Rozdział dwudziesty pierwszy

71 7 110
                                    

Aleks

Czatuję pod domem taty, starając się przekonać do słuszności swojego zachowania. Nie okłamuje się, wiem, że robię to tylko dla siebie. Dla mojej rodziny byłoby lepiej, kiedy zostawiłbym ich w spokoju i pozwolił przechodzić żałobę.

Tyle że ja także ją przechodzę i tego potrzebuję.

Muszę się z nimi pożegnać, nim zrobię to, co powinienem zrobić już dawno temu.

Wychodzę z samochodu, zamykam drzwi i wsuwam kluczyk do kieszeni. Przeczesuję palcami włosy, gryząc się z myślami.

Odczuwam przerażenie.

Kto by pomyślał, że właśnie do tego dojdzie?

Wzdycham przeciągle i przechylam głowę, spoglądając w niebo. Nie wiem, czego oczekuję po takim wgapianiu. Deszczu? Gradu? Jakiegokolwiek pieprzonego znaku, że powinienem wsiąść do fury i odjechać, a nie zakłócać ich względny spokój?

Stałem się tchórzem.

Naciągam na głowę kaptur i żwawym krokiem ruszam do swojego dawnego rodzinnego domu. Na płocie siedzi czarny kot i z nieufnością wpatruje się w moje oczy. Pieprzony kudłacz.

Otwieram furtkę, która skrzypi niemiłosiernie, przez co się krzywię. Stawiam pierwszy krok na chodniku, wyłożony siwą kostką i dociera do mnie, że celowo odwlekam. Robię dramatyczne wejście, tak jakbym był bohaterem jakiegoś kryminału czy tam horroru. Wątpię, że z moją osobowością ktoś obsadziłby mnie w romansie.

— Miauuu!

Podskakuję. Cholerny kocur, czy też kotka, jeży się cały i przeciągle syczy. Pogania czy wygania?

Opuszczam głowę i wgapiając się czubki swoich butów, robię krok za krokiem. Docieram do drewnianych drzwi i nim się rozmyślę, pukam.

Serce bije mi szybko, puls wariuje, a w głowie pojawiają się same straszne wyobrażenia. W końcu go widzę.

— Tato.

Ból w moim głosie jest słyszalny aż nadto. Spoglądam w jego oczy, zazwyczaj spokojnych i doszukuję się oznak strachu. Na szczęście ich nie dostrzegam.

Nie mogę jednak powiedzieć, że mój staruszek raduje się z mojego widoku. Cały czas zaciska jedną dłoń na futrynie, natomiast drugą, luźno puszczoną wzdłuż ciała, zwinął w pięść.

Marszczy brwi i milczy. Pod jego oczami widnieją ogromne worki, świadczące o tym, że nie jest z nim najlepiej. Stoję tak, czekając na jakiekolwiek jego słowo. Możliwe, że obawiam się zacząć mówić to, co zaplanowałem. Dlaczego? Dlatego, by nie usłyszeć: idź stąd i nie wracaj.

Rodzina zawsze była dla mnie ważna. Co prawda, to z mamą dogadywałem się lepiej, ale to nie oznacza, że nie kocham swojego taty. Kocham go tak bardzo, że serce mi krwawi, widząc, że dla niego nie jestem już synem.

Byłem głupi i naiwny, sądząc, że jeśli moi bliscy, dowiedzą się o mnie wszystkiego, to przejdą nad tym do porządku dziennego. Co zaskakujące, wcześniej moją rozdwojoną tożsamość postrzegałem jako coś naturalnego. Pragnienie mordowania tłumaczyłem jako coś oczywistego.

Nie dostrzegałem poziomu mroku, jaki mną zawładnął. Dopiero teraz dotarł do mnie z zaskakująco mocną siłą, sprawiając, że ledwo trzymam się na nogach. Nie sądzę, że to, co zrobiłem, zdołam kiedykolwiek odpokutować.

Cały czas przed oczami mam martwy płód. Bawiłem się w Boga, odbierając życie, przez co stałem się Diabłem.

— Co ty tu robisz? — pyta w końcu, po tych cholernie długich minutach. — Aleks, zrozum...

Lexod ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz