4. niespodziewane znajomości.

212 27 7
                                    

"Byłam sama. Jak daleko sięgałam pamięcią tak samotność towarzyszyła nawet przy moim pierwszym wspomnieniu. Chciałam w końcu tylko żeby mnie zrozumieli. Chciałam być normalna, taka jak oni. Tylko, że to bolało. Kiedy na mnie spojrzeli i powiedzieli, że nie lubią tego, co widzą. Jakby ktoś spoliczkował mnie i kazał się przeprosić."

– Jenna, wprowadzenie numer 4.

*

Tata nie jest zły, mówiłam sobie jak byłam młodsza, jest po prostu zajęty.

Tata nie jest zły.

Tata jest wiecznie zestresowany, nie chciał na ciebie nakrzyczeć. Tata nie jest zły – nie chciał cię zamknąć w pokoju i nie chciał żebyś płakała.

Nie chciał dla ciebie takiego życia.

Dla niego zawsze było jakieś wytłumaczenie. Dla niego zawsze znajdywałam wyjaśnienie. Bo przecież rodzice nie mogą robić ci krzywdy, prawda? A jeżeli cię nie uderzą, to tak naprawdę nic ci nie jest, tak?

Stałam w małym pokoju, trzymając dłoń na policzku i wiecie, co chciałam pomyśleć?

Tata nie jest zły. Nie chciał cię uderzyć.

Bo dlaczego nagle miałby to zrobić? Dlaczego? Bo chciał coś udowodnić?

A jeśli tego nie chciał, to nawet nie wyglądał na kogoś, komu było przykro z powodu tego, że smyknęła mu się ręka. Nie. Theodore Galloway stał z szeroko otwartymi oczami przez dosłownie pół minuty, otwierając usta jakby chciał przeprosić, ale nie było mu przykro. Nie było, a wiedziałam to dlatego, że zaskoczony był tylko moją postawą.

Może to ten fakt zabolał najbardziej.

– Jenna... – zaczął i głos mu się załamał tylko na moment. Odchrząknął, prostując się. Popatrzył na mnie swoim zimnym wzrokiem, jakby zmienił zdanie co do tego, co chciał powiedzieć. Nie było w nim skruchy. Nie było żałości. – Tak, więc, ach. Powiadomię o tym–

Nie wiedziałam, co się wtedy stało. Dlaczego w środku coś mi się nagle złamało, dlaczego nagle wszystko było mi obojętne a jednocześnie zależało mi tak bardzo. Nie było we mnie złości. Nie było już zaprzeczenia, że on nie chciał tego zrobić. Udowodnił, że wcale mu mnie nie żal.

Zamiast tego nic. Pustka. Martwica. Jakby w tamtej chwili przestał dla mnie istnieć. Jakby to wszystko, co kiedyś mi zrobił nagle się skumulowało i to uderzenie strzaskało ścianę za jaką te rzeczy chowałam.

Bo to nie był pierwszy raz, kiedy coś takiego się stało, prawda? To nie był pierwszy raz, kiedy skrzywdził mnie tak bardzo, że czułam się bezużyteczna. Tak się tylko stało, że tym razem użył przy tym siły a nie słów.

– Nie zgodziłam się – powiedziałam cichym głosem, ucinając go i patrząc w jakiś punkt za nim, byleby nie patrzeć na jego twarz. Byleby tym razem nie ulec.

Mam dość, pomyślała część mnie.

Nastała cisza. Nie wiedział jak mi odpowiedzieć, aż w końcu–

Westchnął. Ten dźwięk mimo, że delikatny, był dla mnie jak przejechanie źle kredą po tablicy.

– Jennie...

– Nie nazywaj mnie Jennie – przerwałam mu, czując jak gula podchodzi mi pod gardło, utrudniając mówienie – Jak śmiesz mnie teraz tak nazywać? Jak–

Jak gdyby ta ostatnia minuta była tylko moim wyobrażeniem i nigdy się nie zdarzyła?

Ach. Ach, przecież. Przecież to była ich taktyka, prawda? Wmawianie mi tego, co się działo i przekształcanie wydarzeń na swoją korzyść.

♫ you are lovely | transformers fanficWhere stories live. Discover now