Pandemonica Oppidum

By AnaTheEvening

23.9K 3.1K 3.7K

W ustronnym miasteczku Lux Falley dochodzi do notorycznych porwań i zabójstw, które wstrząsają pobliską ludno... More

Prolog
Cast
#1 ' Przykro mi dzieci. '
#2 ' Kim ty w ogóle jesteś? '
#3 ' My również widzieliśmy zjawę (...) '
#4 ' To nie jest normalna sprawa (...) '
#5 ' Ten koło placu zabaw. '
#6 ' Jesteś niemożliwy. '
#7 ' (...) przysięgam, że uduszę cię własnymi rękoma. '
#8 ' Lucyferem. '
#9 ' Widzieliście tego nowego? '
#10 ' O czym myślisz Benson? '
#11 ' (...) to ja ją zabiłem. '
#12 ' Obwiniasz się? '
#13 ' Zbliżyłam się do Ethana. '
#14 ' (...) jej matka też była dziewicą. '
#15 ' Dokąd chcesz mnie wywieźć? '
#16 ' Ona żyje. '
#17 ' Lubisz klapsy? '
#18 ' Słyszałeś to? '
#19 ' Ja nie mam genu plotkary. '
#20 ' to po łacińsku po prostu światło. '
#21 ' To napaść seksualna (...)'
#22 ' Zapomniałem o tym Howard. '
#23 ' Nie uderzę. '
#24 ' To ich zniszczy kompletnie. '
#25 ' Samiel Pleasin? '
#26 ' Jesteś inny Zeyn, my jesteśmy inni, niż reszta. '
#27 ' Mogę ci dać coś do spania. '
#28 ' Gdybyś ty wiedział Zeyn... '
#29 ' Kto w ogóle zginął? '
#30 ' (...) to pokaz trochę dominacji. '
#31 ' Sieć mężczyzny... '
#32 ' Pokaż się. '
#33 ' Jak wygląda Samael Morningstar? '
#34 ' Zaświeciły się na czerwono. '
#35 ' Ilu chłopców ci już wkładało? '
#36 ' Nie byłem jego synem. '
#37 ' Doceniamy coś, dopiero gdy to stracimy. '
#38 ' Spójrz na mnie. '
#39 ' Najśmieszniejszy to był ten Benson. '
#40 ' Mamy rozmawiać o grzechach, tak? '
#41 ' koniec. '
#42 ' Cudowny dzień Avery. '
Epilog

#43 ' Nobis donet in patria. '

329 50 84
By AnaTheEvening

W tym małym miasteczku nie istniały zbrodnie idealne. Nikt nie dowiedział się przez całą dobę o dwóch trupach w gabinecie Browna. W szkole było spokojnie i przyjemnie, w ja z grupą przeżywaliśmy wciąż bal.

– Może powinniśmy coś z tym zrobić? Pójść do lasu i ich po podglądać? – Zaproponowała Toledo, bawiąc się nerwowo swoimi długimi blond Włosami.

– Nie mamy już nic do stracenia. – Mruknąłem dość ponuro.

Jednak to wszystko było prawdą, a czas się kończył. Nasze sto dni dobiegało końca, a mu wciąż nie znaleźliśmy dowodów na dziewczynę, choć doskonale wiedzieliśmy, że to była ona.

Mogłem ją zabić, ale się zawahałem. Wciąż w głowie miałem swoje natrętne przemyślenia na temat tego, że wszystko było odgórnie zaplanowane. Lucyfer nie chciał jej śmierci, albo chciał. Mógłbym się teraz rzucić na nią rękoma i zadusić na śmierć. Czy król piekieł by to wtedy przewidział?

– Zawiesiłeś się. – Szturchnęła mnie ręką Avery. – Czyli wieczorem w lesie, tak?

Pokiwałem delikatnie głową na tak, by dali już mi spokój. Dosłownie cała moja energia ze mnie wyparowała i to w każdy możliwy sposób. Czułem się jak wydmuszka, która była zdolna do wszystkiego, co nie było chluba dość dobrym połączeniem. Ryzyko zawsze kończyło się śmiercią czyjąś lub własną. Warto więc było tak mi ryzykować?

Wziąłem plecak i powędrowałem do klasy, w której wszyscy nie wiedzieli o prawdzie. Ci ludzie byli tak słabi i obojętni, a przy tym tak zupełnie czyści, zważywszy na to, kim była nasza grupa. Oni byli zwykłymi grzesznikami, a my ucieleśnieniem zła i prawdziwą reprezentacją siedmiu grzechów.

– Dzisiaj chcesz odpalić ten rytuał? – Wzdrygnąłem się, usłyszałem głos Amitti w głowie, to nie wydawało się normalne.

– Kończy się czas, mamy moc i pamiątki po siedmiu dziewczynach, wszystko musi się udać. Amitti to już czas. – Zadecydował Ethan swoim pewnym głosem.

Cała ta ich rozmowa była przeze mnie monitorowana. Widziałem i słyszałem wszystko w swojej wyobraźni. Nie miałem zielonego pojęcia, czy miało to być coś w rodzaju przepowiedni, czy tylko nikczemna zagrywka ze strony tej dwójki, ale tak czy siak, mieliśmy tam dzisiaj pójść. Może to wszystko się łączyło?

– Pan Zeyn Benson do tablicy. Widzę, jak cudownie uważasz na moich lekcjach.

Jasny szlag.

*

    Po skończeniu lekcji, wyszedłem z budynku i przypomniałem sobie, że nie przyjechałem do szkoły autem. Czekała mnie więc dość długa, samotna wyprawa do domu, w którym nie było nawet już mojego ojca. Teraz to do mnie miały należeć te wszystkie obowiązki, jak płacenie podatków czy próba utrzymania się, ale i tak miałem pójść do więzienia i ja miałem nawet powód, w odwrotności do moich przyjaciół.

    Byłem niesamowicie ociężały i gdy chodziłem powolnie po chodniku, wciąż rozmyślałem jedynie o rzeczach ogólnikowych. Nie potrafiłem skupić się na jednym wydarzeniu, gdyż było ich zwyczajnie za dużo. Byłem teraz całkiem inny, gdyż te parę miesięcy temu nic nie stawiało mi problemu. Byłem aspołecznym dupkiem z ego Boga, który miał niepowtarzalną wiedzę i umiejętności. Teraz natomiast byłem jedynie zagubionym chłopcem, który nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nie miałem rodziny, przyjaciele mieli skończyć tak samo, jak ja, a miłość? Ona wciąż była zagadką i czymś w rodzaju zakazu, ponieważ pomimo tego, że niejednokrotnie uprawiałem już seks, nigdy się nie całowałem.

    Życie uciekało mi przez palce, a ja nie wiedziałem, czy powinienem był się cieszyć za to, że Lucyfer postawił ich na mojej drodze, czy powinienem pałać, bo to, co przeżywaliśmy, było prawdziwym piekłem i niczym innym.

Mój ojciec nie żył przeze mnie, mój przyjaciel nie żył przeze mnie, moja matka również nie żyje przeze mnie. Zabijałem wszystkich na swojej drodze i każdego, kogo kochałem, musiałem uśmiercić. Niekoniecznie sam, ale zawsze była to jakaś machineria łańcuchowa, która prowadziła do śmierci.

Jak do rzeki.

Ta posrana rozmowa z Brownem zakorzeniła mi się w mózgu w dość dużym stopniu i było to widać po moim toku rozumowania. Ogólnie te trzy miesiące, które były wręcz przepakowane wszystkim, odmieniły mnie, a ja wciąż stawałem się inny, lepszy, gorszy, trudniejszy, bardziej emanujący nadzieją i bardziej zamknięty w sobie. Byłem codziennie innym członkiem, ale na pewno nie byłem dobry. Byłem złym człowiekiem i nie zasługiwałem na żadne szczęście.

Gdy wszedłem do domu, napisałem wiadomości do sprzątaczek na temat zwolnienia. W końcu ja sam dam sobie radę, a one i tak przychodziły tu tylko po seks z moim ojcem. Przelałem im ostatnie pieniądze i zostałem sam w domu, już na zawsze.

Miałem dwa wyjścia, które i tak skończyłyby się śmiercią. Ogółem wszystko kończy się śmiercią, więc po co miałem się starać? Po co miałem znajdować miłość, przyjaźń? Po co miałem iść do pracy i zarabiać pieniądze, by później być szczęśliwym przez chwilę, a następnie umrzeć? Po co miałem mieć ambicje dotyczące pracy, jako policjant kryminalny, skoro nie zamarłem nawet śladów? Po co?

Życie nie miało sensu.

Nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić przez te dobre parę godzin, aż do spotkania, które miało być zwieńczeniem naszej studniowej misji, której nie wygraliśmy. Praktycznie od dzisiejszego spotkania zależało wszystko, włączanie z naszym życiem.

Jakim jednak kosztem?

Nie chcieliśmy zostać złapani, ale zapłaciliśmy o wiele większą kwotę mentalną przez te miesiące, niż jak gdybyśmy od razu poszli siedzieć. Straciłem ojca, straciłem przyjaciela, straciłem swój charakter, straciłem samozaparcie, straciłem zdrowie psychiczne, ja sam samego siebie kurwa straciłem.

Gdy to do mnie doszło, chwyciłem za pierwszą lepszą szklankę na stole i rzuciłem nią w ścianę z całej siły, a ta rozpadła się w drobny maczek. Nie wiedziałem już, co począć, skoro byłem w kropce.

Moje myśli z minuty ma minuty zmieniały się z ,,nie opłaca mi się nic robić, to nie ma sensu", a „Nie mam już nic do stracenia, jestem wszechmocny". To był całkowity obłęd i nie potrafiłem się zdecydować na jedną ze stron. Przecież dało się zwariować z wiedzą, iż wszystko działo się przez ciebie, bo to ty nie mogłeś uniknąć swojego końca. Wszystko było zaplanowane od samego początku.

Przypomniałem sobie te wszystkie, piękne chwile, które spędziłem z grupą. Jak byliśmy pierwszy raz w lesie, jak zbudowaliśmy nasz obóz, a następnie jak tam zrobiliśmy nockę. Wspominałem ten dzień, w którym wszyscy po kolei poznawali swoje grzechy i w którym ja nie byłem szczery.

Może to właśnie jest kara za to?

    Przez resztę dnia siedziałem pod ścianą i patrzyłem przed siebie, próbując dojść do jakiegokolwiek wniosku. Nic się jednak nie udawało, wciąż wracałem do punktu wyjścia i myliłem się w faktach, próbując zrozumieć swój umysł. Było to jednak bezskuteczne, a ja sam przez bite godziny nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić. Po prostu byłem złamany mentalnie.

    Nagle usłyszałem odgłos dzwonka do drzwi, który rozniósł się po całym domu. Po siedmiu sekundach podniosłem się i poszedłem w stronę drzwi, za którymi stała postać Brooke.

    – Wyglądasz... wszystko dobrze? – Zachowywała się tak, jakby ducha zobaczyła. Co mogłem jednak powiedzieć? Nie spałem, mało jadłem i czułem ciągły dołek, którego nie potrafiłem unormować przez ciąg myśli. Cudownie.

    – Tak. Idziemy? – Zapytałem, a bardziej przypomniałem, bo nie czekając na reakcję dziewczyny, wyszedłem z domu, zakluczając i wyrzucając w krzaki klucz. Nie obchodziło mnie, czy się zgubi.

    – Okej. – Skwitowała z lekką niepewnością w głosie. Czuła się niekomfortowo w moim towarzystwie, ale co ja mogłem zrobić, skoro równie źle czułem się sam ze sobą.

    Weszliśmy do auta Avery, z którą brunetka przyjechała i or tamtego czasu dziewczyny zaczęły ze sobą rozmawiać. Nie miałem pojęcia, co było ich tematem, bo nie umiałem się skupić. Chyba nawet w pewnym momencie próbowały skupić moją uwagę i włączyć do rozmowy, ale było to awykonalne.

    Ja siedziałem i patrzyłem przez okno samochodowe, patrząc w księżyc i przeklęte gwiazdy. Przypomniałem sobie, jak studiowałem mitologię gwiazdozbiorów. Jaki wydawałem się sobie wtedy mądry, bo myślałem, że odkryłem wszystko, co nam zafundowano. Okazało się, że wtedy byłem w ślepym zaułku i prawdziwa odpowiedź była o wiele łatwiejsza do odnalezienia. Ja jednak wtedy nie umiałem używać emocji, byłem typowym myślicielem, który czerpał energię z zyskiwania cyferek i literek. Nie wiedziałem, co było gorsze.

Po prostu ja jestem zły i zepsuty.

Przed wejściem do lasu czekaliśmy dość długi czas, czekając, aż się ściemni. Moja podświadomość dosadnie mówiła mi o tym, że coś się święci. Nie umiałem opisać tego, że wiedziałem, iż coś się działo. Po prostu czułem to w kościach i umysł nakręcał się jeszcze bardziej.

– Wszystko dobrze? – Usłyszałem zmartwiony głos Avery, na który pokiwałem głową. – Nie wyglądasz za dobrze Zeyn.

Dobrze się też nie czułem, ale co ja mogłem zrobić z tym faktem, skoro wiedziałem, na co się pisaliśmy i jakie pociągniemy za sobą skutki.

– Po prostu wiem, co się stanie dziewczyny. – Westchnąłem zmarnowany. – Najzwyczajniej w świecie wiem, że mija nam czas, a przy tym fakt, iż będziemy w stanie się wybronić z zarzucanych nam czynów. Słowa dyrektora nic nie dadzą. Dla policji nadal jesteśmy głównymi podejrzanymi, bo skoro ci potrafią nawet cofnąć i pozmieniać czas tak, że nikt nie będzie pamiętał o sytuacji w szkole, to jesteśmy skończeni.

Dziewczyny nic nie odpowiedziały, ale ja też na ich miejscu bym tego nie robił. Może byłem dla nich zbyt ostry i bezpośredni, a takie wytrącanie z równowagi nie było dobre dla akcji, ale szczerze nie miałem nic już do stracenia. Mogłem jedynie próbować uratować ich.

– Chyba możemy wychodzić. – Powiedziała nijako Brooke, poprawiając swoje okulary na nosie i wskazując na wychodzącego z auta Doriana. – Zaraz zacznie się robić ciemno, a wtedy będziemy mogli zaatakować.

– Musimy być spokojni, bo nie wskórać nic bez planu. – Przypomniała Avery.

Moim zdaniem to w ogóle nic nie wskóramy, ale mogę spróbować zabić Amitti kamieniem.

Ciekawe czy to Lucyfer też przewidział?

Pokiwałem głową, choć nie wiedziałem, o czym dziewczyny gadały, gdyż ich nie słuchałem, a następnie wyszedłem z auta, kierując się w stronę chłopaków i Toledo. Z wszystkimi się przywitałem, czując w klatce pewien dziwny ucisk, który z każdą chwilą jedynie się nasilał. Nie wiedziałem, co to, ale pierwszy raz od dawna miałem ochotę najzwyczajniej w świecie się rozpłakać.

– Nie wiem, co tam się stanie, ale chcę, żebyście wiedzieli, że te ostatnie miesiące pomimo tego, że nie należały do normalnych, to były dla mnie bardzo ważne. – Zaczął mówić Luca. – Na początku nie lubiłem was, ale z czasem okazało się, że staliście się dla mnie, jak rodzina. Nie mam pojęcia, czy dzisiaj nie umrzemy, czy nie trafimy do więzienia lub, czy po prostu któryś z nas nie zostanie ranny. Nie jesteśmy tego w stanie przewidzieć, więc chcę wam po prostu powiedzieć, że kocham was jak moją drugą rodzinę.

Moje serce na sekundę się zatrzymało, a ja sam uśmiechnąłem się, czując ciepło rozlewające się po moim sercu. Miałem prawdziwą rodzinę i ich wstąpcie. Niestety zrozumiałem to za późno.

– Kocham was. – Powiedziała Toledo.

– Też was kocham. – Dodał Dorian.

– Staliście się dla mnie najważniejsi. Kocham was. – Dodała Brooke.

– Kocham was. – Powiedział Sebastian, uśmiechając się w kierunku swojej dziewczyny.

– Nigdy o was nie zapomnę. Kocham was. – Dodała Avery z oczami pełnymi łez.

To był ten moment, w którym normalnie bym nie odpowiedział, ale nie mogłem.
Czułem do nich to samo, co oni do mnie. To oni byli moją rodziną, przyjaciółmi, a nie osobami, które tolerowałem bardziej i mniej lub grupą. Ja ich kochałem.

– Też was kocham głupki. – Ogłosiłem, szokując tym samym chyba resztę, bo dodatkowo uśmiechnąłem się, a w kącikach moich oczu pojawiły się łzy. Niesamowicie poruszyło mnie to wszystko.

Podeszliśmy do siebie i przytuliliśmy się, tworząc jedną wielką kulkę. Wiedzieliśmy, że możemy nie wrócić z tego cało. Wiedzieliśmy, że może nam się coś stać i po prostu chcieliśmy jeszcze na chwile przypomnieć sobie, że mamy siebie. Bo mieliśmy i to w każdej chwili, bo mogliśmy na siebie liczyć pomimo różnic i sprzeczności charakteru.

Najtrudniejsze było odlepienie się od siebie i pójście wgłąb lasu. Gdy wypuściliśmy siebie z objęć, poczułem niewiarygodną pustkę i smutek, którego nie czułem nigdy wcześniej. Odczuwałem fakt, że pewna era w moim życiu właśnie miała się zakończyć.

Idąc przez las, próbowaliśmy zachować zimną krew, ale byłem w stu procentach pewny, że każdy z nas nie czuł się dobrze w tym lesie. Szliśmy przed siebie, chodząc po ścieżkach w poszukiwaniu Amitti i jej sekty. Przypominałem sobie wszystkie akcje, które odbyły się w tym lesie i nie mogłem uwierzyć w fakt, że mogło to się już nigdy nie powtórzyć. Moje serce krwawiło.

– Słyszę ich. – Doszedł do mnie zgaszony głos Brooke, na który wzdrygnąłem się i zatrzymałem na chwilę.

    Obróciłem się i spojrzałem w kierunku, w którym patrzyła brunetka, zauważając Amitti, Ethana i Ciarę, sprzątających i robiących coś z lasem. Wyglądało na to, że coś się szykowało i nie było to nic dla nas dobrego.

    – Co oni robią? – Zapytała Toledo, ale nikt jej nie odpowiedział. Wszyscy patrzyliśmy, jak grupa coś robiła i zupełnie nie wiedzieliśmy, czego powinniśmy się spodziewać.

    – Macie ich rzeczy? – Zapytała Amitti. – Potrzebujemy siedmiu artefaktów po zabitych dziewczynach, byśmy mogli odbyć rytuał. Tak samo potrzebujemy coś od Jacoba. Ojciec zupełnie nie przemyślał faktu z jego samobójstwem, musiałam grzebać w jego zwłokach.

    Spojrzeliśmy na siebie z tym samym znakiem zapytania w głowie. Potrzebowali oni tych rzeczy, by odbyć jakiś rytuał? Miałem same negatywne myśli, zupełnie nie wiedziałem, czego powinienem się spodziewać.

    – Wszystko jest. – Odpowiedział Ethan, wyjmując z pięściakami jakąś wstążkę, szczotkę i inne tego typu nic pozornie nieznaczące rzeczy. – Teraz możemy zaczynać, wyczuwam ich obecność.

    Po wypowiedzeniu tych słów chłopak się zaśmiał, a przeze mnie przeszedł okropnie nieprzyjemny dreszcz, który sparaliżował mój mózg na chwilę.

    Ethan porozdawał po nich te rzeczy, a cała trójka rozłożyła je na ziemi, tworząc kółko. Odsunęliśmy się od nich, by zachować pewność, iż nas nikt nie zobaczy. Staliśmy jednak w takim miejscu, że raczej nikt nas zauważyć nie powinien, choć była to Amitti, a z nią było dosłownie wszystko możliwe.

    – Wyczuwam ich energię i chęć wygranej. – Zapiszczała Ciara, ciesząc się, jak małe dziecko z faktu, iż miała odbyć zaraz jakiś rytuał. – Nie mogę się doczekać, aż ich sprowadzimy. To będzie mocarne.

    Sprowadzimy?

    – Pamiętaj, że musisz się skupić, gdyż masz z nas trzech najmniejszą moc i jest cię to w stanie dosłownie rozsadzić. Zrozumiałaś? – Zapytała Amitti, a dziewczyna pokiwała twierdząco. – Doskonale. Złapmy się za ręce.

    Ciara, Amitti i Ethan zrobili koło, które było otoczone rzeczami zmarłych dziewczyn. Zabrali but Jacoba i położyli przed siebie, malując na ziemi pentagram. Nie było dobrze i to zdecydowanie nie było dobrze.

    – Gotowi? – Zapytała końcowo blondynka, a reszta pokiwała. – Świetnie.

    Powinniśmy byli coś w tamtej chwili zrobić, zareagować lub zaatakować, ale nie czułem się na siłach. Nie potrafiłem tego wyrazić słowami, coś jakby przyczepiło mnie do jednej roli i choć moja głowa kazała mi atakować, to ciało nie było posłuszne. On naprawdę wiedział, co się działo.

Pamiętajcie, że to mocniejszy rytuał od normalnych przywołań, więc zaczynajmy. – Westchnęła, a następnie cała trójka spojrzała w górę. – Lordzie Szatanie, przez Twoją łaskę, udziel mi proszę mocy, by stworzyć w mym umyśle i wykonać to, co pragnę, a koniec osiągnę z Twoją pomocą, o Potężny Szatanie, Jedyny Prawdziwy Boże, który żyjesz i królujesz na wieki wieków.
Usilnie proszę Cię byś wpłynął na piekielną trójcę, aby ukazała się przede mną oraz aby udzieliła mi Ona prawdziwej i wiarygodnej odpowiedzi, bym mogła ukończyć to, czego pragnę, pod warunkiem, iż jest to zgodne z Ich stanowiskiem.
O to pokornie i z szacunkiem proszę w Twoim imieniu, Lordzie Szatanie. Uznaj mnie godną Ojcze i spraw, by moc siedmiu grzechów wypełniła twoją wolę i przywróciła na ziemię twoich pomocników."

Nagle wezbrał się ogromny wiatr, a właściwie wir przed nimi, który zbierał każdy liść z gałęzi. Wszystko zataczało koło i zbierało się przed nimi, zasłaniając coś, co zaraz miało nam się ukazać.

    Nagle ni stąd ni zowąd poczułem, jak coś ciągnie mnie do środka. Nie tylko ja miałem ten problem, bo praktycznie my wszyscy nagle zaczęliśmy prawie że lecieć do nich.

    Próbowaliśmy się zaprzeć, złapać drzewa, a nawet rzucić na ziemię, ale czuliśmy takie przyciąganie, porównywalne do ciągnięcia za nogę. Nawet zaparcie się całym naszym ciężarem nic nie dawało. Byliśmy pod tym względem bezbronni.

    Wtedy zauważyłem, jak but Jacoba wędruje za artefakt jednej z zabitych dziewczyn. Wszyscy oprócz mnie mieli przyporządkowany jeden z artefaktów, każdy z nich był grzechem i odpowiadał jednemu władcy piekła, a ja byłem w środku trójcy. To była jebana pułapka.

    – Wiedziałam, że się zjawicie. – Ogłosiła pusto, szczerząc się do mnie. – Ojciec nigdy się nie myli.

    Próbowałem ruszyć, ale byłem zamknięty w niewidzialnym pomieszczeniu i czułem się, jak rybka w akwarium, która służyła jedynie do oglądania. Kuźwa, byliśmy w potrzasku.

    – Wypuść ich. – Powiedziałem bez jakiegokolwiek strachu. Nie bałem się i nie obchodziło mnie moje życie. To oni byli dla mnie ważniejsi.

    – Miałabym wypuścić kogoś, kogo potrzebuję? – Zapytała z wyraźną pogardą w głosie. – Najpierw niech wszyscy, włącznie z tobą poznają prawdę bracie.

    Zamarłem. Widziałem to w jej tęczówkach, gdy wpatrywałem się w jej oczy, kiedy próbowałem użyć na niej swej perswazji . One nagle przejęły ten krwisty, czerwony, diabelski kolor, którym ja również emanowałem.

    To ja byłem jej bratem, nie Jacob.

Wszyscy włącznie ze mną patrzyli osłupiale na dziewczynie. Podejrzewałem, że byłem w to wszystko jakoś bardziej zamieszany, ale nie sądziłem, że aż tak. Kiedy ojciec wskazał Jacoba na syna Lucyfera, całkowicie porzuciłem tamtą myśl... właśnie, ojciec.

– Jacob nie jest twoim bratem? Mój ojciec...

– Zacznijmy od tego, że to nie jest twój biologiczny ojciec. – Wtrąciła nagle, przerywając mi. Nie mogłem nadal oderwać oczu od jej krwistych tęczówek. To wszystko działo się naprawdę. – Poza tym on kłamał w tej kwestii. Chciał cię chronić, byś nie dowiedział się, że jesteś moim bratem, a przy tym księciem piekła. Sądził, że jak poda całkowicie odwrotne cechy niż te, które posiadasz, odwiedzie cię od myśli na temat naszego powiązania. Miał rację, udało mu się, ale i tak musiał ponieść karę.

Próbowałem uderzyć w niewidzialne pole, ale nic to nie dało. Widziałem przerażenie na twarzach przyjaciół i to, jak słowa więdły im w gardle. Nie wiedzieliśmy, czego się spodziewać i jaki miał być nasz koniec, a on zbliżał się nieubłaganie szybko.

– Nie napierdalaj w to tak, bo i tak nie jesteś w stanie nic z tym zrobić. – Przewróciła ostentacyjnie oczami, prychając pod nosem. – Wyprzedzając twoje pytanie to tak, ojciec opętał Browna, zabił twojego przyszywanego ojca, a następnie chciał cię trochę postraszyć i doprowadzić do tego, że go zabijesz i będziesz miał wyrzuty sumienia. To samo tyczy się balu i wszystkiego, co się działo, fajnie co?

W mojej głowie odbywał się prawdziwy harmider, który nie potrafił się ani na chwilę uspokoić. Te informacje mnie doszczętnie dobijały, a ja sam nie wiedziałem jeszcze, czego nie wiedziałem.

– Po co? – Zapytałem, to wszystko było dla mnie zbyt pogmatwane.

– Zacznijmy od samych początków, od kiedy wasi rodzice byli jakoś w waszym wieku. – Wskazała po kolei na każdego, a na samym końcu na mnie. Jej bracie. – Wasi rodzice w waszym wieku byli równie głupi, co wy, bo gdyby nie ich zabawa z naszym ojcem pewnie nie byłoby tutaj takiej zabawy. Wywoływali oni duchy, a następnie demony, z którymi zawierali kontrakty, nie wiedzieli jednak, że każdy z nich ma swoją cenę, którą byliście wy. Skazali was oni na wieczne potępienie w piekle i życie według grzechów, ciekawie nieprawdaż?

Westchnąłem, przypominając sobie kasety. Nie wiedziałem na nich rodziców nikogo, oprócz moich. Jednak nie rozumiałem wtedy, że nie musieli oni być na kasecie, by czynnie brać udział w spisku. Czemu byłem tak niemądry i nieuważny.

– Czternastka nastolatków, waszych rodziców, usunęła się wtedy z pomysłu, skazując was jedynie na to, co przychodzicie teraz, ale nie czwórka śmiałków, która nie chciała skończyć piekielnej zabawy. Właśnie to ich widzieliście na kasetach. – Spojrzała na mnie swoim wygłodniałym spojrzeniem. – To właśnie twój przyszywany ojciec i twoja matka byli dwójką z tej czwórki śmiałków, która skończy najgorzej, a tych dwóch, których zabito, byli moimi.

