1.

15 2 0
                                    

Piątek. Wieczór. Chowam się pod dachem pobliskiego budynku, żeby nie zmoknąć. Mimowolnie zaczynam obserwować ludzi, którzy wychodząc z kina, z zafascynowaniem wymieniają się opiniami na temat dopiero co obejrzanego filmu. Jedni, ci bardziej przygotowani na zaistniałe warunki atmosferyczne, kontynuują wywody schowani pod parasolami, inni decydują się przerwać i rozbiegają się do samochodów, albo pobliskich restauracji. Mam wrażenie, że każdy jest zadowolony z dnia, który zbliża się ku końcowi. Widok roześmianych ludzi sprawia, że i na mojej twarzy pojawia się lekki uśmiech. Tę część miasta oświetlają banery, które mieniąc się na różne kolory, zmieniają diametralnie wystrój ulicy. W końcu odrywam wzrok od dwóch kobiet stojących na przejściu dla pieszych, które dzieli mnie od miejsca mojego spotkania. Spoglądam na zegarek. Kolejny raz spóźniona. Postanawiam czekać, czując coraz bardziej doskwierające zimno. Patrząc przed siebie, dostrzegam znajome twarze i z trudem powstrzymuję się od wywrócenia oczami. Od czasu zakończenia szkoły przestałam się aż tak udzielać towarzysko, utrzymując kontakt tylko z garstką osób. Przypadkowe spotkania z dawnymi znajomymi nie należą do moich ulubionych. Nie przepadam za momentem, kiedy nawet nie wiem, czy usłyszę głupie „cześć" od osób, z którymi kiedyś mogłam rozmawiać całą noc. Rezygnuję z pomysłu wpatrywania się w ekran telefonu i udawania, że jestem niezwykle zafascynowana tym, co się tam znajduje, do tego stopnia, że nie jestem w stanie zauważyć zbliżających się w moją stronę osób. Orientuję się, że mój plan ucieczki od niezręcznej sytuacji i tak nie miałby racji bytu, ponieważ mogę poznać, że znaczna część grupy już zdążyła mnie zauważyć. W końcu postanawiam zmusić się do uśmiechu i dostatecznie miłego „hej", z nadzieją, że sekundę później zostanę wybawiona przez Anię, której spóźnienie osiąga już dobre 15 minut. Niestety nic takiego nie ma miejsca. Za to zostaje zaskoczona pytaniem, którego po tym towarzystwie się nie spodziewałam. Słowa „co tam?" dudnią mi w uszach i czuję się, jakbym musiała co najmniej opowiedzieć o motywie wolności w „Dziadach", albo streścić w kilku zdaniach akcję „Ferdydurke". Walczę z myślami, czy ograniczyć się do jednego słowa, czy może jednak pozwolić sobie na więcej. W końcu decyduję się na pierwszą opcję i z grzeczności zadaje to samo pytanie.
-Co tu robisz? Czekasz na kogoś?- sposób w jaki zostają zadane te pytania wydaje mi się milszy niż mogłabym się tego spodziewać.
-Idę zaraz do kina, tylko czekam jeszcze na ko...Moją wypowiedź przerywa telefon od Ani, który wyciągam i przepraszając wzrokiem, odbieram.
-Z planów nici?To pytanie mnie dobija. Po szybko wypowiedzianej regułce, którą swoją drogą znam już na pamięć, zostaje po raz kolejny wystawiona do wiatru.
- Niestety... no nic, ja się w takim razie będę zbierać. Miło było was zobaczyć- zmuszam się do opanowania złości i odpowiadam krótko, chcąc jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca.
-No to dawaj z nami. Idziemy właśnie do Kamila.
- No właśnie! Skoro już się spotkaliśmy, to trzeba to wykorzystać.- Skupiam się na moment na uśmiechu Natalii i jej wyczekującym wzroku.
Nawet nie muszę się zastanawiać. Od razu odmawiam, dziękując za zaproszenie i żegnając się krótko. Szybkim krokiem kieruję się w stronę mieszkania, uciekając od coraz mocniej padającego deszczu. Nie wiem, czy bardziej złości mnie fakt, iż jestem przemoczona do suchej nitki, czy że znowu dałam się nabrać na zapewnienia, że tym razem umówione spotkanie dojdzie do skutku.


Przekręcam klucz w zamku, błagając w myślach, aby w mieszkaniu było pusto. Wchodzę do środka, rzucam wszystkie rzeczy i bez słowa kieruję się w stronę łazienki. Tym razem krople nie są zimne i nieprzyjemne, co odrobinę pomaga mi uciec myślami od tego paskudnego dnia. Przecieram ręką zaparowane lustro i przez chwilę wpatruję się w odbicie. Widok zmęczonej twarzy bez większego wyrazu przeraża mnie do tego stopnia, że chcę jak najszybciej uciec od osoby, którą widzę przed sobą. Dlatego opuszczam pomieszczenie. Wchodząc do sypialni siadam na łóżku i rozglądam się po pokoju. Czuję się przytłoczona całym tym otoczeniem. Z zamyślenia wyrywa mnie osoba, która staje w drzwiach.
- Hej. Co tak wcześnie?- po chwili czuje cmoknięcie w usta. - Anka znowu cię wystawiła?- mówi jakby rozbawiony.
-To nie jest śmieszne- poziom mojej irytacji znowu wzrasta.
- Który to już raz? Trzeci? Czwarty? Nie wiem, po co się z nią w ogóle umawiasz. Sama dajesz się wykorzystywać. Mówiłem Ci to nie raz...
-Adrian, serio? Nie zaczynaj. Ten dzień jest już wystarczająco do bani, więc nie musisz go dodatkowo pogarszać...- mówię zrezygnowana. Wznosi ręce na znak kapitulacji, po czym wyciąga telefon i zaczyna się śmiać z wiadomości, którą właśnie dostał. Nawet nie wiem, w którym momencie zaczęliśmy się kłócić. Może punktem zapalnym były jego porozrzucane rzeczy, których mimo próśb nie ogarnia, a może docinki, które kierował w moją stronę, twierdząc, że już nie wiem sama, czego się czepiać...
Wiem jednak, że skończyliśmy na wyrzucaniu sobie w twarz największych brudów.

