The little thief || La Casa d...

By Charlie_Pines

13.1K 645 426

Poznajcie Cruz - czy też jak się teraz do niej zwracają, "Kopenhagę". Miała czternaście lat, gdy brała udzia... More

Uno. Oferta okularnika
Dos. Latryna
Tres. Nowy przyjaciel
Cuatro. Dopiero zaczęliśmy, a już coś musiało się zepsuć
Cinco. Jak nie przemycać telefonów - poradnik
Seis. Wejdźmy na dach
Siete. Znęcanie się nad ziemniakiem
Ocho. Niedziela... Zmartwychwstania
Nueve. Niedziela... Oglądania
Diez. Niedziela... Strzelania
Doce. Smok
Trece. Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie
Catorce. Fortuna i prawda
Quince. Wsiadaj przegrywie, idziemy na zakupy
Dieciséis. Spotkanie rodzinne
Diecisiete. Powiększamy skład
Dieciocho. Ciekawa partia
Diecinueve. Początek wojny
Veinte. Znowu razem
Veintiuno. Odpłacimy im się po tysiąckroć
Veintidós. Polowanie
Veintitrés. Nie powstrzymasz tego
Veinticuatro. Słodkie sny
Veinticinco. To wszystko było po coś
Veintiséis. Koniec

Once. Dyktafon, taśma, akcja!

548 26 8
By Charlie_Pines

Poniedziałek; czwarty dzień napadu
Nareszcie nadszedł ten dzień. Dzień dla większości ludzi beznadziejny, pierwszy dzień po weekendzie. Ale kiedy jesteś w środku napadu, gdzie pływasz w oceanie nieszczęścia i raptem raz na ruski rok trafisz na tratwę zwaną szczęściem i radością, każdy dzień jest dla ciebie beznadziejny. Przebywałam w przedsionku z zakładniczkami, siedząc przy drzwiach do biura, jednocześnie przykładając do nich (drzwi) szklankę oraz podsłuchując rozmowę szefa z Ariadną. "Człowieku, na cholerę ci te informacje? Naprawdę się zakochałeś? Gratuluję, zakochać się po jednym numerze? Też mi coś. Ale spokojnie, mały psotnik rozwali to wszystko jeszcze dziś" pomyślałam. W pewnym momencie do pomieszczenia weszła Tokio.
  — Em... co robisz, młoda? — zapytała zdziwiona.
  — Mam misję — odpowiedziałam tajemniczo.
  — Jaką misję? — dopytała.
  — Ważną i jest to top secret, więc ci nie zdradzę treści zadania, agencie trzysta jeden.
  — No dobra... a, idź na stołówkę. Musisz coś zobaczyć — odparła.
  — Okej... — mruknęłam, po czym wstałam i poszłam tam, gdzie mi wskazała moja "bliźniaczka".
Gdy byłam już na miejscu, odstawiłam szklankę na blat, a następnie podeszłam do reszty bandy, która oglądała telewizję. Przeszłam obok Helsiego i siedzącego na wózku inwalidzkim Oslo, a potem usiadłam na kanapie. Niedługo potem, dołączyli do nas Tokio wraz z Berlinem. W telewizji została pokazana posiadłość w Toledo, w której odbywały się przygotowania do napadu, ale to nie było nasze jedyne zmartwienie. Na ekranie pokazano nikogo innego jak Profesora rozmawiającego z pelikanami. W głowie zapaliła mi się przysłowiowa czerwona lampka. Chwilę potem, na ekranie pojawił się wielki biały napis "BRAK SYGNAŁU".
  — Cholera! — warknął Rio, podchodząc do telewizora, a następnie zaczął przy nim grzebać.
  — Odcięli nas od informacji — stwierdziła Tokio. — Albo będziemy stać z założonymi rękoma, albo powiesz nam o planie Czarnobyl — zwróciła się do dowódcy.
No tak. Plan Czarnobyl. Plan, o którym nie było nam dane dowiedzieć się od Profesora, więc dowiedzieliśmy się od Berlina. Treści nie poznaliśmy.
  — To plan do sytuacji bez wyjścia, a teraz aż tak beznadziejnie nie jest. W planie Czarnobyl utracimy wszystkie nasze pieniądze. Tak bardzo chcesz z nich zrezygnować? — odparł szef. — Nie jestem fanem demokracji, ale zagłosujmy. Kto jest za Profesorem, a kto za ucieczką? — dopytał. — Helsinki?
— Wierzę w Profesora — odpowiedział Helsi.
— Rio? — zwrócił się dowódca do informatyka.
— Wierzę w to co widzę. Jestem z Tokio — powiedział chłopak.
"Wiedziałam, że chłopak spęka jak tylko pojawi się zagrożenie" pomyślałam.
  — Moskwa? — Berlin zwrócił się do kolejnej osoby.
  — Przystąpiłem do tego napadu na warunkach, które nie zostały złamane. Ufam Profesorowi — oznajmił Moskwa.
— Denver?
— Jestem za ucieczką. Życie multimilionera nie jest dla mnie — oświadczył Loczek.
— Kopenhago?
— Ja... jestem za Profesorem. To co pokazali w telewizji nie wyglądało jakby został aresztowany. Przecież by go skuli. A tak, bardziej bym powiedziała, że Profesor wyglądał jak jakiś świadek bądź śledczy. Może... kręci z kimś z policji, a ten ktoś jest jego biletem do odsunięcia od niego wszelkich podejrzeń, że z nami współpracuje. Ufam mu — odpowiedziałam.
— A ty, Nairobi?
— Ufam Profesorowi i będę wierzyć w jego plan do końca. Jestem z Berlinem — oświadczyła, po czym opuściła pomieszczenie.
Spojrzałam na Tokio. Zdecydowanie nie była zadowolona tym, że przegrała głosowanie. Gdyby mogła zabijać wzrokiem, Berlin już dawno leżałby martwy. Potem spojrzałam na dowódcę. Na jego twarzy pojawił się triumfujący uśmieszek. Nie dość, że mógł się nacieszyć swoim zwycięstwem, to mógł jeszcze dogryźć Tokio. Odetchnęłam głęboko, a następnie udałam się do mojego "kółka psychologicznego". Usiadłam jak zwykle na fotelu i przejechałam wzrokiem po zakładniczkach. Wszystkie siedziały spokojnie, nie trzęsły się ani nie bały. Potem moją uwagę przykuła paczka pianek. Opróżniona do połowy. "Dziewczyny musiały być nieźle głodne". Andrea, Mariana i Nikola siedziały wyluzowane, Silvia bawiła się palcami, a Ariadna... właśnie. "Nadeszła pora idealna, aby rozpocząć działanie w słusznej sprawie. Odwrotu już nie będzie" uświadomiłam sobie. Spotkanie przebiegało standardowo. Rozpoczęłam tym razem temat bardzo luźny, czyli temat dotyczący popkultury. Gadałyśmy o różnych filmach, komiksach czy też kreskówkach. Co mnie zaskoczyło, dziewczyny nawet się na tym znały. W pewnym momencie Berlin przyszedł i zabrał Ariadnę "do siebie". Wtedy kontynuowałam temat z dziewczynami, aczkolwiek w myślach powtarzałam plan, który ułożyłam, gdy siedziałam ze szklanką przy drzwiach. "Jeśli Berlin faktycznie się zakochał oraz myśli, że Ariadna to odwzajemnia, a ja dobrze wiem od Silvii, jakie zamiary ma ta zakładniczka, to wystarczy, że wyciągnę od niej info, nagram to na dyktafon i puszczę szefowi. Istnieje również opcja, że on wie, że ona tylko dla przetrwania to robi... ale po tym co usłyszałam przez szklankę to szczerze wątpię. Teraz tylko poczekać, aż będę mogła z nią zostać sam na sam, żeby porozmawiać". Minęło trochę czasu, nim obiekt C wyszedł z gabinetu. Wyglądała tak samo jak wczoraj, gdy siedziałam pod drzwiami. "Jedyną zagwozdkę, jaką mam, to... kiedy nadarzy się idealny moment, żeby z nią pogadać?" zapytałam się w myślach. Odpowiedź spadła mi prosto z nieba.
— K-kopenhago, czy mogłabyś mnie zabrać do łazienki? — spytała niepewnie Ariadna.
"Los się do mnie uśmiechnął" pomyślałam.
— Oczywiście — odpowiedziałam.
Chwilę potem zaprowadziłam dziewczynę do łazienki.
        Weszłam z Ariadną do pomieszczenia. Właśnie w tamtej chwili miałam szansę, aby wyciągnąć od niej potrzebne informacje na temat tego "romansu" z szefem. Wyjęłam za pamięci dyktafon, po czym czekałam, aż podejrzana numero uno wyjdzie z kabiny. Kiedy w końcu to zrobiła, podeszła do umywalki, po czym nieśmiało zapytała:
  — P-po co ci dyktafon?
  — Ach to... noszę go ze sobą na szczęście. Niestety jest zepsuty, więc nie nagrywa dźwięku... — gówno prawda, ta rozmowa już się nagrywała, ale co poradzić, że ta laska była tak głupia, że nie spojrzała dokładnie na sprzęt. — Muszę cię o coś zapytać... co cię łączy z moim szefem? Widziałam jak do niego chodzisz... jesteście razem? — zaczęłam zadawać pytania.
Ona się rozejrzała, po czym powiedziała:
  — Obiecaj, że nikomu nie powiesz.
  — Słowo harcerki — skłamałam.
  — Tak naprawdę, to... nic do niego nie czuję. Obrzydza mnie. Po każdym spotkaniu muszę wychodzić wymiotować, właśnie dlatego cię poprosiłam, abyś zaprowadziła mnie do łazienki. Robię to tylko po to, aby przetrwać. On już planuje przyszłość, chce mieć ze mną dzieci, chce wiedzieć o mnie wszystko... a ja chcę tylko przeżyć. Na szczęście będę mogła wziąć jego pieniądze. A kiedy będzie umierał, wykrzyczę mu całą prawdę — opowiedziała, a tuż po tym jak skończyła, zakończyłam nagrywanie. Beng beng. — Boże, jak ja mogłam być taka głupia... dałam się wykorzystać...
  — Och... przykro mi... wiesz... jakbyś czegoś chciała, na przykład jakiejś porady czy coś, uderzaj do mnie. Chętnie ci pomogę — okłamałam ją. "Ach, bycie mistrzynią kłamstwa jest cudowne".
  — Dziękuję... — odpowiedziała nieśmiało.
W tym samym momencie Tokio weszła do łazienki wraz z krzesłem.
  — Po co ci krzesło? — zapytałam.
  — Em... będę sprzątać — odpowiedziała krótkowłosa.
Postanowiłam więcej nie pytać.
     Potem zaprowadziłam Ariadnę z powrotem do pokoju z zakładniczkami. Następnie poszłam do stołówki, gdzie odsłuchałam nagranie. Wszystko zostało zarejestrowane bez zarzutu. "Jeden zero dla mnie, Ariadno. Muszę przekazać to nagranie Berlinowi i to jak najszybciej. Może serce mu pęknie, ale... robię to dla jego dobra" myślałam. Właśnie wtedy do pomieszczenia wszedł szef. "O wilku mowa" pomyślałam.
  — Musimy pilnie pogadać — wypaliłam prosto z mostu.
Berlin pokiwał twierdząco głową, po czym zaprowadził mnie do "swojego" biura. Usiadłam naprzeciwko niego.
  — Więc o czym chcesz "pilnie" porozmawiać? — zapytał.
  — O tej zakładniczce. Ariadnie — odpowiedziałam.
Już miał otworzyć buzię, aby coś powiedzieć, ale mu przerwałam:
  — Ona cię nie kocha. Brzydzi się tobą. Sama słyszałam. Zresztą, co ja ci będę opowiadać, sam możesz tego wysłuchać — odparłam, po czym dałam mu dyktafon. — Nagranie z numerkiem pięć.
Nasz dowódca bez słowa włączył nagranie. Gdy on wysłuchiwał mojej rozmowy z Ariadną, ja obserwowałam, jak uśmieszek schodzi z jego twarzy, a radosny grymas zmienia się na poważniejszy. "Czy tak to wygląda, kiedy dowiadujesz się okrutnej prawdy?" zastanawiałam się w myślach. Gdy nagranie się skończyło, Berlin odłożył dyktafon i rozkazał:
  — Zaczekaj tu.
Po czym wyszedł. "Pewnie zaraz przyprowadzi tę podłą krowę" zgadywałam w myślach. Jak pomyślałam, tak się stało. Niedługo potem, Ariadna siedziała obok mnie, a naprzeciwko nas usiadł szef. Zaczął rozmowę:
  — Zapewnie zastanawiasz się... kochanie... po co cię tutaj zabrałem... wiesz... naprawdę dobrze wychodziło ci uwodzenie mnie tylko dla pieniędzy. Mogłem się tego spodziewać — powiedział.
Ariadna nerwowo spoglądała to na mnie, to na Berlina. Pomimo tego, że miałam ochotę powiedzieć jej z uśmiechem na ustach, że ją rozgryzłam, i że dostanie karę, zachowałam grobową minę.
  — Nie musisz się tłumaczyć... wszystko już opowiedziała mi ta młoda dama — odparł, wskazując na mnie. — Z chęcią bym cię ukarał... ale po oczach Kopenhagi widzę, że mnie wyręczy — dodał.
To była prawda. "Możesz zachować grobową minę, ale oczy zawsze zdradzą twoje prawdziwe emocje". Tak powtarzał Rodrigo, jeden z moich ojców. Berlin rozkazał mi zabrać z biura Ariadnę, a potem powiedział, że jak już ją ukarzę, mam wrócić, bo chce ze mną porozmawiać. Jak powiedział, tak zrobiłam. Wyprowadziłam dziewczynę z pomieszczenia, po czym zabrałam ją do stołówki. Wzięłam srebrną taśmę, a potem kontynuowałam odprowadzenie zakładniczki na miejsce "zbrodni". Nad karą myślałam nieco dłużej, także wszystko było przygotowane. Odprowadziłam tę nieszczęsną zakładniczkę do sejfu numer trzy, czyli do tego, w którym jest tunel. Minęłam wejście, po czym wcisnęłam kobietę przez szparę pomiędzy ścianą a kantem otwartych drzwi. Następnie sama się przecisnęłam.
  — Myślałam, że mogę ci ufać — powiedziała Ariadna.
Lekko się zaśmiałam, po czym stwierdziłam:
  — Śmieszne.
  — Dlaczego niby ma to być śmieszne? — zapytała.
  — Wiesz... od początku mi się nie podobałaś. Kiedy przyszłam do was, czyli zakładniczek na pierwszą pogadankę... dość dokładnie obserwowałam każdą z was. Gdy wszedł Berlin, zauważyłam w twoich oczach coś niepokojącego. Zaczęłam węszyć. Potem zauważyłam jak szef przyciska cię do stołu. Musiałam dojść do tego, co tak właściwie tam robiłaś. Na naszych babskich pogadankach wzbudziłam wasze zaufanie, dzięki czemu powiedziałaś mi prawdę w łazience. I tak oto trafiłaś na dywanik u Berlina, a potem tutaj. A teraz właź na ten wózek, bo jak nie, to cię podziurawię — odpowiedziałam, wskazując na pistolet, który znajdował się w kaburze na moim prawym udzie.
Ariadna zgodnie z rozkazem, dygocząc się, wlazła na wózek towarowy. Następnie zrobiłam to, na co czekałam od dłuższego czasu. Z uśmiechem od ucha do ucha zaczęłam przyklejać taśmę tak, aby nasza gwiazdeczka była szczelnie przyklejona. Obkleiłam jej kostki, ręce, a na końcu ramiona. Wyglądała jak prezent. Tylko, że ten prezent był brzydki.
  — Czemu mnie po prostu nie zabijesz? — zapytała znienacka.
  — Hm... niech pomyślę... o, wiem. Zabicie cię byłoby zbyt nudne — powiedziałam, po czym wyszczerzyłam swoje białe, bo niedawno umyte, zęby.
  — Jesteś psychopatką... gorszą od Berlina...
  — Ojeju, tylko się nie popłacz. A teraz przepraszam, ale zakleję ci usta, bo wkurza mnie twój głosik — odparłam, po czym zakleiłam jej usteczka. — Do zobaczenia w piekle, brzydulo! — dodałam na pożegnanie, po czym przecisnęłam się z powrotem.
Udałam się na górę, wciąż mając szeroki uśmiech na twarzy. Gdy wychodziłam, wpadłam na Nairobi, która zapytała:
  — A co ty taka cała w skowronkach?
  — A wiesz... właśnie załatwiłam pewną brzydulę. Niedosłownie, ale załatwiłam. Teraz masz szanse u szefa, pamiętaj o tym — wytłumaczyłam, mrugając porozumiewawczo.
  — Aaa, chodzi o ten plan... em... dziękuję?
  — Nie ma sprawy — odpowiedziałam, po czym posłałam jej buziaka i ruszyłam w dalszą wędrówkę na górę.
Przy tej "przeprawie przez mennicę" uśmiechałam się jak nigdy dotąd. Chyba nawet bardziej niż wtedy, kiedy Arturito pomylił imię swojej żony z imieniem swojej kochanki. Wróciłam na stołówkę, gdzie zostawiłam taśmę i trochę spoważniałam, po czym przeszłam przez mini korytarzyk z zakładniczkami, aż weszłam z powrotem do biura dowódcy, zamykając za sobą drzwi. Szef stał przy oknie i cały czas patrzył się na coś na zewnątrz, jakby był zahipnotyzowany. 
  — Przepraszam, że tyle to zajęło, ale zatrzymała mnie gadka-szmatka tej zakładniczki — powiedziałam, podchodząc do Berlina.
Stanęłam obok mężczyzny. Trochę staliśmy w ciszy, może jakieś pół minuty, aż w końcu zapytał:
  — Po co to zrobiłaś? Mogłaś równie dobrze zostawić tę sprawę w spokoju — dodał.
  — Jesteśmy drużyną, a drużyna musi się wspierać — odpowiedziałam, jakby było to oczywiste.
  — Nie, nie, nie. Spójrz na to z innej strony. Jestem zimnym dupkiem, który nie zasługuje na współczucie. A ty jednak... na swój sposób dbasz o mnie, jakbym był dla ciebie ważny. Czy to co mówiła Tokio, czyli to, że jesteś moją "wielbicielką", to prawda? Dlatego tak o mnie dbasz? — dopytywał.
Cholera, myślałam, że zapomni o tym. Spuściłam głowę, po czym odparłam:
  — T-tak... — wyjąkałam.
"Dodajmy do tego to, że jesteś moim wujkiem, a wiem, że rodzina jest najważniejsza. Plus, tę akcję wykonałam dla mojej przyjaciółki" pomyślałam.
  — Dobry gust — powiedział, po czym zrobił krótką pauzę. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek ktoś będzie mnie podziwiać.
  — Niespodzianka... — wymamrotałam nieśmiało.
  — Nasza relacja była dziwna od początku. Ty od początku mnie podziwiałaś, uważałaś za wzór do naśladowania. Ja za to miałem cię za dzieciaka, którym trzeba będzie się opiekować podczas napadu, bo sobie nie poradzi. Tymczasem jesteś bardziej ogarnięta od Rio, który jest drugim najmłodszym członkiem naszej drużyny. Nawet cię polubiłem przez ten czas kiedy się przygotowywaliśmy. Zaobserwowałem też, że nasza "więź" pogłębiła się podczas tego napadu. Staliśmy się kimś ála Leonem i Matyldą — stwierdził.
  — Tylko bez wątku miłosnego — wtrąciłam.
  — Bez wątku miłosnego — dodał, po czym przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
Odwzajemniłam uścisk. Niedługo potem zabrałam dyktafon, opuściłam pomieszczenie, a gdy miałam już iść na stołówkę, usłyszałam, jak Mariana mnie zapytała:
— Gdzie jest Ariadna?
— Bezpieczna. Nie martwcie się o nią — odpowiedziałam.
Wyszłam z przedsionka z uśmiechem na twarzy, dumna z tego, że mój plan się udał.
Berlin w tajemniczy sposób wyparował. Szukałam go dosłownie wszędzie. W pewnej chwili poszłam do biura, w którym zadzwonił do Profesora w sprawie zabójstwa Mónici. Tam też go nie było. Ale nie było również jeszcze jednej rzeczy. Jego leków. Wtedy przypomniałam sobie o gniewie Tokio, gdy przegrała głosowanie i moment, gdy przyniosła krzesło do łazienki.
— Cholera — wymamrotałam, po czym kopnęłam w biurko. Otworzyłam przy tym szufladę, w której dojrzałam pewien przedmiot, który wyjęłam. — Nóż do otwierania listów? Kto tego używa w dwudziestym pierwszym wieku? — zapytałam samą siebie. — Chwilunia... idziesz ze mną, mały kolego — powiedziałam do noża, którego potem schowałam do kieszeni kombinezonu, a następnie pobiegłam do łazienki.
Na miejscu, postanowiłam zrealizować plan, który składał się tylko z jednego punktu. Uratować tyłek szefowi. W celu rozpoczęcia, spróbowałam otworzyć drzwi. Zamknięte. "Musieli je zabarykadować" pomyślałam.
— Halo? Muszę się wysikać, otwórzcie! — skłamałam.
— Gramy w rosyjską ruletkę, przyjdź później! — odpowiedział Berlin.
"Naćpany. Słychać to w jego głosie".
— Tokio, pogrzało cię?! — zapytałam.
— Robię to dla naszego dobra! — odpowiedziała, a ja usłyszałam jak podchodzi do drzwi.
— Dla naszego dobra?! Gówno robisz i tyle! — zaczęłam ją prowokować. — Myślisz, że jak zastrzelisz Berlina, to będziesz kozakiem?! Tknij go palcem, a nogi z dupy ci powyrywam i powieszę sobie nad łóżkiem! — dodałam.
Tokio zamilkła. Po chwili jednak, powiedziała:
— Nic mi nie zrobisz — odparła pewna siebie. — A wiesz czemu? Bo jesteś tylko czternastoletnią gówniarą! Nie potrafisz nic! Łazisz jak piesek za swoim zasranym idolem! I jedyne co robisz, to się mądrujesz! — pojechała po mnie.
"Miałam jej nic nie robić, ale... mogła mnie nie obrażać. Powinna wiedzieć, że z dzieciakiem się nie zadziera. Zwłaszcza, jeśli ten dzieciak jest małą mendą".
— Mam nagrania — odpowiedziałam.
— Jakie nagrania? — spytała zaintrygowana.
— Ciekawe nagrania. Na przykład kiedy wymknęłaś się z Denverem, Rio i Nairobi na festiwal. Profesor nadal o tym nie wie, lecz myślę, że będzie wniebowzięty, jak sobie tego wysłucha. Albo, jak groziłaś Berlinowi w sprawie poinformowania Profesora o zabójstwie Mónici.
— Kiedy to nagrałaś?!
— Siedziałam pod stołem. Ale najwyraźniej jesteś takim gamoniem, że się nie zorientowałaś.
— Druga próba — wysyczała.
Potem słyszałam strzał. Głuchy strzał. Zrozumiałam, że poszło to o wiele za daleko. Musiałam zainterweniować. Wzięłam karabin, a następnie go odbezpieczyłam. Potem położyłam się na podłodze. Sprawdziłam ręką, jak wysoka jest szpara pod drzwiami. Jak się okazało, lufa karabinu M16 idealnie się tam mieściła. Położyłam karabin bokiem, po czym zaczęłam szukać, które buty należą do Tokio. "Rozłożone nogi, obklejone taśmą. Berlin. Stojące po mojej prawej. Rio bądź Denver. Stojące po lewej. Denver bądź Rio. Stojące mniej więcej po środku. Chude. To musi być Tokio" domyśliłam się.

— Wiesz córuś, co jest najważniejsze w snajperstwie? — zapytał Diego.
— Co takiego, tato? — spytałam zaciekawiona.
— Precyzja — odpowiedział.

Lekcje sprzed kilku lat jak najbardziej się przydały. Ułożyłam się odpowiednio, a następnie wyregulowałam oddech i strzeliłam. Tokio krzyknęła z bólu.
— Cholera jasna!
— Ładnie, młoda! — odparł Berlin, śmiejąc się.
— Pogrzało cię?! — zapytał mnie Rio.
— Dobrze, że kula przeleciała na wylot — oznajmił Denver.
— Zrobię to jeszcze raz, jeśli stamtąd zaraz nie wyjdziecie! — oświadczyłam, przeładowując.
Potem jedynie usłyszałam, jak Tokio zmarnowała dwa strzały. Były to ślepaki.
— Jeszcze jedna kula... — wymamrotała.
"Jeśli to był czwarty strzał... to znaczy, że piąty może będzie śmiertelny".

— Rosyjska ruletka. Lepiej nigdy się w to nie baw — przestrzegł mnie Diego.
— Czemu, tatusiu?
— Łatwo wtedy zginąć.
— A na czym polega ta cała rosyjska ruletka?
— Em... zasad ci nie będę tłumaczył. Są zbyt skomplikowane.
— A co jest potrzebne do tej ruletki?
— Okej, to ci mogę powiedzieć... potrzebny jest pistolet, mianowicie rewolwer, plus... powiedzmy pięć kul. Cztery z nich to ślepaki.
— Ślepaki mi krzywdy nie zrobią.
— Otóż to, ale... piąta kula. Jeśli będziesz miała szczęście, będzie ostatnia. Ale, przypłacisz za to życiem.

"Cholera!". Na szczęście, w tym momencie przyszła Nairobi.
— Co wy tam odwalacie?! — zapytała.
— Grają w rosyjską ruletkę — odparłam.
— Tokio, zwariowałaś?! — spytała Nairobi.
— Ja zwariowałam?! Ta mała hiena przestrzeliła mi stopę! — odpowiedziała Tokio.
— Hieny przynajmniej są ładne w przeciwieństwie do żmij! — zripostowałam, jednocześnie wstając.
— Uspokójcie się! — zarządziła czarnowłosa. — Czy ty chcesz zniszczyć plan?! — dopytała.
  — Ja niszczę plan?! Ja niszczę plan?! — odparła Tokio.
— Tak! Nie możesz się choć raz opanować?! Czy twój mózg składa się z małego orzeszka?! — spytała Nai.
— Może i tak, ale za to twój plan odzyskania synka jest do dupy! Pewnie nawet cię nie pamięta! — stwierdziła moja "bliźniaczka", trafiając w czułą strunę Nairobi.
— Nie pozwalaj sobie — wtrącił dowódca.
Temat dziecka Nairobi był dla niej bardzo delikatny. Miała ogromne wyrzuty sumienia, przez to, że go straciła i robiła wszystko, żeby go odzyskać. Między innymi, starała się, aby nikt nie schrzanił planu napadu.
  — Ma teraz nową rodzinę! — kontynuowała swój wywód Tokio. — Nie jesteś mu już potrzebna!
Czarnowłosa wyjęła pistolet, odbezpieczyła go, zaczęła mierzyć w drzwi, a do tego krzyknęła:
  — Jak taka odważna jesteś, to powiedz mi to prosto w twarz!
Krótkowłosa nie odpowiedziała, jedynie można było usłyszeć, że odeszła od drzwi. W tym samym momencie, przyszedł Moskwa i opuszczając broń mojej towarzyszki, dość cicho oznajmił:
  — Wystarczy. Kto tam jeszcze jest? — dopytał.
  — Denver i Rio — poinformowałam równie cicho.
  — Musimy tam się dostać — stwierdziła Nairobi.
— Chyba mam pomysł — odpowiedział Moskwa.
Chwilę potem przy użyciu czegoś przypominającego skrzynkę, najstarszy z nas wywarzył drzwi. I to w idealnym momencie. Tokio była gotowa, aby oddać śmiertelny strzał w stronę Berlina. Zerknęłam na podłogę, na której leżały kawałki szkła. "Ampułki..." domyśliłam się. Podeszłam do krzesła na którym siedział skrępowany mężczyzna, po czym przy użyciu noża zaczęłam rozcinać taśmę.
— Ile ampułek z lekami zbiła? — spytałam.
  — Około czterech — odparł Berlin.
Westchnęłam i kontynuowałam rozcinanie taśmy. W międzyczasie podeszła do nas Nairobi.
  — Trzymasz się jakoś? — zapytała dowódcę.
— Jeszcze żyję, więc chyba jest dobrze — stwierdził.
— Haha, bardzo śmieszne — odpowiedziała sarkastycznie czarnowłosa.
Niedługo potem, gdy zostałam sam na sam z uwolnionym już szefem, ten mnie zagadał:
  — Tokio należałoby ukarać, nie uważasz? — spytał.
  — Może... — odparłam nieśmiało. — Co zamierzasz zrobić? — dopytałam.
— Zobaczysz — odpowiedział tajemniczo, a następnie opuścił łazienkę.
"Mam co do tego złe przeczucia. Choć z drugiej strony, za to co Tokio powiedziała Nairobi i mnie... zdecydowanie zasłużyła" pomyślałam, ruszając za wujkiem.
Kara, jaką otrzymała moja "bliźniaczka" była... drastyczna, jeśli mogłabym to tak ująć. Dziewczyna została wyrzucona z mennicy i oddana w ręce policji. Obserwowałam to wszystko z boku. Muszę przyznać, że nie było mi zbyt przykro, że pozwoliłam na takie coś. Później odbyło się zebranie na stołówce. Bez Oslo. Helsinki go udusił niedługo przed wyrzuceniem Tokio z mennicy. Wracając, na owym spotkaniu, Rio miał do szefa dość spore pretensje za to, co zrobił jego dziewczynie. Dowódca wyjaśnił swoją decyzję w taki sposób:
— Tokio straciła rozum. Nie miałem zbyt wielkiego wyboru, musiałem ją wydać policji — usprawiedliwił się, po czym urwał na chwilę. — Złapmy się za ręce. Kiedy ktoś ma ranę, komórki łączą się, aby ją zamknąć. Mamy ranę, dlatego musimy się zjednoczyć, aby ją uleczyć.
Jak powiedział, tak zrobiliśmy. Jedynie Rio się nie przyłączył do "spektaklu".
  — Masz się za cholernego kaznodzieję? Lidera sekty? Wszyscy macie odlot trzymając się za ręce? — wypytywał informatyk.
"Stul japiszon" pomyślałam.
  — Rio, musisz się uspokoić — odpowiedział Berlin.
  — Niczego nie muszę. Posłałeś Tokio do więzienia! Ona jest moją dziewczyną. A ty zrujnowałeś jej życie! — stwierdził ten gamoń.
Wszyscy zaczęliśmy puszczać swoje ręce.
  — Spokojnie, to tylko pierwsza miłość. Wraz z końcem lata pożegnasz Suzanne z Lazurowego Wybrzeża. To nie jest koniec świata — powiedział szef.
— Zamknij się, psychopato. Nie masz w ogóle pojęcia o czym mówisz. Czy jest tu ktoś normalny? Moskwa? — zwrócił się chłopak Tokio do Moskwy.
  — Tokio... straciła nad sobą panowanie. Wszyscy widzieli — odpowiedział tata Loczka.
  — Helsinki?
  — Mamy pewne zasady. Zagłosowaliśmy, a ona to całkowicie zlekceważyła — odparł Serb.
— Denver? Proszę powiedz mi, że widzisz, że to stek bzdur.
— Stary, oczywiście. Ale grała w rosyjską ruletkę z Berlinem. Sam widziałeś — odparł Denver.
— Przecież nic się nie stało — stwierdził Rio.
"Nic się nie stało?! Kretynie skończony, prawie straciliśmy kolejnego człowieka! A gdyby ciebie przykleili do krzesła, całkowicie bezbronnego, też byś później mówił, że nic się nie stało? Oczywiście, że nie! Bo jesteś zwykłym mięczakiem, który nie ma jaj, aby wziąć udział w czymś takim jako ofiara!" wykrzyczałam w myślach, jednocześnie nieco żałując, że nie powiedziałam tego na głos.
— Ale było bardzo blisko! — odpowiedziała Nairobi.
— Nie wierzę... wszyscy jesteście z Berlinem! Jesteście po stronie cholernego psychopaty! — wrzasnął informatyk.
— Nie jesteśmy z Berlinem, tylko z Profesorem, ośle — wtrąciłam.
— Odezwała się, mała panna przemądrzalska! Jesteś tak samo rąbnięta jak on! — stwierdził.
— Och, doprawdy? — zapytałam, przechylając lekko głowę w bok.
— Ażebyś wiedziała! — odparł. — Zresztą, o czym my w ogóle rozmawiamy?! Profesora aresztowano, widzieliśmy w telewizji!
Dalej już nie słuchałam tego idioty. Chwilę po tym, jak przestałam słuchać jego monologu, usłyszałam, jak Helsinki szepcze mi na ucho:
— Отдай его командиру (Podaj to dowódcy) — powiedział, po czym podał mi pod stołem jakiś przedmiot.
Bez większego namysłu, podałam to coś szefowi. "Ciekawe o co z tym chodzi..." zaczęłam się zastanawiać. Zaobserwowałam, że ten palant (czytaj: Rio) oddał swój pistolet Berlinowi. Szef powiedział coś o uszanowaniu decyzji Rio, a ten zapytał czy ktoś zamknie za nim drzwi... w końcu załapałam, co pominęłam. Chłopak chciał się poddać. Brawo on.
  — Zaczekaj — zwrócił się do niego dowódca, wstając i podchodząc do chłopaka. — Weź to. Kiedy będziesz wychodził, pomachaj tym nad głową, aby wiedzieli, że masz pokojowe zamiary — powiedział, podając Rio białą szmatkę. — Pozwól, że cię przytulę na pożegnanie — dodał, a niedługo po przytuleniu wbił informatykowi w szyję strzykawkę.
"A więc to jest ta tajemnicza paczka... ciekawe czy w środku była trucizna czy tylko środek usypiający" pomyślałam. Berlin położył Rio na kanapie, a spotkanie się zakończyło. Wyszłam na korytarz, a ze mną Denver.
  — Co się z tobą dzieje? — zapytał.
  — Ze mną? Raczej to ja powinnam się zapytać co się dzieje z tobą — odpowiedziałam.
  — Przepraszam, ale to nie ja przestrzeliłem koleżance stopę.
  — Och, przepraszam, ale to nie ja przykleiłam taśmą do krzesła kogoś z drużyny.
  — Co się z nami stało? Jeszcze niedawno razem spiskowaliśmy jak tu ukryć Mónicę, a teraz czuję, że wkrótce rozszarpiemy się na strzępy.
  — Sprawy się skomplikowały. Nasze zdania się poróżniły, Denver. Możliwe, że to tylko chwilowe szaleństwo, a później wszystko się ułoży — urwałam na chwilę. — Szczery uścisk przyjaciół? — dopytałam, rozkładając ręce na boki.
  — Szczery uścisk przyjaciół — odpowiedział, a następnie mnie przytulił.
Poklepaliśmy się nawzajem po plecach.
      O wiele, wiele później, wraz z Berlinem próbowaliśmy się we dwójkę dodzwonić do Profesora. Profesora, który ciągle nie odbierał telefonu.
  — To już siódma próba... — wymamrotałam. — Myślisz, że w końcu odbierze?
— Miejmy nadzieję... — odpowiedział dowódca.
Usłyszeliśmy wtedy krzyki na korytarzu. Poderwaliśmy się i czym prędzej udaliśmy się sprawdzić, co się dzieje. Sprawcą zamieszania był nie kto inny jak ten gamoń Rio. Krzyczał do zakładników treść planu "pieniądze albo wolność". Niech go jasny szlag trafi. Podeszliśmy do niego z szefem.
— Ale to nieważne, bo tu trzeba się uśmiechać! — wrzasnął informatyk, po czym zaczął celować karabinem w Berlina. — Czyż nie mam racji, Andrésie de Fonollosa?!
"Jego naprawdę powaliło" pomyślałam. Stanęłam bezpośrednio pomiędzy dowódcą a Rio.
— Jak taki odważny jesteś, to strzelaj do mnie! — odparłam, będąc na celowniku. — No dalej!
Chłopak zaczął się wahać. W tym samym momencie Helsinki zaszedł informatyka od tyłu i go obezwładnił. Udaliśmy się we czwórkę do magazynu. Rio zostały związane ręce, a sam klęczał przed Berlinem. Nadeszła chwila, w której Aníbal Cortés (bo tak się zwał ten gamoń) miał zostać zastrzelony. Właśnie. Miał. Berlinowi zaczęła się trząść ręka, w której trzymał pistolet. "Dopisać do listy - przypominać szefowi o lekach" pomyślałam, przewracając oczami. Wtedy do "zabawy" dołączyli: Nairobi trzymająca leki szefa oraz Denver, który mierzył z karabinu w dowódcę. Pomiędzy Nairobi i Berlinem wywiązała się dyskusja, zaś atmosfera stała się napięta.
  — Młoda weź coś zrób! — krzyknął nagle Denver.
"Ale co ja mam niby zrobić? Podejść do Berlina i powiedzieć "Już wystarczy"? Nie. Nie. I nie. Czas, aby wykorzystać psychikę innych. W łazience zadziałało, więc w tej sytuacji też powinno" stwierdziłam w myślach, po czym wzięłam karabin, który odbezpieczyłam i wymierzyłam w pacana o imieniu Rio. Następnym krokiem, jaki wykonałam, było wyjęcie pistoletu z kabury na mojej prawej nodze, odbezpieczenie go i na zwieńczenie - przyłożenie sobie lufy do brody.
  — Zagrajmy w grę! — oznajmiłam, udając radosną i wesołą.
Spojrzałam na zdezorientowanych towarzyszy, westchnęłam i odparłam:
  — Nie znacie jej? Nazywa się "Banda debili próbuje się pozabijać w Mennicy Narodowej Hiszpanii". Zasady są proste. Jeśli ktoś zastrzeli Berlina, automatycznie ja zastrzelę Rio, potem tego co zastrzelił Berlina, a na koniec odstrzelę siebie samą. Proste, nie? — wytłumaczyłam, wciąż udając, że jestem stukniętą wariatką. — Ludzie, obudźcie się! Zachowujecie się jak skończeni idioci, a nie profesjonalni złodzieje! Mieliśmy trzymać się planu, a potem cieszyć fortuną! Ale nieeeeeeeeeeeeee — przedłużyłam ostatnią literkę. — Zakochajmy się w koleżance o jakieś dwanaście lat starszej, zajebisty pomysł! Zabijmy zakładnika, zajebisty pomysł! Nie pilnujmy zakładników, niech uciekną, zajebisty pomysł! Mam wymieniać dalej?! Nie?! No właśnie! To co? Gramy czy nie gramy? — dopytałam.
Zdecydowanie zakłopotałam tym monologiem wszystkich zebranych w pomieszczeniu. Minęła nieco dłuższa chwila, nim dowódca powiedział:
  — Wystarczy już — stwierdził Berlin. — Kopenhago, opuść broń.
  — W takim razie wszyscy mają ją opuścić — odpowiedziałam. — Włącznie z tobą. Dopóki wszyscy nie opuszczą broni, będę trzymała siebie i Rio na muszce.
Spoglądałam to na Denvera, to na Berlina, aby upewnić się, że obaj opuścili pukawki. Kiedy to zrobili, spojrzałam na informatyka, który był cały zapłakany. "Nawet mi nie jest go szkoda" pomyślałam. Opuściłam karabin i pistolet, a kiedy zabezpieczałam M16, niespodziewanie, szef strzelił w worki znajdujące się za Rio. Na odgłos strzałów, podskoczyłam. "Cholera, tego się nie spodziewałam". Chwilę potem zadzwonił telefon, zaś dowódca opuścił nasze skromne towarzystwo. Loczek podszedł do klęczącego i krzyczącego chłopaka, a podczas gdy ja odkładałam zabezpieczoną broń, zagadnęła mnie Nairobi:
— Potrzebujemy twojej pomocy. Uprzedzając twoje pytania - jako iż wszystko wymyka się spod kontroli, przejmuję dowodzenie. Denver, Rio, Helsi i Moskwa mi w tym pomagają. Musimy tylko na jakiś czas wyeliminować Berlina. Wchodzisz w to?
  — Em...
— Młoda, sama widzisz co się dzieje. Jak najbardziej zrozumiem, jeśli nie poprzesz naszego planu, ale przynajmniej pozwól nam go wykonać. Okej?
— Okej... — odpowiedziałam niechętnie.
— Świetnie. Idź za nim i go przypilnuj, zaraz dołączymy — poinformowała czarnowłosa.
Udałam się w tym samym kierunku, w którym poszedł szef. Dotarłam w ten sposób na stołówkę, gdzie dowódca rozmawiał z Profesorem przez telefon. Stanęłam niedaleko za nim i przysłuchiwałam się rozmowie. Berlin mówił bardzo spokojnie, praktycznie jak zawsze. Jeśli zaś chodzi o Profesora, mogłam się jedynie domyślać, że był poddenerwowany. Niedługą chwilę po tym, jak weszłam do pomieszczenia, przyszli Helsinki, Moskwa, Rio, Denver i Nairobi. Czarnowłosa uderzyła kolbą karabinu w tył głowy Berlina, a ten padł nieprzytomny na stół. Wtedy Nai chwyciła słuchawkę.
— Profesorze, tu Nairobi. Berlin jest chwilowo niedysponowany. Przejmuję dowodzenie. To najwyższa pora na matriarchat — oświadczyła Nairobi. — Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Po pierwsze, Tokio grała w rosyjską ruletkę z Berlinem, który był przywiązany do krzesła. Niedługo potem, została wydana w ręce policji. Po drugie, Rio prawie został zabity. Po trzecie, Helsinki udusił Oslo. To co się tutaj dzieje, to totalna masakra.
Rozmowa toczyła się dalej, a ja stałam z boku i spoglądałam na moich towarzyszy przebywających w pomieszczeniu. W pewnym momencie zapatrzyłam się na podłogę, całkowicie się wyłączając. Z tego stanu wyrwał mnie Denver, pytając:
  — Kopa, idziesz? Musimy zrobić zebranie — dodał.
  — Hm? A, tak, tak, zaraz przyjdę — odpowiedziałam.
  — Okej. Biura na dole, tam nas szukaj — odparł Loczek, po czym wyszedł ze stołówki.
Rozejrzałam się po pustym pomieszczeniu i oparłam się o stolik. "Co ja tak właściwie robię? Raz jestem w miarę normalną osobą, a raz mi odwala i jestem gotowa zrobić coś totalnie szalonego bez zastanowienia. Jestem całkowicie... właśnie. Jaka jestem? Kim ja się stałam? Czy tak miało być? Wyszłam na osobę w cholerę dwulicową. Nie panuję nad tym co robię. Wydaje mi się, że wszystko mam pod kontrolą, ale nie mam. Muszę się wziąć w garść. Płaczem nic nie zdziałam. Muszę przeprosić Denvera. Muszę przeprosić Nairobi. Muszę przeprosić wszystkich. Może z wyjątkiem Rio. Muszę przemyśleć wszystkie swoje przyszłe poczynania. Staram się być człowiekiem i przestępcą jednocześnie. Tak się nie da. Albo będę przestępcą gotowym zrobić dosłownie wszystko, albo będę człowiekiem, chcącym wspomóc przyjaciół" rozmyślałam. Chwilę potem udałam się na miejsce zebrania.
      Po zebraniu, na którym omówiono szczegóły nowych rządów, jakie miały zapanować w mennicy, wzięłam się za przepraszanie. Postanowiłam, że jako pierwszego przeproszę Helsiego. Poszło szybko i sprawnie. Następny na mojej liście był Moskwa, którego zastałam w sejfie numer trzy.
— Hej Moskwa — przywitałam się, wchodząc do sejfu.
— O, witaj Kopenhago — odparł staruszek. — Co cię tu sprowadza? — dopytał.
— Chciałam cię przeprosić — odpowiedziałam. — Jak zapewne zauważyłeś, ostatnio trochę mi odbija. Odwalam akcje, które są szalone. Choć według mnie to i tak niewystarczające określenie. I... przepraszam jeśli cię skrzywdziłam.
— Ech... posłuchaj. Dałaś się wciągnąć w istne szaleństwo, w którym często nad zdrowym rozsądkiem emocje biorą górę. Wtedy tracisz kontrolę. Nie możesz się opanować. Dlatego musisz robić wszystko, aby tę kontrolę odzyskać. W innym przypadku, ktoś na tym ucierpi. Poza tym, dorastasz. Ciągle się zmieniasz. To też wpływa na twoje emocje i decyzje. Pamiętaj o tym.
Pokiwałam twierdząco głową.
— Dziękuję, Moskwa — powiedziałam.
Tata Denvera uśmiechnął się w odpowiedzi.
A skoro o Denverze mowa, jego chciałam przeprosić jako kolejnego. Loczek stał na warcie przy zakładnikach. Podeszłam do mojego przyjaciela i zagadnęłam go:
— Hej, możemy porozmawiać?
— Jasne — odpowiedział.
Odeszliśmy na bok, a ja zaczęłam rozmowę:
  — Słuchaj, chciałam cię przeprosić. Ostatnio bardzo mi odbija i nie kontroluję swojego zachowania, przez co odwalam różne akcje, przez które ludzie cierpią. Dlatego cię przepraszam.
  — Em... szalejesz, to fakt. Jak przypomnę sobie sytuację z ruletką albo fakt, że Rio miał zostać zabity... a ty przy tym byłaś, do tego byłaś gotowa na wszystko... to przerażające...
— Jeśli chodzi o ruletkę... gdybyś ty był na miejscu Berlina zrobiłabym dokładnie to samo. I żebyś był tego świadomy, że gdyby coś ci groziło, będę gotowa, by zrobić wszystko, żeby cię uratować. Nawet jeśli miałyby przy tym być ofiary.
Denver bez słowa mocno mnie przytulił.
Następna była Nairobi, którą standardowo zastałam w biurach na dole. Przez szybę gabinetu zauważyłam, że czarnowłosa oglądała banknoty. Zapukałam, a gdy usłyszałam "Proszę" weszłam do pomieszczenia.
— Cześć Nairobi... — przywitałam się nieśmiało.
Nai spojrzała na mnie i powiedziała:
— O, hej młoda. Coś się stało? — dopytała.
— Właściwie to tak. Chciałabym cię przeprosić. Jak wiesz, ostatnio mocno mi odbija i robię szalone rzeczy. Jak na przykład postrzelenie Tokio w stopę. Sama też nie wiem, po której stronie mam stać. Czy po stronie ludzi, z którymi się przyjaźnię, czy po stronie ludzi, którzy pozbędą się każdej niedogodności, aby napad poszedł zgodnie z planem. To... muszę jeszcze przemyśleć. Ale pomijając to, przepraszam cię.
Nairobi odpowiedziała:
  — Przeprosiny przyjęte. Sama powoli nie wyrabiam, więc jak najbardziej cię rozumiem.
Po tych słowach uśmiechnęła się lekko, zaś ja to odwzajemniłam.
Ostatni na liście był Berlin. Mężczyznę odnalazłam na stołówce, gdzie siedział przy stole i nic nie robił.
— Hej, wielce poszkodowany hrabio, możemy pogadać? — zagadałam go.
— Nasz szczwany lis. Oczywiście, siadaj — odpowiedział.
— Pewnie cię to nie zdziwi... — zaczęłam, siadając naprzeciw niego — ale chciałam cię przeprosić. Za moje zachowanie. Odbija mi ostatnio. I szaleję. Dzisiaj przestrzeliłam Tokio stopę. Kto wie co się wydarzy dalej. Poza tym, mam problem ze stronnictwem. Nie wiem, która ze stron, które teraz pojawiły się w naszej grupie jest... odpowiedniejsza. Właściwsza. Ale to zostało mi do przemyślenia. Tak czy siak, przepraszam za moje szaleństwo. Ale nie obiecuję, że jeśli dojdzie do buntu czy podobnej sytuacji, a któreś z nas będzie zagrożone, będę taka spokojna.
Eks-szef pokiwał twierdząco głową.

~💶~

Witam Was wszystkich! Dzisiaj został opisany cały poniedziałek. W następnym rozdziale zacznie się wtorek i oj...
Oczywiście, standardowo, jeśli były jakieś błędy możecie dać znać, tak samo czy rozdział Wam się podobał czy też nie, a ja się z Wami żegnam, do następnego, cześć!

Continue Reading

You'll Also Like

14.4K 367 17
Nazywam się Julia Sołtys. Jestem Podchorążym hufca harcerzy "NOC". Wstąpiłam bo szukałam zemsty na Niemcu który zabił mi rodziców. Doświadczyłam wiel...
36.9K 1.5K 16
Profesor wiedział, że wśród zakładników może wybuchnąć bunt. Dlatego zwrócił się do wieloletniej przyjaciółki, pierwszorzędnej złodziejki - Chlóe Le...
137K 5.3K 41
ONA jest producentką w wytwórni „2020". A ON jest największą gwiazdą tego roku w „SBM Label". Dwie różne wytwórnie muzyczne. Dwa różne światy. A jed...
3.2K 181 172
"I nadszedł dzień w którym bohaterowie nie dali rady." "Spider-man! Robisz karierę przeszkadzacza!" Co tu więcej mówić? Chcecie przeczytać coś poważn...