Erwin siedział przed biurkiem, trzymając pęk dokumentów, pod którymi jako komandor Zwiadowców miał pozostawić swoją sygnaturę. Podniósł na moment znad papierów wzrok, widząc agresywnie poruszającą się klamkę, parsknął cicho i przybrał jak najbardziej beznamiętny wyraz twarzy jaki tylko potrafił, gdy próg przekroczył nie kto inny jak niskiego wzrostu postać klnąca na wszelkie możliwe sposoby.
— Pieprzone drzwi, tch, już je miałem zamiar wyważyć — wycharczał Levi, ledwo powstrzymując się od ich kopnięcia. — Musiał je ktoś za mnie otwierać, ach, żenujące.
— Nie naciskaj na nią. Trzeba ją przekręcić — odparł ze spokojem Smith.
— Teraz już wiem, dzięki za troskę — wydukał pod nosem w niezadowoleniu, zakładając ręce na piersi. — Po co mnie wezwałeś, Erwin?
Erwin położył na biurku dokumenty, którymi był wielce niezainteresowany, po czym oparł podbródek o ręce, patrząc prosto mu w oczy, te kobaltowe, pozbawione wyrazu oczy.
— Zapadła decyzja.
— Decyzja?
— W Korpusie Zwiadowczym trwasz już ładne parę lat. To podbudowujące, że byłeś w stanie tyle przeżyć, mając za sobą tak wiele misji.
— Jeśli próbujesz mi pogratulować, że wciąż żyję, czy poinformować mnie, jak bardzo się zestarzałem, to cholera by cię, Smith — odrzekł zirytowany, podchodząc żwawym krokiem ku niemu. — Jaka decyzja znowu?
Jasnowłosy uśmiechnął się niemrawo, opierając się o krzesło i pobrnął spojrzeniem ku imbryczkowi z herbatą, jaką Levi ubóstwiał ponad wszystko.
— Herbaty?
— Nie owijaj w bawełnę, nie mam czasu — cmoknął Ackerman.
Miał czas. Miał mnóstwo czasu, lecz wolał go spędzać w samotności, delektując się ciszą i spokojem. Odpoczywać od twarzy, jakie widział na co dzień, od opowieści czterookiej, o których gadać potrafiła od wschodu do zachodu słońca, od hałasu na rannych treningach, od zdesperowanych krzyków wychodzących z ust jedzonych żywcem żołnierzy. Od istot na jakich widok czuł tak ogromne obrzydzenie, taki wstręt.
— Kapitan — zaczął Erwin. — Co myślisz o zostaniu kapitanem? Góra myśli o utworzeniu drużyny specjalnej, jakiej byś przewodził. To zaszczyt wręcz. Cenią twoje osiągnięcia i umiejętności. Na celu jest prowadzenie iście ważnych misji, jakim nie podołałyby inne jednostki.
— Ha? Chcesz mi wpakować więcej roboty, by się odciążyć od ich nacisku? Ach, cholera, nawet o tym nie myśl. Nie mam zamiaru niańczyć jakiś żołnierzy.
— Źle obrałem to w słowa, Levi... Nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii. Nie pytałem o twoją zgodę. To już postanowione.
Nienawidził bycia podporządkowanym innym o wyższej randze. Niemal całe swe życie prowadził jako umiłowane przez matkę dziecko, które pod wodzą Kenny'ego przemieniło się w nikczemnika zdolnego popsuć wszelkie plany wrogim mu handlarzom, kopiąc również tyłki nielubianej przez siebie Żandarmerii. Aż nagle otrzymał rozkaz od samego Erwina Smitha, z jakim początkowo udawał, że współpracuje, by go po krótkim czasie zdradzić. Choć był mu już całkowicie posłuszny i uznawał go za prawdziwego przyjaciela, komendy z jego ust wciąż przyprawiały go o gęsią skórkę.
— Erwin, ja nie nadaję się na kapitana. Nie potrafię dogadywać się z ludźmi, a co dopiero im przewodzić. Bzdurą jest mówienie, że dostąpiłem zaszczytu. Dla mnie to tylko dodatkowa robota i zbyteczny kłopot, tch.
— Potrafisz przewodzić, Levi.
Wstał nagle z krzesła, wyminął biurko pełne różnorakich dokumentów i stanął naprzeciw swojego iście niskiego towarzysza o wyrazie twarzy, jakby właśnie omyłkowo napił się octu.
YOU ARE READING
attached | levi ackerman snk ff
Fanfiction❝Już nie jestem... Najsilniejszym żołnierzem ludzkości.❞ Levi pragnął tylko tego, by Bóg choć raz się nad nim zlitował i nie zsyłał mu ludzi, których utrata rwałaby z niego cząstki duszy i serca. Modlił się nieświadomie, ale gorejąco, jakby zależał...