Siedząc w samotności nie umiem powstrzymać wylewającego się ze wszystkich stron uczucia przytłoczenia i bezsilności. Już nawet nie płaczę. Nie mam siły. Siedzę, patrząc na panoramę miasta, która nie pozwala mi odwrócić od niej wzroku. Dopijam resztki wina i odczytuje wiadomość, którą właśnie dostałam. Wpatruję się w ekran, na którym widnieją zdjęcia i pytanie."może jednak?" Niewiele myśląc wstaje i odkładam kieliszek do zlewu. Do wyjścia szykuję się z zerowym zainteresowaniem ze strony chłopaka.

Wchodząc do budynku, słyszę na klatce dudniącą muzykę, która sama wskazuje mi, gdzie iść. Dzwoniąc do drzwi nabieram wątpliwości i chcę zrezygnować, ale w ostatniej chwili drzwi się otwierają i zostaję wciągnięta do środka. Szukam wśród bawiących się osób znajomych twarzy i dołączam do wcześniej spotkanej grupki. Chęć wyrzucenia z głowy wydarzeń tego dnia jest na tyle duża, że szybko łapię za kieliszek i wypijam jego zawartość. W krótkim czasie zły nastrój mnie opuszcza i pozwala zacząć się bawić. Początkowe rozmowy z ludźmi z liceum szybko przekształcają się w salwy śmiechu, które skracają dystans nawet z osobami, z którymi widzę się pierwszy raz.

Wychodząc na zewnątrz widzę jak zza przeszklonych wieżowców wychodzi słońce, które sprawia, że mimo nieprzespanej nocy, wstępuje we mnie nowa energia. Razem z Natalią i kilkoma znajomymi idziemy w stronę przystanku, na którym czekamy, aż pierwszy autobus, który ospale porusza się po ulicach jeszcze nie do końca wybudzonego miasta, odwiezie nas w stronę domów. W tym czasie zostaje postawiona przed bardzo kusząco- nierealną propozycją, ale stan, w którym nadal się znajduję, potęguje już i tak duże rozbawienie całą tą sytuacją.

Powrót do rzeczywistości był dużo bardziej gorzki niż sądziłam. Atmosfera w mieszkaniu była tak gęsta, że z każdym oddechem trudniej było zaczerpnąć powietrza. Nienawidziłam naszych kłótni, które przypominały wojnę, w której zawsze jedna ze stron musiała wygrać, a druga gasiła w sobie wszystkie myśli i emocje. To ja gasłam. Za każdym razem. Zajmowało mi chwilę dojście do siebie i przestawienie się na tryb „teraz jestem w szczęśliwym związku", ale potem faktycznie udawało mi się w to wierzyć. W takich momentach lubiłam wracać myślami do początku naszej relacji. Czasem zdarza mi się zapominać, że kiedyś była taka rzeczywistość, w której byłam bez niego. Od momentu, w którym mieszkamy razem, ma to miejsce częściej. Od roku żyjemy w mieszkaniu w starej kamienicy z idealnym widokiem, o którym rozmawialiśmy, siedząc naprzeciwko i naiwnie planując przyszłość. Wtedy było  łatwiej wymówić różne marzenia. Teraz, za każdym razem jak tylko jakieś się pojawi, to w mgnieniu oka zostaje dobitnie sprowadzone na ziemię i zasypane wątpliwościami i nawet nie jest w stanie ujrzeć światła dziennego...
Wzdrygam się nagle, słysząc dźwięk rzucanych na komodę kluczy. Patrzę w tamtą stronę, ale nie słyszę ani słowa. Zastanawiam się, kiedy przestaliśmy się zauważać? Kiedy zaczęliśmy się oddalać do tego stopnia, że krótkimi chwilami wzajemna obecność przeszkadza nam w normalnym funkcjonowaniu? Dopijam herbatę i zamykam książkę, z której wypada  kartka z nabazgranymi nutami. Uśmiecham się na ten widok i przypominam sobie, jak brzmiała zapisana melodia.Wchodząc do kuchni mijam się z Adrianem. Słyszę ciche „cześć", a potem pewniejsze: „wszystkiego najlepszego". Chwilę później patrzę na kwiaty, które ani trochę mnie nie cieszą. Spoglądam na twarz chłopaka, którego ledwo poznaje, a którego wzrok wypala we mnie dziurę. Nie wiem co powiedzieć, bo jedyne, co teraz siedzi mi w głowie, to prosta melodia i śmiech, który towarzyszył mi kilka dni temu.
- przepraszam. Jego głos zostaje zagłuszony przez moje myśli. Przytulam się do niego i z ciężarem, który stopniowo opuszcza moje ciało, mówię:
-Wyjeżdżam. Sama.

UmiarWhere stories live. Discover now