Rozdział 2

517 35 7
                                    

Minął tydzień od wypadku, a ja nie mogłam się po tym pozbierać. Nie wiem, dlaczego. Gubiłam się w codziennych obowiązkach, nie myślałam o niczym innym jak o całym zdarzeniu. Irytowała mnie nieświadomość i pytania, na które nie znałam odpowiedzi. Czy Jase żyje? Jeśli tak, to jak się czuje? Czy opuścił już szpital? Wydobrzał?

Przez moje gapiostwo i zamyślenie Leo omal nie spóźnił się rano na autobus szkolny, w dodatku zapominając o tornistrze. Upał zdecydowanie mi nie pomagał. Miałam wrażenie, że znajduję się w jakimś dziwnym śnie. Powinnam szybko się z niego wybudzić, ale problem w tym, że zapewne nie wiedziałam, jak to zrobić, co podnosiło poziom mojej frustracji.

Po wykładzie z profesor Roth, która nie za bardzo za mną przepadała, nastąpiła dłuższa przerwa. Od rana nic nie przełknęłam, więc mój żołądek zaczął się buntować już po dziesiątej rano, gdy jeszcze byłam w księgarni. Sophie próbowała na wiele różnych sposobów przywrócić mnie do życia i normalnego porządku dziennego, ale do tej pory jej się to nie udało. Kiedy przyszłam dzisiaj na zajęcia, byłam zbyt zamyślona, aby w pełni odpowiedzieć choć na jedno jej pytanie. Na praktyce u profesora Marshalla, podczas pracy w grupach, nie skupiałam się w ogóle, a upomnienia Sophie kompletnie ignorowałam. Nie miałam jej za złe prób nawiązania ze mną kontaktu, ale prawda była taka, że jej się to nie uda, dopóki sama tego nie pokonam i dopóki sprawa z wypadkiem ze mnie nie spłynie. Widok zakrwawionego mężczyzny nadal siedział mi w głowie, a kiedy zasypiałam, znów słyszałam huk rozbijanego auta, krzyki ratowników i mój własny.

Otrząsnęłam się, gdy zobaczyłam przed oczami pstrykające palce.

– Halo! May, nie słuchasz mnie w ogóle – żachnęła się Sophie, gdy siedziałyśmy na dziedzińcu. Ona zajadała się wyśmienitą sałatką szefa z baru mieszczącego się zaraz obok kampusu.

– Nie, nie słuchałam. Przepraszam – jęknęłam, pocierając twarz dłońmi.

– Nadal chodzi o ten wypadek? Co tam się stało, że jesteś aż tak nieobecna?

Zawiesiłam się na moment, powróciwszy wspomnieniami do tamtego dnia. Kiedy dotarłam do momentu resuscytacji, wstrząsnął mną dreszcz.

– Jak napisałaś do mnie, że zajęcia kończą się wcześniej, pojechałam odebrać Leo ze szkoły. Wysiadłam z autobusu, a wtedy nagle zobaczyłam, jak czarne porsche zostaje staranowane przez brązowego SUV-a, który... – zamknęłam na moment oczy pod wpływem napływających obrazów. – Rozbrzmiał potężny huk, a ja nie miałam przez moment pojęcia, co się dzieje. Kierowca SUV-a nawet nie zahamował. Pojechał dalej jakby nigdy nic. Jakby jego samochód był niezniszczalny.

– No dobra. Rozumiem. Ale co się stało potem? Przecież magicznie ręka ci się nie rozcięła i bez powodu nie trafiłaś do szpitala...

– Uratowałam temu kierowcy życie, a tą kobietą w szpitalu była jego matka – powiedziałam prosto z mostu, obserwując, jak szczęka Sophie opada do samej ziemi.

Niemal widziałam jej umysł pracujący pełną parą, żeby połączyć wszystkie wątki i ułożyć historię w pełną całość. W końcu się otrząsnęła, kręcąc gwałtownie głową. Zdziwiłam się, że nie wyskoczył jej któryś kręg szyjny...

– Czekaj, czekaj... Możesz powtórzyć? Ale powoli i ze szczegółami?

Westchnęłam ciężko.

– Nie mogłam go tam zostawić. Ten człowiek umierał – powiedziałam dobitnie. – Miał ogromną ranę na nodze, wykrwawiał się. Potrzebował pomocy. Nieopodal stało kilka osób, ale oni jedyne co zrobili, to patrzyli. Dopiero potem podszedł mężczyzna. Nawet nie zwróciłam na niego zbytniej uwagi, ale zjawił się w odpowiedniej chwili. Gdyby nie pomógł mi przenieść Jase'a na asfalt, żebym mogła wykonać resuscytację... on już by nie żył. – Pokręciłam głową, czując napływające do oczu łzy.

TOM 2. Teija. Krótko i nieszczęśliwie - PREMIERA 17 MAJAWhere stories live. Discover now