Jestem Sean. Po prostu

53 9 4
                                    

Idiotyczny dźwięk mojego budzika docierał gdzieś głęboko do mojej świadomości. Przez chwilę zastanawiałem się: dlaczego moi szurnięci sąsiedzi nie zabiją tego śpiewającego koguta? Później mój mózg zaczął myśleć trochę trzeźwiej i skumałem, że koguty nie śpiewają. Zrozumiałem też, że mieszkam w samym środku Brooklynu i nie mam zbyt wielu sąsiadów hodujących kurczaki. W końcu doszedłem do wniosku, że to mój telefon, ale wciąż nie rozumiałem dlaczego właśnie taki dźwięk wydaje. Co mi przyszło do głowy, by ustawiać na dzwonek coś tak irytującego?

Moja ręka leniwie wychynęła spod kołdry i odszukała smartfon, wciskając na nim drzemkę. Co mi przyszło do głowy, żeby w ogóle ustawiać budzik? Przecież i tak nie ma opcji, żebym wstał o siódmej rano. Ułożyłem się wygodnie na łóżku, na nowo zwijając w kłębek. Błoga chwila jednak była tylko chwilą, bo gdy minęła do pokoju wpadła moja matka, wkurwiona, że jeszcze nie wstałem.
Zaczęła mną potrząsać. Obudziłem się od razu i nawet oprzytomniałem, ale nie zamierzała mi odpuścić.

- Jest... Do cholery jasnej... Za dziesięć ósma - ochrzaniła mnie, cedząc każde słowo.
- Jak... Która? Dopiero dzwonił budzik, jest siódma... - byłem przekonany, że nie spałem tak długo.
Mama przewróciła oczami, uderzając otwartą dłonią w czoło.
- Sean do wora, a wór do jeziora - wymamrotała pod nosem, odwracając się ode mnie.
- Tak, tak, dziękuję - warknąłem, dopadając do szafy. Spojrzała mi przez ramię.
- Tu trzymasz ubrania? - zapytała z niedowierzaniem. Wzruszyłem ramionami. Rzeczywiście, moja szafa nie wyglądała najlepiej. Kiedyś może było tutaj ładnie i poukładane, ale teraz wszystko leżało na wszystkim. Brudne ciuchy na czystych ciuchach, bielizna na koszulkach, buty na bluzach. Drzwi od szafy były rozwalone, a wszystkie moje szmaty wysypywały się na podłogę. Jednak dopóki mam tu jakiekolwiek ubrania, nie przeszkadzało mi to.
- Tak - odpowiedziałem, wyjmując wymięty czarny dres i skarpetki nie do pary. Na wierzchu nie widziałem żadnej sensownej bluzy, więc złapałem koszulę z długim rękawem w czarno - żółte pasy.

Poszedłem do łazienki wymijając swoją rodzicielkę, która dopiero teraz zaczęła rozglądać się po całym pokoju i zorientowała się, w jakim bałaganie żyje.

- O nie, posprzątasz tutaj.
- Jak wrócę ze szkoły! - odkrzyknąłem,  nachylając się już nad zlewem, żeby umyć zęby. - widziałaś moje okulary? - nie usłyszałem odpowiedzi, ale sam zobaczyłem je na półce. Po krótkiej toalecie pobiegłem do kuchni, gdzie czekało na mnie śniadanie.

A przynajmniej powinno czekać.

- Nie zrobiłaś mi nic do jedzenia?
- Spieszysz się do szkoły, nie mam racji?
- Ale...
- Nie ma ale, wyjazd stąd. Myślisz, że lubię tłumaczyć twojemu wychowawcy dlaczego notorycznie się spóźniasz? - zapytała, wciskając mi w ręce plecak i wypychając mnie za drzwi.
- Mamo, zaczekaj...
- Pa, kocham Cię!
- Mamo, buty... - wykopała moje adidasy za próg, zatrzaskując mi drzwi przed nosem. Wytrzeszczyłem oczy, jeszcze przez kilka sekund stojąc na wycieraczce. Potem założyłem buty i mozolnym krokiem poszedłem do szkoły, pod nosem przeklinając matkę. No, co za wiedźma.

Zajrzałem do plecaka, który podała mi na odchodne. Uśmiechnąłem się na widok śniadaniówki, lecz zbyt szybko wybaczyłem mamie. W środku znalazłem trzy kawałki chleba z kotletami mielonymi i karteczkę z napisem 'nutellę zjem sama :)'

⚛⚛⚛

Tak czy inaczej oczywiście spóźniłem się na lekcję. W każdy inny dzień tygodnia nie miało by to znaczenia, ale w czwartki zaczynam dzień z ukochanym panem Watsonem. Nauczyciel literatury powinien być sympatyczny, ale nie on. Kiedy wchodzisz razem ze wszystkimi, istnieje szansa, że pozostaniesz niezauważony. Ale w momencie, gdy wbijasz spóźniony dwadzieścia minut, możesz być pewien że usłyszysz...

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 07, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

this time tomorrowWhere stories live. Discover now