Krzysztof Wookardy rzucił się na mężczyznę z zamiarem uduszenia go, ale w połowie rozmyślił się, rozłożył ręce w geście bezsilności i frustracji, by w końcu wznieść je ku niebu.
– Ja pierdolę, Antoni, nie porównuj swojej sytuacji z nieuleczalnie chorymi, bo te dwie rzeczy są, kurwa, nieporównywalne!
Rzeczony Antoni siedział na wersalce obok i wyglądał nie tylko jakby pogodził się z własnym losem, ale – co gorsza – próbował pogodzić z nim innych. Nie odezwał się ani słowem, więc Krzysztof kontynuował tyradę.
– To nie jest tak, że krew jest trudno dostępna. Każdy jeden człowiek ma jej w pizdu. Trzeba tylko zdobyć.
Antoni spojrzał na niego cierpliwie, gotowy zadać to przeklęte, niwelujące wszelkie plany pytanie: – Jak?
– Sztuczna krew?
– Powtarzałem ci wielokrotnie, syntetyczne osocze jest prawie niemożliwe do wyprodukowania. To co stworzyli do tej pory jest dla mnie mniej więcej tak samo pożywne jak woda.
– Twój ojciec?
– Th... W życiu mi nie pomoże.
– Strzygi?
– Nienawidzą Komarowiczów.
– W takim razie... No, nie wiem... Może pierdoleni ludzie?!
Uzyskał westchnięcie.
– Rozejm pomiędzy nami a łowcami wisi na włosku. Nie możemy po prostu pójść i skrwawić człowieka, to zniwelowałoby wszystkie starania Dyrekcji. Każdy nasz ruch będzie ruchem politycznym...
– Jebać politykę! – zawył Krzysztof – Rozejm? Jaki rozejm! Gówno, nie rozejm! Ja wiem, że Dyrekcja to banda nieudaczników, ale tym razem spierdolili po całości! Rozejm, który zawiera prawo zakazujące nam jeść? To zawoalowany pogrom. Poddanie się! I to w momencie, kiedy mamy równe szanse na wygraną!
– Dyrekcja udzieliła nam azylu przed tymi "równymi szansami". Nie możemy teraz ich zdradzić. To by było nie fair.
Krzysztof złapał się za łeb. – PO CHUJA NAM AZYL SKORO WPĘDZI CIĘ DO GROBU?! – Natychmiast tego pożałował.
Wyciągnął dłoń, by pogłaskać Antoniego po policzku – wzdrygnął się, gdy dotknął workowatej skóry.
Rozłożył sprężynowca, żeby zająć czymś ręce – lustrzana powierzchnia odbiła ich obu. Wampiry nie powinny mieć odbić.
Widział je już piąty raz z rzędu.
Pod wpływem impulsu przyłożył nóż do nadgarstka i przeciągnął. Bolał, widok Antka w takim stanie. Jego ród sięgał korzeniami początków chrześcijaństwa, istoty takie jak on powinny być wieczne i dumne. Nie powinny wyglądać... tak.
Zauważył że ktoś uciska ranę. Większość krwi została szybko zatamowana, choć część przeciekła między palcami na przetarte jeansy.
– Krzysztof, nie.
Krzysztof był nieubłagany: – Nie mam pojęcia czy rano nie obudzę się koło kupki popiołu.
– Nie mamy też pojęcia jak zareagujesz na mój jad w krwiobiegu, ani czy krew wilkołaka w ogóle zadziała!
– Piłeś już moją krew, po detoksie. Tylko nie pamiętasz – Krzysztof usłużnie uniósł rękę, mając nadzieję, że nie wykryje jego blefu. – No, hop-hop! Za pieska...
Antoni pochylił się i zaczął pić.
![](https://img.wattpad.com/cover/219362079-288-k809523.jpg)