"Fight back." 1.11

Start from the beginning
                                    

Louis nie zdaje sobie sprawy z tego że płacze, dopóki nie może poczuć soli na swoich wargach. - Ja ciebie też kocham - szepcze, bo to nigdy nie było problemem i najprawdopodobniej nigdy nie będzie. Kochanie Harry'ego jest najłatwiejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek zrobił. - Ale Harry, nic się nie zmieniło.

- Ja chcę to zmienić.

- Wciąż uczysz trzy razy w tygodniu? I potem fotografia w weekendy? I pisanie w każdej wolnej chwili, którą masz?

Oczy Harry'ego są załzawione. - Tak.

- I czy ja jestem po uszy w szkole medycznej? Plus praca 35 godzin w tygodniu? Plus staż w szpitalu?

Długa pauza. - Tak.

- Zatem nie ma nic co możesz zrobić, by to zmienić. Wszystko jest dokładnie takie samo. Utknęliśmy. To jest... Jest jak jest.

Harry przejeżdża kciukiem pod swomi oczami, zbierając łzy, gwałtownie wdychając powietrze. - Nie mów takich rzeczy i nie udawaj, że to tylko ja przestałem walczyć - szepcze. - Ty najwyraźniej również to zrobiłeś.

Louis przełyka, krzyżyjąc swoje ramiona na klatce piersiowej, nagle jest mu zimno i skóra pokryta jest gęsią skórką. Nie chce już tego robić. Musi wziąć prysznic i się spakować i znaleźć Liama i się pożegnać, to wszystko podczas gdy udaje, że nie spędził całej nocy w objęciach swojego byłego, cały ranek na kłótni i płakaniu razem z nim. - Muszę znaleźć wszystkie swoje rzeczy - mówi, rozglądając się po pokoju. - Musimy się niedługo wymeldować. Potrzebuję banana, albo bajgla, albo czegoś. Nie wiem. Mówię bez sensu.

- Lou...

- Nie. To jest skończone, okej? To musi być skończone. Po prostu wróć do swojego pokoju i spakuj się i spotkamy się przy taksówce.

- Louis, proszę - szepcze Harry, oczy krążą po twarzy Louisa.

Louis może poczuć świeże łzy spływające po jego twarzy; nic z nimi nie robi. - Zniszczyłeś mnie, kiedy odszedłeś - mówi, głos ledwo słyszalny. - Jestem zmęczony ciągłym byciem smutnym i złym i tęsknieniem za tobą i jedyną rzeczą, którą teraz możemy zrobić jest pójście do przodu. Nasza sytuacja się nie zmieniła, okej. Nie zmieniła się. Ja... Muszę się z powrotem pozbierać w całość i nie mogę zrobić tego w taki sposób. Proszę. - Nie wie już o co prosi, ale po prostu potrzebuje, by Harry mu to dał.

Harry zamyka swoje oczy, ramiona opadnięte, wyglądając na nieznośnie małego i Louis walczy z chęcia przyciągnięcia go w swoje ramiona, w sposób w jaki robił to przez ostatnie pięć lat po kłótni, albo po złych wieściach, albo gdy po prostu chciał dotyku, zawsze chciał dotyku. - Spotkamy się w lobby - mówi, głos załamuje się na ostatnim słowie.

Louis przytakuje, serce dziko wali w jego piersi.

Zabrakło mu słów.





Louisowi nie zajmuje to długo, by wszystko zebrać i zapiąć w swojej walizce; chce się wydostać z tego pokoju tak szybko jak to możliwe, nie chce się odwracać. Po drodze do lobby zatrzymuje się w pokoju Liama i Annie, Liam droczy się z nim przez noszenie okularów w pomieszczeniu i Louis nie sili się żeby wyjaśnić, że są tam by ukryć jego podpuchnięte oczy. W zamian, przyjmuje słabą obrazę i przytula ich oboje i mamrocze więcej gratulacyjnych słów, zmyślając fałszywe kłamstwo, że Harry był w łazience, zaraz również przyjdzie się pożegnać, nagle zdając sobie sprawę, że ta cała maskarada się skończyła. W sekundzie, gdy Liam i Annie dotkną Denverskiej ziemii, będzie musiał ponownie opowiedzieć tę historię i Boże, jego głowa cholernie boli jedynie myśląc o tym.

- Bezpiecznego lotu, Tommo - mówi Liam, klepiąc Louisa po plecach.

- Tak, dzięki. Do zobaczenia za tydzień.

- Nie tęsknij za nami za bardzo.

Nakłada plecak na swoje ramię, wymusza uśmiech i idzie do lobby, ciągnąc za sobą walizkę. Harry już stoi przy recepcji, rozmawiając z Terri i odwraca się, kiedy słyszy kroki Louisa.

- Liam i Annie nie śpią, jeśli chcesz się pożegnać - mamrocze Louis. - Mamy kilka minut, zanim musimy iść.

- Tak, pójdę to zrobić - Harry poprawia swoje własne okulary, które ześlizgują mu się z nosa. - Och, czekaj - sięga do swojej torby, wyciągając banana i bajgla. - Nie mieli masła orzechowego do banana, ale mieli serek o smaku cebuli ze szczypiorkiem do bajgla. Pomyślałem, że to wystarczy - wyciąga swoją rękę, jakby oferował pokój. - Wiem, że to lubisz.

Louis przełyka gulę w gardle, biorąc jedzenie od Harry'ego. - Dziękuję.

Harry przytakuje, ale nie mówi nic więcej.








Lot do domu okazuje się być gorszy niż lot tutaj, w jakiś sposób. Louis zamiast próbować znaleźć sposoby, by czepiać się Harry'ego i zajść mu za skórę jako najbardziej niedojrzałą zemstę, obaj całkowicie milczą, obaj świadomi, żeby tego nie dotykać. Louis obserwuje kątem oka jak Harry wkłada słuchawki i zamyka oczy, ale kilka minut później zauważa, że słuchawki nie są podłączone do jego iPoda, ani do telewizora na oparciu przed nim.

- Harry - mówi Louis, przekręcając się na swoim miejscu, by na niego spojrzeć.

Harry nie odpowiada, nawet nie drgnie, nawet jeśli Louis wie, że ten go słyszy, wyraźnie stara się jak najlepiej by nie musieć wcale rozmiawiać.

Jakąś godzinę później, Harry naprawdę zasypia, jego oddech równy, powieki drgają co jakiś czas i kiedy zsuwa się w swoim siedzeniu i opiera głowę o ramię Louisa, Louis nie ośmiela się ruszyć.

Zostało jakieś cztery godziny lotu, zostały cztery godziny udawania, że to wszystko jest okej. Również opada na swoje siedzenie, wdychając zapach szamponu Harry'ego, ciepło jego ciała przyciśniętego do jego sprawia, że czuje się bezpiecznie, jakby nic nie mogło go dotknąć.

Cztery godziny tego.

Jak długo Harry nie wie, podaruje sobie to, pozwoli sobie na poślizg.

Wdech, wydech.

Perfect Storm /larry tłumaczenie pl/Where stories live. Discover now