Rozdział czwarty

127 36 9
                                    

Oparłem się o duże drzewo, próbując chronić się w ten sposób przed deszczem, ale zdradzieckie krople i tak mnie dosięgały. Rozpadało się na dobre, jakby jakiś głos z góry podpowiadał nam, że powinniśmy zaniechać dalszych prób. Byłbym przeszczęśliwy, jakby Silas zrozumiał aluzję i dał sobie w końcu spokój, ale wszystko wskazywało na to, że jeszcze bardziej się nakręcił.

Kopał zaciekle, nie zważając na urwanie chmury. Raz po raz wbijał łopatę w ziemię, tworząc coraz większy rów.

— Jesteś pewien, że to tutaj? — Wyjąłem przemoczony do suchej nitki notatnik i przyjrzałem się zapisanym współrzędnym. — Ten grób nie należy do Ángela, prawda?

Przerwał na chwilę, aby odetchnąć.

— Nie. Pojechałem do najbliższego, zapisanego miejsca. Muszę tylko coś sprawdzić, mówiłem ci już. — Wrócił do pracy, jakby każda chwila była na wagę złota.

Wodziłem wzrokiem za jego poczynaniami, chcąc odgadnąć, czy faktycznie postradał zmysły. Jeśli tak się stało, powinienem czym prędzej zareagować i przerwać tę śmieszną farsę, jednak, nie ukrywałem, miałem nieziemski ubaw.

W końcu łopata natrafiła na coś twardego. Silas wydawał się dostać jeszcze więcej siły, bo kopał z wręcz nadludzką zaciętością. Nim się obejrzałem, cała trumna została odkryta.

— Nie spodziewałem się, że inwestujemy w trumny. — Zdziwiłem się, dotykając stopą drewna.

— Przecież musimy okazać szacunek zmarłym — powiedział to z taką powagą na twarzy, że miałem ochotę wybuchnąć mu śmiechem prosto w oczy. Jego naiwność zawsze poprawiała mi humor.

— No tak, głupi ja — odparłem ironicznie.

Silas zignorował moją zaczepkę, uważnie przyglądając się trumnie z każdej strony. Niepewnie trącił palcem brudne drewno, krzywiąc się z odrazą.

— No już, zobaczyliśmy, co mieliśmy i możemy się zbierać. Pożegnaj się z naszym przyjacielem i zakop to z powrotem. — Poklepałem go po plecach.

— To powinno zadziałać — mruknął do siebie, ignorują moje słowa.

— Czekaj, czekaj, czekaj, co dokładnie chcesz teraz zrobić? — Obawiałem się tego, co mogło nastąpić i złapałem go za przegub, ciągnąc w stronę auta. Wyrwał mi się z łatwością, jakby strącał upierdliwego komara. Pochylił się nad trumną i położył na niej obie dłonie, teraz już zupełnie nie kryjąc przerażenia. Nogi drżały mu jak trzciny na wietrze.

— Czy możesz mi łaskawie wytłumaczyć... — nie dokończyłem, bo z wnętrza wydobył się dziwny dźwięk, przypominający pukanie do drzwi.

Ku mojemu niedowierzaniu, Silas zaczął szamotać się z wiekiem. Patrzyłem, jak powoli otwierał trumnę, będąc przygotowanym na widok gnijących zwłok. To, co zobaczyłem, przeraziło mnie bardziej niż jakikolwiek trup.

Błękitne oczy zdawały się przewiercać mnie na wylot. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że należały do żywego człowieka.

Wstrzymałem oddech, patrząc na kobietę, która podniosła się, rozcierającą kończyny, jakby wstała z wyjątkowo długiego i niewygodnego snu. Zdawała się tak samo zdezorientowana jak ja. Niepewnie postawiła pierwszy krok, nie spuszczając z nas wzroku.

— Gdzie ja jestem? — Przymrużyła oczy, jakby próbowała sobie coś usilnie przypomnieć. — Znam was— odparła po chwili.

Delikatnie przechyliłem głowę, starając dopisać do tego jakieś logiczne wytłumaczenie, ale na próżno. W moim umyśle ziała olbrzymia pustka. Zmarszczyłem czoło, szukając w pamięci jakiegoś szczegółu, który mogłem przeoczyć.

BraciaWhere stories live. Discover now