Przytłaczająca Samotność

2K 157 171
                                    

Załamany ukrył swoją twarz w dłoniach, starając się nie płakać. Miał dość. Dość wszystkiego.

Od wielu dni wraz z Ronem i Hermioną nie zrobił żadnych postępów w sprawie horkurksów. To wydawało się być tak bliskie, a jednocześnie tak dalekie. Nie wiedzieli, jakie powinni dalej ruchy wykonywać. Byli w kropce i nic nie zapowiadało zmian.

— Harry? — powiedziała Hermiona, patrząc na przyjaciela. — Czy wszystko dobrze?

— Tak, wspaniale — odpowiedział Potter ironicznie, wciąż nie wyjmując twarzy z dłoni. Siedział oparty o piętrowe łóżko, które mieli w namiocie. Była późna noc, a mimo wszystko przyjaciele nie potrafili zasnąć. Otoczenie zdawało się tylko czekać na to, aż będą bezbronni, aby zaatakować i zabić. — Oprócz tego, że siedzimy już tu od tylu pieprzonych dni, a nadal niczego nie mamy.

— Super, teraz tylko brakuje tego, abyś się nad sobą użalał. — Ron zdjął nogi ze stołu, patrzył na bruneta niemal z morderczym wyrazem twarzy. — Ogarnij się, Harry. Jeżeli sam straciłeś nadzieję, to nie wiem co ja tutaj jeszcze robię.

— Ja mam nadzieję, problem w tym, że im dłużej nie mamy żadnych informacji, tym bardziej on jest potężny i...

— Chodźmy spać — przerwała Hermiona, która powoli weszła na łóżko. — Nie kłóćmy się, tylko tego brakuje.

— Ktoś musi być na warcie — stwierdził Potter, nie chcąc dyskutować z przyjaciółką.

— Na Merlina! Czy wy nie rozumiecie powagi sytuacji? — Wściekły Ron zerwał się z brudnego krzesła. — My wszyscy zaraz umrzemy. Musimy działać, a nie unikać dyskusji i czynów. Musimy jak najszybciej pokonać tego drania.

— Jest środek nocy. Codziennie dajemy z siebie wszystko, ale nam to nie wychodzi. Czego ode mnie oczekujesz? Że pójdę tam i go kurwa zabiję, mimo że ma te pieprzone horkursy i nic mu nie mogę zrobić? — Harry wstał gwałtownie, pochodząc do Weasleya. — On jest nieśmiertelny. Nie jestem w stanie zadać mu żadnych obrażeń, żadnego bólu... — Złapał się za głowę, starając się powstrzymać napastliwe myśli. Liczył do dziesięciu, tylko to pomagało mu opanować swój rosnący gniew.

— Oczekuję od ciebie zwyczajnie więcej wiary. Mam wrażenie, że masz totalnie gdzieś to, co się wokół dzieje. Siedzisz w swojej bezpiecznej bańce, wyimaginowanej rzeczywistości. Jesteś chory, Harry — Ron nie zareagował na mocny cios, jaki wymierzył mu brunet, choć jego policzek szybko stał się czerwony. Potter nie mógł uwierzyć w jego słowa. Jego własny przyjaciel mówił mu, że jest chory, co przecież nie było prawdą. — Ty tego nie widzisz, Harry, ale jest z tobą źle. Musisz się otrząsnąć, albo nasza misja skończy się klęską. — Chłopacy nie zwrócili uwagi na cichą Hermionę, która szlochała w kącie.

— Wypierdalaj stąd — wyszeptał jadowicie Harry, mierząc Rona wzrokiem.

— Nie chcesz tego. Boisz się siebie, nie myślisz trzeźwo.

— Wyjdź stąd. Nie potrzebujemy cię tu, prawda Hermiono? — Odwrócił się w stronę swojej przyjaciółki. — Hermiono...

— Czemu wy zawsze myślicie tylko o sobie? Czemu nie ma tu mnie? Powinniście choć raz zapytać się co ja o tym sądzę, może mogę pomóc. A jednak nie zwracacie na mnie uwagi i na to, jak się przez was obu czuję... — wstała z łóżka, wzywając machnięciem różdżki swoje rzeczy. — Ja muszę stąd wyjść. Mam tego wszystkiego po dziurki w nosie. Wy róbcie co chcecie, ja mam dość cierpienia. Cholera, wyczyściłam pamięć swoim rodzicom, aby być z wami, a wy wciąż macie mnie totalnie gdzieś. — Już przestała płakać. Dzielnie wkładała do torebki swoje rzeczy, ignorując przyglądających się jej chłopakom. Oboje nie wiedzieli, co powinni powiedzieć. Wyszła z namiotu, nie obracając się za siebie. Chwilę później dało się słyszeć trzask aportacji.

Naszyjnik Slytherina | one shotحيث تعيش القصص. اكتشف الآن