|Sztuka Kochania|

By biegnewnieznane

11.5K 658 317

Miłość jest sztuką. Sztuka wymaga odwagi. Pierwsza publikacja: 21.01.2021 Zawieszona od 28.02 do 23.05 Aktua... More

ROZDZIAŁ I
ROZDZIAŁ III
ROZDZIAŁ IV
ROZDZIAŁ V
ROZDZIAŁ VI
ROZDZIAŁ VII
ROZDZIAŁ VIII
ROZDZIAŁ IX

ROZDZIAŁ II

1.1K 77 35
By biegnewnieznane


Obudziłam się przez wpadające do pokoju promyki słońca. Niechętnie otworzyłam oczy i wstałam z łóżka. Wyjęłam z szafy czarne, krótkie spodenki i zwykły, biały top. Zabrałam ze sobą ręcznik, który przygotowała mi Elizabeth, ruszając w kierunku łazienki. Weszłam pod prysznic, odkręciłam wodę, a zimne krople delikatnie muskały moje nagie ciało. Poczułam świeżość. Sięgnęłam po arbuzowy szampon i dokładnie wmasowałam go w moje włosy. Spłukałam go i wyszłam z kabiny, wykręcając kosmyki sowich włosów. Związałam rude kędziorki w kucyka. ubrałam przygotowany strój i zeszłam na dół. Elizabeth i mój tata pracowali do późna, więc gdy tylko weszłam do kuchni zobaczyłam na blacie karteczkę, z której wynikało, że będą późno, a pieniądze na obiad przelali mi na konto. Odszukałam wzrokiem ekspresu do kawy i po długim, trudnym poszukiwaniu kubka wlałam do niego magiczny płyn. Otworzyłam lodówkę, a z ostatniej półki wyjęłam naturalny jogurt.

- Hej, macie jakieś płatki? - spytałam chłopaka, który usiadł na krześle i wbijał we mnie swoje skacowanego spojrzenie.

- Obok piekarnika, dolna szuflada.

- Dzięki. - rzeczywiście je tam znalazłam. Wsypałam małe, miodowe serduszka do jogurtu i zaczęłam jeść. - Jak się czujesz?

- Głowa mi pęka i nic nie pamiętam.

- Przynajmniej umiesz rymować. - posłałam mu delikatny uśmiech.

- Bardzo narozrabiałem?

- Nazwałeś mnie dobrą dupą przy moim tacie, ale spoko było w porządku.

- Jack mnie zabija, prawda?

- Chyba powinieneś zacząć uciekać. - odpowiedziałam, a on przewrócił oczami. Jest zabawny, a to już plus. - Jestem Anastasia.

- Nate.

Blondyn się uśmiechnął, a ja pomyślałam, że naprawdę może nie będzie tak źle.

***

Pierwsze dni w nowym miejscu były naprawdę cholernie nudne. Cały czas siedziałam domu: słuchając muzyki, oglądając seriale albo próbując znaleźć inspirację do malowania. Z tatą i Elizabeth mijałam się wieczorami, a Nathaniela praktycznie nie było w domu. Czasem zaglądał do mnie i wymieniał ze mną grzecznościową kilka zdań, ale krótko mówiąc bałam się, że czeka mnie śmierć z nudów albo ze złości przez moją twórczą blokadę. Puste płótno grzało miejsce na sztaludze dobre cztery dni, a farby zostały w nienaruszonym stanie. Frustracja ogarniała moje ciało za każdym razem, kiedy podnosiłam pędzel, a po chwili zastanowienia znowu odkładałam go na szafkę. Czułam jakby każdy nerw mojego ciała pragnął abym się nie poddawała i zmusiła się do tworzenia, ale nie mogłam. Coś było nie tak i chyba coś we mnie przygasło, co było całkiem ironiczne biorąc pod uwagę, że za cztery miesiące miałam stawić się w szkole artystycznej. Pech to nie grzech, prawda? Wieczorne spacery były moim jednym urozmaiceniem. Samotne, długie spacery podczas, których zdesperowana łaknęłam zaczerpnięcia inspiracji. Snułam się po pustych ulicach, które były oświetlone pojedynczymi lampkami. Rozglądałam się po mieście, które po zmroku wyglądało jak opustoszałe. Zastanawiałam się jacy są mieszkańcy, jak miasto wygląda w ciągu dnia, ale nie mogłam zmusić się do wyjścia przed zachodem słońca. Na zewnątrz było upalnie i nieprzyjemnie, a zimny powiew klimatyzacji w moim pokoju ratował moje spocone ciało: nie było szans żebym wyłoniła się z domu dopóki temperatura nie spadnie. Nienawidziłam dni, w których ubrania przylepiały się do mojego ciała, a z czoła co jakiś czas spadała kropla potu. Wolałam jesienna porę, kiedy natura wyglądała jak wspaniały pejzaż. Liście powoli spadające z drzew, pierwsze przymrozki i te wszystkie barwy, którymi nie mogły nacieszyć się moje oczy.

Było chwilę przed dwudziestą trzecią, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Chwilę później do mojego pokoju wszedł Nate. Biały podkoszulek przylegał do jego ciała, a spodnie były chyba delikatnie za duże, ale chłopak najwidoczniej nie zwracał na to uwagi.

- Hej Ana.

- No cześć.

- Co robisz? - powiedział, wskakując na moje idealnie pościelone łóżko.

- Próbuję malować. - odpowiedziałam, ale tak naprawdę nie musiałam. Nate miał oczy: widział, że w lewej ręce trzymam pędzel, a moje oczy przepełnione są irytacją.

- Moja przyjaciółka urządza dzisiaj imprezę. Wiem, że już jest późno, ale całymi dniami przesiadujesz w pokoju, więc myślę, że mogłabyś się rozerwać.

- Dzięki, ale może innym razem.

Wyjście do ludzi na pewno dobrze by mi zrobiło. Może znalazłabym inną perspektywę, a jeżeli nie to przynajmniej naładowała akumulatory swojego imprezowego oblicza. Część mnie naprawdę chciała się zgodzić, ale mimo tego odmówiłam. Chłopaka to nie zniechęciło. Pokiwał głową na znak, że rozumie i w dobrym humorze wyszedł z mojej sypialni.

Resztę wieczoru spędziłam w wąskim gronie: ja, moja sztaluga i wkurwienie, którego nie mogłam się pozbyć. Czułam jakby wszechświat ze mnie drwił. Za cztery miesiące miałam pojawić się w szkole artystycznej, a nie umiałam skupić się nawet na głupim szkicu. Nie czułam motywacji, ani przypływu energii. Każdy pomysł, który wpadał mi do głowy wylatywał tak szybko jak przychodził. A ja nic nie umiałam na to poradzić. Z czarnej torebki wyjęłam paczkę papierosów, a z tylnej kieszeni wysunęłam białą zapalniczkę z wyrytym słowem "zaczekam". Nie rozumiałam co to oznacza, ale była dla mnie bardzo cenna. Dostałam ją od babci, a tak naprawdę sama ją wzięłam, gdy znalazłam w szufladzie po jej śmierci. Babcia była dobra. Czuła. Kochająca. To ona przekazała mi swoją wiedzę i spowodowała, że zakochałam się w sztuce. Na piąte urodziny kupiła mi moje pierwsze farby, opakowane w kolorowe pudełko, które było zawinięte w ozdobny papier, przedstawiający śmieszne koty. Zawsze powtarzała, że każdy obraz ma swoją historię i, że trzeba doszukiwać się sensu pomiędzy naniesionymi barwami. A ja chłonęłam wszystko co mówiła. Kochałam ją. Od jej śmierci minęły trzy miesiące, a ja nadal nie mogłam się z tym pogodzić. Dostałam list, który potwierdzał przyjęcie mnie na uniwersytet. Od razu do niej poszłam i świętowałyśmy mój sukces. Śmiałyśmy się, planowałyśmy moją przeprowadzkę. Tego dnia babcia czuła się trochę gorzej. Miała podwyższone ciśnienie i chwilowe duszności. Kazała mi się nie przejmować i uśmiechnęła się na znak, że wszystko jest w porządku. Uwierzyłam jej. Następnego dnia zmarła. Jej serce nie wytrzymało. Wyrzuty sumienia nie dawały mi spokoju. Czułam się winna, że byłam zajęta swoim szczęściem i nie poświęciłam jej wystarczającej uwagi. Gdybym tego dnia została u niej dłużej, wszystko byłoby inaczej. Na czas zdążyłabym wezwać pomoc, a babcia nadal by tu była. Ruszenie do przodu było jedną z najtrudniejszych rzeczy w moim życiu. Ale udało się. No prawie. Czasem wracałam myślami do tamtego dnia, zaciągałam się dymem i przepraszałam ją tak długo, aż mój głos całkowicie się nie załamywał. Od tamtej pory również zaczęłam mieć problemy z tworzeniem. Z początku myślałam, że to przejściowe, na siłę starając się cokolwiek namalować. Raz nawet udało mi się ukończyć obraz: przedstawiał klif i uderzające o niego fale. Wyrzuciłam go. Z pozoru był idealny: proporcje było zachowane, wyglądał estetycznie, ale ja wiedziałam, że stać mnie na więcej. Obraz był ładny, ale nie było w nim mnie. Mojej duszy. A babcia zawsze powtarzała, że obraz bez duszy jest jak człowiek bez życia.

***

Deszcz w AmberCity jest rzadkim, a jednocześnie bardzo nie lubianym zjawiskiem dla tutejszych mieszkańców. Dla mnie natomiast zimne, krople deszczu były niczym pierwsza gwiazdka w Boże Narodzenie: wyczekiwana i sprawiająca radość. Ubrałam czarne spodnie oraz bordowy sweterek. Założyłam biały płaszcz i wyszłam z domu. Delikatny uśmiech wkradł się na moje usta, kiedy przechodziłam pomiędzy uliczkami, obserwując ludzi, którzy próbowali schować się pod pierwszym, lepszym zadaszeniem. Na ich tle, spacerując w deszczu w czerwonych kaloszach musiałam wyglądać co najmniej dziwnie. Wszyscy byli przyzwyczajeni do gorących dni, sparzonej od słońca skóry i spoconych ciał. Wszyscy oprócz mnie. Przeszłam przez ulicę, a mój wzrok padł na urokliwą, drewnianą chatkę z wielkim napisem "BIBLIOTEKA". Weszłam do środka, a zapach farby, papieru i świeżej kawy odurzył moje nozdrza. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Było ogromne. Na ścianach wisiały plakaty, obrazy i cytaty znanych twórców. Regały były zapełnione książkami każdego gatunku. Podeszłam do jednego z nich i ostrożnie dotknęłam zakurzoną, zieloną okładkę ze złotym napisem „Romeo i Julia". Delikatnie ją otworzyłam: kartki były lekko pożółkłe, ale w dotyku nadal były przyjemne. Stare książki miały swój urok. Nie tylko opowiadały słowa zapisane na kartkach, ale również historię ludzi, którzy je przeglądali. Pachniały inaczej.

- Całkiem niezły wybór, ale czy niezbyt przewidywalny? - usłyszałam i momentalnie się obróciłam. Stała przede mną niska dziewczyna o bardzo jasnej karnacji. Ciemne włosy związała w luźnego koka, a na drobnym nosie opierały się czarne oprawki okularów. - No wiesz, nowa dziewczyna przyjeżdża do miasta, a pierwsza książka, która wpada w jej ręce to Romeo i Julia.

- Słuszna uwaga. - posłałam jej delikatny uśmiech i odłożyłam książkę. - Skąd wiesz, że jestem nowa?

- To małe miasteczko. Każdy wie o sobie wszystko.

- Zero prywatności?

- Coś w tym rodzaju, ale można się przyzwyczaić.

- Pracujesz tu? - spytałam, a dziewczyna potwierdzająca pokiwała głową.

- Dorywczo, ale tak. Może nie jest to najbardziej interesują praca na świecie, ale lubię ją.

- Społeczeństwo przypięło jej łatkę nudnej, ale to nie znaczy, że taka jest. Książki to inny wymiar, wiesz? Trochę taka maszyna czasowa, która może przenieść cie do każdego zakątku świata, o każdej porze dnia i nocy.

- Masz racje, ale co z tego skoro ludzie tego nie doceniają?

