Dziewczyna uniosła głowę, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Miał ochotę odwrócić wzrok, ale zmienił zdanie, gdy Maddie uśmiechnęła się szerzej — bez nawet cienia złośliwości i satysfakcji. Zupełnie nieskrępowana, wpatrywała się w niego tak jak on w nią. Na moment czas zwolnił, a gwar Wielkiej Sali przycichł, zastąpiony wspomnieniem wolnej melodii, do której tańczyli na balu. Neville szczerze nie spodziewał się, że w ogóle ją zapamiętał, zważywszy na to, co się między nimi wydarzyło. Najwyraźniej jednak nie tylko obraz kłótni został wypalony w jego umyśle. Najwyraźniej chciał wracać także do magicznej atmosfery, do napięcia, które towarzyszyło mu wtedy nieustannie — od chwili, gdy ujrzał ją w progu.

Przez moment byli sami pośród dziesiątek ludzi, a dzielący ich dystans nie miał żadnego znaczenia. Nie, kiedy wspomnienie ciepła i gładkości jej skóry powróciło do niego z siłą tornada, a łagodna melodia wciąż rozbrzmiewała w głowie. Dziewczyna mogła siedzieć na drugim końcu olbrzymiego pomieszczenia, ale Neville wciąż miałby wrażenie, że była tuż obok, zbyt blisko, by potrafił znieść jej obecność i odeprzeć pokusę zrobienia czegoś, czego niechybnie żałowałby do końca życia.

Odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę bocznych drzwi, czując drżenie rąk i dziwną słabość w nogach. Cieszył się, że nie mogła dostrzec tego z tak sporej odległości; już i tak pozwolił jej zobaczyć zbyt wiele. Nawet jeśli zapierał się z całych sił, Madeleine doskonale wiedziała, czego pragnął — powiedziała mu o tym, wtedy, na balu. A wszystko, co zdarzyło się później, jedynie podkreślało jego słabość, jego nieudolność w trwaniu przy własnych postanowieniach.

I chociaż dziewczyna zdawała sobie sprawę z targających nim, sprzecznych uczuć... Neville wciąż łudził się, że może zakląć rzeczywistość. Musiał istnieć jakiś sposób, by zostawić za sobą pragnienie, by wspomnienia stały się jedynie tym — wspomnieniami. Oddałby przecież tak wiele, żeby nie towarzyszyła im fala uczuć, z którymi nie umiał sobie poradzić.

Nie oddałby jednak jej. A to czyniło go nie tylko głupcem, ale także hipokrytą. Pragnął się od niej uwolnić, a jednocześnie... Jednocześnie nie istniało nic, co przerażałoby go bardziej niż życie bez niej.

***

Wino dodało mu odwagi. Z każdym kolejnym łykiem stawał się coraz bardziej rozluźniony, a niepokój zastępowała ekscytacja — przyjemny dreszczyk, biegnący wzdłuż kręgosłupa. Wpatrywał się w kopertę i pudełko coraz intensywniej, aż w końcu odstawił lampkę i chwycił zalakowany papier. Zanim zdołał się powstrzymać, uniósł list do twarzy i zaciągnął się głęboko; pachniał jak Madeleine, subtelnie, kobieco. Jej perfumy kojarzyły mu się z wiosną. Z czasem, gdy natura budziła się do życia, kwiaty zaczynały kwitnąć, a słodki zapach nadchodzącego ciepła roznosił się w powietrzu.

— Merlinie, Longbottom... Weź się w garść — mruknął do siebie i pokręcił głową, odrzucając kopertę na stół.

Wpatrywał się w nią przez chwilę, po czym jęknął i ponownie podniósł ją z blatu. Tym razem się nie zawahał i przełamał lak, zostawiając za sobą niepewność. Drżącą dłonią wyciągnął list i od razu wbił wzrok w schludne, znajome już pismo. Przez moment nie potrafił rozszyfrować sensu żadnego słowa, a krew szumiała mu w uszach niczym rozszalałe morze. Zmusił się do wzięcia głębokiego oddechu, przetarł jeszcze oczy i wymamrotał kilka uspokajających słów. A potem zaczął czytać.

Neville,

Dziwnie zwracać się do Ciebie w ten sposób, ale jeszcze dziwniej byłoby udawać, że nic się nie stało. Chociaż Tobie wychodzi to całkiem nieźle... Właściwie nie sądzę, aby ktokolwiek podejrzewał, ile emocji wzbudziła w Tobie ta walentynka. Nie myśl, że nie wiem. Wiem więcej, niż sądzisz.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Where stories live. Discover now