Rᴏᴢᴅᴢɪᴀᴌ I

43 5 13
                                    

Jakże ubolewał nad tym, że musiał czekać jeszcze parę godzin, patrząc na te wszystkie nieidealne kobiety, mimo że już dokonał wyboru. Doskonale zdawał sobie sprawę, że najprawdopodobniej podetnie skrzydła wielu z nich, ale i tak nie miałby wyjścia. Potrzebował jednej aktorki znającej balet, nie dwóch, nie trzech!

Siedział i najzwyczajniej w świecie po prostu się nudził, patrząc na tancerki, które niemalże trzęsły się z powodu emocji. Ostatkiem siły wolnej woli powstrzymywał się od ziewania. Nie miały tej gracji i elegancji co... Chwila.

Uświadomił sobie nagle, iż porównywał je z opanowaną, pewną siebie Anielą, która zachowywała się wprost nienagannie... Ale, z drugiej strony, trudno byłoby tego nie robić. Te dziewczyny rzeczywiście prezentowały się nader miernie, poza paroma bardziej doświadczonymi. Ciekawe, jakim cudem przeszły wcześniejszy etap? Ich konkurentki musiały okazać się już skrajnie tragiczne.

Mimo wszystko, przez chwilę czy dwie kusiło go zwolnienie jakiegoś pracownika. Potem jednak przemówił zdrowy rozsądek, podpowiadający, że przecież Aniela musiała mieć wrodzone zdolności, które, połączone z ciężką pracą, dały takie efekty. Prawdopodobnie skończyła jakąś szkołę — i to dobrą.

Zerknął na zegarek, gdy tylko następna osoba wyszła. Zdał sobie sprawę, że nie spotka się z najpiękniejszą, na co po cichu liczył. Nie wprawiło go to w podły nastrój. Z natury był raczej stoikiem, tym bardziej czuł się zagubiony w swoich nagłych emocjach. Zazwyczaj trzymanie ich na wodzy nie okazywało się problemem... A ostatni taki kłopot miał przy jego Aoife.

Aoife była Irlandką i jego żoną. On mieszkał w Wielkiej Brytanii. Poznali się przez przypadek w jakimś barze. Musiał przyznać, że już wtedy wywarła na nim niezłe wrażenie z butelką whisky oraz tym swoim mocnym, charakterystycznym akcentem.

Ich spotkanie wydawało mu się z perspektywy czasu co najmniej dziwne. Wstawili się razem i szli po nocy na jakimś bezludziu, śpiewając pijackie piosenki i... (chyba) jego ukochana rzuciła w kota flaszką (potykając się), powodując zgon na miejscu. Tak, pochowali go. Biedny zwierzaczek.

Uśmiechnął się, najpierw weselej, a potem smutniej, przypominając sobie co innego.

Jego kobieta zmarła nie do końca w znany mu sposób, nie pozostawiając dzieci. Lekarze podali jakieś dziwne terminy, których nie zrozumiał... i chyba wolał tego nie robić. Zostawiła ona jakąś pustkę w sercu... i niespodziewanie zapragnął ją zapełnić.

Zorientował się nagle, że nie ma już kolejnych uczestniczek. Przeciągnął się, próbując się rozluźnić. Nawet najwygodniejsze krzesło robiło się twarde po dłuższym czasie, a mięśnie drętwiały.

Któryś z lokajów podsunął mu tacę z przekąskami, a drugi z drinkami i napojami bezalkoholowymi. Zmarszczył brwi. Nie pamiętał, aby ich zatrudniał, ale zbył to nikłym wzruszeniem ramion. I tak był głodny.

Wziął pierwsze rzeczy z brzegu. Trafił na coś tak dobrego, że aż zabrał sobie jeszcze parę, co zdarzało się nader rzadko. Wypił jakiś słaby alkohol z małej szklaneczki, patrząc na papiery. Odstawił naczynie na bok. Zostało od razu sprzątnięte. Coś, co lubił. Porządek.

Postawił kreskę przy nazwisku Anieli — „Wójtowicz"... swoją drogą, skąd takie nazwisko? Na pewno było zagraniczne... — i jakimś innym, które miało być zaznaczone tak na wszelki wypadek. Oczywiście, wyniki mówiły tylko o jednej osobie.

— Podjąłem decyzję — oznajmił głosem bez śladu emocji. — Poproszę o zwołanie zgromadzonych do sali.

Podniósł kartki, po czym skierował się do pomieszczenia, w którym znajdowała się wystarczająca przestrzeń dla uczestników wraz z podwyższeniem dla niego. Wydawało się mu niepotrzebne, gdyż był wysoki, i to bardzo. Dwa metry to nie przelewki. Dobrze, że posiadał własny dom z drzwiami w odpowiednim wymiarze, inaczej nie byłoby tak kolorowo.

𝓝𝓪𝓳𝓹𝓲𝓮̨𝓴𝓷𝓲𝓮𝓳𝓼𝔃𝓪Where stories live. Discover now