6

13 3 1
                                    

     Płomień ogniska wił się swym płomieniem, skwiercząc donośnym głosem, rozświetlając ciemności nocy. Teoretycznie powinienem ruszyć dalej przy wtórze blasku księżyca, jednak jak to zawsze bywa, praktyka jest zupełnie inna. Podróżowanie z nieprzytomną ranną i to bez konia było samobójstwem i zaproszeniem dla kłopotów. Siedziałem więc wpatrzony w chwilowo okiełzany żywioł, nie wiedząc, co począć dalej.
     Przy bzyczeniu komarów i skrzypieniu świerszczy rozmyślałem nad swym położeniem. Uciekinier ścigany przez Inkwizycję, na dodatek jeszcze uratowałem wroga ludzkości. Wroga? Dlaczego tak sądzę? Sprawka uprzedzeń z przeszłości, w czasie gdy mordowałem podobnych do niej? Czy może strach przed nieznanym? Jeśli się tak zastanowić ów egzotyczna piękność nic mi nie zrobiła, czemu więc osądzam ją z perspektywy ogółu? Może największym błędem jest to, że patrzę na nią jak na bestie, a nie jak na istotę rozumną. W końcu strach i niepewność to przeważnie podstawy do nienawiści.
     Spojrzałem w kierunku rannej, jej śpiąca twarz wyrażała słodką niewinność, zupełnie niepasującą do morderczyni z jaskini. Pomijając uszy i ogon przypominała normalną dziewczynę, być może ludzkość jest niczym żaba siedząca na dnie jaskini, myśląca, że niebo to tylko ten kawałek, widziany z dołu. Żadna katastrofa, czy apokalipsa nie jest w stanie zabrać głupoty z człowieka. Aż dziw, że nadal ostaliśmy się.
— Jeśli zamierzasz zrobić ze mnie niewolnicę, odgryzę ci gardło. Jeśli chcesz mnie zgwałcić, znajdę cię i zabije. Jeśli zamierzasz zabrać życie, zrób to szybko. Nie mam czasu na głupoty — zabrzmiał cichy i słaby głos.
— A dlaczego miałbym ci cokolwiek zrobić? — Dorzuciłem drwa do ognia.
— Taki przywilej zwycięscy. Na tym świecie mocni górują nad słabszymi, a kobiety i dzieci płacą największą cenę. Jestem kobietą, ale również wojowniczką, znam swój los, jednak odpłacę się okrutnie. — Spróbowała usiąść, lecz zmuszona spazmem bólu, legła w to samo miejsce.
— Jeszcze dwa lata temu nie wahałbym się ze wbiciem ci ostrza. Widziałem, jak moi towarzysze byli masakrowani przez podobnych do ciebie, pałałem wobec was żądzą zemsty. Jednak teraz jestem tylko starcem w młodym ciele, chcącym przeżyć spokojnie kolejny dzień. Możesz mi wierzyć albo i nie. Zupełnie nie mam zielonego pojęcia, co dalej z tobą zrobić.
— Jak to nie wiesz? Wypuść mnie, a nasze drogi rozejdą się w pokoju.
— W twoich ustach brzmi to tak łatwo... Ale muszę cię zmartwić, w aktualnym stanie nie przeżyjesz dnia drogi, a co dopiero potyczki z kimkolwiek.
Po mojej wypowiedzi nastała cisza, przerywana dźwiękiem palącego się drewna i pohukiwaniem sowy.
— Jesteś dziwny. Nie wykazujesz podniecenia, twojej twarzy nie wykrzywia gniew, a oczy świecą smutkiem. Moja rasa budzi u ludzkości skrajnie negatywne emocje, u ciebie ich nie wyczuwam — rzuciła, wpatrując się we mnie.
— Już ci to mówiłem. Chcę tylko przeżyć w spokoju kolejny dzień, nie jestem dobrym człowiekiem. Uratowałem cię pod wpływem impulsu, miałem zaczekać aż się powybijacie z Inkwizycją. Wcześniej zabijałem bestioludzi, nienawidziłem ich, teraz gdy po paru latach spotykam ponownie tego samego wroga, nie czuje nic. Nie pragnę cię skrzywdzić, ręka nie szuka miecza. Jest tylko pustka. — Jeszcze nigdy noc nie wydała mi się tak mroczna, jak teraz.
— Zbyteczne myślenie sprowadza na wojownika zgubę. Tak powtarza mój ojciec.
— A jednak to ono sprawia, że jesteśmy istotami rozumnymi. Jestem Shadow, a ty?
     Odpowiedziała mi cisza. Z braku chęci do czegoś innego zdecydowałem się zasnąć, trzymając blisko siebie broń. Ta decyzja mogła okazać się moją ostatnią, w końcu zasypiać blisko rannego wroga, to szaleństwo. Skoro świat jest nim przesiąknięty to, co mi szkodzi?
Sen przyszedł błyskawicznie, przynosząc ulgę zmęczonemu ciału. Nie było koszmaru, nie było raju, tylko świergot ptaków o poranku i oślepiające słońce, prześwitujące spomiędzy drzew. Jedyną nowością okazały się pazury wycelowane w gardło.
— Mam lekkie deja vu. Czy my czasami tego wczoraj nie przerabialiśmy? — rzuciłem, zamykając z powrotem oczy. Na tej miękkiej trawie mógłbym przesiedzieć całe życie.
— Twoja głupota mnie intryguje bezwłosa małpo. Opatrzyłeś mnie, nie związałeś... A zaśniecie przy wrogu, jest zupełnie niezrozumiałe dla mnie.
Stopień regeneracji u bestioczłeków jest zaskakujący, nie spodziewałbym się, że po jednym dniu będzie w tak dobrym stanie.
— Odwagę i głupotę dzieli krucha granica. Bez mojej pomocy nie wrócisz do swoich, jestem potrzebny ci żywy. Z drugiej strony jak to możliwe, że znalazłaś się aż tak daleko od muru. Wasi zwiadowcy nie zapuszczają się w takie rejony.
Jej twarz zbladła. Odsunęła swą śmiertelną broń i spojrzała zmieszana na mnie.
— Nie moja wina, że świat za murem jest przesiąknięty tyloma zapachami. Mój nos pogubił się, sprowadzając mnie na tereny. Zawrzyjmy układ, odprowadzisz mnie do tej wielkiej granicy. Ja wrócę do swoich, a pójdziesz, gdzie chcesz. Następnym razem spotkamy się na polu bitwy.
Ta propozycja była sensowna i dostarczała tego, czego szukałem. Celu. Wprawdzie chwilowego, ale zawsze jakiegoś.
— Zgoda.
— Nie licz na zaufanie bezwłosa małpo. Nadal jesteś dla mnie wrogiem.
Słowa przez nią wypowiedziane zabrzmiały fałszywie i nie wziąłem ich sobie do serca. Kto wie, może ta podróż przyniesie coś dobrego?

MurOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz