Rybki z Ferajny • JJ Maybank...

By afflation

5.5K 441 472

To dokładnie jak w tej bajce. Też za posiadanie marzeń zostaliśmy wyrolowani w bambuko, wrobieni za niewinnoś... More

CAST
TWITTER
01 | Nigdy więcej zioła
03 | Pokój z numerem 29
04 | Czerwone Maserati
05 | Impreza na plaży
06 | Plan JJ'a
07 | Pożegnanie z Daisy

02 | Huragan Agatha

565 49 57
By afflation

Holender, przecież stary mnie udupi.

Ta myśl suszyła mi czerep już w chatce Johna B i robiła to dalej, gdy kołowałam się na tyłach foodtrucka taty jak gupik wokół haczyka z robalem. Byłam zestresowana. Ha, chuja tam! Ja szczałam w gacie. Wargę to już całą oskubałam, palce powykręcałam, że nie chciały już strzelać, a te kulki kłaków, co je sobie powyrywałam z nerwów, mogłam wsadzić do klatki i robić ludzi w jajo, że to niby chomik.

W końcu zaryłam piętami o piach i strzeliłam sobie w pysk, aby się ogarnąć. Potrzebowałam trzeźwo pomyśleć. Choć wciąż mną bujało od emocji. No i łeb dalej napieprzał mnie od jarania z JJ'em... dobra, potrzebowałam po prostu pomyśleć.

Jakie miałam szanse, że tata rzuci się na mnie z ramionami, a nie z mordą?

Żadne.

Oh, super Syd. Twoje podejście budowało na duchu. Znaczy się moje. Znaczy się co?

Ojcze, mózg mi się już przegrzewał.

Ostatecznie uznałam, że zwlekanie tylko pogorszy sprawę, która już i tak nie malowała się dla mnie kolorowo. Wzięłam głęboki wdech, a potem jeszcze trzy kolejne, poprawiłam pogniecioną przez JJ'a koszulkę, o czym tatko nie musiał wiedzieć, po czym przeszłam na przód vana.

Pierwsze co zaatakował mnie zapach smażonych frytek, który połaskotał mój żołądek. Mój wewnętrzny głodomór tupnął nogą. Następnie dostrzegłam sporawą kolejkę, która jak węgorz ciągnęła się od okienka aż po płot. Składała się ze starych oraz nowych twarzy, bo całe Outer Banks słyszało o serowych paluszkach mojego tatka i chciało ich spróbować. Większość stolików już była pozajmowana przez głodne Płotki.

Bo Grubasy trzymały linię. Phi, lamusy.

— Heeej! Freddie popatrz! Twoja syrenka się znalazła!

Przełknęłam ciężko ślinę. Moja godzina wybiła.

W sumie to zdążyłabym się jeszcze powiesić na wędce.

— Mała, chodź do nas!

Oh, chyba jednak nie. No cóż, w takim razie... żegnaj Syd. Miałaś fajne życie.

Niepewnym krokiem oraz z widmem tasaka nad moją głową, podeszłam do okienka zamówień. Musiałam w tym celu przecisnąć się koło dwóch tłuściochów, którzy stali w kolejce. Trochę mi się cofnęło, ale bez obaw – połknęłam to. W cieniu kiczowatego parasola w paski o ladę opierał się Scooter Grubbs, rybaczek z zawodu oraz kumpel mojego tatka prywatnie. Rybia ość tańczyła między jego wargami, a czapeczka z dziurawym daszkiem zakrywała mu włosy, których nie miał. Lubiłam go. Wspólne wędkowanie z nim zawsze było zabawne.

Scooter uśmiechnął się do mnie, co lekko odwzajemniłam. Wszystko, byleby odwlec spojrzenie na mojego tatka, pichcącego coś po drugiej stronie lady. Już i tak zbyt mocno drżały mi ręce, a żołądek wewnątrz mnie odwalał maniane.

