Stragan Pana Barnaby

77 3 8
                                    


Targ w Białej przypadał zawsze na środę.

Burmistrz, węsząc dobry interes, wpuszczał na rynek każdego, kto był gotów uiścić opłatę. Jej wysokość była niezmienna - jeśli któryś ze strażników próbował wymusić na nieludziach więcej grosiwa, komendant Maks słusznie lał podwładnych w skórę. Jako że sam był nieludziem – o czym świadczyło jego orcze imię – nie było sprawiedliwszego organu ścigania.

Wraz ze wschodem słońca przed targowym placem zjawił się wysoki blady mężczyzna o pociągłej twarzy. Na plecach niósł wiklinowy kosz wypełniony towarem, a pod pachą czarne jak smoła krzyżaki. Barnaba.

Sypnął grosiwem i wszedł na targowisko, gdzie szybko odnalazł swoje miejsce – zaznaczone zawczasu kamieniem z numerem 13.

Mężczyzna z wprawą zdjął kosz z pleców, po czym zabrał się za rozstawianie stoiska. Ustawił na krzyżakach blat ze szczotkowanego, czarnego dębu i dokładnie wytarł go kocią skórką.

Zdjął wieko z kosza i zaczął wyjmować kolejne dobra – wełniane płaszcze o wyśmienitych splotach, jaskrawe burnusy, aksamitne haweloki i grube szuby. Większość z głębokimi kapturami, w ciemnych, niepokojących odcieniach, ze srebrnymi i amarantowymi obszyciami.

Obok układał kostury i laski o rzeźbionych główkach. Szczyty lach zdobiły przebogate wzory czarnych łabędzi, złoconych tygrysów, drapieżnych nietoperzy i posrebrzanych węży. Proste, siermiężne kije Barnaba wiązał w snopki i opierał o stół, tak by było je już widać z daleka. Na końcu niektórych błyszczały kolorowe kule.

Kiedy handlarz skończył, skinął na umorusanego chłopca krążącego z tacą pieczonych bulw. Pełno tu było wiejskich dzieci, które dorabiały sprzedając wodę i jaja na twardo. Zjadłszy ziemniaka, Barnaba zawiesił wysłużony znak. Wymalowany smołą napis głosił: Peleryny, płaszcze i laski. Rodzinny zakład rzemieślniczy.

Wszystko było gotowe, mógł otwierać interes.

***

Stoisko Barnaby znajdowało się między skarpetami Morów, a glinianymi wyrobami Konopczyńskich. Sąsiedzi traktowali go przyjaźnie, ale i tak – gdy myśleli, że Barnaba nie widzi – zerkali z przestrachem na rozłożony towar. Opanowany Barnaba udawał, że nie widzi ukradkowych spojrzeń.

Klienci podchodzili do jego kramu tylko w porze największego tłoku – tak, aby wyglądać na przypadkowych, zagubionych wśród stoisk nabywców.

Lecz gdy kupcy już podchodzili...

– Szukam kosturu o wielkiej mocy – zagaił jeden starzec.

– Nie ma – uśmiechnął się Barnaba.

– Przeca widzę...

– To najzwyczajniejsza w świecie Podróżna Laska.

– Kiedy na drzewcu wyrżnięte są inkantacje...

– To zwyczajna ozdoba – Barnaba wzruszył ramionami.

Ozdobiona uśmiechem pociągła twarz wydawała się niemal urocza. Gdyby tylko wilki mogły być urocze.

– Przeca widzę... Alvus'um n'tkuk... – zaczął czytać dziadyga, poprawiając binokle na nosie.

Nagle rozległo się donośne PUFF i z miejsca, w którym stał klient, wzbiła się w powietrze gromada sikorek. Widząc to, orczy strażnik podbiegł do stoiska.

– Panie Barnabo! – zaprotestował..

– Słucham? – Barnaba lekko się zarumienił.

– Klient przemienił się w ptactwo!

Stragan Pana BarnabyWhere stories live. Discover now