Zdrajca Ludzkości - 18

4 1 0
                                    

     Stuk. Metalowy kilof upadał na złoże. Jestem bestioczłekiem poprzez krew? Stuk. Kolejne uderzenie. Bestioludzie nie powstali przez człowieka? Byli jeszcze wcześniej? Stuk. Przełamana skała. Jaki czar rzucił druid i co przygotował? Spojrzałem przed siebie, plemię nosorożców pracowało głęboko pod powierzchnią, przykuci specjalnymi łańcuchami do kul. Nawet nie wiedziałem, że takie istnieje, zważywszy, że nadal odwiedziłem tylko znikomą cześć terenu za murem, moja wiedza o tutejszej ludności była na dość miernym poziomie.

Osłabiony skupiłem wzrok na Kordelii, o dziwo dogadującej się z więźniami. Nie wiem, w jaki sposób przeniosła mnie aż tu i dlaczego mając świeże mięsko oraz samicę więźniowie nie rzucili się na taki towar. Czyżbym myślał za bardzo prymitywnie, przypasowując te same cechy każdej napotkanej męskiej grupie? Albo po prostu zbyt wiele razy brałem udział w wojnie, widząc przy okazji, co robiła z żołnierzami i cywilami, przez co zapamiętany schemat pasował wszędzie. Z drugiej strony to mogły być kobiety... Pozory mylą.

— Trzymaj. — Podała mi glinianą miskę z jakimiś pomyjami. — Musisz nabrać sił.

— Wiesz... — Zacząłem, odbierając od niej napełniony przedmiot. — Mam małe deja vu. Znowu jestem w sytuacji, gdzie muszę zadać to samo pytanie. Dlaczego nadal żyje?

— Powiedzmy, że to taki kaprys. — Usiadła obok mnie i powoli jadła śmierdzącą papkę.

— Powiedz jeszcze, że nadal jestem ci potrzebny, to mózg zaliczy powrót do przeszłości. — Z obrzydzeniem podsunąłem breję pod usta. Smród wykrzywił żołądek, odsunąłem naczynie, jak najdalej od siebie. — Jak długo byłem nieprzytomny?

— Powiedziałabym, że kilka dni, ale nie widząc nieba i słońca, trudno stwierdzić aktualną porę oraz zmiany dnia i nocy. — Położyła miskę na kolanach. — Mohembe uratował ci życie. Gdyby nie jego maści albo straciłbyś życie, albo rękę. Wyciągnęłam tyle trucizny, ile się dało. Niestety stanowczo za mało. — Rzuciła w moją stronę fioletowym kryształem.

— Co to za miejsce? Jakim cudem nie odkryli go ani moi wojownicy, ani nawet ja. I czy ja dobrze pamiętam? Ludzkie mrówki? — Makabryczne, kolorowe zwidy ułożyły się w mej pamięci.

— Czy mrówki nie wiem, na pewno jakieś owadzie mutanty, należące do bestioludzi, czyli twoi ziomkowie.

Nie dosłyszałem w jej głosie sarkazmu, czy też złośliwości, brzmiała pusto, bez emocji.

— Jeśli to ten gatunek, o którym myślę... To są wrogiem każdej istoty żywej. — Spróbowałem wstać, jednak pod wpływem słabości kończyn dolnych, wróciłem do poprzedniej pozycji.

— Czyli już z nimi walczyłeś... Jeśli z każdym wrogiem radzisz sobie, jak ze mną, to Inkwizycja powinna zaczekać, aż wasza wioska sama się wykończy. — Tępo spojrzała przed siebie.

— Sam nie wiem, czy jesteś teraz po mojej stronie, czy przeciwko.

— Nawet ja tego nie wiem — szepnęła niemal bezgłośnie.

— Widzę, że mikrus już się obudził. — Podszedł do nas trzymetrowy nosorożec, wyglądał tak samo, jak jego dziki odpowiednik, tyle że chodził na dwóch nogach i miał ręce, jak człowiek. — Dużo zawdzięczasz samicy.

— Ty zapewne jesteś Mohembe? — spytałem, wpatrując się w jego małe oczy. — Mam podziękować, czy szykować zapłatę?

— Śmieszny jesteś mikrusie. — Jego śmiech rozbrzmiał echem po jaskini. — Normalnie wystawiłbym uczciwą cenę za swoje usługi, niestety będąc w wiezieniu, tracisz wszelką chciwość, myśląc tylko o wolności. Jak widzisz wódz wspaniałego plemienia nosorożców, Mohembe Chciwa Dłoń stracił swój przydomek i wyleczył cię za darmo. O swoją samicę również się nie obawiaj. Dla nas istnieje jedno piękno. Wasze kobiety są zbyt małe i chude, nie mają przepięknych rogów, nie to, co nasze piękności o wspaniałej masie, mięśniach i oczach.

MurWhere stories live. Discover now