Bałam się samej wizji tej jego grobowej miny, którą na bank na sobie miał. Nie chciałam patrzeć w oczy, które były kopią tych moich, żółtawo piwnych. W oczy, które ciągle zawodziłam.

Moje popękane serce w piersi pisnęło ciche auć.

— Strzałka motorynko — zbiłam z nim żółwika. Jego imię od początku mnie bawiło; było takie memiczne, co nie? — Co u Lany?

— W porządalu. Siedzi w chałupie i przyrządza rybkę, którą upolowałem wczoraj — gdy mówił, rybia ość próbowała uciec spomiędzy jego warg, ale zawsze w porę wsuwał ją z powrotem językiem.

Zmarszczyłam brwi na jego słowa. Na krótki ułamek sekundy mój wzrok padł na jego frytki z chilli oraz połówkę smażonego szczupaka, którego ość Scooter ciumkał w ustach.

— Więc czemu tutaj jesteś?

Scooter machnął niedbale łapą.

— Lana ma ogromne serce, ale nie do pichcenia. Spartaczy każdą rybkę. Ale i tak ją kocham nad życie — to mówiąc, westchnął z uderzającą miłością w oczach.

Uśmiechnęłam się. Uwielbiałam obserwować miłosne kwiaty, które zasiały swoje ziarna w sercach dwóch dusz i tuliły się do siebie listkami. Było mi wtedy przyjemnie ciepło. Ale też irytował mnie ten upierdliwy głos wewnątrz mnie, który drwił, że ja nie miałam nikogo oraz nic. Choć nie. Od kilku godzin miałam na koncie numerek z JJ'em, którego nawet nie pamiętałam. Miałam się czym chwalić.

Jakby czytał w moich myślach, ktoś obok donośnie chrząknął. Stres zjechał po moich kręgosłupie jak na zjeżdżalni, po czym ścisnął mocno za serce. Z wielkim ociąganiem odwróciłam się na piętach w stronę okienka, gdzie czekały już na mnie rozgniewane oczy mojego taty.

Niewiele było takich rzeczy, które były w stanie wpienić Freda Jonesa. Słynął z tego, że wszystko starał się załatwić na spokojnie, bez klepania się wiosłami. Ale gdy chodziło o jego kochaną córeczkę i jej bezpieczeństwo, był jak Freddy Killer Krueger. Nikt nie mógł być pewien, czy nie oberwie się od niego tasakiem.

A ja zniknęłam na całą noc bez słowa, potem nie dając choćby jednego znaku życia. Ja to miałam łeb. Jeszcze go miałam.

— Hejka tatku — zagaiłam niewinnie i piskliwie. Liczyłam, że gdy udam głupiego kurczaka, mniej mi się oberwie. — Jak leci?

— Gdzieś ty, do kurwy nędzy, się podziewała?!

Nie. Głupi kurczak nie wchodził w grę. No chyba że chciałam być upieczona bez panierki przez ten ogień, który z siebie wypluwał niczym wściekły smok.

— Em... to zależy. O jakiej porze mówimy?

— Zaraz ci przetrzepię dupsko ścierką.

— Nie planowałam tego! — wypaliłam, po czym zaczęłam nawijać jak katarynka: — Rozwoziłam ulotki, tak jak mi kazałeś. Jeździłam po Norze, ale chwila nieuwagi i bum! Już byłam w Ósemce. Tam spotkałam młodego Camerona i jego patałacha... tego, no... — pstryknęłam palcami i dupa. — ...mie pamiętam nawet, który to był, taki był nieważny. Zaczęli truć mi dupę i mnie śledzić, choć grzecznie prosiłam, aby się odwalili. Potem przyjechali John B, JJ, Pope i Kia, wciągnęli mnie do Twinkie i no ogółem, wyratowali mnie. Jakoś tak wyszło, że trafiliśmy do chatki Johna B i tam spędziliśmy noc na... oglądaniu filmów — wymyśliłam na poczekaniu.

O cholera, zmęczyłam się. Sapałam z wywieszonym jęzorem, który chyba pulsował, czując się lżejsza o kilka kalorii.

Jednak oczy taty dalej burzyły się jak piwo w beczce.

— Mogłaś zadzwonić. Napisać. Zrobić cokolwiek, abym nie musiał łazić po ścianach i się martwić! — wyrzucił ręce w powietrze. Przez to, że trzymał brudną szpachelkę, krople oleju pofrunęły w powietrzu na różne strony.

Naprawdę, NAPRAWDĘ mocno musiałam zacisnąć zęby, aby nie palnąć coś o Spidermanie, gdy wspomniał o łażeniu po ścianach. Po tym mogłabym już tylko skoczyć z klifu i nauczyć się żyć z rybkami.

— Ej! — jeden z klientów wyglądał na nieźle zirytowanego. — Przyjmij w końcu moje zamówienie!

— Nie widzisz cymbale, że teraz rozmawiam z córką?!

— Chce mojego faszerowanego halibuta!

— Nie ma! Skończyły się! Mam ci to wyłożyć szpachlą po gębie? Nie ma halibuta!

Klient musiał być wielce delikatnej natury, bo na te słowa nabzdyczył się jak bąk i odszedł, coś tam jeszcze powarkując. W tym czasie moje szare komórki solidnie pracowały, aż podsunęły mi genialny pomysł, który być może znów dorobiłby mi aureolkę nad łbem w oczach tatka.

— Mogę iść i nałowić ci tyle halibutów, ile zmieści się na łódce — zaproponowałam.

— Hola, hola. Nie skończyliśmy rozmawiać — tatko wycelował we mnie szpachelką.

— Czuję się jak śmierdzący śledź i jest mi przykro, dlatego chcę ci to wynagrodzić — wyjaśniłam i złożyłam ręce jak do paciorka. — Proooszę, pozwól mi. Wrócę punktualnie! Kiedy tylko chcesz! Słowo Płotki!

To nie był blew; nienawidziłam siebie za to, że znów go zawiodłam. Tak często odwalałam różne głupoty przez swoją wybuchowość, nigdy nie myśląc o tym, jak się będzie czuł mój tatko. Z plotkami, że nie radził sobie z wyrodną córką. Że lepiej, gdybym została się z matką, choć to nie była prawda. Musiałam mu to wynagrodzić. Zawzięłam się za to sercem i duszą.

— Lepiej wybij to sobie z głowy.

Wszyscy jak jeden mąż spojrzeliśmy na garbatego staruszka, chyba nazywał się Rob, który siedział przy jednym ze stolików. To był jakiś obdartus; jego łachmany wyglądały jak szmaty, którymi szorowałam wychodek, a jechało od niego jak z beczki śledzi. Do tego od razu mnie zirytował, bo grał przeciwko mnie. A on widocznie się cieszył z naszej uwagi.

— Dzisiaj rano w wiadomościach mówili, że nadciąga huragan. Przemieszcza się piekielnie szybko i lada moment dotrze do wybrzeża. Chyba... a tak, Agatha. Tak go nazwali — powiedział z zawahaniem. — Agatha. Bo rozniesie wszystko w pobliżu tak jak wkurzona kobieta.

Zmrużyłam wąsko oczy. Jeśli chciał zobaczyć wkurzoną kobietę, to wcale nie musiał czekać na huragan. Zlewając go jednak, ponownie odwróciłam się w stronę taty z pobłażliwą miną.

— Kim jest Agatka w porównaniu ze mną? To co? Potrzeba halibuta?

— Nie. Trzeba zaryglować drzwi i okna — burknął tatko już nieco spokojniej. — A ty masz szlaban.

Opadły mi ręce, szczęka oraz chęci do życia. No bo co do cholery?

— Że niby co?

— Siedzisz na dupie w domu. Chyba że w małżach z wczorajszej dostawy znajdziesz czarną perłę — prychnął; dobrze wiedział, że to niemożliwe i że nie będzie mi się chciało tym babrać. Na samą myśl wzdrygnęłam się z obrzydzenia.

— Ale tato! — próbowałam coś jeszcze ugrać.

— Teraz skończyliśmy rozmawiać — powiedział twardo i zdjął coś z patelki na talerz, chlapiąc sobie fartuch. — Szczupak z paluchami! — wydarł się w stronę kolejki.

Jeszcze długo wbijałam w niego wzrok, ale gdy ten ani razu już na mnie nie spojrzał, dotarł do mnie smród mojej gównianej sytuacji. Od irytacji swędziła mnie skóra. Złość zamgliła mi spojrzenie na świat. Najchętniej to bym coś rozwaliła. Pięści mi się aż do tego rwały.

A to wszystko przez JJ'a! Obiecałam sobie, że jak tylko go spotkam, to wepchnę mu tą jego głupią czapkę w...

— Pssst.

Dalej rozdrażniona spojrzałam na Scootera, nie zmieniając jednak swojej oburzonej miny. Nie miałam nastroju na pogaduchy. Scooter natomiast wręcz przeciwnie – przywołał mnie palcem, abym pochyliła się do niego jeszcze trochę. Przewróciłam oczami. Nie miałam ochoty. Ale i tak to zrobiłam, bo na wszystko inne miałam cholerny szlaban.

— Jeśli chcesz, to ja cię zabiorę na ryby.

Zmarszczyłam brwi. Widząc moją reakcje, Scooter wpierw luknął na mojego tatę, który chyba miał nas gdzieś, bo ten ciągnął szeptem dalej:

— Wypływam niedługo z... tajną misją. Gdy obiecasz, że nie będziesz zadawać pytań, możesz zabrać się ze mną.

Nie ukrywałam, że jego tajna misja w cholerę mnie zaciekawiła. Przygryzłam niepewnie wargę. Znów potrzebowałam po prostu pomyśleć. Nie cierpiałam tajemnic, a Scooter w związku z tą wyprawą zdawał się mieć ich pełne kieszenie. Jednak wędkowanie z kimś było o wiele przyjemniejsze od wędkowania w samowolkę. Chyba byłabym w stanie znieść sekrety Scootera, gdyby pomógł mi nałowić tyle halibutów, ile mój tatko w życiu nie widział za jednym razem.

— Nie boisz się huraganu? — nagle przypomniałam sobie o tym szkopule.

Mężczyzna jedynie prychnął; rybia ość nie upadła na ziemię tylko dzięki jego brodzie.

— Przecież sama to powiedziałaś. Co taka Agatka może nam zrobić? Musisz tylko wykraść się Freddiemu spod oka i przyjść o szesnastej na wschodnią plażę.

W głowie zapiukał mi czerwony alarm.

— Tę opuszczoną?

— Nie zostawiłbym swojej Daisy w porcie. Nie ufam Grubasom, którzy tamtędy przepływają.

To... to wtedy naprawdę miało sens.

Długo się nie zastanawiałam. Chciałam sprawić tacie prezent, nawet jeśli wcześniej miał się na mnie trochę pogniewać za ucieczkę. Potrzebowałam wynagrodzić mu to, że co dnia się ze mną męczył. To dlatego wraz ze Scooterem uśmiechaliśmy się do siebie po kryjomu, by nikt się nie dowiedział, że zamierzaliśmy okiełznać huragan.

···

Agatka od początku nam nie ułatwiała.

Pierwsza godzina na morzu była spokojna. W tym czasie Scooter ogarnął część swojej tajemnej misji, za którą latał po zaroślach oraz chuj wiedział gdzie, a mnie udało się złowić dwie szprotki, trzy płotki oraz jednego kraba. No i multum glonów. Ani pół halibuta. Ale nie poddawałam się. Oraz o nic nie pytałam.

Nie pytałam, choć ciekawość rozsadzała mnie od środka.

Podczas gdy Scooter był wszędzie, ale nie ze mną na łódce Daisy, ja wędkowałam i obserwowałam niebo. Ciemne chmury faktycznie zbierały się od północy, ale były na tyle daleko, że nie mogły przyjść wcześniej niż przed północą. Fale też nie zwiastował złego; były małe jak fiutki Rafe'a Camerona i innych Grubasów. Niby nie sprawdzałam, ale tak na pewno było. Gdy jest się kutasem bez wyraźnego powodu, wtedy to oznacza, że ten w spodniach nie wystarcza ani nie zadowala.

Podsumowując, Agatka ociągała się z odwiedzeniem Outer Banks.

Taaaak.... no, pogodynką byłam chujową.

Po jakimś czasie fale zaczęły nam jednak dokuczać i coraz mocniej trząść łódką. Niebo nagle poczerniało, wieszając nad nami jeszcze ciemniejsze chmury. Wzmógł się silny wiatr, ciskający nam okruchy do oczu; w pewnym momencie porwał nawet czapeczkę Scootera. Kilka minut później siekało deszczem tak, że nie widziałam własnych stóp, a grzmoty uderzały z każdej strony i próbowały poprzebijać nam bębenki. Morze zaczęło huśtać Daisy jak karuzelą. Zimno szczypało nas od każdej strony.

Znaleźliśmy się gdzieś na obrzeżach huraganu. Agatha uderzyła o brzeg znacznie wcześniej, niż się zapowiadała.

— Wyle-...waj... wodę...!

— Robię to, kurwa!

Bałam się. Tak cholernie bałam się o swoje życie. Było mi zimno, niedobrze fizycznie oraz źle psychicznie. Nieustannie nabierałam dostającą się na pokład wodę i wylewałam ją za burtę, ale morze ciągle pluło na nas i nacierało coraz silniejszymi falami. Często ślizgałam się i upadałam, ale wtedy podnosiłam się, by walczyć z żywiołem dalej. Ciało kłuło mnie od licznych siniaków i zadrapań. Ale wylewałam wodę, podczas gdy Scooter z całych sił starał się zapanować nad sterem.

Oh, jak ja się wtedy bałam. Bałam się, że mogłam już nie zobaczyć wychodzącego po burzy słońca. Że mogłam nie poczuć ciepła ramion mojego taty. Nie zjeść nigdy więcej jego serowych paluszków. Że mogłam nie dożyć następnego dnia, których właściwie nie przeżyłam zbyt wiele. Miałam tylko szesnaście lat. Pieprzone szesnaście.

Nie chciałam umierać.

Powtarzałam to sobie jak mantrę, wylewając wodę, której przybywało coraz więcej. Sięgała mi po kolana, a choć ja wysiadałam z sił, wylewałam dalej. Oddech miałam płytki i urywany, podobnie jak bicie serca. Szybkie i nierówne. Miałam wrażenie, że ono samo powoli tonęło. Bo z każdą sekundą płomień mojej nadziei, że jeszcze kiedykolwiek poczuję pod sobą ląd, gasł tak jak zapomniana latarnia. Latarnia, którą zgubiło morze.

Byłam ciekawa, czy Outer Banks szybko o mnie zapomni.

— Uwaga fala!

Daisy szarpnęło. Mną szarpnęło. Światem szarpnęło. Nim się obejrzałam, wszystko zaczęło tonąć w ciemnej głębinie. Wszędzie była woda.

A potem już tylko ciemność.

···

Gdy się obudziłam, oślepiło mnie słońce.

Moja pierwsza myśl po otworzeniu oczu była taka, że chyba płuca płonęły mi żywym ogniem. Z trudem łapałam oddech. Przekręciłam się więc na brzuch i wyplułam z siebie całą wodę, która chyba zapełniłaby całe wiadro, ściskając w pięściach gorący piasek. Gdy to zrobiłam, poczułam się tylko ociupinkę lepiej. Dookoła szumiało morze, ale ja w piersi miałam swój osobisty pożar.

Dałam sobie chwilę na unormowanie oddechu. Kiedy było już znośnie, dźwignęłam się do siadu i rozejrzałam. Musiał być następny dzień. Morze było płaskie jak po przejechaniu walcem, a błękitne niebo bezchmurne, co oznaczało koniec huraganu. Leżałam na zagraconej plaży, pełnej urwanych gałęzi oraz powalonych drzew, po zawsze już martwych, ale w oddali dostrzegłam nasz nędzny port. Jego plaża łączyła się z moją. To mnie uspokoiło. Nie wylądowałam na bezludnej wyspie, na której nie było nic oprócz samotnej palmy. Byłam w domu. Byłam bezpieczna. Ale mimo tego, ja wciąż czułam uścisk strachu na sercu.

Nigdzie nie było Scootera. Ani Daisy.

— Scooter?! — odpowiedział mi skrzek mewy. — Motorynko?! Bez jaj! Wyłaź, bo się martwię! Scooter!

Nic. Tylko ptaszyska i fale.

Fuknęłam zirytowana, zbierając dupsko z ziemi. Stanąwszy na nogach, dostrzegłam, że moja beżowa sukienka sięgająca łydki dorobiła się rozcięcia po same udo; tym sposobem wiatr smyrał mnie po skórze i zaglądał tam, gdzie nikt nie powinien przed ślubem. Lub chociaż bez pozwolenia. Włosy przeschły mi na słońcu, ale przez wilgoć były napuszone jak wiewiórcze ogonki. Do tego całe moje ciało stękało z bólu od siniaków. Mimo tego zaczęłam iść wzdłuż brzegu i rozglądając się w każdą stronę, krzyczałam:

— Scooter?!

Nikt nie odpowiadał. Choć uszłam z życiem przed morzem, czułam się jak na jego dnie.

Po kilkunastu minutach żmudnych poszukiwań, wdrapałam się na belki wystające z wody, które informowały o poziomie wody. Przedarłszy się przez zarośla, stanęłam na ostatniej belce i rozejrzałam się po kanale. Sama nie wiedziałam, na co liczyłam. Dryfujące po powierzchni ciało? Jęknęłam zirytowana i wplątałam palce we włosy. Chciałam wydrapać z głowy te chore obrazy.

Tylko woda, woda i woda.

Rzygałam już wodą.

Pociągnęłam za włosy, chcąc zastąpić bólem fizycznym ten psychiczny, który powodował strach. Gdzie on mógł się podziać? Nawet nie dopuszczałam do siebie myśli, że Scooter... że on... nie.

...nie mógł zginąć. Morze było jego kochanką, a nie zabójcą.

— Ej! Widzę syrenę na horyzoncie! Zatkajcie uszy!

Znałam ten głos. Co dziwne, moje ciało zareagowało na niego gęsią skórką oraz ogniem na policzkach; świrowało tak na JJ'a od czasu naszej wspólnej nocy. Wcześniej tak nie było. I nie podobało mi się, że musiałam z tym dalej żyć.

Z westchnięciem spojrzałam na drugi koniec kanału, skąd właśnie podpływała stara i wyszczerbiona Płotka, kierowana przez Johna B. JJ stał wyszczerzony na samym dziobie, Pope siedział pochylony nad butelką piwa, a Kia smażyła ciałko w słońcu, leżąc jak bogini na kocyku. Całą czwórką wgapiali we mnie roześmiane gały, podczas gdy mnie zatruwał strach o czyjeś życie.

— Kiecka ci fruwa niczym chorągiewka — zagwizdał JJ z uśmieszkiem. Chwilę później ściągnął swoją czapkę i szarmancko się mi pokłonił. — Bądź moją, podczas gdy ja będę twoim szczytem Monte Eklerest.

— Chyba Mount Everest — poprawił go Pope.

— No przecież tak powiedziałem, kutasie.

— O czyim szczycie mówimy? Twoim czy Syd? — dołączył John B.

— Powiedziałeś Monte...

— Ja już wam swojego łóżka nie oddam. Po ostatnim razie prześcieradła nie doprałem.

— Czemu ja się z wami zadaje, pojebusy?

Wszyscy się nad tym głowili, Kiara. Wszyscy.

Nagle przyszło mi do głowy, że zjadłabym monte. I eklerkę też. Kiedy ja ostatnio jadłam? Nie pamiętałam.

Jakby na zawołanie, mój brzuch zaburczał jak stado wściekłych szczeniaków. Obawy o Scootera zbyt mocno jednak tuliły mój żołądek, abym cokolwiek zjadła. Dopóki nie zobaczyłabym go całego i zdrowego, mogłam jedynie gryźć własne kudły.

Moje burczenie musiał usłyszeć JJ, który jak gazela hycnął na lewą stronę dzioba i wychylił się w moją stronę, aby tylko podać mi rękę. Dżentelmeński gest, na który przewróciłam oczami.

Zaraz się odpali, ostrzegło mnie przeczucie.

— No chodź, królowo — ponaglił mnie. — Mamy co do pyska włożyć. Podzielimy się.

— Nie nazywaj mnie tak — bąknęłam, ale przyjęłam jego dłoń. Z jego pomocą obolałymi nogami stanęłam na pokładzie. — I nie będę nic jadła.

Prędzej bym się porzygała.

W odpowiedzi JJ uśmiechnął się zadziornie, a w jasnych oczach, które ukradły niebu jego kawałek, zamrugał złośliwy błysk.

— Powiedziałem, że mamy co włożyć do pyska. A nie, że to żarcie.

Chwilę nad tym kminiłam, aż wreszcie pojęłam ten zboczony sens. Zirytowana strzeliłam mu kuksańca w ramię, który go tylko rozśmieszył, a nie zabolał. Jego chichot grał mi na nerwach. W takich momentach tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nasza wspólna noc była błędem.

Zjebałam swój pierwszy raz. Do tego, cholera, nie pamiętałam go!

Z fuknięciem usiadłam obok Kiary, która podsunęła mi swoje piwo. Zdawało się, że mnie rozumiała. Bez słowa więc wzięłam butelkę i wydoiłam jej połowę. JJ wrócił na swoje miejsce majtka, a Pope zastąpił przy kierownicy Johna B, który rozwalił się na tylnich siedzeniach. Płotka zaczęła znów płynąć.

Ale ja, choć już nieco dyskretniej, wciąż rozglądałam się za Daisy i Scooterem.

— Co tu właściwie robisz, Syd? — spytała Kia. Jej piękne włosy o odcieniu czekolady lśniły w blasku słońca.

Zaschło mi w ustach. Co ja im mogłam powiedzieć?

Nie mogli wiedzieć, że wymknęłam się z domu, zjeżdżając po rynnie i przeskakując przez płot, aby pójść na ryby ze Scooterem. Że zaskoczył nas huragan i prawie utonęłam, ale Bóg ani Szatan nie chcieli mnie u siebie, więc przeżyłam. A Scooter... nie wiadomo. Nie mogli się dowiedzieć.

W końcu dotarłoby to do mojego tatka. A potem do matki. Zabrałaby mnie do siebie.

Nie mogłam mu tego zrobić. Ani sobie.

— Ja... ja, no ten... — chrząknęłam, jakże aktorsko. — ...szukam Scootera. Nie widzieliście go gdzieś? Miał naprawić... coś tam, nie pamiętam. Nie ważne. Podobno widziano tu jego łódkę przed huraganem, więc tata wysłał mnie na zwiady — wybrnęłam jak pokraka.

Byli tępi. No, Kiara nie, ale ona nie naciskała. Musieli łyknąć.

Nie pytali więcej, więc łyknęli

W środku odetchnęłam. Kłamanie szło mi coraz lepiej.

— Nie jarają mnie łysole i brodacze, więc nie widziałem — powiedział JJ, otwierając kolejne piwo. Reszta też pokręciła głowami. Dobijali mnie. — Pope, weź przyśpiesz.

— Jeny stary, znowu?

— To się nie uda — mimo swoich słów, Pope posłusznie popchnął dźwignię.

— Dam radę.

Będąc nie w temacie, spojrzałam zaciekawiona na Kiarę. Ale ona jedynie wzruszyła ramionami. Chwilę potem pisnęła, a ja nie musiałam nawet pytać dlaczego. Sama to poczułam. Jak piwo, które JJ próbował złowić do gęby, kapało na nas wszystkich i lepiło się do skóry. Zakryłam się dłonią, ale to gówno dało.

— Mam piwo we włosach! — pisnęła Kia.

— Ja pod sukienką! — dodałam, czując jak krople wślizgują mi się przez dekolt.

— Mogę pomóc ci ją zdjąć!

— Wystarczy już!

Potem wszystko działo się tak szybko. Łódź gruchnęła i nagle zahamowała, przez co szarpnęło mną w bok. Bokiem rypnęłam o kant schodka na dziób; ból rozlał się po moim ciele, a mnie nie stać było choćby na zduszony jęk. Moje ciało było już jednym wielkim siniakiem. Dodatkowo jeszcze Kiara wylądowała na mnie swoim cielskiem. Unosząc głowę, zobaczyłam marudzącego na ziemi Pope'a oraz wiszącego na kierownicy Johna B.

Za to po JJ'u ślad zaginął.

Ale chyba każdy słyszał ten plusk wody, gdy może spróbowało porwać kolejną osobę.

Nie wiesz na pewno, pocieszałam samą siebie. Dość licho.

Najszybciej jak ciało mi pozwalało znalazłam się na dziobie łódki. JJ pływał bez ruchu na powierzchni z giga grymasem pod nosem, ale był przytomny. Oddychał. Przede wszystkim żył. Ulżyło mi na sercu.

— Wszystko w porządku, stary?

— Chyba... chyba kopnąłem się w głowę...

Nagle świat dla mnie zamarł. W tle pozostali zaczęli się pytać o swój stan i obwiniać nawzajem, czego nie słyszałam, bo zwyczajnie się wyłączyłam. Potrzebowałam się skupić. Mocniej przyległam ciałem do pokładu, aby zbliżyć twarz jeszcze bliżej wody. Bo tuż pod powierzchnią coś było. Coś, co zatrzymało Płotkę oraz mieniło się znajomym blaskiem. Krew szumiała mi w uszach.

— Ludzie... tam na dole chyba jest łódź — usłyszałam gdzieś nad sobą Pope'a.

— Nie chrzań.

— Mówię poważnie! Tam jest łódź!

W tamtym też momencie udało mi się odczytać tańczące pod wodą litery na zatopionym kadłubie. Pięć liter sprawiło, że w moich płucach ponownie zapłonął pożar.

— On ma rację — ledwo co wydusiłam.

Na kadłubie było napisane DAISY.

To była łódź należąca do Scootera.

···

a/n: do wczoraj nie wiedziałam jakim cudem mam wplątać Sydney w to całe bagno, ale myślę, że mi się udało. odpoczywajcie dalej <3

Continue Reading

You'll Also Like

1.4M 67.3K 38
Melody Grant to studentka trzeciego roku zarządzania. Kiedy traci swoją ukochaną pracę, jest zmuszona poszukać nowej. Dostaje posadę asystentki jedne...
41.1K 2.5K 42
- Dobrze, że to trwało tylko tydzień. Przynajmniej nie zdążyłaś się nawet zakochać. A to co stało się w Las Vegas, zostaje Las Vegas.
134K 9.9K 57
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
55.8K 6.1K 52
"-A więc zwiałeś?- rzucił milioner, posyłając chłopcu oskarżycielskie spojrzenie, którego ten nie mógł zobaczyć. Peter znów wzruszył ramionami, zacis...