Po drugiej stronie

By OnePunchmann

1.4K 232 347

Elin jest niespełna osiemnastoletnią mieszkanką enigmatycznego ośrodka. Nie zna zewnętrznego świata, a całe ż... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Epilog
Podziękowania i koniec

Rozdział XVI

32 8 3
By OnePunchmann


Krzyki, dudnienie, głośne wystrzały - dźwięki, które wyrwały Elin z mocnego snu.

Wypełzła półprzytomna z szałasu i oślepiło ją poranne słońce. Zakryła oczy dłonią i przeszła chwiejnym krokiem kilka metrów.

Kolejny wystrzał rozerwał powietrze, a potem salwa z potężnych karabinów uderzyła w drewniane zabudowania obozu.

Upadła w trawę, trzęsąc się ze strachu. Szybko oceniła sytuację.

Dzicy biegali w tę i we w tę, formując prowizoryczne oddziały łuczników, a reszta kryła się za zabudowaniami. Wódz siedział na piekarniku z wysoko uniesionymi rękami. Jego oczy pozostawały zamknięte, a pociągła twarz nie wyrażała żadnych emocji. 

Dzicy odpowiedzieli na atak i wystrzelili strzały w kierunku czarnego kordonu, zmierzającego w stronę Elin niczym morska fala. Sektor tutaj był.

Żołnierze, mimo że oddaleni o ponad dwieście metrów przeładowali broń i oddali kolejną śmiercionośną serię w kierunku obozu. Strzelali na oślep, ale niezliczone ilości kul dosięgły kilku dzikich, którzy upadli chwytając się za pierś.

Wódz otworzył oczy, gdyż kilka kul naruszyło jego kuchenkę. Podbiegł do oddziału i złapał za łuk jednego ze swoich ludzi. Krzyczał coś, ale Elin nie słyszała, co dokładnie. 

Łucznicy naciągnęli długie łuki i wypuścili trzy tuziny strzał, które wzniosły się w niebo niczym chmara kruków. Zaraz potem spadły na maszerujących żołnierzy w czerni. Elin ze zdziwieniem zauważyła, że kilku padło.

Wstała i pobiegła w kierunku zabudowań, aby lepiej widzieć sytuację i mieć lepszą ochronę przed kulami. Gdy się zbliżyła, dzicy popatrzyli na nią, ale chwilę potem stracili zainteresowanie. Jeden z nich wręczył jej łuk i prowizoryczny kołczan ze strzałami.

Nie była dobrą łuczniczką, ale nie miała wyboru. Była silna. Silna i nieugięta. Zresztą podobnie jak inni dzicy. Wszyscy sprawiali wrażenie twardych i pewnych siebie. Czyżby zjedzone przez nich serce Wiryga tak zadziałało.

Wypuścili kolejną salwę strzał, a zaraz za nimi strzeliła Elin, której pojedyncza strzała znikła w powietrzu i upadła zapewne daleko w trawę.

— Charuk di! — krzyknął wódz i Elin wiedziała, co znaczą te słowa. Mogły znaczyć tylko jedno. "Chować się"

Cały oddział jak jeden mąż runął na ziemię, a zaraz potem salwa kul uderzyła w szałasy, rozszarpując je na coraz mniejsze części i pozostawiając wielkie dziury.

Wódz wydał kolejne polecenia i oddział powstał, nałożył strzały i wystrzelił. Elin, jak wcześniej, znowu się spóźniła. Jej zabłąkana strzała znikła z pola widzenia i runęła chyba znacznie zbyt blisko, aby dosięgnąć oddział.

Nagle zza jej pleców świsnęły kolejne drewniane pociski. Odwróciła się, widząc bliźniaków, stojących na wzniesieniu z łukami w gotowości. Nim się obejrzała, wystrzelili kolejne strzały. Byli w tym dobrzy, cholernie dobrzy. A może to serce Wiryga poprawiło ich umiejętności. 

Żołnierze w czerni, mimo że nieco przerzedzeni, wciąż zbliżali się do obozu. Maszerowali już w odległości nie większej niż sto metrów, ale nie oni stanowili największy problem, bowiem zza nich wyjechały dwie maszyny ze stali. Ich ciężkie koła ryły ziemię i z zawrotną prędkością zbliżały pojazd do wątłego muru obozu. Potężne działo wysunęło się jakby z dachu i setka kul runęła na obóz. Elin zdążyła upaść, ale znaczna część oddziału się tego nie spodziewała. Krew z ich rozszarpanych ciał chlusnęła na jej twarz i na ziemię dookoła. Obok niej runęło ciało z rozsadzoną od kuli czaszką. Zamknęła oczy, ale nie rozpłakała się.

Kucnęła i naciągnęła łuk. Nie celowała. Wypuściła strzałę niemal na oślep, ale ona poszybowała idealnie i z głuchym łoskotem wbiła się w operatora działka. Nie wydał z siebie krzyku, padł po prostu martwy w trawę, wcześniej odbijając się od nadkola pojazdu. Elin żałowała, że mężczyzna musiał mieć na sobie czarny hełm. Chciałaby zobaczyć jego wzrok, gdy musiał zdać sobie sprawę ze strzały tkwiącej w piersi. Miała nadzieję, że nie zginął od razu. Pragnęła, aby cierpiał tak, jak ona cierpiała przez całe swoje życie.

Z drugiego pojazdu wyskoczyli kolejni żołnierze, tym razem bez kasków. Byli młodzi.

Wyciągnęli karabiny i przedarli się przez płot, zaczynając rzeź. Większość dzikich nie zdążyła zareagować. Niestety sięgnięcie po strzałę, nałożenie jej na cięciwę, naciągnięcie, wycelowanie i wreszcie wystrzelenie trwało zbyt długo. Kilkunastu żołnierzy w czerni oddało pierwsze strzały. Dzicy padli w spazmatycznych drgawkach, a zaraz potem znieruchomieli. 

Strzały wystrzelone przez bliźniaków kolejny raz się nie myliły i odebrały życie dwóm ludziom. Elin wskoczyła za pobliski szałas, uciekając przed wzrokiem żołnierzy. Nie miała czasu na nic, nawet na zwrócenie uwagi na własne myśli. Otaczał ją dźwięk wystrzałów, bólu i agresywnych krzyków, a w nozdrzach majaczył zapach prochu i krwi. W obozie doszło do zwarcia, przynajmniej tyle mogła wywnioskować po odgłosach wyciąganych włóczni. Żołnierze odpowiedzieli, dobywając długich sztyletów, a potem Elin słyszała tylko odgłos dziurawionych ciał i krzyków pełnych bólu.

Wychynęła, zerkając, co się dzieje. Kordon żołnierzy właśnie wmaszerował do obozu. Inny oddział dzikich wychynął z prawej strony i oddał salwę celnych strzałów, które podziurawiły lewe skrzydło szyku wroga.

Żołnierze odpowiedzieli, ale niewielu z nich trafiło, gdyż dzicy szybko wskoczyli za drewniany budynek i upadli na ziemię.

W tym momencie do Elin podbiegł jeden z czarnych mundurów - tak nazywano ich nieraz w sektorze.

Nóż błyszczał w jego ręku. Nie widziała twarzy, ale miała do czynienia raczej z mężczyzną, sądząc po sylwetce. Rzucił się na nią bez opamiętania i pchnął sztyletem. Zdążyła odskoczyć, ale zakręciło jej się w głowie. Bała się. Usłyszała świst i strzała posłana przez jednego z bliźniaków z głośnym chlupotem przebiła szyję żołnierza i wbiła się w drewnianą belkę domku, tym samym przytwierdzając do niego martwe ciało. 

Elin odwróciła chwilowo wzrok, gdy krew chlusnęła na jej twarz. Żołnierz wydawał się martwy, ale zdawał się poruszyć jeszcze kilka razy ustami, wydając bezgłośne słowa, a potem krew trysnęła z otworu gębowego niczym lawa z wulkanu. Elin zwymiotowała.

Kolejna salwa wystrzałów przeszyła powietrze. Elin przeskoczyła na drugą stronę budynku, próbując dojrzeć, grupę dzikich. Znowu udało im się schować. To było niesamowite, ale posiadając jedynie łuki i dzidy, walczyli jak równy z równym przeciwko żołnierzom, uzbrojonym w broń maszynową.

Najgorsze okazały się samochody pancerne i dwa działka, które raz po raz zasypywały wszystko gradem pocisków. Co prawda dzicy pozbywali się strzelca jak najszybciej, ale kolejny zastępował go niemal natychmiastowo. I wtedy Elin wpadł do głowy pomysł. Wypatrzyła, że jeden z wozów opancerzonych stoi w całkiem dobrej lokalizacji, chroniony przed pociskami nie tylko dzikich, ale też żołnierzy. Chwyciła za leżący sztylet niedawno zabitego żołnierza i wyskoczyła zza budynku. W pochyleniu przebiegła jedną uliczkę, raz po raz dostrzegając tylko migający między zabudowaniami czarny kordon, choć już niewiele przypominał wcześniejszy, zwarty szyk. Teraz był podziurawiony i zdecydowanie mocno uszczuplony. Dzicy jak i żołnierze leżeli na ulicach, choć najwięcej było ich na głównym placu, który niebawem musiała przeciąć, aby dostać się do stojącego po drugiej stronie pojazdu z działkiem.

Przebiegła jeszcze kilka metrów i upadła, słysząc kolejną serię posłaną w jej kierunku. Była pewna, że kule śmignęły centymetry nad jej głową.

— Stój, Elin! — Usłyszała za sobą jednego z bliźniaków. Jego zrozpaczony głos spowodował, że przez chwilę zwolniła i obróciła się w jego stronę. Stał na wzniesieniu, machając do niej rękami do odwrotu. — Wracaj! Zginiesz!

Mam wrażenie, że ten świat zabił mnie już kilka razy, pomyślała i pognała przed siebie. Poczekała w cieniu zabudowań na kolejną serię z karabinów i łuków i wyskoczyła na plac. Przebiegła go tak, jakby była niewidzialna. Żadna kula nie została wystrzelona, żaden odgłos nie wskazywał na to, że ktokolwiek ją zauważył. Była obszarpaną dziewczyną ze sztyletem, który zwinnie chowała przy lewym udzie. Przekroczyła plac i schowała się za kolejnymi sporymi szałasami. Usiadła i zwymiotowała kolejny raz. Ze strachu. To, co robiła, było absurdalne. Wyjrzała zza rogu na opancerzony pojazd otoczony zabudowaniami. Kolejny żołnierz wszedł na działko i oddał salwę w kierunku dzikich, którzy znowu pochowali się między zabudowaniami. Co prawdo działko posiadało moc, która była w stanie przebijać takie przeszkody, więc sporo dzikich leżało z ranami, które nierzadko były też śmiertelne. Jednak zdecydowana większość uchodziła z życiem, gdyż żołnierze nie potrafili wyobrazić sobie, w którym miejscu mogą znajdować się dzicy za zabudowaniami i strzelali na oślep, często zbyt wysoko celując w pierś, jakby dzicy stali.

Strzała dosięgła operatora działka i Elin pobiegła ile sił w nogach. Musiała znaleźć się na wozie szybciej, niż któryś z jej wrogów.

Minęła kolejne szałasy i doskoczyła do pojazdu. Wskoczyła na nadkole, a potem na pakę, chwytając za potężny karabin. 

Działko było stalowe i zimne. Opryskane świeżą krwią. Ręce Elin lepiły się do metalowych uchwytów. 

Dzicy wyraźnie zauważyli, że znalazła się na działku i wyskoczyli zza budynku, aby ją ochraniać. Strzały przeszyły powietrze i trafiły żołnierzy, którzy już w nią celowali. Poczuła dreszcz strachu i adrenalinę. 

Obróciła lufę w kierunku maszerującego kordonu. Żołnierze nie zdawali sobie sprawy, że stała na działku. Szarpnęła do góry, przez co lufa skierowała się w dół, a muszka idealnie wpasowała się we wcięcie w szczerbince. Pociągnęła za spust i poczuła tylko ogromną ilość odrzutów. Broń wystrzeliła ku górze, strzelając teraz w niebo, ale pierwsza salwa dosięgła celu. Część kordonu znikła za chmurą pyłu i pryskającej krwi. Elin szybko wycelowała ponownie, korzystając z kurzu, który nieco ją przysłonił. Jak dobrze, że kordon stąpał po piaszczystym podłożu. Inaczej najprawdopodobniej leżałaby już przeszyta ołowianymi kulami. Strzeliła kolejny raz, czując zapach prochu i smród spalenizny, a także buchający żar z nagrzanej broni. Nie widziała już efektu swojej pracy. Poczuła tylko, jak kilkanaście ołowianych kulek wbija się w jej ramię. Piekący ból rzucił ją na ziemię. Przez chwilę ciemność zalała jej pole widzenia, ale odgłos kolejnych wystrzałów doprowadził ją na powrót do przytomności. Udało jej się wspiąć na niewysoką klapę przyczepki, a potem zsunęła się na ziemię. Upadła, zalewając ziemię krwią. Spojrzała na ramię. Nie wyglądało dobrze. Widziała wiele małych dziur, które poszarpały jej skórę i wbiły się w mięśnie. 

Jeden z dzikich złapał ją delikatnie za brzuch i pociągnął do tyłu, zostawiając opartą o ścianę budynku. 

Widziała stąd, jak dzicy napierają wściekle i przejmują wóz opancerzony. Nie umieli jednak używać karabinu. Jeden nich zaczął strzelać na oślep i chwilę potem został zdjęty przez celny strzał żołnierza w czerni. 

Nie minęło wiele czasu, a obok pojazdu leżało mnóstwo ciał zabitych. Zacięta walka trwała jednak nadal i nikt nie ustępował. 

Elin straciłaby znowu przytomność, ale nie zrobiła tego, zauważając żołnierza, który zbliżał się do niej z karabinem w ręce. Oddał strzał jeszcze z kilkudziesięciu metrów. Niezbyt celny, bo w drugie ramię, ale Elin syknęła z bólu, czując, jak pocisk na wylot przebił jej rękę. Żołnierz strzeliłby ponownie, ale zza budynku, bardzo nieporadnie wyskoczył na niego Lucian. Ledwie się ruszał i kulał mocno, ale przewrócił wroga, sprawiając, że hełm spadł z jego, a raczej z jej głowy.

Liza syknęła i wymierzyła zszokowanemu Lucianowi cios. Upadł na ziemię. Elin próbowała krzyczeć, ale nic nie wydobyło się z jej gardła. Leżała w kałuży własnej krwi, spoglądając jak Liza, jej przyjaciółka, wstaje i oddaje serię strzałów prosto w pierś Luciana. Strzelała długo, jakby napawała się każdą kulką, która przeszywała ciało chłopaka. Już dawno nie żył, a ona strzelała nadal, spoglądając tymi pustymi oczami. Skończyła, dopiero gdy zabrakło naboi w magazynku. Przeładowała i powolnym krokiem ruszyła w stronę Elin. 

Zamknęła oczy. Chciała umrzeć, pragnęła zapomnieć o wszystkim, co się tu wydarzyło. O pierwszym spotkaniu Luciana, o jego pierwszym dowcipie, który kompletnie jej nie rozśmieszył. O tych wszystkich wspólnych kolacjach w wielkiej sali, o ich rozmowach, uśmiechach i niewinnych pocałunkach. Pragnęła zapomnieć o sektorze, o ich wyjściu do nowego świata. O lesie, o zapachach, o słońcu. Chciała wykreślić z pamięci całe swoje życie. Tak jakby nigdy nie żyła. Nie istniała. Jednak los chciał, że nie mogła zapomnieć, bo jednocześnie dwie strzały przeszyły Lizę, nim ta do niej doszła.

Elin otworzyła oczy, widząc twarz jej dawnej przyjaciółki. Twarz, która nie okazywała żadnych emocji. Liza właśnie umarła, ale wcześniej nigdy tak naprawdę nie żyła. Nie żyła, lecz potrafiła zabrać życie najważniejszej dla Elin osoby. Zabiła Luciana.




Continue Reading

You'll Also Like

182K 11.2K 108
Chłopak kulił się w swojej celi, nie miał imienia, przynajmniej już nie. Kiedyś jego ojciec wołał go nim, jednak minęły lata od kiedy ostatni raz je...
493K 48.4K 63
Rok 2053 Wysoko rozwinięte badania genetyczne doprowadziły do powstania wielu odmian ludzi. Rodzice zapragnęli wybierać cechy własnych dzieci, mimo ż...
179K 4.1K 36
On - Christian Black. Ona - Lucy Hellman. On - tajemniczy, władczy, odpychający. Ona - zabawna, miła, wyrozumiała. On - unika jakichkolwiek kontaktó...
21.5K 3.2K 53
Dola jest jedną z Tkaczek Losu w panteonie Welesów. Jej życie biegnie spokojnym torem pod pieczą Roda oraz Wielkiej Baby. Dnie spędza ze swoimi siost...