XVI: Pogromca lwów

286 175 293
                                    

Osiem lat wcześniej, dom rodzinny Państwa Król.



Drżącą ręką przekręciłam kluczyk w zamku masywnych czarnych drzwi i szybko przekroczyłam próg rodzinnego domu. Odetchnęłam głęboko, kiedy tylko zamknęłam się od środka. Bo właśnie zostałam sama, z dala od oceniających oczu przypadkowych gapiów. Z dala od Olgierda i Klary, którzy wyjechali na kilka dni, dając mi upragnioną swobodę, której nie mogła zmącić nawet sama gosposia. Biedna kobieta. W moim towarzystwie bardzo szybko się rozchorowała.

Zrzuciłam niedbale skórzany plecak na podłogę w przedpokoju, nie przejmując się odgłosem tłuczonego szkła butelki, w której prawdopodobnie na dnie przed paroma chwilami znajdowały się jeszcze resztki taniej wódki. Byłam już w takim stanie, że poniesione straty nie robiły na mnie większego wrażenia. Chaos, który tygodniami przetaczał się przez moje wnętrze, w końcu doprowadził mnie do kapitulacji. Nie miałam siły dłużej walczyć o samą siebie. O dobro, które jeszcze niedawno tliło się gdzieś w zakamarkach mojego serca.

Czułam wyłącznie gniew. Tak silny, że tabletki i alkohol przestały skutecznie go ujarzmiać. Nie był on jednak wymierzony we mnie samą, a w cały świat, który mnie otaczał. Zwłaszcza ten najbliższy. W Królów, którzy odebrali mi nie tylko przeszłość, ale także teraźniejszość i przyszłość. Zniszczyli mnie. Podeptali godność. Wyplewili współczucie do słabszych. Uczynili swym lustrzanym odbiciem. Bezwzględnym, okrutnym i do cna zepsutym.

Usiadłam sztywno na szerokiej, popielatej sofie i uniosłam oczy na kryształy zwisające z sufitowej lampy, żeby móc na siebie spojrzeć. Nienawidziłam własnych rysów twarzy. Organów, które miałam w środku. I tej beznadziejnie zielonej barwy oczu, która również była ich zasługą. Zasługą Olgierda i Klary. Moich rodziców.

Zazdrościłam rówieśnikom. Rodziny, codzienności, normalności. Zazdrościłam im tak mocno, że aż fizycznie bolało. Podobnie jak łzy, które niezgrabnie opuszczając oczodoły, wyryły w moim ciele tak wiele niewidocznych linii, że w końcu straciłam w nich rachubę. Coś we mnie pękło. Serce. Nie chciałam już dłużej odczuwać palącej od środka zazdrości. Płakać, kryjąc się przy tym, jak szczur po brudnych kątach. Być słabym człowiekiem. Ofiarą. Własnym katem.

Tak, coś we mnie na pewno pękło. Nie tylko serce. Cierpliwość. Pobłażliwość. Autoagresja. Nie chciałam już dłużej krzywdzić samej siebie. Czuć obrzydzenie za czyny, na które nie miałam wpływu. Bo czy mogłam winić się za tych wszystkich starych mężczyzn, dla których moje niegdyś dziecięce ciało było uosobieniem wszelkich pragnień? Byłam tylko dzieckiem, któremu nie zapewniono ochrony. Małą dziewczynką, która nie miała wystarczająco siły, żeby odpychać od siebie spragnione namiętności ciała pedofili.

Zerwałam się na równe nogi i wyciągnęłam z kieszeni podartych, granatowych spodni różową zapalniczkę. Zdecydowanym ruchem ją zapaliłam i jak zahipnotyzowana obserwowałam skaczący między palcami płomień ognia. Był taki piękny i niewinny, a krył w sobie taką siłę, o której zwykły człowiek mógł sobie tylko pomarzyć. Chciałam być ogniem. I spalić wszystko, co mnie otacza.

