Rozdział 17

144 13 33
                                    

Nie będę zostawiać was w takim momencie, więc proszę... Macie rozdział

...

   Ich konie wciąż szły przed siebie w trakcie, gdy on wlepiał w nią swe spojrzenie.

-Wiesz kto to? - zapytał - Mów! Już!

   Jenny pierwszy raz w życiu była tak czegoś pewna. Wiele razy Will mówił jej, że musi być pewna siebie. Że musi wierzyć swojemu przeczuciu. Ale nigdy nie potrafiła mieć tej pewności, że jej myśli są dobre. A teraz odpowiedź była tak oczywista jak to, że ,,inkaust" to atrament (z tym wiążę się dłuższa historia). Po prostu nie mogła zrozumieć, jak wcześniej się tego nie domyśliła.

   A Gilan patrzył na nią oszołomiony i zaskoczony jej myśleniem. Nigdy nie spodziewał się, że ona powie te słowa. I to w takiej chwili! Sam długo myślał nad tym kto to mógł być, ale jego jedynym punktem zaczepienia był królewski uzdrowiciel z Araluenu, a tego nie mieli jeszcze czasu sprawdzić - więc ta opcja wciąż była możliwa. Ale pewność jaką usłyszał w głosie dziewczyny sprawiła, że wiedział, że myślała dobrze. Nie znał jeszcze jej odpowiedzi, ale wiedział, że ta odpowiedź będzie poprawna.

   Jednak wciąż zachodził w głowę, jak mogła na to wpaść. Przecież mówiła coś o tym, że to wina tego mężczyzny! I tyle! A po tym nie za wiele można było wymyślić! Więc nie pozostało mu nic innego jak czekać, aż dostanie odpowiedź. I w momencie kiedy Jenny miała jej udzielić usłyszeli w oddali tupot końskich kopyt.

   Wymienili poważne spojrzenia i udawali, że niczego nie słyszą. Gilan opuścił luźno rękę z łukiem, tak by nie był aż tak widoczny, po czym zaczął prowadzić zwykłą pogawędkę. Co prawda hałas jaki brzmiał od tego konia był na tyle głośny, że odpadała opcja, by ten ktoś chciał ich szpiegować (wtedy nie poruszałby się tak głośno), ale wciąż musieli sprawiać pozory.

   I po chwili przed sobą zobaczyli wysokiego rumaka bojowego, a na nim człowieka w lekkiej zbroi. Już z daleka rozpoznali tą osobę i odetchnęli z ulgą, Nie chcieli rozpoczynać jakieś walki. Nie mieli na to czasu, więc widok Horace'a wywołał uśmiechy na ich twarzach. Rycerz jednak wyglądał jakby się ich spodziewał.

  -Witajcie! - powiedział radośnie - Cześć, Jenny!

-Witaj, Horace! - odpowiedziała uradowana dziewczyna - Wracasz już do Redmont? - Rycerz pokręcił głową.

-Nie - odparł - Sprawdzam teraz te tereny i rozbiłem niedaleko namiot, ale postanowiłem was przywitać skoro jechaliście.

-Skąd wiedziałeś, że się zbliżamy? - zapytał Gilan.

-Następnym razem nie krzyczcie tak... - zaśmiał się rycerz, a zwiadowca rzucił dziewczynie jedno z tych spojrzeń typu ,,A nie mówiłem?" - Za mną - rozkazał Horace - Zaraz porozmawiamy - dodał. Wszyscy wiedzieli, że szykuje się poważna rozmowa.

...

-I dziwisz mi się?! Budzę się, a ciebie nigdzie nie ma! A wiesz dlaczego?! Bo okazuje się, że zostawiłeś mnie i na własną rękę postanowiłeś szukać Treatego! - zawołał wściekłym głosem, po czym ponownie zaczął wydeptywać niewidzialną ścieżkę.

-A co miałem zrobić? Siedzieć przy tobie i trzymając za rączkę, czekać aż się obudzisz?! - krzyknął na to rycerz - Zastanów się, co byś zrobił na moim miejscu?!

   Jenny jedynie z boku oglądała ich kłótnie. Tymczasowo stwierdziła, że lepiej się nie wtrącać i pozostawić tą rozmowę im samym. Musieli to rozwikłać sami i tyle. Dziewczyna skrzywiła się na wyzwiska, którymi się obdarowali.

   Siedziała tam od około dwudziestu minut i z politowaniem czekała, aż oni skończą tą dziecięcą kłótnie. Cały ich spór opierał się na tych samych argumentach i zarzutach. Cały czas zarzucali sobie te same rzeczy i udowadniali je podając te same argumenty. I tak w kółko. To było niezwykle męczące. Ale Jenny dała im te odrobinę swobody.

    Z drugiej strony jednak chciała wreszcie podzielić się swoim odkryciem z chłopakami, a jednak nie mogla nawet zebrać myśli z powodu ich głośnej kłótni. Nie chciała słuchać jak się wyzywają, więc po chwili stanowczym głosem powiedziała...

-Cichosza! - Oboje od razu na nią popatrzyli zaskoczeni tonem jej głosu. Rzadko słyszało się od Jenny taką powagę - Nie przyszliśmy tu, żeby się kłócić...

-Tak naprawdę to ja nie mogę być tego pewny - skwitował to wciąż zły Horace - W końcu wciąż nie dostałem powodu waszego przyjazdu - Jenny widziała jak Gilan zaciska pięści i z trudem się powstrzymuje przed wykrzyczeniem mu prosto w twarz kolejnych obelg. Była mu za to wdzięczna.

-Ah, przestańcie już - poprosiła Jenny - Mamy ważniejsze rzeczy na głowie...

-Właśnie - poparł ją Gilan - Musimy znaleźć tego człowieka, przez którego Will jest taki jaki jest, a ty mówiłaś, że wiesz o kogo chodzi... - dodał kierując na nią spojrzenie.

-To oczywiste - wtrącił Horace, na co dwójka przyjaciół zwróciła na niego swe spojrzenia.

-Ty wiesz?! - zapytali na raz zdziwieni.

-Tak - powiedział spokojnie rycerz i pokazał im dłoń, w której znajdował się dziennik Willa - Skończyłem czytać wszystkie jego notatki i nie powiem, ale wniosek był zaskakujący, choć jak teraz o tym myślę to było to oczywiste...

-Świetnie - skwitował Gilan - Czyli teraz tylko ja nie znam odpowiedzi...

-Spokojnie, zwiadowco - rzuciła żartobliwie Jenny - Zaraz się dowiesz, o ile będziemy tak mili by podzielić się tą informacją...

   Wymieniła spojrzenie z Horacem i była pewna jednego. Ich wniosek był ten sam. Oboje myśleli o tej samej osobie i oboje byli tak samo zaskoczeni tą informacją. Nigdy nie braliby pod uwagę takiego obrotu spraw, a ta osoba była ostatnią na liście podejrzanych. Ale kiedy tak patrzyli na siebie to to wydawało się oczywiste.

  -Jakiś czas temu kiedy czytałem ten dziennik... - zaczął Horace - Natknąłem się na moment, kiedy Will miał przejść w Redmont swe wielkie uzdrowienie. Ale to nie było tak... - przerwał - Wyrwałeś mi dziennik z rąk za nim zdążyłem dojść do tego momentu, ale tam było dopiero później to wyjaśnione. Uzdrowienie nie miało nastąpić w Redmont. Nie miało również nastąpić w Araluenie. To nie mógł być królewski medyk, bo był wtedy w stolicy.. - ponownie przerwał, by zwiadowca mógł przetrawić informacje. Jednak za nim mógł kontynuować zaczęła swoją opowieść Jenny.

-Właśnie - odparła - I to mi w tym nie grało. Obwinialiście królewskiego uzdrowiciela, a przecież to nie mógł być on, ponieważ Willa nie było wtedy w Araluenie. Gdyby się tam pojawił to Horace i Cassandra by o tym wiedzieli.

-Przejdźcie do rzeczy... - zniecierpliwił się Gilan - Kto to był? - Horace i Jenny wymienili spojrzenia, po czym Horace dokończył swą wcześniejszą wypowiedź.

  -Will wyruszył do Norgate - odparł - I tam nastąpiło wielkie uzdrowienie. A jego uzdrowicielem był... - Gilan zamarł i dokończył za przjaciela...

-Na brodę Gorloga! To był Malcolm...


Zwiadowcy - Nie każdyWhere stories live. Discover now