Rozdział 16

7.7K 475 83
                                    


Stałam przed oknem obserwując świat przez stalowe kraty. Kreacja, którą dzisiaj założyłam denerwowała mnie jak diabli. Wszystkie suknie, które znajdowały się w tej pieprzonej garderobie były kuse. Nie mam pojęcia czy w tym świecie kobiety ubierają się tak jakby zapomniano doszyć, której części materiału czy o co tutaj chodziło. To nigdy nie było w moim stylu aby wystawiać zarówno nagie nogi jak i plecy, ale przysięgam nic innego nie znalazłam w tej cholernej szafie. Pytanie, które dźwięczało mi w uszach to kto wybierał te wszystkie ciuchy. W dodatku jakby tego było mało wydawało mi się, że spostrzegłam identyczną suknię, która wisiała na wieszaku i jaką miała ostatnio założoną Charlotte. Nawet nie chciałam myśleć, że to Ona mogła pomóc Ianowi wybrać te wszystkie fatałaszki. Zwykle ubierałam się w zwykłą parę dżinsów i koszulkę. Jeśli ktoś widziałby mnie w spódnicy czy sukience to musiało oznaczać święto. Nie było bardziej wygodnej rzeczy niż moje spodnie od Korsa i jak cholerę mi ich dzisiaj tutaj brakowało. Zaczynałam tęsknić za swoją codzienną rutyną. Objęłam się ciasno ramionami aby chociaż na chwilę poczuć ciepło. Jak w jakimś horrorze na zewnątrz pojawił się czarny kruk, który usiadł na poręczy. Aż bałam się pomyśleć skąd wziął się tutaj tak nagle ten czarny ptak. Przez główną bramę wjechał bentley. Sunął płynnie między drzewami, które rosły po obu stronach drogi. Auto zatrzymało się i szofer wyskoczył z samochodu. Otworzył drzwi i aż się wychyliłam kiedy spostrzegłam młodą dziewczynę, która mogłaby być ode mnie może z trzy lata młodsza. Z drugiej strony wyszedł straszy mężczyzna, który wywołał u mnie nieprzyjemne dreszcze. To musiał być do cholery ojciec Iana. Złapał tą młodą kobietę za dłoń i syknął coś do ucha. Widziałam jak skrzywiła się z niesmakiem. Ten stary buc wyglądał mi na pana wszechświata. Nagle odchylił głowę do góry i spojrzał wprost w moje okno. Brakło mi tchu kiedy skupił uwagę na mojej postaci. Spoglądał tak jakby był pewny, że stoję tu i obserwuję jego najmniejszy ruch. Szybko cofnęłam się do tyłu i uderzyłam plecami w kogoś pierś. Poczułam nieznajomy męski zapach zanim się odwróciłam.

-Co ty tutaj robisz, do cholery?-syknęłam.

Demetrio odsunął się ode mnie ze śmiechem i wskoczył prosto na moje, idealnie posłane łóżko. Wyciągnął sobie spod głowy poduszkę i rzucił nią we mnie, aż podskoczyłam przez ten niespodziewany atak.

-Co tutaj robisz?-powtórzyłam wściekle odrzucając na bok poduszkę.

-Spokojnie lisico-wyszczerzył się-już za niedługo będziemy rodziną, a rodzinę należy poznać. Nie wiem jakie macie zasady w tej całej Ameryce, ale my tutaj w Hiszpanii jesteśmy ludźmi rodzinnymi i za swoich potrafimy oddać życie-powiedział z dumą.

Skrzywiłam się z prawdziwym niesmakiem. Miałam tylko nadzieje, że nie uczepi się mnie na całą dzisiejszą noc w innym wypadku nici z moich planów.

-Jesteś dumny z tego, że zabijacie niewinnych ludzi?

Cmoknął i pokręcił głową. Cały czas wyglądał na rozbawionego gówniarza.

-Nikt na tym świecie nie ginie jeśli jest niewinny. Mafia składa się z ludzi z honorem i jeśli ktoś ginie to tylko dlatego, że na to zasłużył. Każdy z nas musi spłacać swoje długi bo każdy z nas ma rodziny na utrzymanie i skoro pożyczka została udzielona to kolejnym krokiem powinno być jej spłacenie.

Tak, to co powiedział może i miało sens, ale nigdy nie przyznam mu racji-pomyślałam w duchu.

-Dlaczego leżysz tutaj jakbyś był u siebie?

Podeszłam z powrotem pod okno ale nie było już śladu po gościach. Kruk też zniknął.

-Boisz się-powiedział.

Koniec nowym początkiem ✔ ( Seria: BRACIA ANDERSON/ CZĘŚĆ I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz