Po drugiej stronie

By OnePunchmann

1.4K 232 347

Elin jest niespełna osiemnastoletnią mieszkanką enigmatycznego ośrodka. Nie zna zewnętrznego świata, a całe ż... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XX
Epilog
Podziękowania i koniec

Rozdział XIX

35 7 3
By OnePunchmann


Bazyli wyszedł z sali obrad zaraz za Lucianem, choć ten szybko zniknął mu z oczu. Bazyli nie zamierzał go gonić. Snuł się korytarzem, przeklinając w myślach siebie i prezydenta. Przede wszystkim prezydenta. Był wściekły, że zawiódł i nie zdołał przekonać go do swoich racji. Projekt był dla niego wszystkim. Poświęcił mu całe ostatnie lata swojego życia. Sprawił, że świat symulacji stał się dla niego czymś tak samo realnym jak rzeczywistość. To było jego dziecko. Jego niezaprzeczalnie największe dzieło. A teraz musiał je zamknąć. Naprawdę miał to zrobić? Sprawić, że wszystko co stworzył, przestanie istnieć?

Wpadł na kogoś i tylko przeklął pod nosem, odpychając tę osobę, która również znieważyła go podobnie wulgarnym stwierdzeniem. 

Wjechał po ruchomych schodach jak cień. Ludzie udawali, że go nie zauważają, on nie udawał. Nikogo nie dostrzegał albo nie chciał. Zagłębiony w swoich przemyśleniach stanął wreszcie przed drzwiami do kopuły. Stał tak i z rozmyślań wyrwał go dopiero głos strażnika.

— Czy zechce pan wejść?

Bazyli potrząsnął głową, aby dojść do siebie. Spojrzał na strażnika obojętnym wzrokiem.

— Otwórzcie i możecie iść. Projekt został zamknięty.

Strażnicy popatrzyli po sobie i stali nadal z dziwnym zawahaniem. 

— No idźcie — ponaglił ich.

Ociągając się, weszli na ruchome schody. Bazyli obrócił się i zobaczył, jak rozmawiają nerwowo, gdy oddalili się wystarczająco, aby ich nie usłyszał. Chyba zdali sobie sprawę, że właśnie stracili pracę. Nie współczuł im. On stracił dzisiaj znacznie więcej. 

Powoli przeszedł przez drzwi. Zobaczył Luciana na podnośniku, wiszącego na podstawie zaraz nad światem symulacji. Chwilę coś sprawdzał, a potem drgnął i szybko skierował platformę nad ziemię. Zeskoczył z niej. Bazyli schował się za futryną. Z obserwacji roztargnionego Luciana widział, że dzieje się coś, co najmniej zaskakującego. Chłopak biegał w kółko i nerwowo przeczesywał włosy dłonią. Potem zatrzymał się, spojrzał na szafę, z którą niegdyś wykorzystano, aby przeniosła podróżników.

— A niech cię, bracie — szepnął Bazyli. Nie byli braćmi, ale tak nazywał Luciana. Uważał, że są kimś więcej niż przyjaciółmi.

Z bijącym sercem obserwował, jak Lucian zamyka za sobą drzwi szafy, a po kilkunastu sekundach rozlega się charakterystyczny dźwięk, przypominający nieco odgłos wirującej wody.

W tym momencie Bazyli wpadł do kopuły i rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu. Nie było tutaj nikogo. Nawet Luciana, który znajdował się już gdzieś indziej.

— Zrobiłeś to, a tyle razy już cię prosiłem, abyśmy się tam udali — szeptał i wyglądał przy tym jak szaleniec. Był zaskoczony jak jeszcze nigdy. Akurat dziś, kiedy prezydent nakazał zamknięcie projektu, Lucian się przeniósł. Bazyli podskoczył i podbiegł do ogromnego blatu z przedstawionym światem symulacji. Szybko wyszukał listę osób, które się przeniosły i kliknął w Luciana. 

Przed Bazylim pojawił się obraz jego przyjaciela, trzymającego zemdlałą Elin na ramionach.

— Dobrze zaczynasz, bratku. Więc ja też zacznę.

Wskoczył na platformę i kierował nią tak, aby móc zdjąć przywiązane do sufitu buteleczki ze światłem. Zebrał ich jakieś pięćdziesiąt. Stały teraz ładnie poukładane na podłodze. 

— Żegnaj symulacjo. — Wyciągnął telefon i ustawił nagrywanie swojej twarzy. - Prezydencie, zamykam projekt. Popełniłeś błąd, myśląc, że po prostu wyłączę serwery. Symulacja przepadnie razem z tym miejscem. Razem ze mną i z twoim synem. — Wyłączył nagrywanie i uśmiechnął się pod nosem. Był z siebie dumny. Odtworzył filmik z promieniami radości w oczach. Rzucił telefonem w stronę drzwi wyjściowych, które otworzyły się, a urządzenie wypadło na zewnątrz. Pewnie wylądowało na ruchomych schodach.

Bazyli podniósł jedną z buteleczek, a potem rzucił nią w górę, trafiając inną, niezdjętą jeszcze butelkę.

Obie się rozbiły, rozpraszając migoczące światło jak brokat, tylko wiele drobniejszy. Jak święcące na złoto drobinki wody. Rozpraszało się jak mgła i Bazyli musiał się śpieszyć. Uwolnione światło znikało bardzo szybko, a jego rozpad zaczynał się już po dziesięciu minutach.

Rzucił kolejnymi buteleczkami. Miotał nimi, próbując rozbijać przy okazji jeszcze te zawieszone. Nie zawsze się udawało i wtedy szklane pociski rozbijały się po prostu o sufit, a gdy do niego nie dolatywały, wtedy spadały i pękały na podłodze.

Bazyli zakaszlał, dusząc się powoli wszechogarniającym świetlistym pyłem. Takie stężenie mogło być iście zabójcze. Tak myślał, ale nie wiedział tego. Ale chyba tak, skoro zabraniano wdychać tych drobinek. Co i tak niewielu obchodziło, bo wywodząc się z bogatej rodziny i będąc w wieku nastoletnim, zawsze wciągało się światło. To było niezwykle przyjemne. I biedne dzieci patrzyły wówczas z zazdrością. A Bazyli lubił ten ich wzrok. Wypuszczał wtedy w ich kierunku niewielką ilość światła, a dzieci biegły, chcąc go powąchać, lecz zbyt szybko się rozpraszało. Westchnął. Nie bez powodu go wtedy nie lubiano. Teraz w sumie było podobnie.

Rozbił ostatnie buteleczki. Kopuła wypełniła się migoczącym wszędzie światłem. Ledwie przez niego widział. Ledwie też oddychał. Sięgnął do szafki i wyciągnął zapałki. Drżącymi rękami otworzył pudełeczko i wyciągnął jedną. Czerwony fosfor zaczynał pęcznieć, tak właśnie miało być.

Bazyli jako dzieciak często wrzucał zapałkę do buteleczki ze światłem. Ona po chwili pęczniała, a potem zapałała się. Światło po zetknięciu z ogniem zachowywało się jak rozleniwiony gaz. Zaczynał się spalać złotym blaskiem, ale ogień rozchodził się powoli. Potrzeba było kilku sekund, aby płomień objął całą buteleczkę. I to właśnie chciał teraz zrobić Bazyli. Puścić z dymem całą kopułę ze swoim projektem i sobą samym. Wysypał zapałki na ziemię, gdzie zbierało się najwięcej światła. Podobnie, jakby było zimnym powietrzem. 

Bazyli nie miał teraz wiele czasu. Zapałki powinny zapalić się do niecałej minuty. Szybko pobiegł do szafy wyglądającej jak blaszana, szeroka trumna. Ubrał kask i zatrzasnął drzwi. Pasy objęły ciasno jego ciało, a na wizjerze zamigotały różne opcje. Zeskanował swoje ciało, a potem pośpiesznie kliknął wzrokiem na opcję "Wejdź (Niezalecana, zawieszona)"

Czy na pewno chcesz kontynuować"

Zaznaczył twierdząco i w tym momencie poczuł ciepło buchające z zewnątrz. Blaszana szafa zaczynała się rozgrzewać.

— Smutny koniec — wysyczał i wybrał miejsce.

Usłyszał tylko komunikat. Nie mógł wytrzymać z bólu. Czuł jak otacza go ogień, jak szafa robi się powoli czerwona od gorąca. Jak dobrze, że wszystkie kable i komputery były stosunkowo odporne na wysoką temperaturę. Odporne, nie znaczyło jednak, że niezniszczalne. Światło rozgrzewało się powoli, choć już teraz zabiłoby człowieka w kilka sekund. Za  kilka minut ogień strawi nawet blachę i szkło. Uwolnią się kolejne pokłady światła z nierozbitych butelek i tych, które zasilają obecnie komputery. Ogień buchnie jeszcze mocniej. Wszystko przepadnie.

Takiego zamknięcia projektu prezydent zdecydowanie się nie spodziewał. Bazyli uśmiechnął się pod nosem i poczuł, jak dostaje arytmii serca. Standardowy skutek uboczny podczas przenoszenia. Potem poczuł, jakby wir mieszał mu w mózgu. Wydawało mu się, że obraca się do góry nogami i znowu. Zaczął się kręcić. Wiedział, że to złudzenie, ale było niepokojące. I nagle cisza i jedynie delikatny pisk w uszach. Ciemno. Długo ciemno. Ale nie było mu już gorąco. Unosił się jak w próżni. Dryfował w ciemnej przestrzeni i nagle poczuł, że stoi. Na czymś miękkim. Potem doznał hipnagogów, jak nieraz podczas zasypiania. Nie było już wizjera z wyborem różnych opcji. Kolorowe, niewyraźnie plamki pojawiały się pod jego powiekami. Potem znikały i pojawiały się na nowo. Przyjmowały kształty. Najpierw bardzo proste, potem skomplikowane. Zaczynały układać się w obrazy. Widział siebie śmiejącego się do lustra i nagle ciemność. Kolejny obraz, domek na wsi. Tam spędzał dzieciństwo, kiedy jeszcze nie było wojny. Tęsknił za tymi chwilami, gdy był dzieckiem. Nim przeprowadził się do stolicy, to właśnie w wielkim mieście stał się złośliwy i nielubiany. Zdał sobie sprawę, że nienawidził tego miejsca, a symulacja była czymś, przy czym mógł odpocząć.

Znowu ciemno i kolejny obraz. Jak zdjęcie, które znalazło się zbyt blisko jego wzroku. Rozmazane. Wszystko było nieruchome, oprócz biegającej po ulicy postaci. Znikło.

Poczuł delikatny wiatr, który owiał jego ciało. Potem zapachy trawy i świeżości.

Wciągnął je mocno. Poruszył nogą. Zrobił krok. Szedł, ale nadal nic nie widział. Nic nie słyszał. Szedł i zupełnie nieoczekiwanie jego pole widzenia zalały kolory. Zamknął oczy. Zacisnął je mocniej. Piekły go. Otworzył. Stał na trawie, na niewielkim wzniesieniu. Padł na kolana, bo widok zwalił go z nóg. Krajobraz niczym z najlepszych filmów przyrodniczych. Było pięknie. Słońce świeciło wysoko, a białe chmurki powoli unosiły się na niebie. Jakże dawno nie widział nieba. Brudne opary unoszące się nad stolicą, przykrywały nieboskłon odkąd pamiętał. Wróciły do niego wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Popatrzył w niebo i zamrugał. Otworzył przed sobą opcje. Miał tu wszystko, co potrzebne, ale nie zamierzał tego używać. Chciał się poczuć normalnie i zrzec się mocy administratora. 

Wyszukał tylko Luciana i napisał do niego krótką wiadomość.

"Góry na wschód. Idź, a znajdziesz mnie."

Rozejrzał się po okolicy. I Pisał dalej. Fajnie, że mógł to robić jedynie myślami.

"Szukaj góry, wyglądającej jak koń, będę w jej pobliżu. Nie odpisuj, zrzekam się prawa do mocy administratora i opcji podróżnika. Bazyli"

Wysłał i z niepokojem zauważył, że jedna z opcji przestała się świecić i stała się nieaktywna. Mianowicie słowo "Wyjdź"

Jak miał to rozumieć? Czy rzeczywiście żył tutaj, a ten świat nadal istniał, mimo że wszystko zostało spalone?

Uśmiechnął się pod nosem, a potem upadł na trawę, zaczynając się śmiać jak szaleniec. Miał rację. On zawsze miał rację. To już nie była tylko symulacja. To była zupełnie osobna rzeczywistość, którą on stworzył. On, bóg tego świata.








Continue Reading

You'll Also Like

50K 3.7K 58
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
182K 11.2K 108
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
190K 15.7K 125
~Manga nie jest moja, tylko tłumaczę! ~ Zreinkarnowano mnie w ciele fałszywej świętej, które pięć lat później umrze, gdy pojawi się kolejna święta. J...
10.9K 1.1K 31
Jest Dalia. Jest babcia. Są Święta Bożego Narodzenia i cała ich magia. Jest i kufer na stryszku, który za pomocą cudownego zapachu lawendy przenosi...