Rozdział 13

144 13 11
                                    

  -Gzie on pojechał?! - zapytał się jednego strażników. Z rozdrażnieniem stwierdził, że ta sytuacja bardzo mu przypomina ostatnie poszukiwania królewskiego medyka.

-Dwa dni temu, panie - odpowiedział mężczyzna przestraszonym głosie, choć nie takie było pytanie.

-Nie kiedy, a gdzie!? - powtórzył Gilan i z furią.

-N-nie wiem, p-panie - wydukał przerażony do granic możliwości - Jedynie wiadomo mi, że wyruszył na poszukiwanie Willa Treaty... - dodał z trudem.

-,,Wyruszył"? Chcesz powiedzieć, że sam? - Strażnik pokiwał głową. Tyle informacji było Gilanowi potrzebne. Obrócił się i odszedł nie mówiąc nawet ,,do widzenia".

   Powinien był utrzymać jakieś zasady kultury, ale był po prostu wściekły.

  Po rozmowie z Haltem jeszcze przez dwa dni wisiał w bezdennej ciemności. Nie wiedział, jak z niej wyjść. Jak opuścić tamto miejsce, więc po prostu czekał i intensywnie myślał. Próbował przeanalizować jego rozmowę z Haltem i znaleźć w niej jakieś nowe podpowiedzi, ale nic takiego nie zauważył. Wszystko, co miał odkryć pozostało od odkryte.

   W tym czasie doszedł do wniosku, że nie może zostać w zamku. Musiał wyruszyć na poszukiwania. Nie mógł czekać, aż Will się ujawni, bo to pociągnęłoby za sobą kolejne stracone życia. Kolejne konsekwencje ich bezczynności. A na to nie mógł pozwolić. Ale przypomniał sobie też słowa Halta, gdy mówił, że Will musi sam sobie z tym poradzić. Czyli na razie nic nie mógł zrobić.

   Miał plan. Wszystko zaplanował. Wiedział już co robić. Miał zamiar od razu mianować Horace'a baronem. Miał zamiar wprowadzić nowe zabezpieczenia. Miał zamiar wyruszyć na poszukiwanie Willa. Co prawda Halt mówił mu, że na razie nic nie zdziała, ale Gilan chciał po prostu dowiedzieć się, gdzie jest jego przyjaciel. Tak zapobiegawczo. Musiał znać jego miejsce pobytu, by być w stanie określić, gdzie dalej pójdzie. Wtedy mógłby na czas informować odpowiednie lenna o jego zagraniach. Ale wszystko szlag trafił, gdy po przebudzeniu się powiedziano mu, że Horace wyjechał.

   Przecież teraz nie mógł zostawić lenna bez barona i zwiadowcy, a jednak to wydawało się najlepszym wyjściem. I musiał coś zrobić, a przede wszystkim przemówić Horace'owi do rozumu. Oboje mieli swoje obietnice (w całości sprzeczne) i oboje chcieli je spełnić, ale tak czy tak musieli działać razem.

   Dlatego Gilan poczuł w sobie wielki gniew, gdy po przebudzeniu dowiedział się, że pozostał sam z tym bajzlem i całym lennem na głowie. Musiał poinformować o tej sytuacji króla, ale to i zajęłoby parę dni. Trzeba było wziąć pod uwagę dojazd, później rozmowę, odpoczynek i dopiero wyruszenie za Horace'm. Nie wiedział, jak to zrobić, ale teraz naprawdę musiał opuścić lenno. Jak wcześniej miał na to czas to teraz go stracił. Musiał zadziałać niezwłocznie.

   Inaczej Will mógł zginąć. I właściwie on był jedyną osobą w królestwie, która tego nie chciała.

   Ale oczywiste było, że sam nic nie zdziała. Potrzebował pomocy. I pierwszy raz cieszył się z swojego pobytu w Redmont, zamiast Araluenie. Może i w Araluenie był król i Cassandra - która potrafiła być naprawdę niebezpieczna - ale w danej chwili był tutaj. I tutaj go najbardziej potrzebowano. A także tutaj mógł znaleźć kogoś kto jeszcze byłby w stanie stanąć po jego stronie. Może były tylko dwie takie osoby, ale zawsze coś, prawda?

   Szybko skierował się do królewskich lochów. Jedna z tych osób znajdowała się właśnie tam, a z powodu danej sytuacji mogła bezproblemowo opuścić to więzienie - wystarczyło jedno słowo. I nikt nie mógł mieć niczego przeciw. Bo czyje słowo się bardziej liczy? Dowódcy korpusu czy kryminalisty zabijającego każdego napotkanego człowieka? Odpowiedź jest raczej oczywista.

Zwiadowcy - Nie każdyWhere stories live. Discover now