Część 35.

345 23 2
                                    

Zeszłonocne posiedzenie położyło się dość mocnym cieniem na harmonogramie dnia następnego, zważywszy na fakt, że dwójka Jeźdźców siedziała jeszcze długo w noc przy nikłym świetle świec, próbując nadrobić ostatnie kilka miesięcy rozłąki. Obudzili się dopiero, gdy słońce było już wysoko ponad horyzontem, a życie w wiosce toczyło się swoim zwyczajowym torem. Nawet Valka, która poprzedniej nocy nie szczędziła sobie sił, już od dawna zajmowała się swoimi sprawami.
Pogoda nieco zmieniła się od wczorajszego dnia. Przestało lać jak z cebra, a tylko od czasu do czasu na głowy uwijających się wikingów spadał przelotny deszczyk, zamarzający w silnych podmuchach. A wiatr był tak mroźny i przeszywający, że o wyjściu na zewnątrz bez wierzchniego okrycia nie można było nawet myśleć. Z chmur, sunących ciężko po niebie, lada chwila miał spaść śnieg.
Czkawka kilkukrotnie próbował przekonać Iris, aby została w domu i zbierała siły, jednak ta nie chciała nawet o tym słyszeć. Już kilka minut później oboje maszerowali przez wioskę na spotkanie tym, których dziewczyna nie widziała już od dobrych kilku miesięcy.
- Czyli mówisz, że się zdziwię? - maszerowali razem przez wioskę, co jakiś czas entuzjastycznie witani przez kolejnych wikingów.
- No wiesz, trochę się pozmieniało. Może nie od razu wszystko i nie do poznania, ale kilka kwestii...
W tym właśnie momencie, jakby na zawołanie, szare niebo nad ich głowami przeciął, tak doskonale znany Iris, zielony Zębiróg z, już mniej doskonale znaną, płonącą owcą w szponach. Dwoma głowami kierowali niezmiennie Mieczyk i Szpadka, teraz pokrzykujący coś między sobą, wyraźnie niezadowoleni. Smok rozpruł powietrze z prędkością godną podziwu, zgrabnie wyhamował, zawisnął nad największą z wioskowych studni, po czym zrzucił płonącą owcę prosto w jej odmęty. Zwierzę było już na tyle zrezygnowane, że wydało z siebie pojedyncze, pełne żalu beknięcie.
- Mieczyk, Szpadka! Czy wyście już do końca powariowali?! - wrzasnął Czkawka, a głos jego poniósł się chyba po całej wiosce. Wyglądał, jakby miał zamiar własnoręcznie skopać bliźniakom zadki.
Ci najwyraźniej dopiero teraz zorientowali się, że obserwował ich wódz. W jednym momencie zamilkli, i, prawdopodobnie przeczuwając, że Jeździec Nocnej Furii zaraz im to rozkaże, skierowali swojego smoka ku ziemi, aby już chwilę później wylądować. Zwinnie zsunęli się z siodeł.
- Czkawka, stary przyjacielu! - Mieczyk zaintonował, jakby nie widział go od dobrych kilku lat. - Iris! No popatrz, rzeczywiście wyglądasz jak doskonały klon samej siebie! Jak wam życie mija?
Jeździec Nocnej Furii ostentacyjnie podparł się pod boki.
- Coś tak czuję, że zdecydowanie lepiej, niż tej owcy, którą przed chwilą próbowaliście zabić.
- Owca jak owca, nic specjalnego, żaden tam czempion. Chociaż nóżki to ona miała zgrabne, trzeba przyznać. I te kopytka w idealnym rozmiarze... Runo też niczego sobie, trochę zwęglone i mokre, ale profil nadam miała korzystny...
- Oj, no bo to Pyskacz nam kazał! - włączyła się Szpadka, wspierając brata i przyjmując minę najbardziej pokrzywdzonego człowieka na świecie.
- Czyżby?
- Owszem.
- Na prawdę? Kazał wam podpalić owcę z najbliższego stada i utopić ją w studni, składając przy okazji ofiarę dla Lokiego? Wybaczcie, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
Czkawka zamilkł i przez kilka chwil cała czwórka stała i sztyletowała się spojrzeniami. Z boku mogło to wyglądać tak, jakby za moment wszyscy mieli się wzajemnie spopielić.
W końcu milczenie przerwała Szpadka, która miała dzisiaj widocznie lepszy dzień do myślenia, niż jej brat.
- Wiesz, kiedy mówisz o tym w ten sposób, faktycznie może to wyglądać trochę dziwnie. Ale chociaż raz postaraj się myśleć pozytywnie! To prawdopodobnie była największa przygoda, jaką ta smutna owca przeżyła w całym swoim marnym życiu.
Jeździec, słysząc te słowa, przyłożył swoje dwa palce do nasady nosa w geście kapitulacji. Już od dłuższego czasu nie czuł podobnej frustracji.
- Thorze, za co...? - mruknął do siebie tak cicho, że Iris, stojąca tuż obok niego, ledwo mogła to dosłyszeć. Po chwili dodał jednak, zwracając się już bezpośrednio do bliźniaków. - Dobra, właściwie to nie chcę znać szczegółów. I nie mam pojęcia, jak to zrobicie, ale macie wyciągnąć tę owcę, doprowadzić ją do względnego stanu używalności i odstawić na miejsce. No i oczywiście sprawdzić, czy woda jeszcze nadaje się do picia. - dodał, kiedy bliźniaki podejrzanie za bardzo ucieszyły się na powierzone im zadanie.
Miny obojga szybko zrzedły, lecz żadne nie miało odwagi się sprzeciwić. Po raz kolejny tego dnia spiorunowali Czkawkę spojrzeniem, po czym odeszli. Iris usłyszała jedynie, jak Mieczyk zagadnął do swojej siostry:
- Człowiek zostaje oszukany, a później jeszcze najbardziej mu się za to obrywa. Im dłużej panuje, tym bardziej tyraniczny się staje. Król-tyran.
- Mówiłeś coś o jakichś zmianach? - zapytała przekornie ciemnowłosa, spoglądając na swojego towarzysza z rozbawieniem.
Ten przecierał właśnie twarz dłonią, ale zaśmiał się na jej słowa.
- Oni się chyba nigdy nie zmienią. - odprowadził bliźniaki wzrokiem. Już po chwili zwrócił się bezpośrednio do Iris. - Chodźmy, chyba nie mam ochoty tego oglądać. Poza tym, warto byłoby zamienić kilka słów z Pyskaczem.
Spojrzał na nią porozumiewawczo, skinając głową za siebie, w kierunku, w który mieliby się udać.
Iris nie protestowała. Była bardzo ukontentowana na perspektywę spotkania ze starym, poczciwym kowalem. Ruszyli więc dalej, chociaż niespiesznie.
W powietrzu ciągle unosił się zapach wilgoci i zapewne, gdyby temperatura była nieco wyższa, ludzie zaczęliby się dusić. Jednak, szczęśliwie lub też nie, lodowaty północny wiatr zamykał w swoich podmuchach całą wyspę i ochładzał powietrze do nieznośnie niskich granic. Wikingowie zamieszkujący te okolice od wielu lat byli już przyzwyczajeni, lecz Iris bała się pomyśleć, co będzie, kiedy spadnie śnieg. Już teraz woda, unosząca się w powietrzu, zamarzała na jej policzkach i nosie.
Minęłi plątaninę wąskich dróżek, przejść i budynków, miniaturowe jeziorko, które pojawiło się na jednym z trawiników, oraz które małe Straszliwce już zaanektowały sobie na plac zabaw, aż w końcu weszli do centrum wioski.
Gdy przechodzili obok jednej z chat (Iris dopiero po wszystkim odnotowała w pamięci, że był to dom Jorgensonów) przez otwarte drzwi przeleciał gliniany półmisek, prawie trafiając w głowę Czkawki. Sekundę później tym samym torem podążyły dwie książki, wyszczerbiony toporek oraz para brązowych, znoszonych spodni. Na sam koniec, niby zwieńczenie całej tej groteskowej sytuacji, z wnętrza chaty dobiegł ich zrozpaczony krzyk Sączysmarka, brzmiący, jakby Jeźdźca coś przygniotło.
- Smarku, wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony Czkawka, a Iris podniosła gruby tom, leżący pod jej stopami.
- Oczywiście... - odpowiedź usłyszeli jeszcze zanim sylwetka chłopaka pojawiła się w przejściu. Wyglądał, jakby za moment miał się rozpłakać. - W jak najlepszym. Stwierdziłem, że mam rozgardiasz i muszę posprzątać. Później pomyślałem, że mam za dużo rzeczy i drugie tyle już się nie zmieści, więc części muszę się pozbyć. Ale doszedłem do wniosku, że nie mam pojęcia, czego mógłbym się pozbyć. I właściwie, to wiesz co? Nic nie jest w porządku. Nie wiem, co mam wyrzucić, nie wiem, ile się tu jeszcze zmieści, nie wiem, czy dobrze robię, nie wiem, co robię... Nic nie wiem, Czkawka, nic! - Jeździec sprawiał wrażenie tak zrozpaczonego, że mógłby objąć młodego wodza w uścisku i zacząć wylewać rzewne łzy prosto w jego ramię. Ostatkiem sił powstrzymał się jednak od tego i schylił, aby zebrać swoje rzeczy ze ścieżki. Spodnie przewiesił sobie przez ramię, siekierkę ujął w dłoń, a pod pachę wcisnął dwie, zdezelowane książki, z których jedną odebrał od Iris.
- Posłuchaj, za bardzo się tym stresujesz. To jest niezdrowe, a małżeństwo to przecież jeszcze nie koniec świata...
Dziewczyna myślała, że słuch ją zawodzi, a w rzeczywistości Czkawka powiedział coś zupełnie innego. Im głębiej jednak ta informacja docierała do jej mózgu, tym większą stawała się prawdą i tym bardziej ją szokowała.
- Chwila, moment... Bo odnoszę wrażenie, że ominęło mnie zdecydowanie więcej, niż powinno. - spojrzała zdezorientowana najpierw na Sączysmarka, ale kiedy przypomniała sobie, że ten raczej niczego jej nie powie, przeniosła swój pytający wzrok na Jeźdźca Nocnej Furii.
- Mówiłem, że trochę się tu pozmieniało. Nasz kochany Smark będzie się żenić.
Rzeczony Sączysmark, o którym była mowa, wydał z siebie mruknięcie przywodzące na myśl dogorywającego Koszmara Ponocnika. Rzucił jeszcze ostatnie, zrezygnowane spojrzenie w kierunku potłuczonego półmiska, po czym odwrócił się i powlókł do swojego domu.
- Ale z kim?
- Z Astrid! - jęknął, a już chwilę później zniknął we wnętrzu własnego domu i zatrzasnął za sobą drzwi.
Szczęka Iris w jednej sekundzie wylądowała na ziemi. To z pewnością nie była wiadomość, którą otrzymuje się codziennie, a tym bardziej, kiedy w jednym kontekście padają słowa: Sączysmark, Astrid i małżeństwo. Na ten moment jej mózg nie potrafił spiąć tego w jedną całość.
Czkawka natomiast sprawiał wrażenie już oswojonego zarówno z tą dziwaczną sytuacją, jak i ze stanami depresyjnymi swojego przyjaciela.
- Chcesz o tym porozmawiać, czy przetrawisz to sama? - zapytał pół żartem, z rozbawieniem spoglądając na szok, malujący się na twarzy dziewczyny.
- Właściwie, to mam tylko jedno pytanie. Wytłumacz mi, proszę, jak do tego doszło?
Chłopak westchnął, wzruszył ramionami i ponownie skierował się w stronę kuźni Pyskacza. Iris natychmiast podążyła za nim.
- Z tego, co opowiadali wynika, że sami tak do końca nie wiedzą. Jak to Sączysmark ładnie ujął: coś mu kazało się w to pakować. Właściwie to nikt o niczym nie wiedział aż do samego końca, zupełnie, jakby wpadli na ten pomysł z dnia na dzień. Największy żal mają do nich bliźniaki. Szpadka od tygodnia nie odezwała się ani słowem do żadnego z nich.
Iris potrafiła to sobie wyobrazić. Pomimo, że przebywała pośród Jeźdźców stosunkowo krótko, trudno jej było zrozumieć decyzję, którą podjęli Astrid i Sączysmark. Nie chciała nawet myśleć, jak dużym zaskoczeniem była ona dla pozostałej czwórki.
- Czyli nie tylko ja się dziwię. Właściwie to pocieszające. - zażartowała dziewczyna. - Ale wracając: nie dziwię się bliźniakom. Ślub raczej nie jest tym rodzajem decyzji, które podejmuje się w ciągu minuty. Szczególnie przy tak trudnym typie relacji.
- Cóż, chyba wszyscy czujemy się trochę nieswojo. W końcu zawsze wiedzieliśmy o sobie praktycznie wszystko. Ale, jeśli mam być szczery, to nie wróżę im długiego pożycia.
Iris spojrzała na niego z udawanym oburzeniem, pod którym dość nieumiejętnie próbowała ukryć figlarny ton.
- No wiesz, to twój przyjaciel. Mógłbyś mieć choć trochę więcej wiary w słuszność jego wyborów. Czyżbyś był zazdrosny?
- Nie-e... To znaczy... chyba powinieniem zapytać, czy masz na myśli zazdrość o ślub, czy o Astrid. - Czkawka zaśmiał się, a jego towarzyszka, gdy dotarło do niej pełne znaczenie jej pytania, zawtórowała mu z rozbawieniem.
- Niespecjalnie spieszy mi się do małżeństwa, jeśli nareszcie nikt mnie do niego nie zmusza. Nie stresuj się. - zażartowała, uśmiechając się szeroko.
Dziwacza aura sprzed chwili już zupełnie ich opuściła, za to na jej miejsce wstąpiła niepohamowana wesołość. Oboje głośno roześmiali się, chociaż potencjalnie nie mieli do tego żadnych powodów. Przechodzący nieopodal wikingowie spoglądali na nich niczym na nie do końca zdrowych na umyśle, zapewne spekulując już, że młody wódz wraz z wiekiem traci też zdrowy rozsądek.
W rzeczywistości sprawa wyglądała zdecydowanie mniej spektakularnie. Dwójka Jeźdźców, po tak długiej rozłące była zbyt spragniona własnego towarzystwa, aby ta jedna noc, którą spędzili na wspólnych rozmowach, mogła im wystarczyć. Jeszcze nie nacieszyli się sobą wystarczająco, a teraz łapali każdą okazję, z której mogli czerpać choćby najmniejszą przyjemność.
- Problem w tym, że to nie kwestia zazdrości, a bardziej logicznej analizy i wyciągnięcia odpowiednich wniosków. - kontynuował Czkawka, kiedy już udało mu się nieco opanować. - Bo widzisz, od dobrych kilku stuleci rody Hoffersonów i Jorgensonów, delikatnie mówiąc, nie dogadywały się najlepiej. Najpierw brak poszanowania i złożeczne spojrzenia, potem docinki, a w końcu nawet przemoc słowna i rękoczyny. Niestety głównie rękoczyny; z resztą sama dobrze wiesz. I owszem, zdarzało się, że jakiś Hofferson próbował wziąć ślub z Jorgensonem, nawet nie jeden raz. Ale słowo-klucz: "próbował". Zwykle obie rodziny nie wytrzymywały ze sobą dłużej, niż do pierwszej kolacji.
Byli już na tyle blisko kuźni, że Pyskacz nie mógł nie usłyszeć ich rozbawionych głosów. Oderwał się od swojej codziennej pracy, wyjrzał na zewnątrz i z entuzjazmem zamachał do zbliżającej się dwójki.
- No, nareszcie! Już myślałem, że was pożarło jakieś bydlę, zanim Iris się ze mną przywitała! - entuzjastycznie zażartował i zdrową ręką poczochrał dziewczynie włosy tak, że wszystkie spadły jej na twarz.
- Ja też się cie-eszę... - wydukała w odpowiedzi, próbując nie zakrztusić się nimi i wyrażać tęsknotę jednocześnie.
Czkawka żachnął się, teatralnie podpierając się pod boki.
- No tak, ale mnie to już może pożreć?
- Eee tam, ciebie mam na codzień po dziurki w nosie; już wystarczy mi, że chyba na stałe przeniosłeś się z własnej chaty do kuźni. A takiej przyszłej żony wodza grzechem wobec bogów byłoby nie przywitać. - stwierdził nadwyraz dobitnie, po czym odwrócił się, posyłając dziewczynie rozbawione, znaczące spojrzenie, a następnie skierował swoje kroki z powrotem do budynku. Czkawka i Iris bez zastanowienia ruszyli za nim.
- Wiesz, właśnie o tym rozmawialiśmy i stwierdziliśmy, że na razie się wstrzymamy. Jeden ślub nam wystarczy.
- Och, właśnie, ślub. Byłbym zapomniał! - Pyskacz równie energicznie odłożył ogromny młot, który przed momentem wziął do ręki, jakby próbował rozgnieść muchę siedzącą na stole. - Czy ty jesteś, Czkawka, w stu procentach pewny, że ja mam prowadzić tę ceremonię? - a gdy ten tylko twierdząco pokiwał głową, mężczyzna kontynuował, energicznie gestykulując. - Już mówiłem ci, że to się nie skończy dobrze. Przeprowadzałem w życiu kilka ślubów, ale niewiele z nich skończyło się szczęśliwie. No, właściwie, to żaden. Poza tym, to zawsze była fucha Gothi albo wodza.
Jeździec westchnął.
- Tak, Pyskacz, dalej pozostaję przy swoim. Już ci mówiłem, Gothi napisała, że to nie ma sensu, i ona w takiej szopce uczestniczyć nie będzie. A ja jeszcze nie jestem do końca na to gotowy - zawiesił się jakby na moment - zawsze robił to mój ojciec. Poza tym pomyśl tylko, jak głupio by to wyglądało. Ja, stojący jak ostatnie widły w smoczym łajnie i udzielający błogosławieństwa bogów moim przyjaciołom. A kiedy na miejsce tych przyjaciół postawisz jeszcze Sączysmarka i Astrid, to już w ogóle zaczyna robić się dziwnie.
Iris mimowolnie pozwoliła również i sobie zwizualizować ten widok. Po tym, jak musiała intensywnie powstrzymywać się od wybuchnięcia śmiechem, zmuszona została w duchu przyznać chłopakowi rację. A jeśli miała być już zupełnie szczera, to samo postawienie obok siebie owej wesołej parki na ślubnym kobiercu wymagało nie lada rozwiniętej wyobraźni.
