Rozdział szesnasty

95 7 167
                                    


Feliks

Jest gorzej niż źle. Jest makabrycznie i niestety zdaję sobie sprawę, że będzie coraz gorzej. Wiem, że Aleks nie jest aniołem, ale tym razem jego miejsce nie jest za kratkami. Oskarżenie o zabójstwo własnej matki? Co jak co, ale każdy, kto ma chociaż kapkę informacji o nim, wie, że nigdy by tego nie zrobił.

Jest skurwielem. Jest mordercą, psychopatą, gwałcicielem. Tak, jest zły do szpiku kości. Tak, zasługuje na dożywocie, ale w tym momencie jest załamanym synem, który stracił matkę. Mamę, którą kochał nad życie.

Wiem, jaki to ból, gdy traci się kogoś bliskiego. To uczucie można przybliżyć do tego, jak ktoś po prostu wyrywa ci serce z klatki piersiowej bez ostrzeżenia, a następnie je miażdży stopą. Teoretycznie po czymś takim nie powinieneś żyć, ale odczuwasz wszystko dalej. Każde zdeptanie, rozdarcie, krwawienie. Pojawia się ogromna dziura, którą nie sposób zaszyć. Wpada przez nią jeszcze więcej mroku.

— Aleks? — szepczę cicho, dotykając ramienia mężczyzny. Aktualnie klęczy od dłuższego czasu przy ścianie i opiera o nią czoło. Ani na sekundę nie otworzył oczu. Trwa tak, ignorując rzeczywistość. — Przykro mi — mówię i się prostuję.

Kilka sekund później czuję, jak pięść Aleksa ląduje na mojej twarzy, rozplaszczając mi nos. Wytrzeszczam oczy i instynktownie zasłaniam się ręką, ale on nie poprzestaje na jednym ciosie. Z furią w oczach wymierza mi solidne kopnięcie, przez które przewracam się na beton i cicho syczę.

Nie chcę, żeby przyszli tu gliniarze i powalili go paralizatorem.

Kolejne uderzenie udaje mi się zablokować. Wiem, że Aleks jest ode mnie silniejszy. Jest lepiej nabity, wyższy i bardziej wściekły.

Robię wszystko, by wykorzystać swoją jedyną przewagę — zwinność. Udaje mi się go przewrócić i na moment przyblokować, ale on wtedy się wyrywa, łapie mnie za gardło i z całej siły ściska. Charczę i wbijam paznokcie w jego dłoń, chcąc się uwolnić z tej pułapki. Próbuję go kopnąć, ale to na nic. Przyblokował mi nogi.

Wiem, że jeśli zaraz się nie wydostanę, to stracę przytomność, a następnie życie, ale nie mogę nic zrobić...

W jednej sekundzie to wszystko się zmienia. Aleks odrywa dłonie od mojego gardła i gwałtownie się prostuje. Kaszlę, pluję i spazmatycznie łapię powietrze. W głowie mam rollercoaster, a płuca płoną żywym ogniem.

— Sorry — rzuca jakby nigdy nic.

Spoko, przecież tylko omal mnie nie zabiłeś — chcę wydusić, ale nie mogę. Zamiast tego zamykam oczy i przewracam się na brzuch. 

***

Iga

— Jedź odebrać tych debili — burczy ojciec Feliksa, nie odrywając wzroku od dokumentów. — Emilia wszystko załatwiła, będą czekać na ciebie przed posterunkiem. Przekaż im, że mają się tu w najbliższym czasie nie pokazywać, bo ściągną na nas psiarnie, jasne?

— Oczywiście — odpowiadam bez mrugnięcia. — To wszystko? Mogę odejść? — pytam.

— Tak. Zostań dziś z nimi i przypilnuj, żeby nie narobili mi problemów. Zrobią cokolwiek głupiego, a przyjdę i osobiście wpakuję im kulki w głowę.

— Rozumiem — wyduszam z ogromną ciężkością. Wystarczy tylko na niego popatrzeć, a już ma się ochotę przywalić mu w twarz. Najlepiej żelazkiem. Rozgrzanym.

— Jutro bądź o piętnastej i ani sekundy później. Możesz wyjść — kończy i przegania mnie machnięciem dłonią, jakbym była natrętną muchą.

Lexod ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz