PROLOG

87 9 3
                                    

MAVEN

Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ja kiedykolwiek będzie musiał skazać się na życie w takich warunkach. Warunkach zupełnie niegodnych kogokolwiek z królewskiej rodziny, a już na pewno nie kogoś, kto jeszcze kilka tygodni temu władał krajem. Chociaż nie da się zaprzeczyć, że lepsze to niż zginąć z czyjejś ręki zupełnie niegodną mnie śmiercią.

Przez cały czas miałem w głowie różne słowa matki. Tyle porad, starania się, wydawać się mogło, że nieomylnych, przemyślanych działań. Robiłem wszystko co kazała, więc jakim cudem przegrałem? Cóż, najwidoczniej jednak musiałem popełnić błąd. Najpewniej związany z Mare i tą częścią mnie, której w sobie nienawidzę. Matka od zawsze powtarzała mi, że miłość zmiękcza. Może gdybym nie darzył dziewczyny uczuciami, skazałbym ją ja śmierć już pierwszego dnia, kiedy stała się moim więźniem. Zakochanie się w dziewczynie od błyskawic było moim błędem, którego żałosne konsekwencje musiałem teraz znosić.

Kiedy cudownie udało mi się opuścić Archeon niezauważonym, przez bardzo długi czas szedłem pieszo przed siebie. Nigdy nie prowadziłem transportera, więc mogłem jedynie przeklinać przeszłego siebie, że nie słuchałem wystarczająco kiedy Cal tłumaczył mi działanie tego typu maszyn. To by się jednak na nic nie zdało, jeśli nie chciałem znowu zostać złapany to nie potrzebowałem użalania się nad sobą, tylko działania. Zatem brnąłem przed siebie przez najbardziej zarośnięte i brudne drogi, byle tylko znaleźć coś, co pozwoliłoby mi przemieszczać się szybciej.

Dokąd mógłbym się właściwie udać? We wszystkich najbliższych krajach na pewno zaraz by mnie uśmiercono. Poza nimi jednak nie znałem żadnych innych państw, które mogłyby znajdować się w pobliżu. Jedyne co mi pozostało to zdać się na los z nadzieją, że chociaż tym razem pozostanie dla mnie łaskawy i nie trafię prosto na śmierć.

Po kilkugodzinnej wędrówce, udało mi się wreszcie gdzieś dotrzeć. Stałem na brzegu, przed sobą miałem niekończącą się wodę. Powstrzymałem wzdrygnięcie się na ten widok. Nigdy nie przepadałem za morskim żywiołem, ale teraz, po tym kiedy Wodniaczki pozbawiły mnie wszystkiego, dodatkowo rodził on nieprzyjemne wspomnienia. Przeklęta Iris i jej durna matka.

W końcu udało mi się znaleźć łódź. Nie była duża, a do tego drewniania, ale jeśli chciałem jak najszybciej się oddalić, mogła być niezbędna. Nie mam pojęcia kto ją tu zostawił, ale całe szczęście, że nie opróżnił jej z zapasów. Zaraz wszedłem do łodzi, po czym chwyciłem za wiosła. Starałem się zorientować, gdzie właściwie się znajdowałem i czy w najbliższym czasie miałbym szansę trafić na jakąś wyspę, by przemyśleć dokładnie co robić dalej. Niczego nie mogłem być pewien, dlatego pozostało mi stawiać na szczęście.

Tak oto trafiłem do chwili obecnej, kiedy to żałośnie dryfuję po środku niczego. Zapasy jakie mam nie wystarczą mi już na długo, pomimo oszczędzania kiedyś muszą się skończyć. Udało mi się już pogodzić z faktem, że czeka mnie tak mało widowiskowa śmierć. Mam nadzieję, że po tamtej stronie matka okaże się dla mnie w miarę łaskawa, pomimo tego, że zniszczyłem wszystko, na co ona pracowała.

Sam jesteś sobie winny, Mavenie. Okazałeś słabość.

Krzywię się słysząc w głowie szept, który tak dobrze znam. Od pewnego czasu odzywa się w mojej głowie częściej niż dotychczas. Nie wiem co jest tego przyczyną, ale przynajmniej czuję, że nie jestem tu sam. Nawet, jeśli jedynym towarzystwem jest głos matki w mojej głowie, który przy okazji sprawia, że ból rozsadza mi czaszkę.

Wiem doskonale, co Mare powiedziałaby mi w tym momencie. Na pewno stwierdziłaby, że zasłużyłem na to co mnie spotkało. Nie umiałbym zaprzeczyć tym słowom, bo pomimo wszystko w głębi siebie wiem, że taka właśnie jest prawda. Dziewuszka od błyskawic na każdym kroku pokazywała mi, że lepiej by było dla wszystkich, gdyby nastąpił mój koniec. Nawet, jeśli sama przyznała, że nie cieszyłaby się z mojej śmierci.

Życie bardzo lubi sobie ze mnie kpić. Kiedy tylko moje myśli zaczęły krążyć wokół Mare, w oddali widzę błyskawicę, a następnie grzmot. Niebo dookoła jest ciemne, z nikąd wieje silniejszy wiatr, a to może oznaczać tylko jedno. Zbliża się sztorm, czyli mój nieuchronny koniec.

Przez jakiś czas staram się utrzymać łódź na powierzchni, jednak powiększające się z każdą chwilą fale szybko mi to uniemożliwiają. Nie mogę nic zrobić, szybko ląduję w zimnej wodzie, zdala od mojego transportu. W pierwszej chwili próbuję podpłynąć do łodzi, ale nagle przykrywa mnie wielka fala. Czuję wodę napływającą mi do ust, dotykającą każdego milimetra mojego ciała i powstrzymuję odruchową panikę. Następnie nie widzę nic.

Hej!
Z uwagi na to, że strasznie zabolał mnie taki koniec Mavena w serii, postanowiłam stworzyć fanfiction dające mu jeszcze szansę.

Mam nadzieję, że prolog wam się spodobał, do przeczytania! <3

BROKEN CROWN || MAVEN CALOREDär berättelser lever. Upptäck nu