7 | najsilniejszy żołnierz ludzkości

263 31 31
                                    

Erwin siedział przed biurkiem, trzymając pęk dokumentów, pod którymi jako komandor Zwiadowców miał pozostawić swoją sygnaturę. Podniósł na moment znad papierów wzrok, widząc agresywnie poruszającą się klamkę, parsknął cicho i przybrał jak najbardziej beznamiętny wyraz twarzy jaki tylko potrafił, gdy próg przekroczył nie kto inny jak niskiego wzrostu postać klnąca na wszelkie możliwe sposoby.  

— Pieprzone drzwi, tch, już je miałem zamiar wyważyć — wycharczał Levi, ledwo powstrzymując się od ich kopnięcia. — Musiał je ktoś za mnie otwierać, ach, żenujące.

— Nie naciskaj na nią. Trzeba ją przekręcić — odparł ze spokojem Smith.

— Teraz już wiem, dzięki za troskę — wydukał pod nosem w niezadowoleniu, zakładając ręce na piersi. — Po co mnie wezwałeś, Erwin?

Erwin położył na biurku dokumenty, którymi był wielce niezainteresowany, po czym oparł podbródek o ręce, patrząc prosto mu w oczy, te kobaltowe, pozbawione wyrazu oczy.

— Zapadła decyzja.

— Decyzja?

— W Korpusie Zwiadowczym trwasz już ładne parę lat. To podbudowujące, że byłeś w stanie tyle przeżyć, mając za sobą tak wiele misji.

— Jeśli próbujesz mi pogratulować, że wciąż żyję, czy poinformować mnie, jak bardzo się zestarzałem, to cholera by cię, Smith — odrzekł zirytowany, podchodząc żwawym krokiem ku niemu. — Jaka decyzja znowu?

Jasnowłosy uśmiechnął się niemrawo, opierając się o krzesło i pobrnął spojrzeniem ku imbryczkowi z herbatą, jaką Levi ubóstwiał ponad wszystko.

— Herbaty?

— Nie owijaj w bawełnę, nie mam czasu — cmoknął Ackerman.

Miał czas. Miał mnóstwo czasu, lecz wolał go spędzać w samotności, delektując się ciszą i spokojem. Odpoczywać od twarzy, jakie widział na co dzień, od opowieści czterookiej, o których gadać potrafiła od wschodu do zachodu słońca, od hałasu na rannych treningach, od zdesperowanych krzyków wychodzących z ust jedzonych żywcem żołnierzy. Od istot na jakich widok czuł tak ogromne obrzydzenie, taki wstręt.

— Kapitan — zaczął Erwin. — Co myślisz o zostaniu kapitanem? Góra myśli o utworzeniu drużyny specjalnej, jakiej byś przewodził. To zaszczyt wręcz. Cenią twoje osiągnięcia i umiejętności. Na celu jest prowadzenie iście ważnych misji, jakim nie podołałyby inne jednostki.

— Ha? Chcesz mi wpakować więcej roboty, by się odciążyć od ich nacisku? Ach, cholera, nawet o tym nie myśl. Nie mam zamiaru niańczyć jakiś żołnierzy.

— Źle obrałem to w słowa, Levi... Nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii. Nie pytałem o twoją zgodę. To już postanowione.

Nienawidził bycia podporządkowanym innym o wyższej randze. Niemal całe swe życie prowadził jako umiłowane przez matkę dziecko, które pod wodzą Kenny'ego przemieniło się w nikczemnika zdolnego popsuć wszelkie plany wrogim mu handlarzom, kopiąc również tyłki nielubianej przez siebie Żandarmerii. Aż nagle otrzymał rozkaz od samego Erwina Smitha, z jakim początkowo udawał, że współpracuje, by go po krótkim czasie zdradzić. Choć był mu już całkowicie posłuszny i uznawał go za prawdziwego przyjaciela, komendy z jego ust wciąż przyprawiały go o gęsią skórkę.

— Erwin, ja nie nadaję się na kapitana. Nie potrafię dogadywać się z ludźmi, a co dopiero im przewodzić. Bzdurą jest mówienie, że dostąpiłem zaszczytu. Dla mnie to tylko dodatkowa robota i zbyteczny kłopot, tch.

— Potrafisz przewodzić, Levi.

Wstał nagle z krzesła, wyminął biurko pełne różnorakich dokumentów i stanął naprzeciw swojego iście niskiego towarzysza o wyrazie twarzy, jakby właśnie omyłkowo napił się octu.

attached | levi ackerman snk ffWhere stories live. Discover now