Skrzydła nocy

13 1 0
                                    

Atramentowa czerń nocy otulała świat płaszczem ciemności. Siegfried ocknął się czując igły chłodu na przemarzniętej skórze. Spojrzał na Liarę leżącą obok, kobieta leżała skulona pod przywłaszczonym sobie wilczym futrem. Kasztanowe włosy opadały w nieładzie na opaloną nieco piegowatą twarz. Siegfried uśmiechnął się gdy zobaczył że jej usta poruszają się, prowadziła pewnie bezgłośną rozmowę z jakąś swoją ułudą...
Rosły reiklandczyk westchnął ciężko i usiadł rozglądając się za czymś do okrycia. Pomimo chłodu nocy poczuł zimny dreszcz, który przeszył go niby smagnięcie biczem... Jego spojrzenie zatrzymało się na głębokim cieniu tuż przy portyku prowadzącym na nieduży balkonik przynależny do ich pokoju. Wyraźnie zauważył srebrny błysk w przyćmionym świetle księżyca wpadającym przez przejście. Jego ręka niemal odruchowo sięgnęła po wąski sztylet leżący gdzieś przy poduszce...
- Siegfried, kurwa kopę lat! - usłyszał znajomy choć lekko przytłumiony głos - Już miałem was zaszlachtować jak prosiaki, a tu patrzę któż to może być? Nikt inny jak mój dawny kumpel... - mężczyzna zaczął powoli wynurzać się z kryjówki, kontynuując cichym głosem a jego spojrzenie z iskierkami rozbawienia ześlizgiwało się po Siegfrydzie - nie mógłbym tak potraktować najlepszego przyjaciela...
- wątpię - burknął ochrypłym od snu i pragnienia głosem reiklandczyk - nawet bez broni skopał bym Cię tak że obsługa musiała by się po ciebie pofatygować - zaśmiał się starając się sobie przypomnieć w jakich okolicznościach rozstali się ostatnio z Luigio ale zamroczony alkoholem i snem umysł odmawiał współpracy. Szczupły tilleańczyk w przygaszonym świetle gwiazd wyglądał jak wyciosany z obsydianu zwiastun śmierci. Czarny matowy pancerz niemal zlewał się z mrokiem, lekkie czarne spodnie z jedwabiu i rozłożysta peleryna przydawały mu pewnego rodzaju dostojności. Przy pasie mężczyzny połyskiwała srebrna rękojeść przytoczonego do boku rapiera. Siegfried zauważył też u swojego rozmówcy parę zmatowionych noży do rzucania. Czerniona stalowa maska osłaniała twarz tilleańczyka.
- Wystroiłeś się jak na jakiś bal przebierańców Luigi a nie do roboty - mruknął Siegfried chropowatym głosem, gardło paliło powiódł wzrokiem w poszukiwaniu czegoś do picia - może pomyliłeś pokoje - wychrypiał, zerkając czy Liara się nie obudziła. Niestety czarodziejka zdawała się pogrążona w głębokim śnie. Kurwa, pomyślał reiklandczyk jak gdzieś wychodzę zawsze się budzi ale nie, nie teraz gdy jest potrzebna.
- Nie pieprz - wycedził cicho tilleańczyk, gładząc opuszkami palców głownie noży - coście odjebali - rzucił oskarżająco - szuka was pół miasta, pewnie gdyby nie dawna znajomość sam bym przyjął zlecenie. Siegfried zsunął się na skraj łóżka, zwieszając z niego nogi - a tak przyszedłem was ostrzec po przyjacielsku - reiklandczyk wiedział że puki Luigi nie zdejmie maski, nie ma gwarancji na pokojowe rozwiązanie - Wiesz parę fantów nic szczególnego - rzucił niedbale, starając się zyskać na czasie i określić położenie miecza.
- Taaaa fanty... - wycedził powoli tilleańczyk - pierdolony arcymag chce was żywych w swoim pałacu - Siegfried uśmiechnął się nieznacznie "żywych", to dlatego rozmawiamy inaczej Lui już dawno rzuciłby się na nas. Zaklął pod nosem, on też chce zyskać na czasie. Skurwiel nie jest sam! Obrócił się chcąc obudzić Liarę.
Usłyszał ciche cmoknięcie zza pleców - Głupiutki prosiaczek, nie robiłabym tego - słodki niemal przesiąknięty jadem głos zatrzymał go w pół ruchu. Zobaczył za sobą wycelowaną w siebie kuszę. Podniósł wzrok na właścicielkę broni. Szczupła dziewczyna o drobnej budowie przypominała raczej nastolatkę niż zabójcę. Ubrana podobnie jak jej partner, czarna lekka skórzana tunika , obcisłe spodnie z ciemnego materiału, całkiem pokaźny zestaw noży do rzucania. Żółte oczy patrzyły na niego zza skórzanej maski zimno, jak na trupa. Włosy czarne jak węgiel opadały luźno na ramiona. Dziewczyna siedziała za jego plecami, blisko, zbyt blisko uśmiechnął się krzywo - No bądź grzeczny, nie robimy nic głupiego - mruknęła słodko - paluszek może mi się omsknąć...
- Możemy się spokojnie dogadać - podjął pojednawczo spoglądając na Luigiego . "Żywi" pomyślał może jest jednak szansa, rozluźniając się i opuszczając głowę - jeśli mamy coś co zainteresowało samego arcymaga - kontynuował - pomyślnie ile to musi być warte... - mówiąc to zeskoczył z łóżka i sprintem runął w kierunku wyjścia. Śpiew zwalnianej cięciwy zagrał ostrzegawczo, bolesne targnięcie gdy bełt rozorał mu ramię. - Sig co się?...- usłyszał za sobą zaspany głos Liary i tępy odgłos uderzenia. No tak wyczucie czarodziejki pozostawiało wiele do życzenia. Luigi próbował zastąpić drogę reiklandczykowi ale ten machnął na odlew uzbrojoną ręką i przemknął obok tilleańczyka jak rozpędzony taran wpadając na drzwi które odskoczyły z trzaskiem. Jednak zamiast upragnionej wolności przywitała go ciężka pięść czającego się za drzwiami olbrzyma. Siegfrydowi zaciemniało przed oczyma poczuł jak osuwa się bezwładnie na ziemię.

Strzaskany MROKWhere stories live. Discover now