Rozdział 2

Mulai dari awal
                                    

Sophie pochyliła się nad stołem i ścisnęła moją dłoń w geście pocieszenia.

– Znasz tego faceta?

– Nie. Jego matka kilka razy wypowiedziała to imię. Jase Calloway... – Zmarszczyłam nos. – Skądś kojarzę, ale nie potrafię dokładnie ci powiedzieć, kto to jest.

Twarz Sophie rozświetlił szeroki uśmiech.

– Może wyjdzie z tego wielkie love story? – zaświergotała.

– Sophie, ty i twój dziwny romantyzm... – Przewróciłam oczami. Rzuciłam w nią kawałkiem pomidora koktajlowego wydobytego z mojej nienaruszonej sałatki. – Nawet nie wiem, czy ten Jase żyje... może i go nie znam, ale to nie zmienia faktu, że się martwię...

– To jedź teraz do szpitala i się dowiedz.

Spojrzałam na nią jak na idiotkę.

– Zwariowałaś? Nie dość, że Roth się na mnie uwzięła i nie daje mi żyć w spokoju, to jeszcze mam ryzykować ucieczką z zajęć? Nie ma mowy – burknęłam.

– Powiem, że musiałaś jechać do szkoły twojego brata. Wezwali cię, bo...bo na przykład zachorował. Jak zapyta, to będzie dobra wymówka.

– Nie wiem, Soph... Nawet jeśli tam pojadę, nie jestem nikim z rodziny. Nie udzielą mi żadnych informacji.

– Warto chociaż spróbować... Może jeśli ładnie poprosisz, powiedzą ci chociaż, czy żyje... – Po jej wyrazie twarzy wywnioskowałam, że sama nie jest pewna swoich słów.

Ja też jakoś nie wierzyłam w to, że recepcjonistka chociażby wpuści mnie na oddział, na którym leży Jase. Ale jakaś część mnie chciałatam pojechać. Musiałam spróbować, nic nie traciłam. No dobra, oprócz wykładu i zajęć praktycznych. Jednak ludzkie życie było znacznie ważniejsze niż opuszczone dwie godziny w uczelni. Prawda?

– Okej. Jadę tam. Ile mamy szpitali prywatnych w Charleston? – zapytałam, zbierając swoje rzeczy.

Wzruszyła ramionami.

– Wiem tylko o jednym, ale ile jest ich tutaj w sumie, nie mam pojęcia. Charleston to nie takie małe miasto.

– Trzeba jednak od czegoś zacząć. Podasz mi adres? – Wstałam z miejsca i czekałam, aż Sophie wyszuka go w swoich nieuporządkowanych notatkach w komórce.

W końcu podniosła ekran przed moją twarz. Przeczytałam ulicę i numer, starając się go zapamiętać, a potem przytuliwszy ją na pożegnanie, pobiegłam w stronę postoju taksówek.

***

Pół godziny później, zdyszana i spocona, weszłam do klimatyzowanego budynku prywatnej kliniki w Charleston. Nim podeszłam do recepcji, nabrałam kilka głębszych oddechów. Przetarłszy dłonią mokre czoło, odezwałam się:

– Dzień dobry. Ja... – Przez chwilę zastanawiałam się, co powiedzieć, jakby wszystko nagle mi z głowy wyparowało. Uśmiechnęłam się niepewnie. – Tydzień temu przywieziono tutaj mężczyznę po wypadku. Nazywa się Jase Calloway. Chciałam wiedzieć, jak się czuje.

Z beznamiętnym wyrazem twarzy przeniosła wzrok z moich oczu na ekran monitora. Uderzała zwinnymi palcami po klawiaturze, szukając pacjenta o takim imieniu i nazwisku. Przestępowałam z nogi na nogę, czekając, aż kobieta powie cokolwiek. Miałam wrażenie, że ta jedna chwila ciszy trwała wieczność.

– Tak, jest ktoś taki w klinice. Czy jest pani kimś z rodziny?

Otworzyłam szerzej oczy, szukając dobrego argumentu na to, żeby wpuściła mnie na odpowiedni oddział. Czego ja się w ogóle spodziewałam? Przecież oni mieli tutaj procedury, których pracownicy musieli się trzymać. Dla Jase'a jestem całkowicie obcą osobą, on mnie pewnie nie pamięta. Jak ja wyobrażałam sobie nasze spotkanie? Wejdę do sali i co? Przywitam się jakby nigdy nic? Od początku pomysł z wizytą w tym szpitalu był skazany na porażkę.

TOM 2. Teija. Krótko i nieszczęśliwie - PREMIERA 17 MAJATempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang