To nie prolog.

365 15 0
                                    

Tu nie znajdziesz wstępu. W życiu nie ma prologu i nic na to nie poradzisz. Możesz tylko patrzeć. I patrz jak powoli umierasz. Odchodzisz. Nic na to nie poradzisz. Jest jednak coś gorszego od śmierci-nieśmiertelność. Monotonia nas niszczy, wszystko co robimy jest już zaplanowane. Myślisz, że nie? Nagle zmieniasz zdanie, aby przeciwstawić się scenariuszowi. To też było zaplanowane. Wracasz do poprzedniej wersji. To też. Chcesz zrobić coś nieprzewidywalnego. Przykro mi, to było przewidziane. Każdy ruch, oddech, myśl. Przytłacza cię to. Możesz tylko patrzeć. Odgrywasz rolę. Wyobraź sobie, że robisz to przez całą wieczność. Gdzie wieczność ma koniec? Gdzie ma początek?

Zamknęli cię tu. Jesteś w klatce. Więzień. Skazaniec. Grzesznik. Czym jest rzeczywistość? A czym fikcja? Nie wiesz już co jest realne, co jest tworem twojej wyobraźni. Pogubiłeś się. Musisz podejmować decyzje. Życie jest karą czy nagrodą? Boisz się żyć. Boisz się odejść. Boisz się wszystkiego. Każdy oddech, każde spojrzenie może doprowadzić do tragedii. Nie, to już jest tragedia.

Pamiętam, jak przez mgłę. Różowe kwiaty, zielona trawa była dywanem pod stopami. Ciepły wiatr przyjemnie muskał twarz. Słońce wznosiło się wysoko na niebie, przesłaniane, od czasu do czasu, białymi barankami. Ludzie przechadzali się, pary trzymały za ręce. Mój wzrok powędrował za ptakami, kluczem przemierzającymi niebo. Wieża była wysoka, zakończona antenką. Zabawne, uśmiechałam się wtedy. Czułam coś, radość. Tak, to była radość. Nie pamiętam twarzy tych ludzi, po prostu nie chcę pamiętać. Po co? Odeszli, już nic nie zmienią w moim życiu. Na nic już nie wpłyną, nie pomogą, nie przytulą, nie pocieszą. Nikt mnie nie pocieszy. Kto? Pamiętam jedną twarz, każdy szczegół. Topił się w za dużej, rozciągniętej koszuli, włosy, które trzymał za uszami, sięgały mu do ramion. Przez ułamek sekundy widziałam jego oczy. Ta chwila wystarczała, abym dostrzegła ich głębię. Odcień błękitu sprawił, że poczułam wszechogarniający spokój. Wszystko wokół ucichło, słyszałam tylko kojący szum morza. Jeden raz w życiu. Tylko raz się tak poczułam. I mam jedno marzenie. Znów zobaczyć te oczy, które wywołają we mnie ten stan.

Nie raz próbowałam odzyskać to uczucie. Alkohol, antydepresanty. To nie to. Czuję, że nigdy tego nie odzyskam. Kto wie, może on już nie żyje, szczęściarz. Nawet gdyby żył, to świat jest zbyt duży, abym go znalazła. To byłby cud. Cuda się nie zdarzają. Przynajmniej nie takim jak ja. Tacy jak ja znają swoje miejsca. Siedzą w koncie, odgrywają grzecznie swoją rolę. Dużo płaczą. Płaczą, bo taka jest ich rola. Często zamykają oczy i myślą nad tym jak się stąd wydostać. Czym jest życie? Przerasta ich to. Nas to przerasta. Są rzeczy, których nie da się pojąć, których nie pojmiemy. To one mają na celu nas wyniszczać, brakujące elementy układanki. Sprytne.

Gabinet. Duży gabinet. Sosnowe biurko, na ścianach dyplomy. Kobieta wertuje kartki, coś zapisuje. Szukam czegoś wzrokiem, nie wiem czego. Zadaje mi pytania, zawsze te same, ale tak naprawdę nie zależy jej na szczerej odpowiedzi, pragnie usłyszeć jak najkrótszą i zwięzłą. Koniec końców, jak zawsze, zleca leki. Na ścianach w pokoju znajdują się duże obrazy przedstawiające przypadkowe kleksy, mające na celu zachęcić pacjentów do szukania w nich drugiego dna. Nic ciekawego. Ot, przypadkowe plamy, niczym dzieła niespełnionego artysty, który nazywa swoją twórczość nowoczesnością. Kozetka stoi pod oknem, a obok niej fotel. Nigdy nie kładę się na niej, leżąc w obcym pomieszczeniu z obcym człowiekiem czuję się bezbronna. Nie potrafię się rozluźnić, nie w takiej sytuacji. Wizyty tutaj to zwykła formalność, równie dobrze mogłabym przychodzić po receptę i wychodzić.

Nigdy nie miałam potrzeby bycia kochaną. Po co takową generować, skoro nie możliwe jest jej spełnienie? Wydawało mi się to zbędne. Gdy kogoś kochasz, zawierasz z nim pewną umowę, chronisz go, opiekujesz się nim. Zaciągasz długi u tych, którzy cię kochają, ale najgorsze jest to, że oni nie oczekują zapłaty. Męczysz się z tym poczuciem, że jesteś komuś coś winien, mimo wszystko. Coś gorszego niż śmierć? Cierpienie. Cierpienie to śmierć bliskiej ci osoby. Nie zobowiązuję się, dlatego nikogo nie kocham, nikomu nie pozwalam kochać mnie. Może idę na skróty, ale tak wybieram. Idąc na skróty nie krzywdzę innych. A może jednak? Depczę trawnik, który ktoś zasiał. Może lepiej pójść wydeptaną, solidną, krętą, wyboistą drogą?

Mówią, że samobójcy to tchórze, nie prawda. Dla nich po prostu zmieniają się wartości, wolą zaryzykować umierając, ponieważ bardziej boją się życia. Ryzyko jest nieuniknione, i w życiu, i w śmierci. Ryzykiem jest wyjście z domu z parasolem w burzę, ryzykiem jest przejście przez ulicę w deszczowy dzień. Ryzykiem jest mówienie prawdy, ryzykiem jest kłamanie. Życie to jedno wielkie ryzyko, różnica w tym, że to nie ty decydujesz, czy je podejmujesz.

Jestem wyprana z uczuć. Już dawno i to na własne życzenie. Jestem egoistką, ale nikomu nie wchodzę w drogę. Dlaczego inni po prostu o mnie nie zapomną? Nie potraktują jak kogoś, kto już nie istnieje. Kogoś kto stracił nadzieję na lepsze jutro, kogoś, kogo nie da się odratować. Ja miałabym spokój, oni by nie cierpieli. Nawet by nie zauważyli, zniknęłabym. Nic nie wnoszę do ich życia. Mimo wszystko oni na siłę próbują mnie stąd wyciągnąć. Po co? Fakt, nie czuję szczęścia, ale nie mam takiej potrzeby. Mogę leżeć i patrzeć w jeden punkt, cały dzień. Myśleć. Jest wielu myślicieli, ale my nazywamy ich ludźmi bez życia towarzyskiego, chorymi psychicznie, wyobcowanymi. Oni zdali sobie sprawę, jak dużo jest rzeczy do przemyślenia, a jak mało jest czasu. Wielkimi filozofami nazywamy tych, którzy potrafili pogodzić myślenie z innymi czynnościami. Albo myśleli szybko, albo oświecało ich od czasu do czasu. Podziwiam ich.

Nie mogę pojąć sensu istnienia. Celem gatunku jest przetrwanie. Rodzimy się, by to kontynuować. Ale po co? W jakim celu żyjemy? Po co zostaliśmy stworzeni? Może jesteśmy jednym wielkim przypadkiem? Przypadkiem, który postanowił przywłaszczyć sobie świat. Nasz gatunek, ludzie. Czasem wstydzę się, że jestem człowiekiem. Zabijamy, nie dając szans przeciwnikom. Zanieczyszczamy, nie pozwalamy wypowiedzieć się innym. Nie jesteśmy sami na tej planecie. Mam ochotę krzyczeć, ale pozostaję w koncie. Tak będzie lepiej.

Wrzątek bulgocze w czajniku, który wydaje z siebie przeraźliwe piski. Ciurkiem woda spływa do mojego kubka. Patrzę przez okno. Po ogrodzie biegają postacie, bardzo dobrze mi znane. Blond włosy, jasnoniebieskie oczy, dwie drobnej postury osóbki. Roześmiane twarze, promienieją. Wysoki, średniej budowy mężczyzna na zmianę unosi do góry dziewczynki. Ich śmiech jest kojący. Wielkie drzewo rzuca cień na dom. Dom, w którym dorastałam. Ludzie, których kochałam. 

 Czasem mam wrażenie, że spadam, że jestem coraz głębiej, dobrze mi tu. Głosy z zewnątrz się rozmywają, wodzę po okolicy tępym wzrokiem. Ludzie myślą, że zgłupiałam, a ja się opamiętałam. Stworzyłam płaszcz ochronny, warstwę przez którą trudno się przebić. Ona mnie chroni przed złośliwościami tego świata, przed cierpieniem, smutkiem, strachem, w zamian oddaję jej cząstkę siebie, wyrzekam się radości na rzecz bezpieczeństwa. Taki mały układ. Coś za coś.

Sprawiedliwie.    

DeszczWhere stories live. Discover now