Mój Panie...

53 5 0
                                    

Zapraszam Cię na spacer. Przejdziemy się? Do celu nie jest daleko, dosłownie kilka kroków.

Widzisz tę kamienicę? Stańmy tu, na chodniku i przyjrzyjmy się jej, dobrze? Spójrz w okno z zieloną zasłoną. Tam mieszka dziewczynka z dziadkami, jej rodzice nie żyją. Za to ona ma niesamowity talent, od dwóch lat nie przegrała ani jednych zawodów pływackich, w których wzięła udział. W przyszłości chciałaby zdobyć złoty medal na Olimpiadzie.

A tamto okno? To otwarte mimo zimna, widzisz? Może nawet umiesz dostrzec zarys sylwetki gdzieś w głębi mieszkania? Ten mężczyzna zaczął pić, kiedy jego żona zginęła czternaście lat temu. Jednak od dwóch lat nawet nie tknął alkoholu. Czasem przyjeżdżają do niego dzieci z wnukami.

Może spojrzysz tam? Za tymi szarymi firankami pewnie kręci się samotny chłopak. Nigdy nie poznał swoich rodziców, zniknęli, kiedy jeszcze był niemowlakiem, nawet nie wie, kim są. Całe dzieciństwo spędził w domu dziecka, nigdy nie miał przyjaciół. Kiedy musiał się stamtąd wyprowadzić, przestał radzić sobie z czymkolwiek i zaczął brać narkotyki. O, widziałaś? Właśnie przeszedł koło okna. Patrzył w sufit. Szuka najlepszego miejsca na sznur.

Jeszcze tam, widzisz na parapecie te kwiaty? Codziennie dokładnie o siódmej rano podlewa je ich właścicielka. Staruszka, którą każdy kocha jak własną babcię. Do każdego wyciąga pomocną dłoń, każdemu służy radą.

Znałem jeszcze jednego człowieka, który tu mieszkał. Ty zresztą też. Jeśli chcesz, mogę Ci opowiedzieć, jak wyglądało jego życie tutaj.

To jak? Wejdziemy do mieszkania?


Czasem zastanawiałem się, jak to się wszystko zaczęło. Co prawda większość znających moją historię pewnie powiedziałaby, że w momencie, gdy przyjąłem Mroczny Znak, ale wydaje mi się, że to nie to. Mam wrażenie, że żeby opowiedzieć o początku, muszę się cofnąć do końca szóstego roku Hogwartu.

To był rok, w którym wszystko się zmieniło. Zaczynała się prawdziwa wojna, trzeba było wybrać stronę. Ja swoją wybrałem już dawno temu, tylko nie wiedziałem, jak powinienem to wszystko rozegrać.

I wtedy pojawili się oni.

Avery i Mulciber. Mojej relacji z nimi nie można było uznać za przyjaźń, choć oni może tak przez jakiś czas sądzili. Było to raczej coś na kształt pasożytnictwa. Nie miałem jednak innej opcji, tylko przez nich mogłem przedostać się do grona Śmierciożerców. A potrzebowałem ich wiedzy i umiejętności, by w końcu móc spojrzeć sobie w twarz. Chciałem, by ktoś wreszcie zaczął mnie szanować, by moje nazwisko już nigdy nie było obiektem kpin. Chciałem, żeby ludzie wreszcie zaczęli się mnie bać.

Tylko Czarny Pan mógł mi to zapewnić.

Wyłącznie dzięki niemu miałem szansę gdzieś przynależeć.

- Dzisiaj o osiemnastej. Idź z Lucjuszem.

A więc nadszedł ten dzień, nareszcie miałem zobaczyć Czarnego Pana na własne oczy.

Z godziny na godzinę byłem coraz bardziej zdenerwowany. Nikt tego nie widział, bo nikt nawet na mnie nie patrzył. No, poza Potterem i jego bandą, kiedy im się nudziło i potrzebowali rozrywki. Jednak tamtego dnia byli wyjątkowo zajęci – zbliżał się ostatni mecz quidditcha w sezonie i Gryffindor walczył o puchar. Oni rozmawiali o prawdopodobnym triumfie, ja już mogłem świętować swój.

Oczywiście wszystko było zaplanowane tak, by nikt się nie dowiedział. Nie mogliśmy pozwolić na to, żeby któryś z nauczycieli, czy uczniów zorientował się, że ktokolwiek z Hogwartu mógłby być tak blisko śmierciożerców. Od kiedy znalazłem się w szkole dostałem jeden list, więc zapewne wielu mogłoby zwrócić uwagę na to, że nagle zacząłem z kimś korespondować, szczególnie moi „przyjaciele". Dlatego z Lucjuszem porozumiewałem się przez pośrednika.

Mój Panie...Where stories live. Discover now