– Dlaczego wciąż na mnie patrzysz? – mruknęłam w końcu niezadowolona, obrzucając gniewnym spojrzeniem wizerunek lwa starannie wymalowanego na kremowej ścianie.

Szczerze go nienawidziłam, chociaż towarzyszył mi w tej wieloletniej psychozie. Może dlatego, że kojarzył mi się z ojcem. Z mężczyzną tak idealnym zewnętrznie i okrutnym, że przeczyło to zdrowemu rozsądkowi. Z człowiekiem, który nie miał żadnego sumienia. A jeśli kiedykolwiek je miał, to skutecznie zagłuszył pamięć o nim.

Dwa razy w roku odwiedzał Afrykę i wraz ze swoim szemranym towarzystwem urządzał dzikie polowania na te dumne zwierzęta. Nic nigdy z nich nie przywoził, bo zabijał jedynie dla zabawy. Dla tego chorego poczucia kontroli i władzy, które od dziesiątki lat skutecznie zniewalało bogate elity.

Później na towarzyskich spotkaniach w pokera, na których pojawiał się najbliższy krąg jego znajomych, chwalił się swoimi dokonaniami. A oni bili mu brawa. Gratulowali przemocy, której dopuszczał się na obcej ziemi. Byli współwinni.

Olgierd Król wycinał postrzelonym, wciąż żywym lwom oczy, a później odrąbywał im głowy. No, ale był przecież cholernym Królem. Mógł robić to wszystko. Mógł niszczyć, kaleczyć i zabijać. A pochlebcy widzieli w nim ziemskiego Boga.

Jak byłam małym dzieckiem, opowiadał mi o swoich wyprawach, przedstawiając je w formie zmodyfikowanej i bardzo okrutnej bajki. W nich zawsze był bohaterem, który wyciągał z opresji nieokrzesanych tubylców. W swojej głowie, strawionej przez szaleństwo, był herosem, który ratował ludzkie istnienia.

Wstałam i zaczęłam chodzić po pokoju, nie widząc w tym najmniejszego sensu. Każdy kolejny krok drażnił w inny sposób. Nagle zatrzymałam się gwałtownie, a mój wzrok padł ponownie na króla zwierząt.

– Nie patrz na mnie w  t e n  sposób – jęknęłam głośno.

Zachodzące słońce wpychało swoje promienie przez ogromne okna i oświetlało natarczywie prawą połowę mojej twarzy. Zacisnęłam pięść tak mocno, że wbiłam paznokcie w delikatne wnętrze swojej dłoni. I właśnie wtedy wybuchłam.

Wszystko działo się szybko. Za szybko. Podbiegłam do plecaka, żeby wyciągnąć z niego czarny flamaster i wzięłam do drugiej ręki w połowie stłuczoną butelkę wódki. Przez chwilę ciężko dyszałam, a potem z całej siły rzuciłam nią o ścianę. W milczeniu obserwowałam liczne odłamki szkła, które wylądowały na podłodze. Jednak wciąż było mi mało.

Chwiejnym krokiem podeszłam do wymalowanego lwa, miażdżąc przy okazji jeszcze bardziej pozostałe fragmenty butelki. Spojrzałam mu głęboko w oczy, a potem obsesyjnie zaczęłam je trzeć otwartą końcówką czarnego flamastra. Aż do momentu, kiedy całkowicie zniknęły.

– Nie, nie, nie... – zaczęłam jęczeć żałośnie, kiedy zorientowałam się, co właśnie uczyniłam.

Upadłam na posadzkę tuż pod nim, kalecząc kolana i dłonie. A dusza, moja beznadziejnie zepsuta dusza rozpadła się na milion kawałeczków. Na milion skomplikowanych kawałeczków, których nie można było już połączyć.

Byłam jak ojciec. Pozbawiłam lwa oczu.

Pełna wiary Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz