Zajęłam z ociąganiem miejsce obok Berlina, unikając kontaktu wzrokowego z Raquel. Wcale nie miałam ochoty na uprzejme pogawędki. Byłam pewna, że Berlin zawołał mnie tutaj tylko po to, żeby mnie jeszcze bardziej zdenerwować.

     Wzdrygnęłam się, gdy Berlin klasnął w dłonie i roześmiał się szorstko. Spoglądał to na Raquel, to na mnie, jak gdyby nagle go coś oświeciło.

- A ja się zastanawiam, dlaczego wy nawet na siebie patrzeć nie możecie! Co za idiota ze mnie. - prychnął. - Zapomniałem przecież, że twoja rodzona siostra kazała cię zabić. - wywrócił oczami, z uniesionymi brwiami zerkając na Raquel.

Moja siostra napięła się niczym struna, krew odpłynęła jej z twarzy. No tak, zapomniałam, że to ona jest odpowiedzialna za wydawanie rozkazów. 1:0 dla mnie, siostrzyczko.

- Powinnaś przeprosić Londyn za to, że przez ciebie niemalże wykrwawiła się na śmierć. - Jego ton głosu znacząco się oziębił, a po dawnej ironii nie było już ani śladu. - Obiecałem twojej siostrze, że zabiję każdego, kto tylko będzie próbował ją skrzywdzić. Jak myślisz, trafienie kulką prawie w samo płuco jest wystarczającym powodem? - wychrypiał, przekręcając głowę tak, by mógł spojrzeć Raquel prosto w oczy.

- Carmen - specjalnie zaakcentowała to imię, żeby wkurzyć mnie jeszcze bardziej. - może i jest moją siostrą, ale jest także porywaczką. - Pochyliła się na krześle, wbijając we mnie to krytyczne i osądzające spojrzenie, typowe dla starszej siostry. - Próbowałaś zabić zakładnika. Podjęłam dobrą decyzję, żeby cię zastrzelić. - odparła oschłym tonem, z powrotem opadając na oparcie krzesła.

     Szczerze? Nigdy bym nie przypuszczała, że usłyszę takie słowa od własnej siostry. Gdyby wiedziała, co ten sukinsyn mówił do mnie wtedy na dachu, może by zrozumiała. Co ona zrobiłaby na moim miejscu, gdyby jakiś obleśny typ zaczął ją wyzywać od suk i od dziwek? Uśmiechnęła się grzecznie i podziękowała za rozmowę? Postrzeliła mnie, prawie przez nią umarłam, a ona nawet nie raczyła mnie przeprosić.

- Zawsze wszystko psułaś. - Oboje z Berlinem zesztywnieliśmy, gdy Raquel ponownie przerwała ciszę. - To ty zawsze chodziłaś na imprezy, nie umiałaś usiedzieć na jednym miejscu i cały czas zmieniałaś pracę. - Starała się zachować spokojny ton, ale w pewnym momencie jej głos załamał się. - Byłaś nieodpowiedzialna, a na dodatek poznałaś faceta, który zaledwie po paru miesiącach ci się oświadczył! A ty wyjechałaś z nim na drugi koniec Europy, zostawiając mnie samą! Jack może i cię kochał, ale jak wytłumaczysz to, że popełnił samobójstwo? Przecież gdyby cię kochał, po wyjściu z więzienia na pewno chciałby do ciebie wrócić, czyż nie?

     O nie, tego już za wiele. Poderwałam się z krzesła i przypadłam do niej, ściskając za gardło. Z rosnącą satysfakcją obserwowałam, jak jej oczy rozszerzają się w dzikiej panice.

- Nie masz prawa mówić, że to przeze mnie Jack się zabił. - wysyczałam, plując jej w twarz. - Jacka torturowano i dlatego odebrał sobie życie! Jesteś podłą żmiją...

     Nagle ramiona Berlina zacisnęły się wokół mojej talii, skutecznie odciągając od siostry. Pocałował mnie przelotnie w skroń, sadzając z powrotem na krześle.

- Wytrzymaj jeszcze trochę - wyszeptał, muskając nosem mój policzek. - Pokażemy jej tych cholernych zakładników, a potem zmyjemy się na kilka godzin. - Przycisnął usta do moich warg, a po kilku sekundach oderwał się ode mnie.

- Odstawmy teraz sprawy prywatne na bok i zajmijmy się zakładnikami - oznajmił, zwracając się głównie do Raquel.

     Ścisnął mnie pokrzepiająco za rękę, a w tym samym momencie Tokio i Rio przyprowadzili mojego zdecydowanie ulubionego zakładnika. Arturito zadarł głowę do góry, wbijając wzrok w Raquel. Starał się udawać nieustraszonego, ale coś mu nie wychodziło. Pod wpływem mojego morderczego, lustrującego od stóp do głów spojrzenia, trząsł się jak galareta.

𝑰 𝒅𝒐𝒏'𝒕 𝒄𝒂𝒓𝒆 𝒂𝒕 𝒂𝒍𝒍 ❥︎𝐿𝑎 𝑐𝑎𝑠𝑎 𝑑𝑒 𝑝𝑎𝑝𝑒𝑙ꨄ︎𝐵𝑒𝑟𝑙𝑖𝑛Where stories live. Discover now