Louis budzi się następnego ranka, czując się chwilowo oszukanym przez myślenie, że jest szczęśliwy. Może poczuć ciepło Harry'ego obok siebie, może poczuć zapach jego wody kolońskiej, przypomina sobie sposób, w jaki Harry całował go i pieprzył i dotykał go, dopóki poranne słońce nie pojawiło się za chmurami i wtargnęło przez okna. Zamyka swoje oczy, nie potrafiąc zdecydować czy chce wymazać ostatnie 24 godziny, czy się nimi rozkoszować.
Przekręca się i dostrzega, że Harry już siedzi, pościel zebrana wokół jego talii, bez koszulki, włosy zaczesane za jego uszy. Harry spogląda w dół, kiedy słyszy jak Louis sie budzi i słabo się uśmiecha.
- Hej.
Louis wymusza uśmiech. - Co robisz?
Wzrusza ramionami, przejeżdżając palcem po rąbku pościeli. - Myślę.
- Nie możesz tego robić leżąc?
- Nie, chrapałeś mi w twarz i było to irytujące.
Szczypie udo Harry'ego przez pościel. - Spierdalaj.
Harry śmieje się, przejeżdżając kciukiem po knykciach Louisa. - Zawsze ranny z ciebie ptaszek.
Jest to boleśnie znajome i przez sekundę Louis niemalże oczekuje, aż Harry wstanie z łóżka i wyciągnie bluzę z ich szafy, pójdzie do kuchni i zrobi im obu kawę. Może wypożyczy film, może stawi czoła mroźnej pogodzie w Denver i pójdzie po pączki - idealny niedzielny poranek w styczniu.
Kręci głową, siadając obok Harry'ego. Jego głowa pęka. - Ile mamy czasu do wymeldowania się?
- Dwie godziny - Harry wskazuje w stronę drzwi. - Muszę iść do swojego pokoju i spakować resztę rzeczy.
- Och, tak. Zapomniałem, że masz inny pokój.
- Ja też - kładzie swoją dłoń na kolanie Louisa. - Lou.
Wie, co Harry zamierza powiedzieć i jest na to za wcześnie. Jeszcze nic nie jadł, nie wypił żadnej kofeiny, jest zbyt cholernie zmęczony pod każdym względem, by przybrać swoją waleczną minę. Nie może tego zrobić. - Przestań.
- Zapomniałem, że mam inny pokój ponieważ to - mówi, gestykulując pomiędzy nimi, całkowicie ignorując prośbę Louisa, - jest najbardziej naturalną rzeczą. Jakbym powinienem tu być.
- Z wyjątkiem tego, że nie jesteś - Louis wstaje z łóżka, nagle bardzo świadomy faktu, że jest nagi. Obraca się, dopóki nie znajduje swoich bokserek na podłodze i wkłada je, wzrok Harry'ego jest na nim przez cały czas. - Powiedziałem ci na korytarzu, Harry. Ostatnia noc była końcem.
- Nie. Nie, to nie może być koniec - odpowiada, głos brzmi tak, tak słabo, niedowierzanie wypisane w każdej części. - Jesteśmy Harrym i Louisem.
Louis zaciska swoją szczękę. - Ty jesteś Harrym. Ja jestem Louis. Oddzielnie. Ten statek odpłynął. Po prostu jesteś pochłonięty ślubem. To było romantyczne i piliśmy alkohol i to wszystko. To nic nie znaczyło - nawet on słyszy jak słabo to brzmi. - Nie możemy po prostu przespać się ze sobą i udawać, że wszystko jest naprawione. To był moment słabości, okej? To tyle.
Harry kręci głową, zanim Louis kończy mówić. - To kłamstwo i ty o tym wiesz.
- To powrót do rzeczywistości. Powrót do... - próbuje przełknąć; jego gardło boli. - Powrót do próbowania, by ruszyć dalej. Skończyliśmy udawać.
- Nie. Nie - Harry ściska pościel w swojej dłoni, jakby potrzebował się czegoś trzymać. - Przestałem udawać w momencie, kiedy obudziłem się obok ciebie drugiego poranka. Udawałem przez cały rok - że było ze mną w porządku, że byłem szczęśliwy - i potem jeden tydzień z tobą i już niczego nie udaję. To naprawdę było tak proste.