- Nie muszą. Wystarczy, że ty je doceniasz. - posłałam jej delikatny uśmiech, a ona go odwzajemniła. Chciała coś powiedzieć, ale przerwał jej dźwięk mojego telefonu. Przeprosiłam ją na chwilę i odebrałam.

- Hej Nate. Co jest?

- Młoda, gdzie jesteś?

- Po pierwsze jestem od ciebie starsza, a po drugie siedzę w bibliotece.

- Po pierwsze mamy bibliotekę u nas w domu, a po drugie stoję przed nią i na ciebie czekam. Pomyślałem, że może zamiast iść w deszczu jak dziwadło pozwolisz zawieść się do domu? - odparł, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam. Uwielbiałam jego osobowość.

- W sumie nie jest to taki zły pomysł. Zaraz będę.

Rozłączyłam się i spojrzałam przez okno. Przyjemny deszcz zmienił się w ulewę, a więc podwózka Nate spadła mi z nieba. Pożegnałam się z dziewczyną i wyszłam z biblioteki, ruszając w stronę białego Audi. Przeszłam na drugą stronę ulicy, otworzyłam drzwi i usiadłam na tylnym siedzeniu. Za kierownica siedział blondyn i zacięcie rozmawiał z drugim pasażerem. Byli tak pochłonięci rozmowa, że dopiero jak odchrząknęłam zwrócili na mnie uwagę.

- Hej? - powiedziałam pytająco, a oni jednocześnie się odwrócili.

- A to kto? - spytał drugi głos i zmierzył mnie wzorkiem. Jego głos był przepełniony irytacja: tak jakbym właśnie przerwała im najważniejsza rozmowę na świecie.

- Anastasia, córka Jacka. Miło, że pytasz.

- Po co ją tu zabrałeś? - spytał Nate tak jakbym niczego właśnie nie powiedziała. Jego wzrok był lodowaty a sylwetka napięta.

- Halo? Ja tu jestem.

- No i? - nadal mnie ignorował czekając na odpowiedź Nathaniela.

- Spójrz za okno to się dowiesz. - odpowiedział mu kąśliwie, a ten jedynie parsknął. Wyciągnął telefon i chwilę później kazał Nate'owi się zatrzymać i wysadzić go koło baru.

- Palant. - wysyczałam, kiedy zamykał drzwi. Spojrzał na mnie zniesmaczony.

- Słyszałem.

- Miałeś słyszeć. - odpowiedziałam, a on po prostu się odwrócił i poszedł.

- Sory. Tyler jest trochę specyficzny. - Nate odpalił silnik i wyjechał z parkingu.

- Trochę to za mało powiedziane. - odpowiedziałam, a on się zgodził.

Chwilę później byliśmy już pod domem. Chłopak powiedział, że musi coś jeszcze załatwić, więc sama wróciłam do mieszkania. Z kieszeni płaszcza wyjęłam klucz i otworzyłam drzwi. Weszłam do środka, a ciepło przyjemnie mnie otuliło. Ruszyłam w stronę swojego pokoju, aby przebrać się w wygodniejsze ubrania. Związałam włosy w kucyka, włączyłam muzykę i wyszłam na balkon, by zapalić papierosa. Paliłam odkąd skończyłam siedemnaście lat. Za pierwszym razem nie podobało mi się. Zaczęłam się dusić. Ale za każdym kolejnym było coraz lepiej. Aż w końcu dwa lata później, znalazłam się w miejscu, w którym nikotyna stanowiła mój natrętny nawyk.

- Powinienem wygłosić ci wykład o tym jakie to niezdrowe, ale chyba trochę się spóźniłem, prawda? - usłyszałam głos mojego taty i podskoczyłam, a on próbował stłumić śmiech. Stanął koło mnie, a ja zlustrowałam go wzrokiem. Ubrany był w elegancki garnitur, jego oczy były spuchnięte od zmęczenia, a włosy przesadnie ułożone.

- Może odrobinkę.

- Czy będzie to bardzo niewychowawcze jeżeli twój staruszek zapali z tobą papierosa? - spytał, a ja przewróciłam oczami. Chwile później zaciągał się nikotyną. - Elizabeth nie lubi kiedy palę.

- Twój sekret jest ze mną bezpieczny. Zabiorę go ze sobą do grobu.

Ironia losu. Opłakuje utratę babci, a humor nadal mi dopisuje.

- Wiem, że chciałabyś spędzić ze mną więcej czasu, a ja ciągle przesiaduje w biurze. Nie tak sobie to wyobrażałaś, ale pracuje teraz nad bardzo ważną sprawą.

- Wiem tato. Spokojnie. Poradzę sobie.

- Jak tylko uda mi się zakończyć ostatni proces zabiorę dzień wolny, dobrze? Spędzimy razem czas.

- Byłoby wspaniale. - uśmiechnęłam się, a on zgasił papierosa, pocałował mnie w czoło i wyszedł.

Reszta dnia minęła mi całkiem znośnie. Czytałam książkę, obejrzałam serial i zadzwoniłam do mojej mamy. Opowiedziałam jej jak minęły mi pierwsze tygodnie u taty. Kobieta mnie słuchała, ale gdy z moich ust wypadło imię Elizabeth zmieniła temat, a chwilę później powiedziała, że musi kończyć i rozłączyła się. Było mi jej żal. Tata ułożył sobie życie. Zdawałam sobie sprawę, że bardzo ją skrzywdził, ale minęło siedem lat. Nastał czas, aby ruszyć do przodu, a moja mama tkwiła w przeszłości. Szukała szczęścia w ramionach innych mężczyzn, ale wszystko było ulotne i nieprawdziwe. Zaspakajała swoje potrzeby, ale nie szukała niczego więcej. Przestała wierzyć, że pokocha kogoś innego.

Wieczorem ojciec zawołał mnie na kolację. Raz na tydzień Elizabeth udawało się przekonać syna, że musi poświęcić czas na pogłębianie więzi rodzinnych, więc w każdy wtorek jedliśmy wspólny posiłek. Miło spędzaliśmy czas. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy na przeróżne tematy. Wszystko było tak jak powinno.

***

Siedziałam na łóżku czekając, aż Nate wyjdzie z łazienki. Było już późno. Pragnęłam wziąć długi, gorący prysznic i pójść spać. Dzień był wyczerpujący. Pozwiedzałam miasto, poznałam uroczą dziewczynę, której imienia nie znam i spędziłam dwadzieścia minut w samochodzie z irytującym kolegą mojego brata. Zasługiwałam na chwile relaksu. Gdy usłyszałam, że chłopak otworzył drzwi w swoim pokoju zabrałam swoje rzeczy, ruszając w kierunku łazienki. Przekręciłam zamek i usłyszałam pukanie do drzwi.

- Ana?

- Nate?

- Nie ubieraj się w piżamę.

- Jest północ. - powiedziałam z poirytowaniem. - Co innego mam robić?

- Pójść ze mną na imprezę do Ezry.

- Nie ma mowy. - parsknęłam, ale tym razem chłopak nie dawał za wygraną.

- No weź. Nie bądź taką nudziarą. Szykuj się. Za pół godziny wychodzimy.

I nie wiem czy była to kwestia tego, że chciałam pokazać, że umiem się bawić czy tego, że naprawdę potrzebowałam rozrywki, ale się zgodziłam. Zamierzałam pójść na imprezę.

Continue Reading

You'll Also Like

862K 1.7K 2
[Okładkę wykonała @Stokrotka_222_11] Czy jedna noc może zmienić wszystko? W życiu poukładanej Amber Solezio na pewno, dziewczyna nigdy nie łamała za...
292K 13.3K 36
Aria jest recepcjonistką w ogromnym koncernie. Nic nieznaczącym trybikiem w korporacyjnej machinie. Na firmowej imprezie wpada w oko jednemu z pijany...
260K 6.7K 44
Ona - 25 letnia, seryjna zabójczyni należąca do grupy przestępczej lotos. On - 30 letni szef mafii, który wygrał ją, zastawioną przez ojca w pokerze...
212K 6.3K 36
18- letnia Layla Davies wyjeżdża do swojego starszego brata na studia, nie wie jednak, że z jej bratem mieszka jego najlepszy przyjaciel - Anton Aris...