Prezent Urodzinowy

121 9 4
                                    

16 lat później

Zgiął się, unikając klątwy rzuconej w jego stronę i trafił manekina zaklęciem niszczącym którego ostatnio się nauczył. W tym właśnie momencie zmaterializowały się cztery kolejne, atakując go od tyłu. Szybko i bez problemu kopnął tego po prawej w tym czasie się odwracając do nich pszodem. Posłał dwa zaklęcia tnące w jednego i drugiego powalając je na ziemie zniszczone. Ostatniego po prostu uderzył z całej siły w głowę, a ta mu odleciała w kompletnie inny kierunek.

Odetchnął z wysiłku i rozejrzał się dookoła. Jedyne jednak co pozostało na polu treningowym to porozwalane wszędzie manekiny i porozrzucany sprzęt taki jak noże lub miecze. Podniósł lekko głowę do góry zauważając że słońce jest już całe na niebie. Przeklął, kiedy przypomiało mu się o zebraniu na którym miał być w samo południe. Szybko rzucił zaklęcie niewerbalne, które wyczysciło podwórko w parę sekund.

To było przecież niemożliwe! Specjalnie wstał wcześniej niż zwykle, jeszcze kiedy było ciemno na zewnątrz żeby po trenować i nie spóźnić się na zebranie. Jednak punktualność nie jest jego przeznaczeniem.

Szybkim krokiem ruszył w stronę sali tronowej, która znajdowała się na parterze, niedaleko salonu. Była to wielka sala, która mogła pomieścić w sobie wszystkich popleczników Voldemorta. Bez żadnego ruszania ręką ani czymkolwiek, zebrał swoją magię i pszetransumował swoje treningowe ciuchy w dopasowane czarne szaty które kontrastowały z jego bladą jak papier cerą. Na twarz jeszcze założył swoją czarną maskę, która zasłaniała mu tylko połowe twarzy.

Wkroczył z hukiem do sali tronowej i podszedł szybkim krokiem żeby stanąć koło boku czarnego pana który widocznie musiał przerwać w połowie swojego zdania zwracając całą uwagę na jego wtargnięcie. - wybacz ojcze, produkowałem się - wymruczał z psotnym uśmiechem Harrison, dostając wzamian miażdżące spojrzenie krwisto czerwonych tęczówek. - zostań po zebraniu, chciałbym z tobą porozmawiać. - odpowiedział Voldemort odwracając swoją uwagę spowrotem do smierciożerców. 

Godzinę później kiedy zebranie dobiegło końca i wszyscy poplecznicy wyszli z sali tronowej oraz z Riddle Manor, Voldemort kiwnął głową w stronę swego syna by poszedł za nim. Szli w milczeniu, a Harrison już zaczynał się niepokoić o to gdzie idą. Może coś przeskrobał? Nie, jego ojciec nigdy go nie skrzywdził i nigdy tego nie zrobi. Spojrzał w bok lekko żeby wyczytać cokolwiek z twarzy Voldemorta lecz jak zwykle znajdowała się tam nicość, maska obojętności, chyba to już z przyzwyczajenia bo on sam też tak miał.

Chwile później znajdowali się pod czarnymi, wielkimi drzwiami które były głęboko pod ziemią. Wiedział dokąd one prowadziły, ponieważ nie raz tam był. Lecz dlaczego jego ojciec zaprowadził go do lochów? Czyżby Avery znów coś przeskrobał i miał wyrządzic mu karę? Z wielką przyjemnością.

Nagle, jego ojciec wykrzywił wargi w nikczemnym uśmieszku - wszystkiego najlepszego synu - i wskazał ręką żeby otworzył drzwi. Harrison nagle przypomiał sobie, no tak! Przecież są dzisiaj moje urodziny! - znowu zapomialeś o swoich urodzinach dziecko? Zadziwiasz mnie... - Voldemort spojrzał się na niego - tam jest twój prezent urodzinowy ode mnie - Harrison otworzył powoli drzwi celi i jego oczy rozszerzyły się lekko ze zdziwienia kiedy zobaczył leżącą postać pod ścianą. Blond włosa kobieta z brzydkimi okuralami leżała nieprzytomna na połodze.

- Rita Skeeter - spojrzał na ojca a jego emeraldowe oczy się zaświecily z podekscytowania. - jest cała dla mnie? - Voldemort wykrzywił usta w jeszcze większym uśmieszku - rób z nią co chcesz, do woli. Pozwól mi jednak popatrzeć. - wysoka postać jego ojca, oparła się na ścianie obok niego.

rodzinne szaleństwo ~ Harrison Salazar RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz