Rozdział 5

10 1 0
                                    

Niekiedy w życiu zdarza się taki moment, że nie wiadomo co zrobić. Wewnętrzna rozterka i strach przed niewłaściwą decyzją to jedno z najgorszych uczuć. Właśnie to czułam patrząc w korytarz. Wejść czy lepiej nie? Na razie byłyśmy w miarę bezpieczne więc po co się narażać... A z drugiej strony... Nie mamy nic do stracenia. I tak nie wiemy jak wydostać się ze szkoły, a to czy będziemy w gabinecie do fizyki czy w jakimś korytarzu chyba nie ma znaczenia?

Nie wiem ile to trwało. Czułam się jak w transie. Wszystkie myśli, zmartwienia i wspomnienia uleciały z mojej głowy. Było to za razem przyjemne jak i okropne. Chciałam by trwało, ale jakaś inna część mówiła stop. Dobra koniec, powiedziałam sobie. 

Dziarskim krokiem ruszyłam przed siebie. ale byłam zaskoczona, gdy Carly i Glass ruszyły się w tym samym momencie. Posłałyśmy sobie uśmiech i chwyciłyśmy za dłonie. Wyruszałyśmy w nieznane.

W tunelu było ciemno. Zero jakiegokolwiek dopływu światła. Do tego wilgoć również nie pomagała. Korytarz był bardzo duży. Sufit wysoko, a ściany oddalone od siebie o jakieś pięć metrów.

-Jak to możliwe, że nigdy nie natrafiłyśmy na jakąś podejrzaną rzecz w szkole?

-Też się nad tym zastanawiam...

Po godzinie marszu doszłyśmy do jakiegoś ogromnego pomieszczenia. Nie robił na nas wielkiego wrażenia, zachwycająca była tylko wielkość. Ostrożnie podeszłam do jednej ze ścian. Z ciężkim bólem musiałam stwierdzić, że są one całe zapisane. Dlaczego tu wszystko musi być tak cholernie tajemnicze? Tym razem nie były to jednak runy. Wyglądały trochę jak hieroglify choć niektóre wyglądały jak współczesne litery.

Poszłyśmy dalej. Nie traciłyśmy czasu na rozszyfrowanie tekstów gdyż miałyśmy już dosyć tych tajemnic. Lepiej nie wiedzieć.

Droga zdawała się nie kończyć. Zakręt w prawo, potem w lewo i znów w prawo. I tak bez końca. Usłyszałam cichutki dźwięk. Miałam nadzieję, że do gdzieś doszłyśmy, ale okazało się, że to tylko Carly. Zaczęła śpiewać naszą ulubioną piosenkę z przed lat. Na początku się ucieszyłam lecz już po chwili zapadłam w wielki smutek. A co jeśli nie przeżyjemy? Jeśli nam się nie uda? Przestań o tym myśleć. Nic nie zmienisz. Ale... Okay spokój, ktoś musi zachować spokój i nie tracić głowy, przecież musimy próbować się wydostać. Trzeba próbować. Starać się. Robić. Uda się. A może jednak nie...? Uda się. Będzie dobrze. Damy radę. Jak nie my to kto.

Nagle... Usłyszałam jakby kapanie wody. Lecz im bardziej się zbliżałyśmy tym bardziej dźwięk przeradzał się w słowa. Ktoś tu jest. Nie jesteśmy same? Byłyśmy już bardzo blisko głosów, gdy ucichły. Musieli nas usłyszeć... 

Po szybkim spojrzeniu na przyjaciółki potwierdziła się moja propozycja. Idziemy do ludzi, a nie unikamy. Na wszelki wypadek wręczyłam każdej z nas po jednej puszce z torby aby się bronić.

Byłyśmy coraz bliżej. Jeszcze metr. I... Dostrzegłyśmy małą grupkę ludzi, a dokładniej jakiegoś nauczyciela, dwoje uczniów i człowieka, którego nie znałyśmy.  Nauczyciel był to starszy mężczyzna o bardzo ładnym niskim głosie. Był on w naszej szkole bardzo szanowanym i lubianym nauczycielem angielskiego. Natomiast uczniowie wyglądali na 15 letnich. Osobiście ich nie znałam tylko kojarzyłam ich twarze ze szkolnej gazetki czy korytarzy. Był jeszcze nieznajomy. Wyglądał na bardzo starego człowieka, może 70 lat? Ubrany był w wyświechtane spodnie i podartą koszulkę. Wyglądał jakby przeżył apokalipsę. 

Sprawiali oni wrażenie bardzo zmęczonych. Gdy pojawiłyśmy się w ich polu widzenia nieznacznie się uśmiechnęli. Spojrzeli na nasze ręce i  twarze im lekko zbledły. Zapewne wystraszyli się naszej ''broni''. Nie miałyśmy pojęcia czy są do nas przyjaźnie nastawieni, więc dalej tak stałyśmy i patrzyłyśmy.  Jednak nauczyciel wykazał się większą odwagą i mniejszym rozsądkiem.

To Tylko Moja Szkoła...Where stories live. Discover now