Rozdział 14

639 74 84
                                    

5 lat później

Madeleine otworzyła oczy, momentalnie podnosząc się do pozycji siedzącej. Jej klatka piersiowa unosiła się i opadała szybko — zbyt szybko, by ktokolwiek uznał, że wszystko było w porządku. Na jej szczęście jedyna osoba, która mogłaby zacząć zadawać niewygodne pytania, w dalszym ciągu spała, kompletnie niewzruszona nagłym zrywem.

Jak zwykle uważny i czujny, pomyślała z ironią, ukrywając twarz w dłoniach. Wyjątkowo czuła jednak wdzięczność, bo zdecydowanie nie chciała się tłumaczyć z kolejnego snu, który wydawał się tak żywy, tak realny, że miała ochotę wrzeszczeć z rozpaczy. Zdecydowanie nie spodziewała się, że nawet pięć lat po ukończeniu szkoły będzie śnić o tym cholernym pocałunku. Wtedy uważała go za świetny pomysł — ba, absolutnie zbawienny. Z perspektywy czasu dostrzegała naiwność swojego myślenia. Neville miał rację w jednym — hormony potrafiły skutecznie wpłynąć na klarowność umysłu.

Szkoda tylko, że mylił się co do wszystkiego innego.

Madeleine spojrzała na mężczyznę, leżącego w skotłowanej pościeli. Wciąż liczyła na to, że uda jej się zapałać do niego gorącym uczuciem — takim, na jakie zasługiwał już w latach szkolnych, gdy ich relacja polegała na okazyjnym umilaniu sobie czasu. A przynajmniej ona postrzegała ją w ten sposób; Finn nigdy nie krył się z tym, że czuł do niej zdecydowanie więcej. To ona łudziła się, że mu przejdzie, że gdy tylko skończą Hogwart, ich drogi rozejdą się bezpowrotnie. Była zresztą zbyt zaślepiona własnymi emocjami i pragnieniami, by choć zastanowić się nad tym, jak wielką krzywdę wyrządzała chłopakowi, który nie widział poza nią świata.

W tej kwestii też nic się nie zmieniło, pomyślała wściekle, po czym wstała z łóżka. Słońce dopiero wyłaniało się zza horyzontu, rozświetlając niebo delikatnym, pomarańczowym światłem. Wciąż miała przed sobą kilka godzin snu, ale wiedziała, że nie zdołałaby odpędzić natrętnych obrazów, które powróciłyby do niej, gdyby tylko zamknęła oczy. Wolała zmyć z siebie pot i wstyd — na wszelki wypadek, by nikt nie mógł domyślić się, co siedziało w głowie Madeleine Johnson, którą wszyscy kojarzyli nie tylko z doskonałymi wynikami w pracy, ale także z idealnie poukładanym życiem prywatnym.

Gdyby tylko wiedzieli... Do diabła z tobą, Longbottom.

***

— Maddie, czy ty naprawdę nie masz nic do roboty, że przychodzisz do pracy o świcie? — spytała Jasmine, koleżanka z Biura Aurorów, z którą Madeleine pracowała niemalże od początku swojej kariery. — Jeśli już chcesz wstawać tak wcześnie, dlaczego nie wykorzystasz tego czasu na... inne rzeczy?

Madeleine spojrzała na kobietę z politowaniem i pokręciła głową.

— Mogłabym cię spytać o to samo, Jas. Z tego, co mi wiadomo, byłaś tu jeszcze wcześniej niż ja, a twój narzeczony...

— Jest okropnie irytujący — przerwała jej ze śmiechem aurorka. — Czeka go wyjazd służbowy, więc wpadł w tryb organizacji i pakowania, co czyni go nieznośnym. Wydziera się na mnie, kiedy przestawiam mu rzeczy, bo, cytuję, "specjalnie zostawił to tam, żeby nie zapomnieć". Nie interesują go moje argumenty, że sterta butów, leżąca na środku dywanu w sypialni, doprowadza mnie do pasji.

— Idąc tym tokiem myślenia, tym bardziej powinnaś dążyć do rozładowania napięcia — zakpiła Madeleine, a Jasmine wzruszyła ramionami.

— Boję się, że byśmy się pozabijali — stwierdziła z powagą, po czym parsknęła śmiechem. — Seks bywa niebezpieczny.

Bywa też cholernie nudny i przeciętny, pomyślała Maddie, ale nie skomentowała nijak słów koleżanki. Zamiast tego ruszyła do swojego biurka i usiadła na krześle z ciężkim westchnieniem. Przymknęła oczy, a gdy wspomnienie snu powróciło do niej po raz kolejny, otworzyła je z irytacją.

Moralność Panny Johnson ✔ [Neville Longbottom x OC]Where stories live. Discover now