Po drugiej stronie

By OnePunchmann

1.4K 232 347

Elin jest niespełna osiemnastoletnią mieszkanką enigmatycznego ośrodka. Nie zna zewnętrznego świata, a całe ż... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Epilog
Podziękowania i koniec

Rozdział XVIII

33 7 4
By OnePunchmann


— Bazyli, twój projekt nie przynosi żadnych profitów! — ryknął mężczyzna, siedzący na samym końcu prostokątnego stołu. Jego kwadratowa szczęka trzęsła się ze złości, a elegancki niegdyś garnitur był wyraźnie spocony i zmięty. Mężczyzna wstał i wsparł się rękami na stole, wylewając przy tym dawno wystudzoną kawę. — Niech was czart! Dałem wam szansę i czas. Dałem wam środki, a wy marnujecie je na zabawę, zamiast poprowadzić poważne obserwacje.

— Pracujemy na tyle, na ile możemy. Niełatwo ogarnąć całą symulację, szczególnie że nie tylko obserwacja i badania są trudne, ale też błędy i pomyłki. — Bazyli zrobił krzywą minę, zdając sobie sprawę, że o pomyłkach jego pracowników mógł nie mówić. Prezydent jednak tego nie zauważył, więc Bazyli odetchnął z ulgą.

— Zamykam projekt. Nie mam czasu i środków, aby utrzymywać ten idiotyczny pomysł.

— Nie! — krzyknął Lucian, wstając dynamicznie od stołu. Znów zrobił coś głupiego, zanim pomyślał. Usiadł powoli i przeprosił kiwnięciem głowy.

— Synu — powiedział stanowczo mężczyzna w garniturze, gapiąc się na chłopaka. — Zawiedliście. Projekt zostanie zamknięty.

Zebrani wokół stołu ważni urzędnicy pokiwali głowami na znak, że się zgadzają.

— Wasz idiotyczny projekt trwa już dobre dwa lata. Do czego doszliście za ten czas?

— Projekt wymaga czasu, prezydencie — odezwał się kolejny raz Bazyli. Lucian ze zdziwieniem zaobserwował strach na jego twarzy. Ten wysoki, młody człowiek był zaledwie kilka lat od niego starszy, a znali się niemal od dziecka. Lucian, mimo to, pierwszy raz widział strach w oczach przyjaciela. Bazyli do wszystkiego zawsze podchodził z przymrużeniem oka i niejaką niedbałością, ale ten projekt był dla niego wszystkim. Oddawał mu się w całości nawet po godzinach pracy. Zresztą Lucian często mu towarzyszył.

— Was czas się skończył. Dziś wyłączycie wszystkie serwery. Nie będę tracił więcej czasu. Przegrywamy wojnę. Posłużę się lepszymi sposobami na złamanie człowieka.  Wasza symulacja jak dotąd w niczym nie pomogła.

— Dowiedliśmy, że człowiek zbuntuje się w każdej możliwej sytuacji. Nigdy nie da się złamać i ogłupić wszystkich. Trzeba wytropić i zabić te jednostki, które będą próbować.

— Te jednostki siedzą zaszyte w Kah Heved i wiedzą skąd pozyskiwać światło. Wygrywają wojnę dzięki niemu, a nasze zasoby się kończą.

— Światłem nie wygrasz wojny, prezydencie. — Bazyli był nieugięty i Lucian wiedział, że chłopak już dawno powinien przestać dyskutować z władcą.

— Światłem nie — odpowiedział prezydent i zaczął żuć niewidzialną gumę. Pewnie myślał, że dzięki temu wyglądał groźniej. Sięgnął za pazuchę i wyciągnął buteleczkę wielkości kobiecej piąstki. Była zakorkowana, a w jej wnętrzu blask dawało światło. Jasne niczym słońce, oślepiające, a było go przecież tak niewiele. Jedna buteleczka wystarczała, aby przez miesiąc oświetlić niewielkie miasto. Do oświetlenia całej stolicy potrzeba było trzydziestu buteleczek na miesiąc. Armia w czasie wojny zużywała trzydzieści buteleczek w ciągu kilkunastu godzin. Pojazdy napędzane światłem. Pociski z jądrem ze światła. Wszystko działało na to cholerne światło. I wreszcie ich symulacja. Każdy potężny komputer zużywał buteleczkę tygodniowo. Komputerów było dwadzieścia. To nie przez brak czasu prezydent zawieszał projekt, a przez brak światła. Oszczędzał już na każdym kroku. Miasta Zaradieli - państwa, w którym mieszkali - spowite były w ciemnościach. Gdy nadchodziła długa noc, wybuchały bunty, a przez długi dzień, który trwał tyle samo co noc, sprzątano bałagan.  Teraz kończył się dzień i nadchodziła długa noc, która zapewne potrwa aż do zimy. Prezydent odchrząknął, spoglądając na światło migoczące w buteleczce. — Samym światłem nie wygram wojny, ale jego brak spowoduje, że na pewno ją przegram.

Bazyli pokiwał głową. 

— Możemy ograniczyć ilość światła wykorzystywaną przez symulację.

— Już za dużo zasobów zmarnowałem. Mieliście znaleźć metodę na dowiedzenie się prawdy od zakładników z Kah Heved. Mieli powiedzieć nam, gdzie wydobywają światło.

— Znaleźliśmy wiele sposobów — żachnął się Bazyli.

— A jednak Hevedczycy nic nam nie powiedzieli.

— Rozmawialiśmy już wiele razy na ten temat. Oni po prostu nie mają pojęcia, gdzie są te źródła. Z całym szacunkiem prezydencie, ale czy powiedziałby Pan szarym szeregowym, skąd wydobywa światło?

— Nie jestem w stanie zdobyć wysokich zakładników na froncie. 

— Symulacja miała w tym pomóc. Przeszliśmy do fazy testowania strategii i potyczek. Gorsza technologia wcale może nie oznaczać przegranej. Trzeba się w końcu przebić przez front.

Testowanie potyczek? Lucian znów podskoczył na krześle. Więc dlatego Bazyli został przy symulacji sam na noc. Wiedział, że Lucian by się nie zgodził. Niech cię szlag, Bazyli.

— Na dziś tyle. — Prezydent zignorował ostatnie słowa Bazylego. Lucian zastanawiał się, dlaczego ojciec w ogóle dyskutuje z nadzorującym projekt. Może liczył, że usłyszy coś, co spowoduje zmianę decyzji i zostawienie projektu? Z ojcem nigdy nic nie wiadomo, pomyślał.

Wszyscy wstali. Lucian nie czekał i pierwszy wyszedł z pokoju, udając się jak najszybciej do pomieszczenia z symulacją - do kopuły, jak nazywali to miejsce. Korytarze w tym budynku trochę przypominały mu te stworzone w sektorze. Chyba właśnie na kształt okrągłego pałacu, w którym teraz się znajdował, Bazyli stworzył budynek sektora w symulacji. 

Wszystkie drzwi otwierały się przed nim, a ludzie odprowadzali go wzrokiem, wiedząc, że jest synem samego prezydenta.

Kopuła znajdowała się na samej górze pałacu, który był pozbawiony wież, a zamiast nich wzniesiono właśnie takie szklane kule. Cztery po bokach i jedną, wielką na środku. Do niej właśnie zmierzał. Wszedł na ruchome schody, a potem kolejne. 

— Na wszystkie światy, czemu ich nie wyłączą, skoro oszczędzają światło? — westchnął i wszedł na kolejne, prowadzące już bezpośrednio do kopuły.

Przed wielkimi drzwiami stało dwóch ludzi w białych mundurach. Nie zatrzymywali go, był synem prezydenta. Przyjacielem nadzorującego projekt i samego założyciela symulacji.

Otwarto przed nim wejście. Znów przywitał go zapach światła. Tak, światło pachniało. Szczególnie w miejscach, gdzie zużywano go w takich ilościach, jak tutaj. Miało dziwny zapach. Słodki i metaliczny zarazem. Jak cukierki i kable. Lucian lubił ten zapach. Nieraz otwierał światło z buteleczki i wypuszczał go trochę, aby wciągnąć nosem. Światło łaskotało go wówczas po umyśle i masowało po żyłach. Przyjemne uczucie. Teraz też wciągnął potężny haust powietrza wraz z przetworzonymi, świetlistymi oparami. W przeciwieństwie do światła były niewidoczne, ale pachniały niemal identycznie. Tylko że nie łaskotały umysłu. Szkoda.

Pomieszczenie kopuły było niezwykle przestronne, całe białe, oświetlone buteleczkami ze światłem. Zawieszono je na sznureczkach do metalowych, konstrukcyjnych wzmocnień sufitu. To było najbardziej oszczędne wykorzystanie światła, bo tak naprawdę nie zużywano go wcale. Bowiem zamknięte w buteleczkach mogło świecić przez wieczność. Zawieszono ponad sto takich szklanych pojemniczków. Efekt był niesamowity. Jakby setka malutkich słońc świeciła naraz.

W pomieszczeniu nie odnalazł żadnej osoby. Wszyscy musieli mieć przerwę. Zresztą trwały godziny świąteczne, a w Zaradieli święta zawsze traktowano godnie.

Lucian podszedł do wielkiego blatu, przedstawiającego cały świat symulacji. Niemal tysiąc zupełnie osobnych i wyizolowanych między sobą projekcików. W centralnej części Bazyli umieścił sektor, który był chyba ulubioną częścią Luciana. Może nie sam sektor, ale osoba, która się w nim znajdowała. 

— Znajdowała — szepnął Lucian. Wiedział, że teraz jest już gdzieś indziej. Chłopak wsiadł na specjalną metalową płytę, która unoszona była przez dźwig nad całym obszarem symulacji. Lucian podjechał do centrum i kliknął obóz dzikich, znajdujący się niedaleko nad sektorem. Z niepokojem zauważył symbol niedawnej potyczki.

— Niech cię szlag, Bazyli! — krzyknął. — Dopiero co ledwie przeżyła wyprawę po Wiryga, a ty znów musiałeś coś wymyślić?

Kliknął ikonkę potyczki, co znacznie przybliżyło obraz na cały obóz dzikich. Obracał przez chwilę widokiem, chcąc znaleźć odpowiedni kąt, a potem zaczął wykonywać ruchy przypominające rozciąganie obrazu palcami i zaczął przybliżać.

Serce zamarło w jego piersi, gdy rozwinął listę zabitych wraz z krótkimi fragmentami filmów z ostatnich minut ich życia. Szukał Elin, ale na szczęście nie zobaczył. Zamiast tego jego wzrok napotkał dobrze znane mu imię, bo jego własne.

— Kurwa — syknął i kliknął imię.

Wyświetliły mu się informacje o czasie zgonu i sposobie śmierci, a także ostatnie słowa:

"Elin, jeszcze będzie cudownie " (Wypowiedziane szeptem, trzy sekundy przed śmiercią)

Lucian uśmiechnął się, słysząc te słowa, choć targały nim potężne nerwy. Drżącą ręką odtworzył filmik. Zobaczył jak Lucian wskakuje na Lizę, po czym ta szpikuje go niezliczoną ilością nabojów. Zatrzymał film i obrócił kamerę na ujęcie z innej strony.

Znów odtworzył i za Lucianem zobaczył skuloną Elin, opierającą się o drewnianą chatkę.

— Biedaku — wyszeptał, a po jego policzku pociekła łza, spadając na symulację i chwilowo zaburzając obraz. Był zły na Bazylego. Mimo że projekt był dla jego przyjaciela najważniejszy, to wszystko inne traktował całkowicie niepoważnie. W tym uczucia Luciana.

Nie mógł nic poradzić, że miał jakąś dziwaczną słabość do Elin. Odkąd pierwszy raz zobaczył ją w symulacji, nie było dnia, kiedy nie kierowałby na nią swojej kamery. Nie traktował jej jak sztucznej linijki bardzo skomplikowanego kodu, nie mniej skomplikowanego, jak ludzkie DNA. On traktował ją jak żyjącą istotę. Cierpiał razem z nią i śmiał się, gdy widział, jak robi coś śmiesznego. Współczuł jej i w końcu wpadł na pomysł. Zeskanował swoje DNA, dodając sobie cech, które niekoniecznie posiadał, a bardzo by chciał i napisał Luciana - postać tożsamą z nim samym - i umieścił ją w sektorze, sprawiając, że w końcu ścieżka Elin i Luciana się przecięły. 

Obserwacje stały się wówczas jeszcze ciekawsze. Czuł się, jakby on sam tam był. To było niesamowite.

Pamiętał minę Bazylego, który zobaczył, jak Lucian obserwuje siebie samego w symulacji.

— Jesteś popieprzony, Lucian. Ostro popieprzony. Miałem cię za wariata, ale nie aż takiego — krzyknął wówczas młody mężczyzna.

Lucian uśmiechnął się na wspomnienie tych słów, choć potem Bazyli zaczął mieć z niego polewkę aż do teraz. Tyle że zaczął robić mu też na złość. Raz po raz kierował Elin na niebezpieczne ścieżki i patrzył jak Lucian zjada paznokcie z nerwów.

Lucian dobrze pamiętał, jak wbiegł do kopuły akurat podczas starcia z Wirygiem. Wówczas Bazyli patrzył na niego, będąc  pod wrażeniem, jak ratuje sytuację, zsyłając pomoc od chuszczarek, tak nazywali istoty, które wówczas zabiły Wiryga. 

A teraz Bazyli zrobił jeszcze to. Lucian wiedział, że tak musiało być, ale był zły, że nie skonsultowano tego z nim. Elin mogła zginąć. Nie potrafił sobie tego wyobrazić. 

Czasu w symulacji nie dało się bowiem cofać. Tylko trzy osoby mogły w ogóle ingerować w świat. Cofanie jednak było niemożliwe. Bazyli zablokował tę opcję, twierdząc, że cofanie mogłoby spowodować same problemy. Poza tym nie było to do niczego potrzebne, a co więcej mogło utrudniać obserwację.

Byli jeszcze podróżnicy. Osoby, które wysłano do symulacji, aby mogły prowadzić obserwacje z punktu tu i teraz. Byli swoistymi mieszkańcami symulacji, chciałoby się rzec bogami tamtego świata, ale tak nie było. Podczas zmieniania upływu czasu wszystko wzięło w łeb, a podróżnicy zostali uwięzieni. Bazyli mówił, że to przez zabawę czasem i niezgodność chwil, jakie upłynęły tutaj i w tamtym, stworzonym świecie. Od tamtej pory zakazano przenoszenia się do symulacji. Lucian pragnął tego, ale się bał. Każdy z uwięzionych podróżników stracił bowiem życie, a wcześniej możliwości wszechmocy, jakie mieli.

Lucian szybko kliknął znaczek lupy i wpisał w wyszukiwarce Elin#5565, jej imię i numer identyfikacyjny. Szybko kliknął szukaj, a dźwig natychmiast przeniósł go delikatnie nieco na prawo, na wschód. Obraz się przybliżył i Lucian miał podgląd na siedzącą na pniaku Elin, jakby kamera znajdowała się w pobliskim drzewie.

— Gdzież cię wywiało? I co chcesz zrobić? — wyszeptał pod nosem. Odetchnął z ulgą, widząc, że dziewczyna żyje. Przygryzł zęby, widząc jej obwinięte liściem ramię. Kliknął na nie i zmienił  widok opatrunku na przeźroczysty. Jęknął, gdy zobaczył brzydką ranę. Mimo wszystko ktoś musiał zrobić dobrą robotę. Nie wiedział, żeby któryś z dzikich potrafił tak leczyć. 

Zobaczył, jak dziewczyna rozszarpuje swoją koszulkę, a potem wchodzi na drzewo.

— Co ty kombinujesz, Elin?

Kliknął na nią, aby wyświetlić jej status. Żywotność była niska, ale w normie, za to pasek psychiczny pokazywał, że stan jest bardzo zły. Niemal krytyczny.

Chyba nie chcesz się zabić? Niech to szlag! — przeklął. Zdał sobie sprawę, że przez tę symulację strasznie dużo gadał sam do siebie. — Nie, nie nie, tylko nie to.

Elin zawinęła materiał na gałęzi. Wszystko widział i obserwował niemal bez tchu.

— Kurwa, niech ci to wyjdzie z głowy.

Elin zeskoczyła z drzewa i poszła po kamień.

Wtedy już wiedział, że Elin naprawdę to zrobi.

Podskoczył na blaszanej platformie i natychmiast pokierował dźwigiem, aby odstawił go na ziemię. 

Tylko nie to, tylko nie to — szeptał i biegał dookoła, myśląc, co zrobić. Jego wzrok zatrzymał się na szafie, przypominającej nieco trumnę. Zamyślił się na chwilę. Naprawdę chciał to zrobić? Podbiegł i otworzył szafę jednym szarpnięciem. Śmierdziało trupem. Niegdyś przebywali w niej podróżnicy. Po ich śmierci w symulacji usunięto stąd ciała, ale zapach pozostał. To nie jest zwykła symulacja, skoro zginęli w niej ludzie. To coś więcej, pomyślał.

Wszedł do niej i oparł się o blaszany koniec. Szafa była szeroka, ale nie głęboka. Spojrzał w górę i przełknął ślinę.

— Ojciec mnie zabije... Kurwa, ja sam się zabiję.

Sięgnął do góry po osobliwy kask, który nałożył na głowę. Kask miał wizjer, ale jakby się mogło wydawać, nic nie było przez niego widać. Jedynie całe menu wyboru. Lucian wymacał klamkę od drzwi i zamknął szafę. Automatycznie owinęły go pasy i przytwierdziły do blaszanej ściany.

Oczami skierował znacznik na menu i mrugnięciem wybrał opcję "skanuj". W tym momencie program pobierał wszystkie jego dane, jakie tylko istniały. Nie trwało to długo. Takie przesyły danych zużywały wielkie pokłady światła, ale dzięki temu trwało to krótko. Kliknął kolejną z dostępnych teraz opcji. "Wejdź (niezalecana, zawieszona)"

— Nie obchodzi mnie to — szepnął znowu sam do siebie. Wyskoczył kolejny komunikat.

Czy na pewno chcesz kontynuować?

Zaznaczył twierdząco. 

Wybierz miejsce.

Pośpiesznie przybliżył obraz, w wyszukiwarkę i wpisał "Elin#5565"

W jego głowie rozbrzmiał komunikat:

Przenosimy cię do Elin#5565. Możliwe nudności, bóle głowy lub omdlenia. Zachowaj spokój.













Continue Reading

You'll Also Like

30.1K 1.7K 68
Po skończniu będzie korekta. Lilith jest niechcianą córką w ich domu Hailie jest tą *lepszą* córeczką mamusi. w mojej wersji zaczynamy od momętu dni...
10.7K 1.2K 30
Drugi tom. Lily wciąż zmaga się z nową, nieznaną rzeczywistością, w jakiej przyszło jej żyć. Stara się dostosować do surowych warunków Krainy Gniewu...
3.9M 159K 69
Highest rank: #1 in Teen-Fiction and sci-fi romance, #1 mindreader, #2 humor Aaron's special power might just be the coolest- or scariest- thing ever...
192M 4.6M 100
[COMPLETE][EDITING] Ace Hernandez, the Mafia King, known as the Devil. Sofia Diaz, known as an angel. The two are arranged to be married, forced by...