• 1 •

43 2 1
                                    

Jak zwykle rano, siedziałem z rodzicami przy śniadaniu. Większość osób może się to wydawać dziwne, w końcu każdy wstaje o innych porach i każdy je kiedy się obudzi. U mnie tak nie ma. U mnie są zasady, których muszę się trzymać. Może nie ma ich jakoś dużo i przez większość czasu się ich nie stosuje, ale co do posiłków zawsze muszę być punktualny. Matka jak zawsze prowadziła zaciętą dyskusje z ojcem. Często to robią przy jedzeniu. Z perspektywy osoby, która jest u nas pierwszy raz, może to wyglądać jak kłótnia, ale to po prostu rozmowa na jakiś dość kontrowersyjny temat. Rozglądałem się po całym pokoju z wyraźną nudą wypisaną na twarzy. Usłyszałem ciche stukanie w szybkę, które bardzo dobrze znałem. Szybko zerwałem się z miejsca i podbiegłem do okna. Ujrzawszy sowę, szeroko się uśmiechałem. Ptak siedzący przy szybie miał w dziobie list. Ten sam, który dostaje od pięciu lat. Uchyliłem okno, po czym delikatnie wyjąłem z jej dzioba kawałek papieru. Sowa szybko odleciała w nieznanym, a jednak dobrze zapamiętanym kierunku. Spojrzałem na rodziców z wielkim uśmiechem. Matka juz zdążyła obdarzyć ojca wzrokiem mordu i nienawiści. Pięć lata temu, kiedy dostałem taki sam list, moja rodzicielka omal nie zemdlała. Nikt nie widział skąd może być tajemniczy list, oprócz ojca. Przez cały czas udaje, że nie wie o czym mowa, ale jest słabym kłamcą. Bardzo słabym. Chyba nawet wiem do jakiego domu należał. Matka od tamtej pory próbuję wyciągnąć z niego informacje, na temat magicznej szkoły w Hogwarcie, ale ten milczy. Jak nigdy. Przewróciłem oczami i ostrożnie otworzyłem list. Wyciągnęłam zawartość i ukazało mi się to co zawsze. Przywitanie profesor  McGonagall oraz lista książek na nowy rok. Położyłem papier na stole przed rodzicami i z dumą podsunąłem im go pod nos. Spojrzeli po sobie, po czym matka, jak zawsze pierwsza, wzięła kartkę do ręki czytając na głos listę ksiąg, które musimy kupić.
- Czy oni oszaleli?! Dlaczego tego tyle jest?!
Kobieta uderzyła listem o stół, przez co ja z ojcem podskoczyliśmy. Głośno przełknąłem ślinę, po czym spojrzałem na matkę.
- Mamo, jestem na piątym roku. Tego będzie coraz więcej, tym bardziej, że teraz będę zdawał SUM-y
Spojrzałem na nim błagalnym wzrokiem. Ta cicho westchnęła i zaczęła sobie masować czoło ręką.
- Jutro pójdziesz na ulicę Pokątną. Nie mamy czasu, żeby pojechać z tobą- machnęła ręką, po czym spojrzała na mnie wzrokiem, z którego nic nie dało się wyczytać. Ale teraz się nim nie przejmowałem. Spojrzałem uradowany na kobietę, po czym po krótkim i niewyraźnym "dziękuję", pobiegałem na górę do pokoju.
Przez reszta dnia siedziałem w nim, rozmyślając nad kolejnym rokiem uczenia się w szkole magii i czarodziejstwa w Hogwarcie. Tęskniłem za tym.

Dzisiejszego dnia obudziłem się wcześniej. Nie chciałem tracić go na bezsensownym leżeniu, kiedy tyle rzeczy jest do załatwienia. Pobiegałem do łazienki, żeby szybko się ogranąć, po czym zabiegałem na dół na śniadanie.
- Ale spokojnie z tym jedzeniem! - matka spojrzała na mnie krzywo. - jeszcze się udławisz - na chwilę przestałem jeść, żeby spojrzeć na nią wzrokiem mówiącym "daj mi spokój kobieto". Bez komentowania zjadłem śniadanie i udałem się do pokoju. Nałożyłem na siebie bluzę i czarny płaszcz, tak jak większość uczniów, wybierających się na ulicę Pokątną.

Bez sensu błądziłem z listą zakupów po całej ulicy, panicznie się rozglądając. Nie spodziewałem się, że tak łatwo się zgubię. Było strasznie dużo ludzi. Tym bardziej, że jest to pierwszy dzień po otrzymaniu listów. Wtedy zawsze są największe tłumy. Stanąłem pod jakimś budynkiem. Wziąłem głęboki wdech i jeszcze raz się rozejrzałem. Westchnąłem, po czym stanąłem na drewnianym pudle. Spojrzałem na kartkę i zawiesiłem na niej wzroku. Najważniejsze są książki. Podniosłem głowę do góry, szukając księgarni. Podniosłem kącik ust, kiedy moim oczom ukazał się znajomy mi budynek. Zeskoczyłem z pudła i udałem się w tamtym kierunku. Naprawdę trudno było przecisnąć się przez tłum czarodziei, ale w końcu udało mi się dotrzeć do celu. Wszedłem do środka, dość starego budynku. W środku było jeszcze więcej ludzi. Cicho westchnąłem, po czym znowu zacząłem przeciskać się przez tłumy. Często jak uczeń jest sam, bez rodziców puszczają go przodem i tak było tym razem.
- Dzień dobry. To są potrzebne książki - podsunąłem sprzedawcy kartkę z wypisanymi księgami. Nie przepadam za rozmowianiem z obcymi, tym bardziej jak mam coś załatwić. Mężczyzna wziął papier, po czym odwrócił się i zniknął gdzieś pomiędzy półkami. Stałem przy blacie, rozglądając się po pokoju pełnym ludzi.
- Zauważyłeś, że odkąd słynny Harry Potter zaczął chodzić do szkoły, co roku coś się dzieje?
Nie powinienem, ale podsłuchałem kawałek rozmowy. Dobrze kojarzyłem to imię i nazwisko. I faktycznie odkąd się pojawił co roku coś się dzieje. Na jego pierwszym (moim trzecim) roku, Harry znalazł kamień filozoficzny, w następnym roku pokonał ogromnego węża, co była naprawdę przerażające, tym bardziej, że zrobił to dwunastolatek. Chciałem dalej przysłuchać się rozmowie, ale sprzedawca wrócił z książkami. Wręczyłem mu galeony, po czym wziąłem wszystkie książki i wyszedłem z księgarni. Harry Potter. Słynny Harry Potter. Mój ojciec kiedyś o nim wspominał, ale szybko przestał o nim mówić, bo przestraszył się matki, która akurat wróciła do domu. Dobrze wiedziałem, że był on legenda z opowiadań w Hogwarcie. Zamyślony wyszedłem z księgarni. Tym razem łatwiej było mi przecisnąć się przez tłum. Wszyscy uważali, żeby nie wytrącić mi książek, co o wiele ułatwiła mi sprawę dotarcia do pudła, przy którym wcześniej stałem. Położyłem na nim stertę książek, ciężko wzdychają. Nie jestem stworzony do noszenia tak ciężkich rzeczy.
Reszta zakupów wyglądała tak samo. Stojąc w kolejkach często słyszałem o słynnym Harrym Potterze. Widziałem, że jest legendą i dzieją się naprawdę dziwne rzeczy, ale nie rozumiem dlaczego tak dużo o nim rozmawiają.

Bez większych problemów wróciłem do domu. Tak jak myślałem, matki nie było. Zaniosłem wszystkie rzeczy do pokoju, po czym wszedłem do salonu, ciężko opadając na kanapę.
- Nigdy więcej nie idę sam - westchnąłem, odchylając głowę do tyłu. Ojciec spojrzał na mnie rozbawiony, po czym wrócił do czytania gazety. Spojrzałem na niego zmęczony i przypomniałem sobie o kim słyszałem rozmowy w kolejkach. Wyprostowałem się i spoglądałem na ojca tak jak zawsze kiedy coś chce. Mężczyzna odłożył gazetę i spojrzał na mnie spod okularów, co dało mi znak, żebym mówił.
- Dlaczego każdy tak ekscytuje się Harrym Potterem? - ojciec otworzył szeroko oczy, lekko otwierając buzię. Takiej reakcji się nie spodziewałem.
- Dzisiaj, jak byłem na ulicy Pokątnej, bardzo dużo osób o nim mówiło. Pamiętam, że kiedyś zacząłeś temat, ale go nie dokończyłeś - starszy mężczyzna wyprostował się, patrząc na mnie poważnie. Zaczyna mnie trochę przerażać, jaką wagę przywiązuje do tego ojciec.
- Raczej się domyślasz, że też jestem czarodziejem- zaczął. - kiedy byłem w twoim wieku, świat czarodziei próbował opanować Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Harry Potter jest chłopcem, który stracił rodziców z jego ręki, a sam przeżył jego atak - powiedział to, marszcząc brwi i przecierając oczy, jakby właśnie sobie o czymś przypominała.
- I tylko dlatego jest taki interesujący?
- Wiesz. Nikt nigdy nie przeżył zaklęć niewybaczalnych. Poza tym Sam Wiesz Kto podobno chce go dopaść i... - mężczyzna przerwał i spojrzał na mnie. Odchrząknął, po czym klasnął w dłonie. - lepiej pójdź już spać. Jest późno i twoja matka za niedługo wróci - uśmiechnął się do mnie niby pogodnie, ale jednak smutno i oparł się o fotel. Bez słowa posłałem mu lekki uśmiech w ramach podziękowania i udałem się do pokoju. Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Ciekawe co tak właściwie zrobił.

Cała reszta wakacji minęła dość szybko. W końcu doczekałem się upragnionego dnia. Byłem już gotowy o ósmej rano, gdzie wyjeżdżać mieliśmy dopiero o dziewiątej.
Już któryś raz z kolei przejrzałem całą zawartość moich walizek, za nim spakowałem je do samochodu. Musiałem być pewny, że wszytsko wziąłem. Ojciec wsadził mój bagaż to bagażnika, a ja upchałem klatkę z moją brązowa sową na tylne siedzenia.
Tak jak było planowane wyruszyliśmy o dziewiątej. O dziesiątej byliśmy już na miejscu. Rodzice pożegnali się ze mną przed wejściem na dworzec. Udałem się w stronę peronu dziewiątego i dziesiątego.  nimi. Nie chciałem zwlekać i nie miałem ochoty się spóźnić. Obok mnie szło paru ludzi, którzy zdawali się iść w tym samym kierunku co ja. Bez zwlekania wbiegłem w ścianę pomiędzy dziewiątym a dziesiątym numerem. Pojawiłem się na peronie 9¾. To ten słynny peron, na którym zaczyna się każda nowa przygoda. Z uśmiechem ruszyłem w stronę pociągu, ciągnąc za sobą bagaż. Znowu największe trudności sprawił mi tłum. Nie łatwo jest dotrzeć do jakiegokolwiek wolnego przedziału, kiedy tyle pierwszaków krąży po wąskim korytarzu. Otworzyłem drzwi przedziału, gdzie siedzieli ci sami rudzi chłopcy, których dobrze znałem. Jako prefekt czasami zdrzyło mi się ich pilnować podczas szlabanu, czy sam dawać im szlaban, czego nie chciałem, ale musiałem.
- Wolne?- wskazałem na miejsca naprzeciw braci. Ci spojrzeli po sobie, po czym skinęli głową. Bez słowa z lekkim uśmiechem na twarzy, położyłem walizki na górnych półkach, po czym usiadłem na wolnym miejscu.

× So magical × ||Fred Weasley||Where stories live. Discover now