Rozdział piąty

2.4K 124 13
                                    


Wyszli na parking oblany porannym słońcem. Dzień budził się do życia, rozwijał niczym pąk kwiatu. W powietrzu czuć było przedsmak ciepła, które za parę godzin zmieni się w skwar. Russo szedł przodem, Ryan parę kroków za nim. Butelkę trzymał w lewej dłoni, tak aby prawą w razie potrzeby wyciągnąć broń. Jego oczy czujnie skanowały wszystko dookoła, jednak żadnego zagrożenia nie było.

Zatrzymali się przy czarnym SUV-ie Russo. Solidnym, szybkim i zupełnie niepozornym. Nikt nie obejrzałby się za nim na ulicy i właśnie o to chodziło.

- Co sądzisz o Morettim i Winchesterze? – zapytał szef.

Ryan się zastanowił.

- Szczerze? Jeden to idiota, a drugi debil.

Russo pokiwał głową.

- Mam podobne zdanie – wyznał, przyglądając się swoim sygnetom. – Dlatego nie daję ich na frontową bramkę zbyt często.

- Słusznie – mruknął Ryan.

Główną ulicą z rykiem przejechał motocykl. Żaden z mężczyzn nie zwrócił na niego uwagi.

- Przynajmniej nie będzie ich szkoda, w razie gdyby coś się posypało – dodał Russo, zupełnie jakby mówił o talerzach, które mogą się potłuc.

W razie czego nie będzie ich szkoda? O to Ryan nie zapytał, w gruncie rzeczy nawet go to nie obchodziło. Jego praca nie polegała na zasypywaniu szefa pytaniami. Nie, jeśli nie było to absolutnie konieczne. On miał działać. I być skuteczny.

- Są oddani sprawie – zauważył, odprowadzając spojrzeniem faceta, którego kojarzył z pokoju pokera. To był ten z niedorzecznie czarnymi włosami. Przemykał wzdłuż ogrodzenia, nerwowo oglądając się za siebie. – Zajadli, ale to dobrze. Co jeszcze? Hm...

- Nadgorliwi? – podsunął Russo.

- Zdarzało się – zgodził się Ryan. Obserwował, jak facet wsiada do auta, rusza i dziwacznym slalomem wyjeżdża z parkingu. – Ale mimo wszystko są dyskretni.

Russo uśmiechnął się i klepnął Ryana w ramię.

- No dobrze, to sobie porozmawialiśmy. Do zobaczenia wieczorem – powiedział i otworzył drzwi SUV-a.

Kiedy odjechał, Ryan ruszył w stronę własnego samochodu. Ten również nie był wyszukany. Grafitowy chrysler, nic, na czym ktoś chciałby zawiesić oko.

Do domu dotarł dwadzieścia minut później. Wysiadł z auta, zabrał owiniętą w papier butelkę Macallana z tylnego siedzenia, włączył alarm i ruszył w stronę drzwi. Otworzył je wyciągniętym z kieszeni kluczem, po czym wszedł, odruchowo kładąc dłoń na rękojeści pistoletu. Przez chwilę nasłuchiwał, jednak poza swoim własnym oddechem nie doleciał go inny dźwięk.

Zaryglował zamek i skierował się do kuchni. Przesunął pudełko po pizzy, tak żeby zrobić miejsce na stole i postawił tam whisky. Zdjął marynarkę, rzucił ją na oparcie krzesła, następnie wyciągnął czystą szklankę z szafki obok zlewu. Odwinął butelkę z papieru, odkręcił zakrętkę, po czym nalał sobie drinka. Upił łyk i wykrzywił wargi w grymasie, który mógłby być uśmiechem. Alkohol był dobry i mocny. Spłynął do gardła złotym ciepłem, rozlewając w żyłach spokój.

Ze szklanką w dłoni Ryan podszedł do okna. Wychodziło na główną ulicę, wzdłuż której szła właśnie młoda kobieta. Nagle wyrzuciła ręce w powietrze i uśmiechnęła się szeroko. Zerwała się do biegu, ale do kogo biegła? Tego Ryan już nie zobaczył. Miejsce w kadrze zajął dzieciak na rowerze; kradzionym, wnioskując po szybkości, z jaką pedałował. Śmignął przez chodnik, staranował czyjś trawnik oraz znajdujący się na nim klomb i pojechał w swoją stronę. Nic nadzwyczajnego. Normalny poranek, który w wewnętrznej strefie czasowej Ryana Taylora był wieczorem.

Odchylił wieko pudełka po pizzy z nadzieją, że może został w nim jakiś zapomniany kawałek, ale nie. Było puste. Westchnął i nalał sobie następnego drinka, tym razem napełniając szklankę w mniej więcej trzech czwartych. Zakołysał nią, patrząc na przelewający się wewnątrz złotobrązowy płyn. Przytknął brzeg szkła do ust i przechylił. Tak, whisky była naprawdę dobra. Można by pomyśleć, że tak właśnie smakuje szczęście. Można się również z łatwością zatracić w tym ciepłym, otępiającym spokoju i bez żalu zamienić na niego potrzebę bliskości. Ryan w każdym razie nie żałował.

Jeszcze chwilę spoglądał przez okno, ale zaraz odwrócił wzrok. Nie było tam nic, co by go interesowało. Bo i dlaczego miałoby? Po co mu inny świat, skoro miał swój własny gorzki kosmos? Zlustrował kuchnię, przeskakując po piętrzących się w zlewie kubkach i sztućcach, prostokątach słońca kładących się na podłodze, lodówce, blacie... Jego wzrok znieruchomiał i wrócił ku lodówce. Do jej drzwi przytwierdzony był magnes w kształcie samolotu.

Ryan uniósł szklankę, jakby wznosił jakiś milczący toast, po czym paroma długimi łykami opróżnił jej zawartość. Napełnił ją ponownie, zapatrzył się na butelkę w swojej dłoni... i wylał resztę whisky do zlewu. W przeciwnym razie pozbyłby się jej w bardziej tradycyjny sposób. I prawdopodobnie zacząłby za dużo myśleć, roztrząsać, analizować; wóda miała to do siebie, że po przekroczeniu pewnej dawki przenosiła z krainy płynnego spokoju do bram posępnej melancholii. Mogłyby, na przykład, powrócić do niego słowa Mike'a, uwaga Lilly. Jedno miało go za bezdusznego sukinsyna, drugie za sadystę, ale to były błędne wnioski wyciągnięte na podstawie mylnego osądu. Prawda jest za zwyczaj dalece bardzie złożona. I unurzana we wszystkich możliwych odcieniach szarości.

Ale to lepiej, pomyślał, że widzą mnie właśnie w taki sposób. To oszczędzało wielu zmartwień, ułatwiało mnóstwo rzeczy. Nieskończoność była tylko i wyłącznie pracą, a funkcjonowanie tam miało określone zasady. Poza pracą natomiast... Cóż, ludzie nie należeli do gatunku szczególnie budzącego zaufanie. Ryan miał okazję się o tym przekonać. I bardzo dobrze radził sobie bez nich.

- Krąg wzajemnych krzywd – prychnął, mrużąc oczy.

Mimowolnie zastanowił się nad tym i doszedł do przekonania, że to nie do końca tak. Zło rodzi zło, ale nie tylko. Ono odziera nas z dobra, unicestwia je kawałek po kawałku. A to, co pozostaje...

Dopił resztkę whisky, odstawił szklankę na stół i ruszył w stronę wyjścia. Po drodze zatrzymał się przy lodówce, rzucając przytwierdzonemu do niej samolotowi ostatnie spojrzenie.

Wszedł na górę i skierował się do sypialni. Odpiął kaburę z bronią i położył na nocnej szafce. W następnej kolejności rozpiął koszulę, zdjął ją i rzucił na ziemię. Ściągnął spodnie i w samych bokserkach zwalił się na materac.

Wsunął ręce za głowę i jakiś czas leżał, wpatrując się w sufit. Czuł, jak buzuje w nim adrenalina, pęd przeżytej nocy. Może to błąd, że wylał whisky? Może powinien był urżnąć się na umór? Sen przyszedłby wtedy...

Dzwonek do drzwi przeciął ciszę. Ryan gwałtownie wyprostował się na łóżku i sięgnął po pistolet. Wyjął go z kabury i podszedł do okna.

- Kurwa – warknął.

GANGSTERZY (przedsprzedaż w empiku, premiera 22.02.2021)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz