- Jak już wspominałam, policja znalazła w samochodzie guzik od marynarki, którą Berlin pożyczył kiedyś Denverowi. Guzik musiał odpaść, a schlany Denver niczego nie zauważył. - Podniosła się z łóżka i wyciągnęła z szafki mój pistolet. - Wiem, że jeszcze zaledwie kilkanaście godzin temu wykrwawiałaś się na stole, ale jeżeli za pięć minut nie przemówisz do rozumu Berlinowi, to zabije Denvera.

     Cóż, skoro już i tak rozerwałam te wszystkie kabelki, to wypadałoby wrócić do akcji. Wsparłam się na ramieniu Nairobi i wreszcie stanęłam na nogach. Kolorowe punkciki zawirowały mi przed oczami, a zaszyta rana zapłonęła ostrym, ćmiącym bólem. Gdyby nie Nairobi, już dawno wylądowałabym twarzą na podłodze.

- Kiciu, damy radę. Ze mną nic ci się nie stanie. - Pocałowała mnie w czoło i mocno objęła w pasie. - Jezu, śmierdzisz gorzej niż bezdomny. Jak tylko uspokoimy twojego ogiera, weźmiesz porządny prysznic.

     Wytoczyłyśmy się jakoś z pokoju, a moje zawroty głowy na szczęście nieco ustały. Suwałam nogami po podłodze, starając się nie myśleć o tym potwornym bólu.

Przysięgam, kiedyś zabiję tego gnoja.

     Nairobi kopniakiem otworzyła drzwi do toalety, uśmiechając się przy tym z dumą.

- Przyprowadziłam mediatora, więc w tej chwili macie opuścić broń! - krzyknęła

Denver i Berlin stali naprzeciwko siebie, zabijając się wzrokiem. Szczęka Denvera zadrżała, gdy Berlin położył palec na spuście. Z jego oczu biła czysta, niepohamowana żądza zemsty.

O nie, tym razem nie pozwolę na rozlew krwi. Załadowałam magazynek i wycelowałam pistolet prosto między oczy Berlina.

- Widzę, że Śpiąca Królewna już się obudziła. Sporo cię ominęło, kochanie. Proszę, odsuń się, bo zamierzam rozwalić temu idiocie łeb - warknął, ani na moment nie spuszczając oka z Denvera

- Uspokój się i opuść broń. Denver z pewnością nie zrobił tego celowo...

- A co ty możesz wiedzieć o jego zamiarach?! - ryknął, wbijając we mnie oskarżycielskie spojrzenie. - Denver jest skończonym kretynem, a przez niego cały świat widzi we mnie potwora! - Dłoń, w której ściskał pistolet, zadrżała mocno. Niekontrolowane skurcze mięśni sprawiły, że broń z głośnym trzaskiem upadła na jasne kafelki. - Niech to szlag!

Natychmiast kopnęłam broń do tyłu, by nie mógł z powrotem po nią sięgnąć.

- Londyn, odsuń się. Sprawię nam wszystkim ogromną przysługę, pozbywając się tego psychola. - Denver zarechotał szyderczo za moimi plecami.

- Proponuję, żebyśmy się wszyscy uspokoili i po prostu odłożyli tę cholerną broń. - Nairobi pojawiła się u mego boku, obejmując mnie w pasie. - Zachowujecie się jak dzieci.

     Nagle w kabinie obok rozległ się czyiś szloch. Denver zamarł, wstrzymując oddech, a Berlin tylko wybuchnął śmiechem. Z impetem otworzył drzwi ostatniej kabiny, a wtedy naszym oczom ukazała się wychudzona, blada jak trup Monica Gaztambide.

     Ekstra, jeszcze na dodatek ludzie powstają z martwych. W tym całym cyrku na kółkach brakuje jeszcze tylko Arturito z granatem w ręce.

- Z tego co pamiętam, kazałem ci zabić tę kobietę. - Lodowaty ton głosu Berlina przerwał ciszę. - Denver, wytłumacz mi, co jest z tobą do cholery nie tak?

- Wybaczcie, że przerywam tą cudowną dyskusję, ale Profesor chce z tobą porozmawiać, Berlin. - Do łazienki wbiegła zdyszana Tokio. - O cholerka, czyli jednak żyjesz! - Roześmiała się, gdy zauważyła roztrzęsioną Monicę. - Witamy z powrotem szanowną panią Gaztambide. - Skłoniła się nisko, po czym gestem przywołała do siebie Berlina.

- Porozmawiamy póżniej - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, gdy Berlin przechodził obok

     Chwilę później zostałyśmy z Nairobi same, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło.

- Kiciu, ściągaj z siebie te cuchnące ciuszki, a ja skoczę poszukać dla ciebie nowego kostiumu. - Cmoknęła mnie przelotnie w policzek, po czym również wyszła z łazienki.

     Oparłam się dłońmi o umywalkę, wzdychając ciężko. Spojrzałam w lustro i skrzywiłam się: zapadnięte oczy, spierzchnięte wargi, włosy sklejone krwią... Obraz nędzy i rozpaczy.

- Widzę, że już się obudziłaś. - Zamarłam na dźwięk obcego głosu.

Moja ręka automatycznie sięgnęła w kierunku pistoletu. Do toalety weszła czarnowłosa zakładniczka, kojarzyłam ją z wyglądu. Na widok mojej przerażonej miny rozłożyła szeroko ręce, pokazując, że nie ma przy sobie broni.

- Spokojnie, nic przy sobie nie mam. Przyszłam tu tylko po to, żeby ci pogratulować. Berlin to naprawdę gorący towar.

Kompletnie nie rozumiałam o co jej chodzi. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jej słów.

O Boże.

Berlin mnie zdradził.

- Biedaczka, myślałaś, że on naprawdę cię kocha? Kiedy ty słodko spałaś, on przyszedł do mnie niczym pies z podkulonym ogonem. Cały zalany łzami, roztrzęsiony, załamany... Miałam go nie pocieszyć? - Przekręciła głowę, wykrzywiając się przy tym szyderczo.

     Nogi ugięły się pode mną i bezwładnie upadłam na podłogę. Nie, to niemożliwe, on nie mógł mi tego zrobić...

     Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że zakładnicy uznali mnie za najsłabsze ogniwo w grupie. Nie miałam zielonego pojęcia, że zamierzali mnie zniszczyć, kawałek po kawałku.

Witajcie Kochani ponownie❤. Dajcie znać, co sądzicie o tym rozdziale. Do następnego!miśki!


𝑰 𝒅𝒐𝒏'𝒕 𝒄𝒂𝒓𝒆 𝒂𝒕 𝒂𝒍𝒍 ❥︎𝐿𝑎 𝑐𝑎𝑠𝑎 𝑑𝑒 𝑝𝑎𝑝𝑒𝑙ꨄ︎𝐵𝑒𝑟𝑙𝑖𝑛Where stories live. Discover now