– Czyli jesteśmy przyrodnim rodzeństwem? – Zapytałem, totalnie nie rozumiejąc sytuacji i tego, co się działo. Przecież to było co najmniej straszne.

– Nie Zeyn, ludzkie kobiety dla nas nie są matkami, a jedynie przenośnikami. My mamy jedynie ojca i to jednego ojca. To jeszcze nie koniec tej wspaniałej historii, pamiętaj o tym. – Opowiadała dalej, a ja jedynie czułem, jak moje serce przyśpiesza, a oddech zatrzymuje się w gardle. – Kojarzysz mnie na starych kasetach? Ty też wtedy z nami byłeś, ale masz wyczyszczoną pamięć. Po tamtych wywoływaniach pokłóciliśmy się o stanowisko władcy tronu piekielnego i ojciec cofnął nas, byśmy mogli zacząć od początku. Oboje jednak zostaliśmy wychowankami dwóch najbardziej grzesznych osób, które były ze sobą tylko i wyłącznie z tego powodu, że za życia zostały rozdzielone z ich prawdziwymi miłościami. Moi rodzice tak naprawdę nigdy nie umarli, tylko zostali przeniesieni na drugi koniec świata, by nigdy nie mogli wrócić do swojej miłości. Wiesz, twoja matka kochała mojego przyrodniego ojca, moja twojego, tak jak opowiadał ci on parę dni przed śmiercią. Prawdziwych kochanków rozdzieliła och teoretyczna śmierć partnerów.

Wszystko nabierało większego sensu, lecz było coraz mniej realne. Nie sądziłem, że to wszystko będzie aż tak pokomplikowane i okropne.

– Zrodziliśmy się ponownie z przymusu dwóch największych grzeszników. Ojciec planował to od samego początku i dobrze wie, jaką moc posiadasz, dlatego wysłał cię tutaj blisko, a mnie daleko. Wszystko pokomplikowało, jednak gdy wysłał nasze matki do czyśćca. Myślisz, że dlaczego twoja matka zmarła przy porodzie?

Od zawsze siebie obwiniałem za ten fakt, iż moja matka nie żyła. Teraz jednak okazywało się, że było to od początku zaplanowane przez samego króla piekieł, który zaplanował całe moje życie.

– Z moją było podobnie, a właściwie tak samo. Kiedy były one w ciąży, obie miały wypadek. Mój teoretyczny ojciec wybrał się do Lucyfera o pomoc, modląc się do niego, a ten kazał mu wybierać między matką a dzieckiem. U ciebie to Lucyfer sam się objawił, jako pomocnik w uratowaniu jednego z dwóch żyć, a twój ojciec wybrał twoje życie, zamiast życia kobiety, której i tak nie kochał. To wszystko było ukartowane od parunastu dobrych lat Zeyn. – Pokiwała głową, choć nie wydawało mi się, że mówiła to z całkowitym zobojętnieniem. Ruszyło to ją. – Lucyfer dał naszym przyrodnim ojcom jednak jeden warunek. Nie mogli oni sprawić, byśmy ich pokochali. Mieliśmy ich nienawidzić, by móc później pokochać naszego faktycznego ojca.

    Wszystkie traumy, które przeszedłem za młodu, okazały się jedynie testem. To nie ze mną wtedy był problem, mój ojciec naprawdę chciał być dla mnie właściwy, ale nie mógł. Nie pozwolono mu i fakt, że o tym nie wiedziałem i sądziłem, że mnie po prostu nie kochał, zabijał mnie.

    – Byłeś całkiem agresywnym i niebezpiecznym dzieckiem, nieprawdaż? – Zapytała, jakby była to rzecz, której nie wiedziała. – Zabiłeś kota, atakowałaś nauczycielki nożyczkami, wyrwałeś włosy koleżance w przedszkolu i wrzuciłeś nauczycielkom potłuczone szkło do torebki. Było tego mnóstwo, a przy tym wciąż nie pojawiały się tobie wyrzuty sumienia. Ja miałam to samo. Wychowywałam się tu na ziemi bez korpusu moralnego, aż do pewnego dnia, w którym się spotkaliśmy. Kiedy zobaczyliśmy się pierwszy raz na peronie.

    Fala miażdżących wspomnień zalała moją głowę, przypominając sobie to wszystko. Krew, zmasakrowane ciało dziewczynki, pędzący pociąg. Byłem prawdziwym diabłem.

    – Założę się, że pamiętasz ten dzień, gdyż wywarł on niezłe piętno na twoim dzieciństwie. Ja natomiast sądzę, że chyba nie powiedziałeś im o tym. – Spojrzała na grupę, a ja poczułem wielki wstyd. Nie byłem z nimi szczery, choć tego oczekiwałem od nich samych. Nie zasługiwałem na ich przyjaźń. – Może podzielimy się z nimi tą historią?

    „– Skacz."

    Próbowałem krzyknąć, ale byłem wyciszony, nie mogłem zrobić nic, oprócz całkowitego mentalnego zapadnięcia się pod ziemię. Chciałem zniknąć, gdyż wiedziałem, że ta historia była ważna, a się nią nie podzieliłem, ja o tym wiedziałem, ale bałem się niezrozumienia z ich strony. Byłem tak kurewsko głupi, myśląc, że nie mogę im zaufać. Niby byłem mądry i wszystko kalkulowałem, ale teraz rozumiałem, że wcale nie byłem inteligenty, gdyż jakbym był, to bym wpadł na ten pomysł, a ja całkowicie wszystko zepsułem.

    Jak zawsze.

    – Mały Zeyn rozpoczął właśnie edukacje w szkole podstawowej. Miałeś wtedy ile lat? Siedem? Nieważne, byłeś czystym złem w ciele dziecka. – Zaśmiała się, paraliżując mnie swoim nienaturalnym i zimny głosem.  – Pewnego dnia nasz delikwent postanowił wybrać się na peron, by poczytać książkę, ale tam spotkał pewną małą, niewinną dziewczynkę, która do niego podeszła.

    Nie.

    N i e.

    N I E.

    „– Cześć, co robisz tutaj? – Usłyszałem jakiś piskliwy głos, który był chyba skierowany w moją stronę. Czemu ona mi przerywała, nie chciałem z nią gadać.

    – Przyszedłem poczytać, jak widać. – Odpowiedziałem krótko. Miałem nadzieję, że teraz sobie pójdzie.

    – Co czytasz?

    – Idź sobie. – Powiedziałem w końcu.

    – Co czytasz?

    – Książkę o Jokerze. Lubie jego postać, jest lepszy od batmana.

    – To twój idol?

    Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc, o co chodziło dziewczynce, ale w końcu pokiwałem głową, by mogła się ode mnie odwalić.

    – Wiesz, że swoje pierwsze zabójstwo miał w metrze?

    – Długo tu będziesz jeszcze?

    Jak ona mnie denerwowała.

    – Sprawię, że poczujesz się, jak on. – Powiedziała, chwytając moją koszulkę.

    Na początku oczywiście nie byłem w ogóle przekonany do jej pomysłu i jej głupiej osoby, ale przystałem na jej propozycje, by poszła sobie ode mnie, jak najszybciej. Musiałem grać tak, jak ona mi kazała, bym mógł ją zadowolić i by sobie, jak najszybciej poszła.

    Podeszliśmy bliżej torów. Nie wiedziałem, o co chodzi.

    – Wystaw rękę i powiedz do mnie za cztery sekundy „skacz.". Okej?

    – Po co? – Zapytałem, nie miałem jednak złych przeczuć. Byłem zbyt mały.

    – Po prostu to zrób. – Powiedziała twardo, a ja się zgodziłem.

    Zacząłem odliczać od pięciu, aż do zero, na które wyciągnąłem rękę, a dziewczynka po prostu wskoczyła pod jadący pociąg, który rozerwał jej ciało na malutkie kawałki.

    Skoczyła przeze mnie."

Tak dokładnie Zeyn, to byłam ja.

Gdy te słowa wypełzły z ust Amitti, poczułam, jak robiło mi się słabo. Od samego początku wszystko było zaplanowane i Brown nie kłamał z faktem, iż moje życie było wiadome od samego początku. Byłem jedynie marionetką, a moje życie grą.

– Te wszystkie terapie, złe kontakty z ojcem, problemy rodzinne i całkowity brak empatii co do drugiego człowieka, były spowodowane tobą i demonicznym ojcem, którego nawet nie poznam? – Prychnąłem, uderzając w niewidzialną ścianę. Ja przecież mogłem się zabić, a to nie byłoby zaplanowane.

– Nie poznasz? Naprawdę? – Zaśmiała się, patrząc na resztę, a ja w tym czasie chciałem uderzyć z całej siły głową w ścianę, ale moje ruchy zostały zatrzymane. – Widzę, że masz coraz to głupsze pomysły, więc możemy zaczynać to, po co właściwie tu przyszliśmy

Kiedy trójca ponownie się zebrała na środku i zaczęła coś do siebie szeptać, ja odzyskałem możliwość poruszenia się. Był to jednak mniejszy zakres, niż na początku i jedynie patrzyłem na moich towarzyszy. Widziałem ich ból i strach na twarzach, a mi zbierały się łzy w kącikach, gdyż to wszystko było przeze mnie. Od samych narodzin, a nawet przez nimi, wszystko było wiadome i zaplanowane tak, bym był najgorszy. Byłem w końcu synem samego króla piekieł - Zeynem Samaelem Morningstarem.

    Amitti zaczęła coś szeptać, a ja nie byłem nawet w stanie usłyszeć jej słów, a co dopiero zrozumieć. Mój stan był na wyczerpaniu psychicznym, jak i fizycznym, a nagły i potwornie mocny ból w klatce piersiowej, sprawił, że ryknąłem na całe gardło.

    – Oto twoje dzieci Lucyferze gwiazdo zaranna przywołują siedmiu władców piekła, Lucyfera w samej osobie, Lewiatana, Satana, Belfegora, Mammona, Belzebuba oraz Asmodeusa. Czyńcie swoją powinność i zajmijcie swoje miejsce na ziemi, wstępując w artefakty po naszych ofiarnych dziewicach. Niech na niebie powstanie piekielny grzmot grzechu.

    Stało się to, o czym mówiła blondynka. Z mojej piersi wydarło się kolejne, piekielne uderzenie, które poczuła jednak jeszcze dziewczyna. Przez piekielną trójką natomiast rozbłysł czerwony grzmot, który popędził w górę, oślepiając mnie, jak i innych na chwilę.

    To była dosłownie sekunda, chwila, a zmieniła wszystko. Zamiast artefaktów pojawiły się szare, niecielesne postury, które były jedynie duchami. Przezroczyste postury stały za swoimi przydzielonymi reprezentantami grzechów, jakby czekając na coś.

    Lub na czyjeś życie.

    Widziałem to, jak czerwone światło z nieba zaczęło w nich uderzać po kolei. Krzyczałem z bólu i płakałam ze złości i smutku, widząc, jak po kolei ciała moich przyjaciół padają na ziemię. Ból przeszywał całą moją głowę, serce i duszę.

    Najpierw muskularne ciało Luci poleciało wprost na ziemię, przypominając mi, jak ten chłopak na początku był do mnie zrażony. On umarł za mnie, choć na podatku nie pomyślałbym, że w ogóle mnie to poruszy, to teraz zupełnie nie żałowałem kontaktu z nim. Nie wierzyłem w to, co się tutaj działo.

    Drugi piorun przeszył Brooke, a jej naelektryzowane włosy były amortyzatorem, by jej głowa nie ucierpiała przy upadku. Widziałem oczami wspomnień, jak zdobywaliśmy razem wiedzę w kawiarni. Od samego początku czułem od niej to, że złapiemy wspólny język. Jej nad przeciętna inteligenta, zbliżyła nas do siebie na tyle, bym mógł uznać Brooke za moją siostrę. Moją cudowną bliźniaczkę, która właśnie umarła.

Trzecia umarła Toledo. Wrzask, jaki wydobył z siebie Sebastian, był nie do zapomnienia. Wróciłem myślami do dnia, w którym przyłapałem ich w sypialni. Nie zapomnę nigdy naszej rozmowy i faktu, że mogli być razem szczęśliwi chociaż przez chwilę

Kiedy w Sebastiana uderzył pierun, ten się cieszył. Chciał przeżyć to samo, co ukochana. W mojej głowie od razu pokazały się obrazy, gdy pierwszy raz gadaliśmy, a ja zacząłem go wyzywać. Później obronił on mnie przed footballowcem, zaufał mi, gdy przyłapałem go z Toledo i pomógł pomścić Jacoba. Ten zły człowiek nie był wcale zły, a zepsuty. Był dla mnie, jak brat, którego kochałem.

Ostatnim, gniewnym grzechem był Dorian. Pomimo jego zapłakanych oczu, ten wiedział, co go już czekało. Uśmiechał się do mnie, powolnie czekając na własną śmierć, której ja nie chciałem. Nie miałem z nim aż tak dobrego kontaktu, ale moje serce rozerwało się na drobne kawałki, gdy lunął na trawę. Gdyby nie on, to w końcu wszyscy bylibyśmy pod koniec smutni, a zbliżyliśmy się. Gdyby nie on, to nie wiedziałbym, o co chodziło z rysunkami w jego notatniku, ale teraz wiedziałem, że one przedstawiały dokładnie tą sytuację, w której się teraz znajdowaliśmy. Wszystko było dokładnie zaplanowane od samego początku.

Moje myśli odpływały, a ja płakałem, wplątując się w ostatnią osobę z grupy, która została. Czułem, jak rozrywa mi serce, gdy patrzyłem na jej zapłakaną i roztrzęsioną twarz. Ona od zawsze była taka dzielna, teraz też była i za to ją... kochałem.

Ona jednak nie umarła, nie wiedziałem, co się stało. Spojrzałem na Amitti, której czerwień oczu dosłownie mnie piorunowała, a ja mogłem jedynie wyobrażać sobie, że u mnie musiało to wyglądać podobnie.

– Czemu to wszystko zrobiłaś? – Zapytałem urwanym głosem, pocierając mokre policzki od łez i pociągając nosem.

– On chciał, żebyś cierpiał, a jednocześnie był szczęśliwy. – Odpowiedziała Amitti, wzdychając ze zmęczenia. – Widzisz, ojciec nie jest takim normalnym rodzicem, który da ci miłość ot, tak. On doskonale wie, jak się zachowasz i jak wszystko przeżyjesz. Wie też, że nie mogę zabić Avery i że Asmodeusz nie zejdzie tutaj dzisiaj na ziemię.

Widziałem, jak szare poczwary obejmują nieżywe ciała moich przyjaciół. Ich jeszcze skóry były macanie przez jakieś demony. Nie mogłem uwierzyć w fakt, iż żaden z nich nie dostał tego, na co najbardziej zasługiwał: miłości, zrozumienia i wybaczenia.

Wtedy poczułem, że niewidzialne ściany zniknęły i sprawdziłem to ręką, potwierdzając tą tezę. Spojrzałem zapuchniętym rękami, na wycieńczoną i leżącą na zimnej ziemi Avery. Przepraszałem w duchu wszystkich za to, za to, co tu się stało. Przepraszałem moją matkę, że umarła. Przepraszałem ojca, że nie rozumiałem, iż nie mógł być inny w stosunku do mnie. Przepraszałem Lucę, Brooke, Toledo, Sebastiana, Jacoba, Doriana i Avery za to, że musiałem się do nich zbliżyć i im zaufać, by ci poczuli odejście dwa razy mocniej. Czułem, jak rozrywa mnie od środka wiedza na temat faktu, iż to ja byłem problem, ale to była czysta prawda.

– Memento Mori. – Usłyszałem jedynie wypowiedzenie tych słów przez Amitti, a szare poczwary rozpłynęły się w powietrzu.

– Czemu zakończyłaś rytuał, skoro została nam jeszcze jedna? – Zapytał z oburzeniem Ethan, ale zły wzrok Amitti od razu go cofnął.

– Ojciec nie przyjmie jej, poczułam to. – Wyjaśniła szybko, patrząc na mnie. – On żąda planu b.

Ethan i Ciara, aż wstrzymali oddech, gdy tu usłyszeli, a ja nie wiedziałem nadal, co mam zrobić. Patrzyłem jedynie w puste i zapłakane oczy Yellow, rozumiejąc, jak wielki ból przeze mnie ona przeszła. Ona nie zasługiwała na to zło, którym byłem. Była więcej warta i chciałem, by to się stało. Chciałem z całego serca, by reszta żyła. Chciałem, by to wszystko potoczyło się inaczej.

    – Boli cię ten widok? – Zapytała blondynka, wiedząc, jaką dam jej odpowiedź. – Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Nie jesteśmy w stanie zabić twojej dziewczyny, ale możemy sprawić, że czas się cofnie o trzy miesiące, ale tak, jakbyś nigdy nie istniał.

    Spojrzałem pytająco na blondynkę, zastanawiając się, o co mogło jej chodzić, ale jeśli dobrze zrozumiałem jej słowa, to jeszcze nie wszystko było stracone.

    – Cofniemy czas, zabierzemy cię do ojca, za to twoi przyjaciele będą żyć, Jacob nie popełni samobójstwa, twój ojciec nie będzie nigdy miał syna, gdyż wybierze życie swojej żony, wszystko będzie tak, jakbyś nigdy nie istniał. – Widziałem w jej oczach coś, czego nie umiałem nazwać. Cieszyła się, jednocześnie mając nadzieję, że odmówię. Jakie jednak miałem wyjście? – Masz do wybrania dwie opcje: zostanie na ziemi z Avery, mając na sumieniu tych wszystkich ludzi lub pójście ze mną i z Ethanem do piekła, a wtedy my cofniemy czas. Nikt nie będzie cię pamiętał, ale...

    – Oni też nie...

    Wszystkie wspomnienia miały odejść, Toledo miała nie być nigdy z Sebastianem, Jacob miał nigdy nie powiedzieć o swojej orientacji, Brooke miała nigdy nie pójść ze mną do kawiarni, a Avery miała mnie nigdy nie pokochać.

    Miała mnie nie pamiętać.

    – Nie. – Usłyszałem zduszony głos brunetki. Ból w jej oczach był nie do opisania. – Ja chcę cię pamiętać.

    – Zeyn. – Zwróciła się do mnie Amitti, ignorując całkowicie błagania Yellow. – Masz dziesięć minut na wybranie, gdyż ja wybieram portal. Jeśli tym razem zostaniesz tutaj, to wiedz, że...

    – Wrócicie tu za kolejne dwadzieścia lat. – Dokończyłem za nią. Nie miałem wyboru.

    – Dziesięć minut. – Przypomniała, przytakując.

    Spojrzałem na ciała moich przyjaciół, które leżały sztywno na zimnej, brudnej trawie. Mogłem żyć bez nich, ale wtedy moje życie nie miałoby sensu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to wszystko było planowane. Ojciec od samego początku wkręcał Amitti, by mnie zdobyć, gdyż to on miał władze. On wiedział, co zrobimy i jak postąpimy, więc musiał nas podejść tak, jakbyśmy nigdy nie postąpili. Nie tylko ja byłem wrobiony, a my wszyscy.

    Teraz to nie miało większego znaczenia. Nie chciałem żyć bez nich, choć na początku nie chciałem żyć z nimi. Gdyby mi ktoś dał te dwie opcje trzy miesiące temu, to zostałbym na ziemi i cieszył się z uwagi na to, iż byłbym wolny od ojca i psychologa, a życie jakiś tam osób z mojej szkoły, nie byłoby dla mnie w ogóle ważne. Teraz natomiast przez tą całą zaplanowaną sytuację, nie pozwoliłbym sobie tu zostać z wiedzą na temat mojej rodziny i przyjaciół. Nie mogłem tego tak zostawić, kiedy losy wszystkich spoczywały w moich rękach.

Od zawsze wiedziałem, że emocje były słabością, tym razem jednak się jej poddałem.

Miałem tam mało czasu, by cokolwiek zrobić, by się pożegnać czy powiedzieć to, co chciałem. Czułem się dosłownie, jakbym był skazany właśnie na śmierć, choć właściwie byłem i czekałem jedynie na ostateczny wyrok.

    Ona, to właśnie ona była moją słabością i wszystkie uczucia, jakie do niej żywiłem, ale nie mogłem z nią zostać. Nie mogłem być szczęśliwy z wiedzą, że moja samolubna decyzja, zabiła moich przyjaciół, których też kochałem, jak rodzinę.

    Muszę się pożegnać.

    Wstałem i przeczłapałem się do brunetki, której załzawione oczy były wpatrzone prosto we mnie. Nie potrafiłem przeprosić za całe zło, które musiała przeżyć. Zasługiwała na coś lepszego. Zasługiwała na kogoś lepszego, niż ja.

    – Przepraszam za wszystko. – Powiedziałem, siadając przed Yellow i łapiąc ją delikatnie za policzki. Patrzyłem w jej oczy, chcąc zabrać całe zło. – Mam nadzieję, że znajdziesz kogoś lepszego.

    – Ja nie chcę nikogo lepszego. Nie chcę, byś mnie zostawiał. – Załkała, a następnie wcisnęła swoją twarz w moją cholernie brudną bluzkę. Ja też nie chciałem jej zostawiać, ale nie miałem wyboru.

    – Nie będziesz mnie pamiętać Yellow, nie będę dla ciebie istniał i nie odczujesz smutku po moim odejściu. Cieszę się jednak, że mi było dane poznać kogoś takiego, jak ty.

    – Nie mów tak. – Uderzyła mnie delikatnie w klatkę z drążącej ręki. Mogłem przysiąc, że dokładnie słyszałem, jak jej serce się łamało. Chciałem, by już jednak o mnie zapomniała i nie cierpiała. – Zeyn, nigdy nie spotkam nikogo takiego, jak ty. Właśnie dzięki tobie stałam się lepsza. – Spojrzała na mnie od dołu, a ja czułem, jak moje kanaliki łzowe wypuszczają krople bólu, które popłynęły po policzkach. – Mówiłam ci, że nigdy nie potrafiłam się zakochać. Nie kłamałam, ale teraz, gdyby ktoś mnie o to zapytał, to bym skłamała, dając taką samą odpowiedź.

    Płakałam i coraz bardziej żałowałem, że poszedłem się z nią pożegnać, gdyż czułem pierwszy raz tak wielki ból. Mogłem odejść, odłączając swoje wszelkie emocje, ale nie mogłem. Chciałem się z nią pożegnać, a właściwie nigdy jej nie opuszczać, bo pierwszy raz czułem coś takiego do kogoś innego i to mnie omotało.

    Kochałem ją, a ona mnie. Nie mogliśmy jednak być razem. Nie mogłem być szczęśliwy.

    – Też bym skłamał, mówiąc, że wciąż nie potrafię się zakochać. – Mówiąc to, zobaczyłem w jej oku iskrę, która mnie rozbroiła. Była ona pełna bólu, jak i nadziei, której nie mogłem jej dać. – Kocham cię Yellow.

    Była ona pierwszą i ostatnią moją miłością, a także ostatnią i pierwszą osobą, której to powiedziałem i to szczerze. Nie żałowałem, że jej to powiedziałem, ale żałowałem, że to poczułem. Nie chciałem mieć złamanego serca; a to właśnie się działo.

    Kochałem ją.

    Kochałem Avery Yellow i kochałem moich przyjaciół, jak rodzinę.

    Kocham ich i nie przestanę nigdy.

    – Dlaczego teraz mi to mówisz? – Westchnęła, przecierając mi mokry kącik oka. 

    Czas wciąż płynął, a ja musiałem pogodzić się z faktem, że za parę minut to wszystko będzie jedynie fikcją i moimi, marnymi wspomnieniami.

    – Chcę, być na końcu chociaż z tobą szczery, bo wcześniej nie potrafiłem. – Wydukałem, a na moje usta wkradł się dziwny, nerwowa uśmiech. Gdy ją widziałem, nie potrafiłem się nie uśmiechać. To ona była moim Yellow.

    – Zeyn. – Zwróciła się do mnie. – Pocałuj mnie, proszę.

    Mogłem powiedzieć, że w tamtym momencie cały świat się zatrzymał, a czas przestał płynąć. Wiedziałem, z czym to się wiązało i jak wiele prób do zrobienia tego miałem, ja jednak nie mogłem.

    – Nie mogę. – Powiedziałem, rozklejając się już całkowicie. Widziałem jej usta centralnie przede mną i prawie że nie mogłem się już oprzeć, ale nie chciałem do tego dopuścić. Moja psychika byłaby po tym w strzępkach. – Avery, nie mogę.

    Powiedziałem sobie kiedyś, że pocałuje jedynie dziewczynę, którą szczerze pokocham. Chciałem to zrobić, ale ładunek emocjonalny, jaki wkładałem w tę banalną czynność, która dla większości była niczym, paraliżował mnie. Wiedziałem, że bym się po tym nigdy już nie pozbierał, a szczególnie teraz, gdy wiedziałem, iż musiałem ją opuścić.

    Na zawsze.

    – Proszę Zeyn. – Zabłagała, łącząc prawie nasze usta, ale ja nie mogłem. Nie byłem w stanie. – Kocham cię.

    – Też cię kocham. – Powiedziałem, przyciskając swoje drżące usta do jej policzka. – Dlatego nie mogę tego zrobić.

    Dwie minuty.

Wstałem, patrząc na całkowicie załamaną dziewczynę i przypominając sobie, że to ja będę miał złamane serce, nie ona. Ta dziewczyna za dwie minuty nie będzie mnie znała i wróci do swojego imprezowego życia z Sebastianem. Chciałem już odejść, ale nie potrafiłem. Te piękne i duże oczy, które płaczem błagały, abym został, całkowicie mnie obezwładniały. Chciałem zostać, chciałem ją przytulić, chciałem ją pocałować i żyć w tych emocjach, które były mi bliskie przez ostatnie miesiące. Chciałem, ale nie mogłem.

Dla nich, nie dla siebie.

– Chodź, minuta. – Odkrzyknęła Amitti, a ja spojrzałem na nią niemrawo.

Ta minuta była najbardziej bolesną częścią wszystkiego. Widziałem ból i śmierć, której zaraz miało nie być. Poznałem przyjaciół i swoją miłość, a oni mieli o mnie zapomnieć. Dowiedziałem się, czemu ojciec był taki w stosunku do mnie, a nie mogłem już mu przebaczyć.

– Nigdy o tobie nie zapomnę Yellow, obiecuję. – Powiedziałem, zaciągając się nerwowo tlenem i odwracając na pięcie.

Blondynka stała i podała mi rękę. Nie miałem wyboru, więc podszedłem do niej i nie mogłem uwierzyć, że to wszystko się tak mogło potoczyć.

– lucifer, qui est Pandemonica Oppidum missio complebitur. Nobis donet in patria.

Następnie stała się ciemność.

Continue Reading

You'll Also Like

17.2K 344 37
To jest moja pierwsza książka mam nadzieję że się spodoba
109K 4.7K 47
Molly Bennet i Charlie Conley już w dzieciństwie byli nierozłączni, a ich przyjaźń wydawała się niezniszczalna. No właśnie. Wydawała się. Jak się oka...
300K 5.9K 130
Witam w mojej pokręconej historii Hailie Monet i Adriena Santana. Wszystko dzieje się po 16 rozdziale diamentu. Nowe życie 22-letniej Hailie, pełne m...
64.2K 2.9K 33
Cześć! To moja kolejna praca o tej tematyce. Tym razem Hailie ma 12 lat. Na początku książki Shane i Tony mają 16 lat; Dylan 17 lat; Will 24 lata; V...