Pyskacz wyraźnie podzielał jej zdanie, bo machnął tylko zdrową ręką i mruknął:
- Już sam ten pomysł jest co najmniej dziwny. Ale co ja się tam znam na zwyczajach młodych. - ponownie pochwycił w dłoń ogromny młot i, odwracając się z powrotem do swojej pracy, kontynuował. - No ale chyba nie przyszliście tu gadać ze mną o ślubach, prawda?
Po kuźni, a Iris była pewna, że również i po przynajmniej połowie wioski, przetoczył się głośny, świdrujący dźwięk uderzania metalem o metal.
- Właściwie, to nie. - podjął temat Czkawka. - Bo widzisz, doszły mnie słuchy, może z niezbyt zaufanego źródła, ale jednak, że podsuwasz bliźniakom pomysły palenia owiec na chwałę Lokiego.
Pyskacz zmartwiał i zmarszczył czoło; młot, który trzymał, zawisł bez ruchu w powietrzu, w połowie drogi do masakrowanego kawałka metalu. Mężczyzna wyglądał, jakby nad czymś się zastanawiał i próbował sobie coś przypomnieć.
- Czy ty mi chcesz powiedzieć, że te dwa półgłówki podpaliły owcę?
- Podpaliły. A potem próbowały zgasić ją w studni.
Wikingowi bardzo wyraźnie opadły ręce. Iris musiała powstrzymywać się od piśnięcia, kiedy młot, tak bezwładnie opadający w dół, najpierw prawie ugodził w ciemię kowala, a następnie w jego kolano. Ten jednak najwyraźniej nie przejął się tym zbytnio. Przetarł twarz ubrudzoną dłonią i pokręcił głową w geście bezsilności.
- Przyrzekam, że jak tylko ich zobaczę, to poukręcam im te puste łby... - mruczał, jakby sam do siebie, a kiedy Czkawki najwyraźniej nie kontentowały groźby śmierci, kierowane pod adresem bliźniaków, rozpoczął swoje wyjaśnienia. - Nie dalej jak po śniadaniu ci dwaj geniusze od siedmiu boleści przyleźli tu do mnie i zaczęli się wykłócać, co będzie się wolniej palić: twarde drewno, czy lniany materiał. No to zanim puścili mi z dymem połowę sprzętu, - tu Pyskacz poklepał z czułością blat kowalskiego stołu - powiedziałem im, że oczywiście drewno. Ale jak już chcą wiedzieć, to najlepszym izolatorem jest odpowiednio zabezpieczona owcza wełna... - mężczyzna nagle urwał w pół zdania i zamarł na moment z rozchylonymi ustami. Najwyraźniej dopiero teraz zrozumiał swój błąd. - Iii to chyba faktycznie nie był najlepszy pomysł.
Czkawka westchnął, lecz widocznie w głębi serca ten ciąg wydarzeń musiał go bawić, bo uśmiechnął się szeroko.
-  Oj, Pyskacz... To ty nie wiesz, że bliźniakom nie można nic mówić? A najlepiej to jeszcze nie patrzeć i udawać, że się nie słyszy.
- No ale kiedy to nie...
- Czkawka! - gorzkie tłumaczenia Pyskacza przerwały głośne nawoływania, dochodzące zza ich pleców. Kiedy Iris odwróciła się, zobaczyła Śledzika, z niemałymi trudnościami truchtającego kamienistą, podmokłą ścieżką. Tuż za nim biegła Sztukamięs, dzielnie dotrzymująca mu kroku. Oboje wyglądali na mocno poruszonych i zaniepokojonych, i Jeździec z pewnością od razu przeszedłby do wyjaśniania problemu, z którym przybył, gdyby nie ujrzał Iris, stojącej tuż obok Czkawki.
- Iris! - pisnął, po czym prawie rzucił się na dziewczynę, natychmiast zamykając ją w uścisku swoich silnych, potężnych ramion. - Wiedziałem, po prostu byłem pewnien, że wrócisz!
- Ciebie też dobrze widzieć, Śledziku. - wypluła z siebie, korzystając z powietrza, którego chłopak nie wydusił jeszcze z jej płuc. Byłaby go także poklepała, jednak jej dłonie utknęły, zaplątane gdzieś pomiędzy nią samą, śledzikowym futrem i jego torbą, zapewne po brzegi wypchaną książkami, sądząc po twardej okładce, wbijającej się między jej żebra.
Na szczęście Czkawka szybko przybył z odsieczą, wyswobadzając dziewczynę z uchwytu rozczulonego Jeźdźca.
- No już, Śledziku, wystarczy, bo będziesz musiał ją ratować. - powaga w jego głosie była całkowicie udawana, bo w rzeczywistości zmuszony był powstrzymywać się od szczerego śmiechu.
- Och, wybacz... - na te słowa Jeździec szybko puścił dziewczynę i odsunął się na pół kroku, wyraźnie zmieszany.
Iris głęboko zaczerpnęła powietrza. Chciała zapewnić go, że wszystko w porządku; chciała również roześmiać się serdecznie jak Czkawka, jednak jej płuca uporczywie twierdziły, że w tej chwili sprawą priorytetową jest jak najgłębsze oddychanie.
Przyjaciel Nocnej Furii zręcznie wykorzystał ten moment ciszy, zagadując Śledzika:
- Stało się coś ważnego?
Młody Jeździec przez chwilę wyglądał, jakby doznał amnezji. Silne emocje najwyraźniej nie służyły mu zbyt dobrze. Spojrzał na chłopaka nierozumiejącym spojrzeniem, jednak nie minęła jeszcze sekunda, a już klepnął się siarczyście w czoło.
- No oczywiście! - cicho zbeształ się pod nosem, prawdopodobnie za swój brak profesjonalizmu, po czym szybko przeszedł do sedna sprawy, z którą przybył. - Czkawka, po wschodniej stronie wyspy deszcz podmył korzenie drzew i prawie połowa zbocza dosłownie zjechała sobie w kierunku oceanu. Trzeba się tym zająć, zabezpieczyć, zasypać, ale razem ze smokami czekamy na twoje rozkazy.
Młody Jeździec w jednej chwili wyraźnie spochmurniał, zapadł się w sobie, a zamyślone spojrzenie wbił gdzieś daleko za plecami Śledzika, jakby usiłował prześwietlić wszystkie chaty i wzniesienia, i dostrzec przeciwległy kraniec wyspy. Niestety, najwyraźniej jego poczynania poszły na marne, ponieważ westchnął głęboko, Iris była pewna, że z rezygnacją.
- Dobrze, na razie róbcie to, co uważasz za słuszne. Ja zgarnę Szczerbatka i za moment do was dołączę.
Przyjaciel Sztukamięs, tak, jak ciemnowłosa, widocznie również dostrzegł nietęgi wyraz twarzy młodego wodza. Dziewczyna podejrzewała, że to właśnie natłok obowiązków, zajęć i coraz to nowych zmartwień tak na niego działał - nietrudno było zauważyć bowiem, jak w ciągu tego długiego czasu jej nieobecności zmarniał. Codzienność dopadła również i jego, bez skrupułów, powoli trawiąc dobrą kondycję jego stanu nerwowego. I choć z powodzeniem udawało mu się na codzień ukrywać swoje zmęczenie tak, by żaden wiking go nie dostrzegł, pod kolorową maską dobrego humoru, Iris poznała już prawdę. Zeszłej nocy chłopak zwierzył jej się z całego bólu, całego ciężaru, który musiał dźwigać w imię dobra ludu, a do uniesienia którego już powoli przestawało wystarczać wsparcie bliskich i przyjaciół, choć ci w tej kwestii nie szczędzili się nigdy. Dziewczyna poprzysiągła sobie, że tak długo, jak ona pozostanie na Berk, za wszelką cenę nie pozwoli, by Czkawka musiał ukrywać się w ten sposób.
Już miała zaoponować i sama zgłosić się do pomocy, kiedy z wnętrza kuźni dobiegł ich rzeczowy ton głosu Pyskacza:
- No, tylko porządnie mi tam z tym zabezpieczaniem. W zeszłym roku trzy razy musiałem naprawiać chatę Gothi, teraz już nie zamierzam. Jak znowu to sknocicie, sami sobie będziecie łatać podłogę i ściany. - pogroził ciężkim młotem w kierunku Śledzika, który najwyraźniej doskonale wiedział, o czym była mowa. Uśmiechnął się kącikiem ust w zrozumieniu.
- Tak jest, zrobimy jak najlepiej się da. - Po czym odwrócił się i, uśmiechnięty, odszedł razem z równie rozochoconą Sztukamięs w kierunku, z którego wcześniej przybył.
Iris, pomimo, że z półuśmieszkiem odprowadziła przyjaciela spojrzeniem, zastanawiając się, jak bardzo nieudolnie musieli wykonać swoje poprzednie zadanie, ciągle miała na uwadze podłamanie Czkawki, które nie dawało jej spokoju.
Mimochodem rozejrzała się wokół siebie, a scena, która rozegrała się przed nią, wywołała w niej taki szok, że jeszcze długo później dziewczyna nie potrafiła wymazać jej ze swojej pamięci.
Kilkadziesiąt kroków dalej, na samym środku ścieżki prowadzącej do portu, stała Astrid w towarzystwie nieznanego jej wcześniej, ciemnowłosego chłopaka. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie dzieliła ich odległość zaledwie jednego palca, a ów chłopak nie szeptałby prosto do ucha Astrid. Co więcej, ta wyglądała na niezwykle zadowoloną z przebiegu zaistniałej sytuacji. Iris zmartwiała jeszcze bardziej, kiedy nieznajomy zupełnie bezceremonialnie ucałował swoją towarzyszkę w policzek, po czym rozeszli się jak gdyby nigdy nic, każde we własnym kierunku.
Iris odnosiła wrażenie, że tego dnia już zdecydowanie zbyt wiele ją zdziwiło.
W tym czasie do dziwacznego seansu zdążył dołączyć również i Czkawka, stając tuż obok.
- Wiesz, chyba w drodze złapałam jakąś podejrzaną chorobę, bo mam bardzo dziwne omamy wzrokowe.
Jej rozmówca zaśmiał się cicho, śledząc spojrzeniem nieznajomego chłopaka, znikającego między najbliższymi zabudowaniami Berk.
- Oj nie, z pewnością zaraziłaś się już tutaj, na miejscu, bo my takie widoczki podziwiamy sobie już od dobrego miesiąca. A jeśli chcesz wiedzieć, to te omamy mają na imię Fisk, przypłynęły razem z kupcami z zachodu i, jakiegokolwiek nie sprawiałyby pierwszego wrażenia, nie są takie złe.
Iris ostatnimi czasy częstowana była zdecydowanie zbyt wieloma niecodziennymi i szokującymi informacjami. Wpatrzona w miejsce, gdzie chwilę wcześniej rozstała się rzekoma para, zamrugała z niedowierzaniem kilka razy, po czym zmarszczyła brwi i odwróciła się z powrotem, przodem ku Czkawce. Stali na tyle blisko siebie, że z uważną miną mogła bez problemu dosięgnąć jego czoła i przyłożyć do niego własną, otwartą dłoń. Chłopak, nieco zmieszany, przyglądał się poczynaniom swojej towarzyszki.
- Wiedziałam. - orzekła w końcu, niby to z dumą i pewnością jednocześnie, jakby diagnozy była pewna już od samego początku. - Gorączka. Ja też mam? - zapytała i czym prędzej uchwyciła rękę Czkawki, tym samym gestem umieszczając ją na własnym czole.
Choć kunszt aktorski Jeźdźca ze spokojem możnaby przyrównywać do tego, który posiadała Iris, tym razem jednak nie zdołał powstrzymać się od uśmiechu. Dziewczyna, nie czekając dłużej, odwzajemniła to, również delikatnie unosząc kąciki ust. Na moment pozwoliła sobie zatopić się w jego spojrzeniu - spokojnym, a jednocześnie zdradzającym, jak wiele myśli krążyło po jego głowie. Zamyślonym i zafascynowanym; gotowym do działania i opiekuńczym. Wśród tego wszystkiego Iris była zdolna dostrzec jeszcze jedną cechę, której jednak nie sposób było nadać nazwę. Mimo wszystko uważała, że to nieistotne; dziewczynie wystarczyło poczucie bezpieczeństwa, które ogarniało ją pod wpływem owego spojrzenia i fakt, że Czkawka kierował je wyłącznie w jej stronę.
Jeździec, korzystając z okazji, delikatnie odgarnął niesforne kosmyki z czoła towarzyszki i założył za jej ucho.
- A tak na serio, to to jest kolejny powód, dla którego uważam, że cały ten ślub kompletnie nie ma sensu. Wszyscy ostatnimi czasy przeżyliśmy dużo, ale to nie zwalnia nikogo od logicznego myślenia i, chociażby połowicznego przemyślenia swoich decyzji, tym bardziej takich. Może powinni gdzieś wylecieć, odpocząć od tego wszystkiego, od siebie nawzajem, spojrzeć z dystansu... Może to by im pomogło.
Iris widziała bardzo dokładnie, jak wyraz twarzy Jeźdźca stopniowo, lecz bardzo szybko zmieniał się ponownie w grymas zafrasowania. Ten sam, który gościł na niej zeszłej nocy, z którym opowiadał o postanowieniach przyjaciół, aż wreszcie i ten sam, z którym przyjmował kolejne wodzowskie obowiązki. Dziewczyna musiała to przerwać.
- A tobie?
Czkawka spojrzał na nią, rozkojarzony, by już chwilę później odpowiedzieć pytaniem na pytanie:
- Mi?
- Czy tobie też pomoże chwila odpoczynku?
Reakcja chłopaka była dokładnie taka, jakiej Iris się spodziewała. Uśmiechnął się nieśmiało i jedynie na moment oderwał wzrok od towarzyszki, spuszczając go na swoje stopy. Po chwili jednak nawiązał ów kontakt ponownie, przybliżając się jeszcze odrobinę.
- Chciałbym, żeby pomogła, ale chyba zadręczałbym się jeszcze bardziej. Poza tym nie mogę, mam swoje obowiązki, a w pierwszej kolejności muszę zrobić porządek z tym zboczem.
- Ale ja bardzo chętnie pomogę! - natychmiast zaoferowała się dziewczyna. - Pokieruję pracami na zboczu, to nie jest trudne, na pewno sobie poradzę. A ty w tym czasie zabierzesz Szczerbatka i wybierzecie się na jakąś wspólną wycieczkę, byle długą. - rzekła tonem nieznoszącym sprzeciwu, dając chłopakowi do zrozumienia, że decyzja już zapadła.
Czkawka zamyślił się na moment, zastanawiając się nad czymś. Odrzekł dopiero po chwili, na całe szczęście dalej zachowując delikatny uśmiech. Ta wymiana zdań już nie była dla niego uciążliwa.
- A co, jeśli miałbym nieco inną propozycję? - zapytał nielakonicznie, a jasnym było, że próbował grać na czas. - Na przykład powiedzmy, że...
Ale Iris nie chciała słuchać innych propozycji, zwłaszcza zważając na fakt, że te podsuwane przez Czkawkę zwykle działały na niekorzyść jego samego.
Przylgnęła do niego, już całkowicie niwelując wolną przestrzeń, pozostałą między ich ciałami. Najdelikatniej jak tylko umiała, ujęła w dłonie twarz chłopaka, by już chwilę później stanąć na palcach i złączyć ich usta w spokojnym i równie delikatnym pocałunku. Dziewczyna czuła, jak Jeździec, niby instynktownie, obejmuje ją własnymi ramionami.
Trwali tak przez chwilę, dopóki im obojgu nie zabrakło tlenu i nie oderwali się od siebie, choć Iris wyraźnie odczuła, że z niechęcią. Czkawka westchnął nieznacznie i utkwił w swojej towarzyszce filuterne spojrzenie.
- Mam rozumieć, że inne propozycje nie wchodzą w grę?
- Absolutnie.
- Cóż, to wielka szkoda, bo miałem nadzieję, że w tej wycieczce potowarzyszy mi nie tylko Szczerbatek.
Iris, widząc na twarzy chłopaka zadziorny uśmiech już wiedziała, że znalazła się na z góry przegranej pozycji. Wciąż jednak mogła grać na czas i sprawiać pozory, że zastanawia się nad jego propozycją i głęboko ją analizuje. Wyprostowała się nieco, zagryzając dolną wargę, w rzeczywistości walcząc z intensywną pokusą zaaprobowania owej oferty w jednej chwili. A, na jej nieszczęście, Czkawka kusił bardziej, niż Loki pod postacią pięknej klaczy.
- Jeśli tak, to chyba jeden raz zrobię dla ciebie wyjątek. Jaki to pomysł?
- Powiedzmy, że najpierw pomożesz mi i Drużynie A na zboczu, a później zabierzemy smoki i wspólnie przelecimy się po okolicy. Pokażę ci kilka ciekawych miejsc. - dodał, jakby z nadzieją, że taka oferta już nie ma szans na zostanie odrzuconą.
Iris przeanalizowała ją jeszcze na szybko, chcąc upewnić się, że Czkawka skrzętnie nie wykorzysta któregoś momentu, aby nagle wrócić do pracy. W końcu, gdy owa propozycja otrzymała już jej akceptację, dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i wyplątała z uścisku, w którym oboje nadal trwali. Następnie złapała dłoń chłopaka i pociągnęła go podmokłą, żwirową ścieżką w kierunku miejsca, gdzie powinni odnaleźć swoje smoki.
- W takim razie chodźmy. Im szybciej zaczniemy, tym więcej czasu później nam zostanie do marnowania.

Cześć Wszystkim!
Aaajjj, jak dawno mnie tutaj nie było... Zjadły mnie obowiązki szkolne i maturka, ale widocznie nie byłam smaczna. Próbowały trawić, ale nie dały rady i wypluły ;D
Dobra wiadomość jest taka, iż teraz nareszcie będę miała od groma czasu (to znaczy mam nadzieję), co mnie niesamowicie cieszy, bo planowanych projektów trochę się przez ten czas nazbierało i wypadałoby je zrealizować ;)
Druga wiadomość, trochę mniej dobra: zupełnie przez przypadek zapomniało mi się, jak się pisze, ale to mało ważne ;D
Słów mamy ok. 4300, a wszystkie one zostały specjalnie wyskrobane dla osób które po pół roku przerwy jeszcze pamiętają o tej książce i którym Wtt jeszcze przysyła z niej powiadomienia ;D
Jak się podobało? Zostawcie po sobie komentarz, gwazdkę dla potomnych, a później polećcie historię znajomym, żeby i oni mogli zostawić tu ślad dla przyszłych pokoleń ;D
Do następnego! (miejmy nadzieję, że już niedługo)
~GuineaPigi

Smocze Marzenia ✔Where stories live. Discover now