Prolog

335 59 41
                                    

— Miło mi pana poznać, panie Horváth — Ścisnął mi dłoń i uśmiechnął się delikatnie, kiwając głową, abym zajął miejsce przy stole.

Od razu zaatakowało mnie morze kelnerów, przekrzykujących się nawzajem, proponujących coraz to bardziej ekstrawaganckie dania.

— Nuggetsy z ketchupem — przerwałem im, delektując się pełnymi niedowierzania spojrzeniami. — Czy to jakiś problem?

 Oczywiście, że nie, ale... — Jedna z kelnerek była widocznie zmieszana. — Nie chciałby pan czegoś... uhm... bardziej wykwintnego?

Uśmiechnąłem się i zbyłem ją ruchem ręki. Miałem już po dziurki w nosie tych wszystkich wątróbek, homarów i innych dziwnych tworów z najróżniejszych kuchni świata. Nużyło mnie to, że za każdym razem chcieli się nam jak najbardziej podlizywać, poza tym przed pracą nigdy nie miałem apetytu.

Silas zajął miejsce naprzeciwko mnie i zamówił porcję krewetek w sosie. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i wdaliśmy się w rozmowę z naszym dzisiejszym gospodarzem.

Był mężczyzną w średnim wieku, ale sprawiał wrażenie zmęczonego życiem ze swoimi przyprószonymi siwizną włosami i przekrwionymi oczami. Najwyraźniej nie wszystko szło po jego myśli, więc musiał zarwać kilka nocy. Silas pewnie dokładnie prześledził jego życiorys i mógłby powiedzieć o nim więcej, ale ja nigdy nie przykładałem wagi do tego typu rzeczy.

Po co zaprzątać sobie głowę martwymi ludźmi.

Wiedziałem tylko, że nazywał się  Ángel  Zatorski i był meksykańskim ambasadorem. Do tego miał żonę i trzyletnią córeczkę o okropnie brzydkiej twarzy. Nie wiem, czy kiedykolwiek widziałem brzydsze dziecko, chociaż może tylko mi się wydawało, bo nie przepadałem za bachorami.

— Jak idą interesy? — zagadnął mnie mężczyzna.

No tak, oficjalnie prowadziliśmy firmę, zajmującą się produkcją broni palnej oraz machin wojennych i zaopatrywaliśmy w nie państwo, dlatego mieliśmy mieć tak znaczącą pozycję społeczną. Prawdę mówiąc, nie było żadnej fabryki, to my byliśmy bronią w rękach rządu.

 Nie najgorzej, choć czasami nie ma czasu nawet na odpoczynek — odpowiedział Silas.— W zeszłym tygodniu na przykład...

Skupili całą uwagę na moim bracie, więc dyskretnie wyciągnąłem maleńką buteleczkę zza pazuchy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Kelnerzy zajęli się swoimi sprawami, a kamery wyglądały na atrapy, bo utrzymanie prawdziwych byłoby zbyt kłopotliwe.

Na niektórych rzeczach nie powinno się oszczędzać.

Wykonałem wyćwiczony i błyskawiczny ruch ręką, nie zwracając na siebie uwagi nikogo z obecnych. Zielonkawa ciecz natychmiast zlała się z krwistą czerwienią wina. Teraz pozostało tylko czekać oraz w końcu wrócić do domu po całym dniu „podróży dyplomatycznych".

Tak napiętego dnia nie mieliśmy jeszcze nigdy wcześniej. Zazwyczaj usuwaliśmy jedną osobę na jakiś miesiąc, ale ostatnio dostawaliśmy nawał zleceń. Nie interesowała mnie polityka, ale byłem szczerze zaciekawiony, co było na rzeczy.

Byłoby nam nie na rękę, gdyby szykowała się rewolucja.

Odepchnąłem tę myśl na bok. Ojciec na pewno nie dopuściłby do takiego obrotu spraw. Obecna władza miała silne kontakty i stabilnych sojuszników, więc nie powinienem martwić się na zapas, tylko skupić się na obowiązkach.

Ángel sięgnął po kieliszek i wypił spory łyk, dzięki czemu odetchnąłem z ulgą. Środek miał wywołać atak serca w ciągu piętnastu minut, więc trzeba było się jeszcze tylko chwilę pomęczyć. Stłumiłem ziewnięcie i przysłuchałem się dyskusji.

 — ... naciski są ogromne, ale, przysięgam na Boga, nie ugnę się przed byle kim. Przede wszystkim muszę dbać o dobro obywateli, a nie Wielkiego Sojuszu...

— Czyli odrzuci pan roszczenia WS?

— To... będzie trudne, ale zrobię, co tylko w mojej mocy! — Jego policzki zaczęły nabierać czerwonego koloru. Poluzował lekko krawat i kontynuował. — Pewnie będą chcieli mnie jakoś przekupić, albo... — Przerwał wystraszony.

 Albo co? — Nachyliłem się.

Ale mężczyzna nie mógł odpowiedzieć, bo złapał się za pierś i wydał krzyk bólu. Małżonka ambasadora odrzuciła krzesło i przylgnęła do męża, próbując zrozumieć, co się stało. Mała zaczęła płakać, budząc pewnie całe miasto. Miałem ochotę ukręcić jej łeb, ale zamiast tego musiałem podbiec do mężczyzny i udawać przestraszonego.

 Pomocy! Pomocy! — wołała zrozpaczona kobieta, chociaż ktoś już pobiegł po medyka.

Gdy sanitariusz pojawił się na miejscu, było po wszystkim. Zmarłego nakryto czarną płachtą i wyniesiono z sali. Odprowadzono nas do drzwi i pożegnano pośpiesznie, co przyjąłem z największą ulgą.

Wsiadłem do limuzyny i nakazałem szoferowi jechać prosto do domu.

BraciaOù les histoires vivent. Découvrez maintenant