Valkiria ¤ woosan

By hydrochloridum

11.8K 1.3K 1.1K

W skutym lodzie królestwem Belmond, między dwoma wielkimi pasmami gór dorasta młody książę. Jest wybredny, za... More

prolog
1
2
3
4
5
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
31
32
33
34
35
epilog

6

316 37 18
By hydrochloridum

Wooyoung rzadko żałował tego co mówił czy robił. Fakt, przy własnym ojcu stawał się zawsze cichy, a wręcz wystraszony, ale nie odczuwał tego samego w stosunku do reszty ludzi w zamku. Nie przejmował się tym, że wszyscy mieli o nim złe zdanie, uważał wręcz, że powinni się go bać, a nie lubić. Takie samo stanowisko wyznawał jego własny ojciec.

Niestety pomimo więzów krwi, Wooyoung nie był nigdy podobny do króla. Czasem osłaniał się arogancją i bezdusznością, ale w nocy marzył tylko o spokojnym życiu, nie martwieniu się o królestwo, czy obowiązki. Nie chciał tego tronu i uważał, że nigdy nie będzie się na niego nadawał. Kiedy pojawił się San coś w jego życiu uległo zmianie. Był arogancki, uszczypliwy, nie słodził mu, a wręcz się stawiał. Jednym słowem, był szczery. Wooyoung przez to kim jest nigdy nie spotkał nikogo wobec niego szczerego, choć zawsze o tym marzył. Gdy San nie wytrzymał jego docinek i wyszedł, a Jung został sam, pierwszy raz poczuł się potraktowany jak zwykly człowiek.

Trochę bolało, ale sprawiało, że czuł, że żyje. Uśmiechnął się sam do siebie, a nawet parsknął i zaczesał do tyłu włosy zdrową ręką.
Może Choi San nie jest aż taki zły.

Dopiero wtedy jednak zrozumiał, że został w pokoju całkiem sam, a on potrzebuje wody. Patrzył jak płatki śniegu wirują za oknem i opadają powoli, by roztopić się od ciepła lamp naftowych. Brakowało mu czasów kiedy był mniejszy, uciekał wtedy ze lekcji etyki na które chodził z nakazu ojca i bawił się w śniegu w pałacowym ogrodzie. W końcu go znajdywano, ale czasem udało mu się przemknąć niezauważonym do zamku i wrócić na czas.

Gdy zaczęło zdarzać się do zbyt często, król sprowadził do zamku więcej świty by mieli oko na jego jedynego syna. Wooyoung nie był z tego zadowolony, nie pasowało mu, że ktoś ciągle za nim chodzi, a zamiast traktować jak przyjaciela- stali się zimnymi postaciami.

Potem widział więcej niż powinien. Polowania, egzekucje, najazdy, zaczęli tatuowanie jego dziecięcego ciała pomimo sprzeciwów i płaczu, jego ojciec jednego dnia stał się zwyrodniałym władcą.
A Wooyoung był jego bronią.
Przestał więc traktować ludzi z szacunkiem, tak samo jak jego ojciec. Liczyła się dla niego wygoda gdy zaczął dostrzegać dobre strony życia młodego księcia. Pasowało mu takie życie, nawet jeśli było pełne przepychu i nieczułości.

Oparł się wygodnie o ramę łoża i westchnął. Nie rozmawiał jeszcze z ojcem, ale ten czekał tylko na polepszenie się jego stanu zdrowia więc to go nie ominie. Martwił się też o Sana, tak, Jung Wooyoung faktycznie przejmował się tym parobkiem.
Wiedział, że Choi jest specyficzny, jego ojciec może to źle odebrać i oskarżyć Sana o całą tą sytuację. Mimo swojej powierzchownej nienawiści książę naprawdę chciał go zatrzymać. W końcu go wybrał.

*

Gdy czuł się już znacznie lepiej, w końcu nadszedł dzień konfrontacji. Sana nie było, wciąż był obrażony. Zachowywał się jak całkiem inny człowiek, był cichy, ścielił księciu łóżko, napełniał balę wodą, przynosił posiłki i znikał kiedy tylko mógł. Oczywiście Wooyoung mógł żądać od niego więcej, ale nie odważył się tego zrobić. Wiedział w głębi, że naprawdę przesadził i pierwszy raz było mu zwyczajnie kogoś szkoda. Dał takiemu stanowi trwać.

Przeczuwał, że to nadejdzie, ale nie sądził, że tak szybko. Oczekiwał akurat Sana ze śniadaniem, ale zamiast jego, w komnacie pojawiła się starsza kobieta o nieprzyjemnym wyraźnie twarzy.

- Król wzywa waszą wysokość do siebie.

Przełknął głośno ślinę wpatrzony w zmarszczki na jej czole. Wyglądała chłodno i nieprzyjemnie, świta jego ojca zawsze taka była. Praktycznie ten sam sztab od lat sprawdzonych ludzi pełnych tajemnic. Trochę się tego bał.

Wstał powoli, acz uważnie dalej trzymając się za obolały bark. Ubrany jedynie w koszulę lnianą i skórzane spodnie wyglądał znacznie drobniej niż zazwyczaj. Zarzucił na plecy cienką pelerynę by nie przewiało go na surowych korytarzach i podążył za kobietą, prowadziła go do sali jadalnianej. Od kiedy Wooyoung skończył szesnaście lat mógł jeść posiłki sam, ale wielka sala wciąż zostawała w jego umyśle. Kiedyś w zamku tak nie było, ponoć za życia jego matki każdy był weselszy, wszędzie słychać było muzykę i śmiech, nawet jego ojciec czasem się uśmiechał. Nie teraz.

- Dzień dobry ojcze- ukłonił się nieznacznie i zajął jedyne zastawione miejsce poza tym należącym do króla.

Siedzieli naprzeciwko siebie, przez całą długość wielkiego stołu. Mimo bycia tak daleko od ojca, Wooyoung nadal czuł na karku jego oddech.
Król podniósł dłoń na wysokość oczu dając mu tym samym znak, żeby zamilkł. Sięgnął za sztućce i ukroił kawałek potrawy kierując ją do ust. Wooyoung miał na tyle ściśnięty żołądek, że nie chciał niczego w siebie wciskać.

- Nie jesteś głodny?

- N-nie bardzo.

- Żeby się leczyć, musisz jest.

- Naturalnie- odparł wystraszony i zjadł na siłę kilka kawałków.

- Skoro już mówimy o kuracji, chciałem porozmawiać o tym co ją spowodowało- zaczął szorstkim tonem.

Wooyoung się tego spodziewał, niepodobnym do jego ojca byłoby gdyby nie poruszył tego tematu.

- To był wypadek, niczyja wina.

- Mogłeś zginąć!- Uderzył w stół pięścią, Wooyoung zadrżał.- Ten nowy rycerz powinien cię chronić! Tymczasem ledwo uchodzisz z życiem. Gdyby nie zwiał z miejsca zdarzenia, to...

- Nie- przerwał mu chwiejnym głosem, na co sam się zdziwił.- To nie jego wina. San mnie uratował.

- Uratował- zakpił.- Dlatego wrócił bez uszczerbku na zdrowiu, a ty...

- Przysięgam, że to nie jego wina- wstał od stołu zwracając na siebie uwagę króla.- Zabrał mnie ze śniegu kiedy spadłem z konia. Przyniósł mnie na własnych rękach do komnaty. Nie wiem co by się stało gdyby go tam nie było.

W oczach króla było widać niezadowolenie. Został w końcu znieważony przez własnego syna. Spojrzał na niego gniewnie i prychnął.

- Nasze królestwo będzie kompletnym pogożeliskiem kiedy zostaniesz już królem. Wyjdź.

Popatrzył z żalem na ledwo ruszony posiłek i skłonił się znowu przed majestatem króla. Od kiedy był dzieckiem zawsze czuł do ojca odrazę. Nie mógł patrzeć jak traktuje świtę, jak traktuje jego samego, od małego przygotowując go do bycia jego pomniejszoną kopią. Ale gdy obarczył o wszystko niewinnego Sana, coś w nim pękło.

Wcześniej zawsze traktował rycerzy jak pachołków. Byli przecież nikim, umierali, znikali, odchodzili, wszystko jedno. San wyróżniał się tym, że nie był dla niego tak uległy jak każdy poprzednik. Czasem drwił z księcia, dogadywał mu, opierał się przed wieloma obowiązkami i sprawiało to, że Wooyoung nabierał nim zainteresowania. Pierwszy raz w życiu ktoś traktował go normalnie, a nie jedynie wydelikaconego księcia.

- San jest dobrym rycerzem. Chcę go zatrzymać- odezwał się po raz ostatni gdy wychodził z sali. Nie czekał nawet na odpowiedź,  co było wielką zniewagą.

Pociągnął za klamkę drewnianych drzwi, a po drugiej stronie zobaczył swojego niskiego rycerza, ubranego w skórzaną zbroję, wpatrywał się w niego zaskoczony i wytrącony z równowagi.

- Podsłuchiwałeś?

- Co? Nie, ja tylko... Twój ojciec mnie wzywał więc jestem. Tak ciężko to zrozumieć?

-Nie odzywaj się tak do księcia!

- To się zachowuj jak jeden.

Gdy San dostrzegł kątem oka nadchodzącą straż, ukłonił się nieznacznie przed księciem i wszedł do środka gdzie czekał na niego król.

Wooyoung jeszcze przez chwilę stał pod wielkimi drzwiami czekając na jakikolwiek szmer. Nic nie usłyszał. Grube drewno skutecznie wytłumiało rozmowę. Obawiał się, że ojciec chce ukarać Sana za to co się stało i miał szczęście, że dotarł tam pierwszy. Liczył na to, że choć trochę naprostował sytuację.

*

San wiedział, że praca w zamku nie będzie łatwa. Tak naprawdę dalej nie rozumiał dlaczego został wybrany pomiędzy tyloma mężczyznami, znacznie silniejszymi i lepiej zbudowanymi.

Kiedy król powiedział mu, że od teraz ma chronić księcia też za jego plecami poczuł się jak zdrajca. Miał służyć młodemu władcy, a nie jego ojcu, a teraz będzie musiał okłamywać go i śledzić? Przez chwilę nawet myślał, że dostanie naganę za wydarzenia na przełęczy, a on tylko gniewnie oznajmił, że teraz ma przyglądać mu się znacznie bliżej.

San nie rozumiał dlaczego między tym dwojgiem nie ma prawdziwej relacji. Dlaczego jego ojciec każe go śledzić, to na pewno tylko ze względu na bezpieczeństwo, czy może mu nie ufa? Westchnął zmęczony przemyśleniami i odwrócił się na drugi bok. Nie przepadał za swoim pokojem, ale to jedyne miejsce w zamku, gdzie nie czuł na sobie oczu innych. Przez czas kiedy Wooyoung się kurował, San miał ostatnie podrygi wolności.

Spędzał czas w lesie, mógł polować. Mimo swojego talentu powinien się szkolić bez przerwy. Jednak za każdym razem gdy widział bezbronne zwierzęta na swojej drodze, nie miał serca och skrzywdzić. Zrezygnowany opuszczał łuk nie mogąc pogodzić się ze swoim sumieniem.

Widział wtedy w każdym z tych stworzeń młodego księcia, który wystawiony na tyle przeciwności kończył za każdym razem bez możliwości obrony. Wszyscy oczekiwali od niego więcej i więcej, i choć San też nie był w stanie go znieść, to z czasem zaczął zauważać, że Wooyoung wcale się o to nie prosił. Od małego był pozbawiony dzieciństwa i wolności, zakodowany tak, by nadawał się na rządzenie królestwem.

Co jeśli on wcale tego nie chciał?

- San?

Usłyszał pukanie do cienkich cienkich drzwi, a zanim zdążył wstać w środku pojawił się Seonghwa.

- Park, wybacz mi. Miałem odrobinę przerwy

- W pełni rozumiem- westchnął i zamknął za sobą drzwi.- Można się tym wszystkim zmęczyć. Słyszałem, że król chciał z tobą rozmawiać, to coś poważnego?

- Nie- skłamał tak jak mu kazano.- To tylko kolejna reprymenda za to co stało się księciu. Jak zawsze to wina wszystkich, tylko nie jego.

- Tak- Seonghwa spuścił głowę śmiejąc się pod nosem.- Zawsze tak było.

- Ale to wina króla, wiesz? Zawsze go tak traktował, więc dlaczego książę ma być kimś innym niż tym za kogo mają go ludzie?

- Bronisz go?- Odpowiedział pytaniem na pytanie.- Niesamowite. Zdawało mi się, że w szczególności go nie trawisz.

- Prawie umarł. Czasem spojrzenie na innych zmienia się w obliczu takiej sytuacji.

Seonghwa zaczesał do tyłu czarne włosy i wyprostował pozycję. Zadumany nad odpowiedzią Sana potrzebował chwili by zebrać myśli.

- Może właśnie tego potrzebuje ten kraj? Nowego władcy, który nie będzie miał nic wspólnego z poprzednim. Zmiany są dobre.

- Chyba nie mówisz poważnie Park. Za same słowa możesz ponieść poważne konsekwencje.

Uśmiechnął się tylko i wstał, by opuścić pomieszczenie.

- To tylko dygresja. W każdym razie skoro nic ci nie grozi to zajmę się swoimi obowiązkami.

- O-oczywiście.

- I San- zatrzymał się w przejściu.- Jesteś dobrym chłopcem. Nie pozwól się mu zmanipulować.

Choi mógł tylko przytaknąć.

Drzwi zamknęły się za Seonghwą, a San wyjrzał za małe okienko ukazujące wielki kawał niezbadanych lasów. To źle, że zaczynał księciu współczuć? Uważać go powoli za normalnego człowieka? Owszem, nienawidził go za jego okrutne zachowanie, ale przecież wszystko ma swój powód, prawda?

Nawet bycie kimś takim jak Jung Wooyoung. Zimnym, bezdusznym księciem bez taktu.

*

Zbudziły go krzyki na korytarzu. Za oknem było jeszcze całkiem ciemno, zerwał się z łóżka zaciekawiony poruszeniem i okrył się cienkim płaszczem zanim otworzono jego drzwi na oścież.

- Zbieraj się San- Seonghwa nie udzielił mu żadnych szczegółów.

Choi jednak mógł domyślić się, że jest to sytuacja awaryjna, narzucił na siebie zbroję i zbiegł niżej, po łuk. Z nim zawsze czuł się pewniej, miał czym się bronić, jednocześnie utrzymując od napastnika odległość.
Na dziedzińcu był tłok, wszyscy w pośpiechu zbierali konie, rozpalali pochodnie i zwoływali się w zgromadzenia. San stał pośrodku chaosu próbując znaleźć w tym wszystkim swoje miejsce. Nie rozumiał nawet dlaczego się tu znalazł, o co może rozchodzić się cała sprawa.

Dopiero wtedy poczuł jak okropnie zimno jeszcze jest. Zegar wskazywał dwunastą w nocy, temperatura była niższa, niż San mógł sobie wyobrażać. Chcąc znaleźć dla siebie miejsce dostrzegł w oddali Seonghwę, który rozpalał pochodnie i podawał je rycerzom.

- Park!

- San, trzymaj- wepchnął mu w dłoń pochodnie.

- O co chodzi?

- Jedziemy do wszyscy do lasu, trzeba go znaleźć.

- Znaleźć? Kogo?

- Jak to kogo? Księcia.

Continue Reading

You'll Also Like

2.9M 168K 93
"Uniform? Clothes are 100% off when you work for me." #1 in ff © sujinniie 2018 ✓ © sujinniie [REWRITTEN] 2020-2021 ✓
6.5K 143 15
THIS IS ENEMIES TO LOVERS AND OFC ITS BRANCE BITCH!
27.3K 3.8K 58
Mimo upływu lat wciąż byli ze sobą. Wciąż odczuwali miłość i ekscytacje na myśl o drugiej osobie. Planowali własne plany na przyszłość i wszystko szł...
1.1M 36.5K 63
𝐒𝐓𝐀𝐑𝐆𝐈𝐑𝐋 ──── ❝i just wanna see you shine, 'cause i know you are a stargirl!❞ 𝐈𝐍 𝐖𝐇𝐈𝐂𝐇 jude bellingham finally manages to shoot...