Czkawka siedział ze spuszczoną głową przy masywnym, drewnianym stole, ze wzrokiem wlepionym w jakąś książkę. W rzeczywistości ta niespecjalnie go interesowała, jednak nie odłożył jej, prawdopodobnie wyłącznie z powodu tylko sobie znanych pobudek. Można było odnieść wrażenie, że z większym zapałem przyglądał się rysunkom zamieszczonym na boku strony, niż samemu tekstowi.
Słońce już dawno zniknęło, na zewnątrz było ciemno niby oko wykol, zamarzający deszcz bezlitośnie siekł po zewnętrznych ścianach i dachu, a ogień w palenisku powoli zaczął przygasać, z każdą minutą dając coraz mniej ciepła.
Niespodziewnie ktoś zapukał do drzwi, przełamując ciszę panującą w pomieszczeniu. Czkawka westchnął ciążko; był bowiem pewien, że to Sączysmark już po raz tysięczny tego dnia szukał go, aby zdać mu sprawozdanie z wydarzeń z Twierdzy, gdzie akurat nie działo się tak naprawdę nic nadzwyczajnego.
Rzucił:
- Ja otworzę... - w stronę postaci siedzącej za przeciwległym krańcem stołu, teraz ukrytej w plamie mroku, a następnie bez entuzjazmu wstał i ruszył w stronę drzwi, po drodze omijając Szczerbatka, wygodnie rozłożonego tuż przy palenisku.
Im bliżej nich podchodził, tym większy chłód odczuwał i tym większe ogarniało go rozdrażnienie zwględem Sączysmarka. Pomimo tego ciągle starał się sprawiać pozory opanowania i próbował przynajmniej wyglądać na spokojnego.
Z niemałym hałasem odsunął solidną zasówę, blokującą wejście, po czym otworzył drewniane drzwi prawie na oścież, jednak na zewnątrz nie dojrzał niczego. Znaczenie tego słowa było jednak złudne. Myśląc o niczym, Czkawce wcale nie chodziło o pustą ścieżkę, majaczące w oddali światła innych chat i zachmurzone niebo. Jego oczom ukazała się autentyczna nicość - wszechogarniająca, niedająca rozpoznać swoich krawędzi czerń. W pierwszym odruchu chłopak chciał jak najszybciej z przerażeniem zatrzasnąć drzwi z powrotem, jednak zanim zdążył wykonać jakikolwiek ruch, przez nicość przemknął dziwaczny, bezkształtny błysk, niby reflekst ze znajdującego się tuż za jego plecami żaru. Czyżby zobaczył fakturę smoczych łusek?
Nie zdążył jednak nawet dłużej się nad tym zastanowić, bo jego uszu dobiegł cichy, prawie niesłyszalny i zmęczony szept:
- Czkawka... - pomimo faktu, że był bardzo słaby, to wyraźnie usłyszeć się w nim dało bezmierną radość i ulgę.
Zanim minął ułamek sekundy, chłopakowi udało się dostrzec, jak przez próg jego chaty przelatuje bliżej niezidentyfikowany kształt, a następnie coś lodowatego i na wskroś mokrego przylega do jego klatki piersiowej. Jeździec już chciał krzynąć i odepchnąć to coś od siebie, w obawie przed atakiem nieznanych istot, jednak w ostatnim momencie powstrzymał się. W jego nozdrza uderzyło kilka mieszających się zapachów: deszczu, zbliżającego się mrozu, mokrych materiałów, smoczych łusek, a wśród tego wszystkiego zapach, którego nie czół już od bardzo dawna, a który rozpoznałby nawet na końcu świata.
- Iris... - z jego odpowiedzią popłynęła dokładnie taka sama ulga i szczęście, jakie usłyszał przed chwilą, okraszona dodatkowo nutą spokoju. Bo wreszcie, po tylu długich miesiącach, tygodniach i dniach mógł uciszyć swoje ciągłe nerwy i niepokój o bliską osobę i wreszcie móc mieć ją przy sobie. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz czuł się tak dobrze.
Bez namniejszej zwłoki odwzajemnił uścisk i przycisnął dziewczynę do siebie jeszcze bardziej, zupełnie nie zważając na to, że teraz już oboje porządnie ociekali wodą. Pod Czkawką ugięły się nogi, prawdopodobnie pod wpływem emocji, które zalały jego serce w jednej chwili; niespodziewanie odmówiły posłuszeństwa. Na całe szczęście tuż obok odnalazł ścianę, o którą bez zastanowienia oparł się plecami. Niewiele brakowało, a oboje osunęliby się na deski podłogi, gdyż mało, że sam Jeździec musiał walczyć ze sobą, aby nie stracić władzy w mięśniach, to jeszcze starał się utrzymać Iris, którą najwyraźniej przestał interesować świat zewnętrzny.
- Jednak wróciłaś. - w ogólnym zamroczeniu mruknął jej do ucha. To zdecydowanie bardziej było stwierdzenie faktu, niż pytanie.
Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, chociaż po jej nieobecnym spojrzeniu można było wywnioskować, że jeszcze nie do końca duchem przebywa przy Czkawce. Potrzebowała chwili, aby dotarło do niej, że nareszcie, po tylu długich miesiącach wróciła do swojego prawdziwego domu.
- Przecież obiecałam ci, że tak będzie. - chłopak przytulił ją jeszcze bardziej do siebie, chociaż wydawało się to już prawie niemożliwe.
Kątem oka dostrzegł, jak tuż obok nich do wnętrza chaty wślizguje się czarny, odbijający błyski paleniska kształt - Burza. Kiedy tylko jej sylwetkę w całości objęło światło płomieni, w dalszej części domu rozległo się skrzypienie wysłużonych desek. Do świadomości Iris, pomimo, że ta nie otrząsnęła się jeszcze do końca, dotarł dźwięk cichych kroków stawianych w ich stronę po wyszorowanej podłodze. Niespodziewanie rozległ się czyjś opanowany, a jednocześnie rozbawiony głos; kobiecy głos.
- Najpierw myślałam, że Czkawkę ktoś napadł, a tu proszę, druga Nocna Furia!
Dwójka Jeźdźców oderwała się od siebie jakby z ociąganiem, a dziewczyna, którą ten nieoczekiwany zwrot akcji z powodzeniem przywrócił do rzeczywistości, odwróciła się i osłupiała.
W stronę Burzy, okrążając palenisko, spokojnie zbliżała się kobieta o mądrej twarzy, niesamowicie długich, ciemnych, lekko siwiejących już włosach, na pierwszy rzut oka w średnim wieku. Coś w jej mimice i sposobie poruszania się było dla niej dziwacznie znajome, jakby to wszystko już kiedyś widziała. Za rzadną cenę nie potrafiła sobie jednak przypomnieć gdzie. Jej mózg w dalszym ciągu był niczym nasiąknięta gąbka, której nie potrafiła nakłonić do logicznego myślenia.
Kobieta, jak gdyby nigdy nic, podeszła do smoczycy, wyciągając przed siebie dłoń. Roześmiała się, kiedy Burza obwąchała jej palce, po czym, bez żadnych oporów, pozwoliła na dotknięcie swoich łusek na pysku. Iris z niemałym niedowierzaniem przyglądała się, jak nieznajoma głaszcze wielce zadowoloną takim obrotem spraw smoczycę, która nigdy wcześniej nie była tak ochoczo nastawiona do zawierania nowych znajomości. Zaczęła zastanawiać się nawet, czy powinna się tym martwić.
Zanim jednak zdążyła dojść do jakichkolwiek wniosków, kobieta zwróciła się do ich dwójki, ciągle stojącej bardzo blisko siebie, dalej prawie przytulających się. Nagle Iris przypomniała sobie, skąd znała ten charakterystyczny sposób poruszania się nieznajomej, a uderzyło to w nią z impetem tym większym, że osoba ta stała tuż obok niej. W prawie identyczny sposób zachowywał się Czkawka; prawie, bo, co by nie mówić, kobieta wszystkie ruchy wykonywała jakby bardziej powściągliwie.
- Dzieci, nie będziecie chyba do jutra stali w progu, szczególnie, że oboje zaraz zamienicie się w sople lodu. - zagadnęła z dobrodusznym uśmiechem, szczelnie zamykając drzwi, przez które do wnętrza zdążyła już wlecieć zamarzająca woda i mnóstwo lodowatego powietrza. - A ty, skarbie, szczególnie powinnaś się rozgrzać. Wyglądasz jak półtota nieszczęścia. - widocznie zmartwiła się, widząc z bliska bladą i przemarzniętą twarz dziewczyny. Podała jej rękę w prawie taki mas sposób, jak zrobiła to w stosunku do Burzy. - Jestem Valka.
Jeźdźczyni bez zastanowienia odwzajemniła ten gest.
- Iris, miło mi. - odpowiedziała.
Kobieta uśmiechnęła się, jakby w jednej chwili dotarło do niej coś, co było wiadome już od dawna, i spojrzała znacząco na chłopaka. Gdyby dziewczyna teraz odwróciła się, a nie wpatrywała w nieznajomą niczym zahipnotyzowana, dostrzegłaby, jak bardzo w tamtym momencie Czkawka spłonął rumieńcem.
- Iris? Czyżby ta Iris, o której mój syn zdążył już ułożyć i opowiedzieć sporą liczbę legend?
Dziewczyna zmartwiała. Ogólny sens tych słów nie zdążył nawet dotrzeć do niej, więc, wbrew pozorom, to nie wzmianka o opowieściach chłopaka wywarła na niej takie wrażenie.
- Przepraszam, ale... Chwila... Syn? - zapytała z niedowierzaniem w głosie, wodząc wzrokiem od dobrodusznej kobiety po zagryzającego wargę Jeźdźca.
Ten drugi, jakby obudził się dopiero po pytaniu przyjaciółki i czym prędzej rzucił się do przedstawienia nowopoznanych sobie nawzajem. W stanie, w jakim się aktualnie znajdował, można było mu wszystko wybaczyć, gdyż mało, że był ciągle otępiały euforią i intensywnie wpatrywał się w dziewczynę, to z pewnością po raz pierwszy znalazł się w tak niecodziennej sytuacji.
- Mamo, to jest właśnie Iris. Iris, to moja mama. - odrobinę jakby z ciągłym niedowierzaniem, wypowiedział ostatnie słowa.
Po młodej Jeźdźczyni było wyraźnie widać, jak duże zdziwienie wywołało w niej to stwierdzenie. Prawdą było, że przez ten czas, który dziewczyna spędziła wśród Wandali, nie rozmawiali zbyt wiele na temat przeszłości, ani jej, ani żadnego z Jeźdźców. Mówili tyle, ile było niezbędne; nigdy nic ponad to. Tak więc Iris wiedziała tylko, że jedyną rodziną Czkawki był ojciec, który nie do końca idealnie radził sobie z wychowaniem syna, do roli niańki zaprzęgają Pyskacza. Sam Czkawka napomknął kiedyś w rozmowie, że jego matka zginęła bardzo dawno temu, lecz Iris nigdy nie miała odwagi zapytać o szczegóły.
No właśnie: zginęła. Jakim więc cudem stała teraz metr od niej, realna, żywa jak nigdy wcześniej, i uśmiechała się dobrodusznie? Na to Iris nie potrafiła już sobie odpowiedzieć.
- Nie pisaliście ze sobą już od bardzo długiego czasu, prawda? - bardziej stwierdziła, niż zapytała Valka, z coraz większym rozbawieniem przyglądając się zszokowanej dziewczynie i zmieszanemu chłopakowi, a obojgu chyba jeszcze nie do końca zdającym sobie sprawę z tego, co się dzieje.
Czkawka objął wciąż mokre ramiona Iris, próbując choć odrobinę zniwelować chłód, który już powoli zaczął dawać się we znaki jej przemarzniętemu ciału.
- Tak, mamy sobie do opowiedzenia całkiem sporo. - przytaknął kobiecie, po czym dodał z troską, dopiero teraz w pełni dostrzegając stan, w jakim była jego towarzyszka. - W pierwszej kolejności jednak musisz się wysuszyć i ogrzać. Chodzenie na zewnątrz w taką pogodę to prawie masochizm. Nie mogę pozwolić, żebyś się przez to rozchorowała.

Smocze Marzenia ✔Where stories live. Discover now