Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
– Przypomnij sobie, syrenko. – mruknął Sven, dzierżąc sztylet w dłoni, po czym spojrzał na nią. – Lepiej sobie przypomnij, zanim wbiję tą pamiątkę po moim dziadku w twoje udko. Minął prawie cały dzień odkąd Lyra zawisła na palu. I ludzie znów ją rozczarowali. Klejące spojrzenia były natrętne jak muchy, jednak nikt nie raczył się jej pomóc. – Nie zrobisz tego. – uśmiechnęła się wrednie. – Bo druidzi by zauważyli. A kto wie i może nałożyli jakąś karną sumkę. Przecież oni chcą tylko łez, a nie krwi. Sven zaśmiał się, podchodząc bliżej. Ku nieszczęściu, był poza jej zasięgiem. – Samoobrona, kochanie. Jedno magiczne słowo, które zmienia wszystko. – pokiwał głową. Lyra poczuła zimne ostrze w okolicy, gdzie ludzie mają łydki. – Wracając, nie pamiętasz żadnego kochasia? Nikogo, kto cię zostawił, bo jesteś okrutnym, krwiożerczym potworem? – Może i był ktoś taki. Ale to ja go zostawiłam, bo wy, ludzie jesteście strasznie głupi. I miękcy. – uśmiechnęła się, a jej kły błysnęły w świetle zachodzącego słońca. Brunetka westchnęła. Nie przegapi tego zachodu. Spojrzała na ostre, pomarańczowe niebo z przebłyskami żółci. – Nie tęsknisz za nim? – kontynuował Sven. – Nie. W końcu nie mam serca. – parsknęła. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zamknęła usta. Nie musi mu mówić o Jaskrze. – Pomyśl. Na pewno pływasz po tych morzach wystarczająco długo. Na pewno coś się stało. Coś, czego żałujesz. Pomyśl, że ktoś, kogo pokochałaś ma swoją kobietę. Że nie czeka za tobą. Nie myśli o tobie. – poczuła, jak ostrze wbija się w jej skórę, a krew spłynęła w dół jej ogona i płetwy. Skapnęła na piasek, który wchłonął ją łapczywie. – Spierdalaj. – syknęła. Sven zacmokał. – Od kiedy syreny posługują się takim językiem? Jakiś kochaś cię nauczył? – zaśmiał się, wbijając nóż głębiej. – Co cię to tak interesuje? Masz takie słabe życie miłosne, że wolisz słuchać o moim? Poza tym, ludzie nigdy nie sprawią, że będę płakać. – warknęła. – A tak swoją drogą, to masz dzieci? – Nie twoja sprawa. – warknął i wyszarpnął nóż. Stróżka krwi znów spłynęła w dół, po jej ogonie. – Ja na twoim miejscu pokazałabym dzieciom i żonie syrenę. Przecież to nie zdarza się codziennie. No, może raz mnie złapali. Co ciekawe, też w sieć rybacką. Ale jak już mówiłam, ludzie są miękcy. Zwłaszcza naiwni, młodzi chłopcy. – zachichotała. Patrząc na niebo nie zauważyła zmiany na twarzy Svena. Nie zauważyła, jak uśmiech znika z jego twarzy, oczy ciemnieją, a brwi ściagają się. – Oni chcieli mnie zabić, ale ten chłopaczek zakochał się od pierwszego wejrzenia. I dzięki tej głupocie mnie wypuścił. W nocy, gdy kazali mu mnie pilnować. Normalnie bym go zjadła, ale odpuściłam. – Łżesz. – syknął. Przeniosła spojrzenie na niego i uśmiechnęła się. – Ależ nie, nie. Ja go nie zjadłam... – podkreśliła słowo "ja", po czym parsknęła śmiechem. – ...tylko Perła. Facet krzyknął i wbił sztylet w miejsce, gdzie zaczynała się płetwa, ale trafił prosto w ścięgno. Lyra zdusiła ból w sobie. – Głuptasek. – powiedziała przez zęby. – Każde dziecko wie, że syreny są złe. Niedobre. On zobaczył coś, o czym w legendach się nie mówi. I za to moja siostra go zjadła. – wycharczała, patrząc mu w oczy, po czym powiedziała powoli, zdanie po zdaniu. – Najpierw zaatakowała z powietrza. Od tyłu. Chwyciła za ramiona. Wrzuciła do wody. Zaciągnęła na dno. Odgryzała powoli... Sven wyszarpnął nóż. – Zaczęła od rąk. – jęknęła Lyra, czując jak ostrze zatapia się w okolicy, gdzie człowiek miałby udo. – Potem nogi. Kawałek po kawałku... – Stul dziób! – krzyknął. – Nie chcę twoich łez. Chcę tylko twojej śmierci. Już chciał odejść, gdy usłyszał jej śmiech. Stanął w miejscu, zaciskając pięści. – Z takim ojcem to się Kristoffowi nawet poszczęściło, że umarł. – Jutro o tej porze. – warknął. – Zacznę obdzierać cię ze skóry. Zdechniesz jak najgorsza świnia. Odszedł. Cicho, powoli. Zaś Lyra nachyliła się i spróbowała chwycić sznur. I próbowała. Cały czas. A księżyc oświetlał na jej twarz.