miarę dobra. Chociaż każda z tych rzeczy powinna wzbudzić w nim nostalgie, to szare ściany jego starej sypialni, wzbudzały w nim jedynie obrzydzenie. 

Drzwi otworzyły się, a w progu stanęła nieznajoma mu postać, trzymająca srebrną tackę, a na niej ciepły posiłek i kubek parującej herbaty. Była to młoda kobieta, w niezmiennym granatowym uniformie składającym się z granatowej długiej spódnicy, koszuli zapiętej pod szyję, z wyszytym na piersi symbolem Otakji oraz marynarce w tym samym odcieniu. 

- Dzień dobry, przyniosłam śniadanie. Mam nadzieję, że nie obudziłam.- odezwała się, chociaż głos miała wystraszony, jakby obawiając się, że chłopak zrobi jej krzywdę. Nie uzyskując od niego żadnej odpowiedzi, weszła do środka i ostrożnie stawiając kroki podeszła do stolika, nieopodal posłania nastolatka, na którym rozłożyła serwetki, pałeczki, a na końcu naczynia. 

Początkowo jej przybycie było dla Joonga zupełnie obojętne. Zbyt pogrążył się we własnej żałobie, żeby ta wzbudziła w nim jakiekolwiek emocje. Ignorował jej pojawienie się, wciąż skupiając się na tragedii sprzed kilku godzin, a jego mózg przedstawiał mu ją jak film, wprowadzając w jeszcze większą rozpacz. Mimo to, kiedy zdołał podnieść na chwilę swój wzrok i zobaczył niewielki fragment korytarza oraz klucz tuż pod klamką, pojął, że nie ma pojęcia co dzieje się z pozostałą czwórką. Nie był nawet pewny, czy żyją, gdzie się znajdują, a każda sekunda zwłoki mogła sprawić, iż straci także ich. 

Zerkając w bok, gdzie gosposia zajmowała się przygotowaniem dla niego jak najlepszego poranka, co było swoją drogą największym możliwym nonsensem, zważywszy, że najpewniej cała osada wiedziała już co zaszło na dzień przed, postanowił wyrwać się na zewnątrz. Nie miał na stopach butów, ani nawet skarpet, lecz nie przejmował się tym. Wykorzystał okazję i zeskoczył z materaca, po czym wypadł prędko na korytarz. Zaraz za nim pobiegła tamta służka, wołając coś przerażona, lecz on nie zwracał na nią uwagi. Biegł przed siebie, wąskim holem, po zimnych, kamiennych płytkach, a drogę oświetlały mu jedynie ledy, kolejno włączające się nad jego głową i oślepiające jaskrawą bielą. 

Nie miał nawet pojęcia co robić, ani w którym kierunku się udać. Posługiwał się kolejny raz swoim instynktem, licząc, że i tym razem go nie zawiedzie. Wpadł w końcu na szklane przejście, gdzie należało użyć odcisku palca, by przedostać się do kolejnego skrzydła budynku. Za nim pędziła już ta kobieta, która najpewniej wezwała już ochronę. Bardzo nie chciał używać przemocy, zwłaszcza wobec kogoś niewinnego, aczkolwiek nie miał wyjścia. Sam do niej podszedł, wyrwał małe urządzenie, dzięki któremu powiadomiła ochronę, by zaraz pociągnąć ją siłą za rękę, na co zapiszczała przerażona. Kim przyłożył jej kciuk do małego czytnika.

Nie posiadał teraz przy sobie broni, ponieważ skonfiskowali całe ich wyposażenie, oprócz jednej rzeczy. Mego scyzoryka, który zgarnął z biurka. Najpewniej niedokładnie sprawdzili czym jest, a jego mechanizm był już z lekka zepsuty, przez co ażeby go otworzyć, trzeba było mieć sposób. Pomyśleli więc, iż z pewnością musi być to jakaś nic nieznacząca plastikowa zabawka lub pamiątka z podróży, toteż zgodzili się mu go oddać. I jak się okazało, był to ich największy błąd. 

W Joongu buzowała wściekłość, jednak inna niż dotychczas. Cała składała się z nienawiści do niemalże każdego człowieka w Centrali.  Jeszcze do wczoraj chłopak miał hamulce, które nie pozwoliłyby mu na przekroczenie pewnych granic, ale to wszystko dziś zniknęło. Pozostał tylko potworny żal, a ten nie znał czegoś takiego jak sumienie. To uczucie dodawało mu odwagi oraz pokładów siły,  o jakie by siebie nie posądzał. Więc kiedy zauważył, jak kilkoro rosłych mężczyzn, z pistoletami szło w jego stronę, w swoich okropnych, przesiąkniętych krwią Wooyounga, strojach, on nawet nie zastanawiał się, czy podoła lepiej uzbrojonym od siebie strażnikom. Nie zamierzał uciekać, a tylko zabić. Zabić z zimną krwią, tak jak to oni zrobili z jego bratem. 

Jeden już wystrzelił, ale szósty zmysł Honga pozwolił mu uniknąć kuli. Przeskoczył sprawnie, po czym rzucił się z ostrzem na jego twarz, wykuwając brunetowi oczy, jednocześnie delektując się jego krzykami. Wykopał broń z jego dłoni, przechwycił ją niemalże od razu i innych dwóch zdjął postrzałami, zanim zdołali go pochwycić. Zaledwie ostatni z wspomnianej czwórki wydawał się jakąkolwiek konkurencją. Szamotał się z nim dobre kilka minut, zanim udało mu się wbić palce w jego szyję tak, iż ten zaczął się potwornie dusić. Kopał Hongjoonga, a rękoma próbował się od niego uwolnić, jednak ten zdawał się wcale nie odczuwać fizycznego bólu. Pozostawił go, na wpół jeszcze żywego na ziemi, łapiącego płytkie wdechy. Prędko pozbawił całą grupę jakichkolwiek fantów, zyskując tym samym strzelbę, jeden dość porządny bagnet, napoje oraz pistolet.

Przedostał się do rozgałęzienia, z jakiego prowadziły trzy drogi. Doskonale wiedział, że prędzej czy później dopadnie go reszta ochroniarzy, zobaczywszy co się wydarzyło na nagraniach z kamer. I stało się to nawet wcześniej niżeli się spodziewał, bo tuż po tym jak ruszył jedną ze ścieżek, zewsząd rozległ się niemiłosiernie głośny alarm, a z głośników schowanych pod krawędziami ścian, sztuczny, mechaniczny głos powtarzał: "Zbieg na trzecim poziomie, w sektorze F4". Kwestią zaledwie chwili było zjawienie się potrojonych posiłków, blokujących mu przejście.

Widząc znacznie liczniejszy oddział, odgradzający go od klatki schodowej znajdującej się za nim, trochę opadł jego zapał. Pomimo dalej nie ostudzonych pokładów energii oraz animuszu, nie zamierzał urządzić jeszcze poważniejszej rzezi. Dopuścił do siebie zdanie rozsądku, który podpowiadał mu, że nie jest takim człowiekiem i po wszystkim będzie bardziej żałował, niż czuł dumę z pomszczenia szatyna. Zatrzymał się przed nimi dysząc ciężko. Nie uniósł rąk w geście kapitulacji, a zamiast tego stał, przeszywając ich zimnym spojrzeniem. Każdy go tu znał, przez co miał swojego rodzaju przewagę.  Posiłki ustawione przed nim w szereg, wyprostowani jak struny, obserwowali go ze swojego rodzaju lękiem. Ciekawe, czy bardziej obawiali się jego szaleństwa, czy pozycji. 

-  Zaprowadźcie mnie do moich rodziców.- warknął szorstko, a mężczyzna, możliwe iż ich dowódca, wyłonił się na przód, zmuszając do niechlujnego ukłonu.

- Musimy Pana zakłuć, póki nie będzie pewności, że nie zrobi Pan nic nieodpowiedzialnego. Przez pańskie zachowanie, dwóch naszych zostało właśnie przeniesionych do gmachu szpitalnego, a dwóch pozostałych zmarło. Zdaje sobie Pan sprawę z tego, że pozbawił życia niewinnych ludzi?- rzucił podchodząc bliżej chłopaka, ale ten nie wyrażał swoją postawą ani krzty skruchy. 

- Niewinnych? A to dobre! W Centrali nie ma ani jednej osoby, która byłaby niewinna.- sarknął, po czym strzelbą uderzył  w żebra mężczyznę, szykującego już kajdanki.- Kłaniaj się niżej. Nie wiesz, czy jutro ode mnie nie będzie zależało twoje istnienie. A po tym co twoi ludzie zrobili wczoraj mojemu przyjacielowi, będę na ciebie patrzeć szczególnie nieprzychylnie. 

Pozostali milczeli. Takie władztwo nastolatka, ubranego w piżamę, drobnego i wymęczonego wielodniową wędrówką, powinno być zabawne i niekoniecznie obligujące, a jednak w jego sposobie bycia było coś, co wcale nie powodowało u reszty uśmiechu. Ustąpili mu, kiedy zażądał przejścia, a człowiek, który jeszcze przed momentem chciał go aresztować, prowadził go w ciszy do gabinetu, gdzie urzędował jego ojciec. Znajdował się poziom niżej, w sektorze D14. Centrala rozrosła się od ucieczki Hongjoonga. Miała teraz więcej szlaków, korytarzy, odgałęzień, w których nietrudno było się pogubić. 

Mosiężne wrota do pomieszczenia otwierane były na kod oraz skaner tęczówki, zupełnie jakby za nimi znaleźć się dało jakiś skarb lub coś równie istotnego, a nie jedynie przebrzydłego człowieka, którego Joong darzył niczym więcej jak tylko żywym wstrętem. Przedsionki jakie przemierzali w trakcie w niczym nie były podobne do tych w Siedzibie Głównej Fedory. Przypominały szpital. Były sterylne, jasne oraz puste. Poza orszakiem, podążającym za nimi jak stado psów, Hong ujrzał zaledwie jedną sylwetkę, księgowej lub kogoś podobnego stanowiska, niosącą gdzieś wysoką stertę papierów oraz dwa pomarańczowe segregatory. Pomarańczowe? Łączył ze sobą kolejne elementy układanki. 

Zadzwonili dzwonkiem, podobnym do takich zamontowanych przy wejściu do wnętrz u Seonghwy. Zaraz znaleźli się w dużej izbie, z jedną przeszkloną ścianą, stojącymi po drugiej stronie pełnymi grubych ksiąg oraz teczek, hebanowymi regałami. Posadzka była wyłożona jeszcze chłodniejszymi, popielatymi płytkami, a nad nimi zwisał niezwykle piękny, ozdobny żyrandol, mający niejako symbolizować zamożność właściciela owego pokoju, tej budowli, a zarazem całego miasta. I siedział tam, przy solidnym, ciemnym biurku ustawionym pośrodku, w dużym wygodnym fotelu, w idealnie skrojonym, bordowym garniturze, z posiwiałymi delikatnie włosami i dokładnie przystrzyżoną brodą. Tuż obok niego stała kobieta, jaką Hongjoong pamiętał z fotografii, Soyeon. Jihan pisał, iż w jej oczach dało się dostrzec dobro, jednak musiał znać ją bardzo dawno, ponieważ dziś, Kim był w stanie dostrzec w nich tylko przygnębiającą pustkę. 

Oboje wzdrygnęli się na widok syna przed sobą, umorusanego w niewielkim stopniu krwią, ze spuchniętymi od płaczu ślepiami, zaciśniętymi pięściami oraz z bronią przy boku. Ostatni raz, gdy go widzieli miał piętnaście lat, wydawał się bezbronnym chłopcem, zupełnie różnym od oblicza, jakie ujrzeli po długim okresie rozłąki. Nikt nie sądził, że zawsze małomówny, zamknięty w sobie dzieciak, stanie się kimś, kto będzie wzbudzać niepojęty respekt, kto będzie pomimo młodego wieku, tak doświadczony, tak wojowniczy i przesiąknięty  osobowością Ocalonych. To nie był już niewinny, podległy rodzicom charakter, a zupełnie niezależny, obcy im człowiek. 

Jego matka zrobiła krok naprzód, lecz dłoń małżonka zaciskająca się na jej nadgarstku ją powstrzymała. Hongjoong prychnął obserwując zachowawcze postępowanie własnego ojca. Bał się kogoś, kto pochodził z jego krwi, kto miał w sobie jego geny. Słusznie? Sądząc po tym, co miał za skórą, to tak. 

- Miło mi was widzieć.- wymamrotał ironicznie.- Ja przyszedłem z krótkim pytaniem. Gdzie znajdują się ci, których pojmaliście zeszłego wieczoru. 

Jego rodziciel podniósł się na nogi, opierając wyprostowane ręce o blat. Zmarszczył brwi, jednocześnie skonsternowany i  wyjątkowo zły.

- Przybywasz tu po tym jak narobiłeś bałaganu i uciekłeś, burzysz porządek, który ja z twoją matką ułożyliśmy, po tym jak oboje przeżyliśmy utratę dziecka, a jedyne czym się interesujesz to swoim oddziałem? Dobrze wiesz, że według zasad Otakji, żaden z was nie powinien już żyć. To łaska, której udzieliła ci Soyeon, więc okaż wdzięczność.- starał się ukryć gniew, jednak każdy dostrzegłby w nim narastające wzburzenie. 

- Przypomnieć ci, kto własnego syna wysłał na jakiś nieludzki eksperyment, pod pretekstem operacji, po czym wasi naukowcy bawili się mną jak marionetką, próbując kontrolować każdy mój ruch? Sami wyraziliście na to zgodę. Potem w kolejce postawiliście mojego bliskiego przyjaciela, z którego pragnęliście zrobić taką samą zabawkę jak ze mnie. Nazwisk było coraz więcej, kilka z nich pamiętam, pomimo waszego systemu utraty pamięci. Ten przyjaciel, to również osoba, którą wczoraj jeden ze strażników zabił, chcąc zabić mnie. Wasza hojność jest jedną wielką zakłamaną hipokryzją. Nie kochaliście nigdy, bo tego nie potraficie i nigdy nie nauczyliście tego mnie. Dlaczego więc oczekujecie, abym żywił do was jakiekolwiek pozytywne odczucia?- gdyby nie determinacja, aby dostać się do Seonghwy, Sana, Mingiego oraz Jongho, nie trzymałby nerwów na wodzy. Byłby gotów zabić tego człowieka tu i teraz, zadbawszy o to by cierpiał, tak jak on przez ten cały czas, jak on widząc umierającego Wooyounga, jak on stojąc tutaj, musząc patrzeć mu prosto w twarz. 

- Za mało jeszcze wiesz o świecie, w którym żyjesz.  Potraktowałeś jako karę coś, co być może było wyróżnieniem.- westchnął. 

- Hankyung proszę...- wtrąciła kobieta, chyba mając dość ich słownych przepychanek. Wydawała się spokojna, całkiem miła, ale to tylko pozory. Żadna nie postąpiłaby w taki sposób w stosunku do swojego dziecka. Ewentualnie było się kimś, dla kogo władza była ważniejszą wartością. Hongjoong nauczył się nie oczekiwać od rzeczywistości niczego lepszego. 

- Powiecie mi, co się stało z moimi przyjaciółmi?- zapytał niecierpliwie. 

-  Żyją. Są w więzieniu, czyli tam gdzie ich miejsce.- odparł Kyung, 

- Wypuście ich. Natychmiast.- 

- Nie ma mowy. Czekają na wyrok tutejszego trybunału. Do rozprawy pozostał tydzień. Zazwyczaj rozwiązujemy takie sprawy doraźnie, ale tym razem, mając wzgląd na to, że to twoi bliscy, przesunęliśmy termin. Nie miałbym dużych nadziei. Ty sam przeżyłeś dzięki nazwisku. Uratowało cię pochodzenie, którego tak bardzo się wstydzisz.- stwierdził z wyrzutem. Hongjoong był w szoku. Nie wierzył, że może być spokrewniony z kimś tak odrażającym. Powstrzymanie się od rzucenia się na niego wymagało od niego niebotycznego samozaparcia. Był natomiast świadom, że jakiekolwiek gwałtowne posunięcie z jego strony, pogorszyłoby jedynie sytuacje pozostałych. Miał siedem dni na obmyślenie planu, dzięki któremu ich uratuje. Już jedna osoba przez niego zginęła i nie pozwoli żeby ktokolwiek zapłacił za jego błędy. Wziął głęboki wdech, zatrzymując całą frustracje w sobie.

- Chcę się z nimi widzieć, czy o tak niewielką przysługę też niewolno mi prosić?- wydusił, coraz ciężej znosząc kontakt z rodzicielami. Jeśli kiedyś nie kojarzyli mu się z  żadnym konkretnym uczuciem, tak dziś zagościła w nim nienawiść, taka, której dotąd jeszcze nie poznał i nie zdawał sobie sprawy, iż będzie do niej zdolny. 

- Nie powinieneś niczego od nas żądać. Życzyłbym sobie, abyś wrócił do swojej sypialni i nie pokazywał mi się na oczy.- Hankyung wycedził przez zęby, lecz Soyeon stojąca obok delikatnie dotknęła jego ramienia, a następnie wyszeptała coś do jego ucha. Jej wzrok wyrażał jakąś prośbę, jaka definitywnie nie spodobała się mężczyźnie. Spojrzał ukradkiem, najpierw na syna, później na żonę, zastanawiając się nad czymś intensywnie. 

- Uważam, że nic nie stoi na przeszkodzie.- powiedziała, również spoglądając na Hongjoonga, nie podzielając oschłości ojca chłopaka. Chociaż Hong był wobec niej równie sceptyczny, co do Kyunga, dostrzegł potencjalne korzyści z nawiązania z nią stabilnej relacji. Prawdopodobnie jako matka, miała w sobie jeszcze resztki instynktu rodzicielskiego, dzięki czemu nie była aż tak niewrażliwa. 

- To też twój syn. Decyduj, jednak także będziesz odpowiadać za jego czyny, jeśli znów coś wywinie.- zgodził się, lecz wcale nie był tym zachwycony. W każdym razie, miał dość dużo pracy, a dalsze męczenie się z tą kwestią nie było mu na rękę. Wolał więc zwalić całą wagę problemu na kobietę, tym samym pozbywając się kłopotu z głowy. 

- Zgadzam się. Możesz odwiedzić przyjaciół. Niemniej, najpierw się umyjesz i przebierzesz. Bądź co bądź, skoro wróciłeś, wciąż nosząc nasze geny i będąc bezsprzecznie podobny do nas, reprezentujesz zarówno władzę Otakji oraz nasze imię.- zaleciła, każąc zaraz zaprowadzić go z powrotem do pokoju. Sama powędrowała za nimi, sądząc, iż ten nie zrobi nic niestosownego pod jej obserwacją. 

Continue Reading

You'll Also Like

5.3K 888 18
Yoongi wraz z grupką przyjaciół wyjeżdża na równie wyśnione, co przewidywalne wakacje, zaplanowane od pierwszej do ostatniej minuty. Co stanie się, g...
69.8K 2.9K 58
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
14.4K 1.3K 24
Taniec był pasją Sana. Czymś, co sprawiało, że żył. Gdy to stracił, stracił również samego siebie. I nie potrafił tego odzyskać dopóki nie spotkał od...
23.1K 3.8K 23
Czarodzieje z Wielkiej Brytanii rzadko nawiązywali kontakt z innymi krajami. Nie interesowało ich zbytnio, co działo się za ich granicami, ale to się...